Przez pewien okres czasu, czułem się wyjątkowo samotny. Samotność ta, zdawała się wypływać ze mnie i stopniowo zasłaniać mi całe pole widzenia. Była ona, wówczas tak pewna, jak np. adres zamieszkania w dowodzie, czy coś nazywane potocznie przeznaczeniem. Czymś nieuniknionym i kompletnie nieznanym. Nienamacalnym jak czas, ale po dłuższym obcowaniu, nadałem mu kształt. Moja samotność stała się, więc pełnoprawną istotą, widzianą oczyma wyobraźni.
Nie widziałem dokładnie jej, a właściwie jego, rysów twarzy, dobrze jednak wiedziałem, że jest: małym, hałaśliwym dzieciakiem, rodem z podstawówki. Miałem pecha trafić na najgorszego łobuza, siedzącego w ostatniej ławce, który obrzuca całą resztę papierkami, nie słucha nauczycieli i pragnie wyłącznie zwrócić na siebie, jak najwięcej uwagi. A ja, chcąc nie chcąc, musiałem znosić jego głupawe zaczepki, z anielską cierpliwością.
Ten mały gnojek, przeszkadzał mi również w tworzeniu. Spersonifikowana samotność, szarpała mnie za rękaw podczas pisania, a ignorowana: tupała ze złością i darła się do ucha. Być może wiedząc, że i tak nic z tego nie wyjdzie.
Z trudnością dzierżąć, ten: wydzielający z siebie, paskudny tusz instrument tortur, zwany też długopisem, spoglądałem przeważnie z tęsknotą na zegarek. Jak to dobrze, że pisanie nie jest pracą na akord! Przynajmniej- moje "pisanie". Nie łatwo jest pisać, będąc ojcem takiego, rozkapryszonego dzieciaka. Postanowiłem, więc dla własnej higieny psychicznej, uciekać z domu.
Wychodziłem bez konkretnego celu, a po chwili znajdowałem się np. w barze, sącząc z namaszczeniem piwo. Po pewnym czasie, moje wyjścia stały się regularne i co najważniejsze nabrały celu. Ustanowiłem też, swój własny rozkład picia. Pierwsze piwo, wypijałem w mgnieniu oka, każde zaś kolejne coraz wolniej. Po drugim, przeważnie wychodziłem zapalić, a po trzecim siku i znowu zapalić. Oczywiście, nie szedłem zalać się w trupa. To znaczy, nie zawsze. Raz w tygodniu, kładłem małego spać i wychodziłem pohasać, bez jakiejkolwiek moralno-uciskającej obroży. Czułem się bezpieczny idąc, tak chwiejnym krokiem, ale zawierzając swój los Opatrzności. Któż bowiem przeciwko nam, jeśli Bóg z nami, czy jakoś podobnie.
Powroty do domu, były może nawet bardziej ekscytujące, niż sam akt spożywania. Nie przychodziły one gładko, ale w tym stanie ducha, wydawały się nawet łatwe i przyjemne.
Lubiłem tak, nieco grać na zwłokę z dotarciem. Wyobrażać sobie, że oto jestem w trakcie snu i wszystko, co napotykam jest wyśnione lub właśnie odkrywam nowy, nieznany nikomu świat.
W tym miejscu, chciałbym jednak zaapelować do rozsądku i być może, powtórzyć niektórym oczywistą prawdę. Mianowicie, takie spacery zalecane są w sezonie wiosenno-letnim, ewentualnie wczesno-jesiennym.
Wracając, tj. przekroczywszy próg domu, gdzie słodko spał, ten mały, złośliwy nicpoń. Dumałem nad losami przyszłych bohaterów literackich, w których tchnę życie. A dotychczasowe zapiski, ubogacałem sprośnymi rysunkami. Muszę się przyznać, że najtrudniej przychodziły mi dialogi. Ponieważ przez większość czasu, zaabsorbowany byłem tylko małym i kontemplacją ciszy, to werbalnie zesztywniałem, niczym ta biedna żona Lota.
Zastanawiałem się też, dlaczego jeszcze nie zostałem nowym Bukowskim. Odpowiedź przyszła bardzo szybko. Przypomniałem sobie bowiem, że w sumie, to mam gdzieś całe to pisarstwo... Poczułem ulgę.
Dzień mijał za dniem, a moja praca nadal pozostawała, w stanie mocno embrionalnym. Zasiadając już do pisania, z niecierpliwością oczekiwałem przerwy, która zwykle następowała, co zapisaną stronę. Tłumaczyłem sobie, że nie od razu Rzym zbudowano i resztę dnia przeznaczałem na beztroską prokrastynację.
Czy wiecie, że czytanie Braillem, może być przyjemnym masażem opuszków, jeśli nie znacie alfabetu Braille'a? Od stawiania kropki, po kolejnym zdaniu, odrywało mnie także: sprawdzanie wilgotności podłoża u wszystkich roślinek, stojących w domu.
Bezsenne noce, mijały mi na liczeniu przecinków, które omyłkowo zjadłem i słuchaniu tyrad mojego milusińskiego.
-Widzisz, to jasne światło za oknem? - zapytał, którejś nocy, gdy byłem już bliski zapadnięcia w sen.
- Nie. Nic nie widzę, jest zupełnie ciemno. - wyszeptałem półprzytomny.
- Tak jasno świeci twoja przyszłość. - wyrechotał złośliwie.
Bliski obłędu, trafiłem w końcu na kozetkę u psychiatry. Lekarza wysłuchał mnie z troską, nie spuszczając wzroku z ekranu monitora i mrucząc coś niezrozumiałego. Doszliśmy wspólnie do wniosku, że zasłużyłem sobie na długi urlop. Pan doktor oznajmił również, że powinienem wystrzegać się, bliższych kontaktów z literaturą, a najlepiej profilaktycznie, w ogóle nie dotykać długopisa. Po pewnym czasie, mogę zacząć od lektury czegoś łatwego, jak: Pięćdziesiąt twarzy Greya. Na koniec, zapytał mnie jeszcze o moje rysunki, lecz skłamałem mówiąc, że spłonęły wraz z tym, co miało być powieścią.
Teraz siedzę w barze i szeroko się uśmiecham. Odkryłem bowiem sposób, jak przechytrzyć wszystkich dookoła i samego siebie. Treść następnej książki, podyktuję dyktafonowi, a następnie zlecę komuś, żmudne pisanie.
Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt