Nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki.
( Heraklit z Efezu 540-480 p.n.e.)
Odkąd pamiętam, zawsze bałem się nagłej śmierci i wszystkiego, co się z nią wiąże.
Przerażała mnie myśl, że pewnego dnia wszystko może się nagle skończyć, tak po prostu zwyczajnie urwać, jak wyłączony nagle film.
Miałem tak, odkąd zmarła moja ukochana żona Angela.
Już nigdy nie poczułem smaku jej ust, już nigdy nie dane nam było iść brzegiem rzeki, trzymając się za ręce i szepcząc słowa miłości.
Pozostało przerażenie, które gdzieś w otchłaniach jaźni zakwitło trującym wykwitem, dając mi poczucie, że któryś z tych dni może być mym ostatnim.
Obaj byliśmy zapalonymi wędkarzami.
Jeździliśmy na ryby nawet w psią pogodę, w którą najgorszy szaleniec nie wyszedłby na dwór bodaj na minutę, łowiliśmy z pasją w samym środku zimy, kiedy prószył zawzięcie gęsty śnieg i wiało niemiłosiernie żywym mrozem, byle tylko poczuć ten niezapomniany dreszcz emocji i pobyć trochę sam na sam z naturą.
Nadchodził upragniony czas wyjazdu.
Lubiliśmy robić to spontanicznie, bez wcześniejszych planów, po prostu pełna swoboda nagłej, i jak to się zwykle później okazywało, dobrej decyzji, która im mniej się nad nią zastanawiało, tym okazywała się trafniejsza.
Chcieliśmy ruszyć na północ od miasta, gdyż zawsze mieliśmy zwyczaj jeździć tylko w te rejony, gardząc bezrybnym południem z jego ponurymi, wyłowionymi do cna zbiornikami oraz stosami puszek po piwie, zalegającymi smętnie nad wodą.
Rano w piątek obudziliśmy się jacyś osowiali, w dziwnym, nieokreślonym nastroju, raczej odległym od beztroski.
- Śniło ci się coś? – Eric spytał nagle, jakby czymś zaniepokojony.
- Tak. A tobie?
- Mnie też.
- Wyglądasz niewesoło.
- Czuję się jak ta lewa noga, co to się nią czasem wstaje.
- Opowiedz, zobaczymy, co da się zrobić – zażartowałem zainteresowany rozmową.
- Szykowaliśmy się na ryby, bo od dawna nigdzie nie byliśmy. Nie planowaliśmy żadnego konkretnego miejsca, jak zwykle, no wiesz. Po prostu mieliśmy wsiąść do samochodu i ruszyć w drogę. Spakowaliśmy wędki, sprzęt, śpiwory i żarcie i zapakowaliśmy się do wozu. Potem już jechaliśmy. Trudno mi powiedzieć coś o tym miejscu – miało to być jakieś jezioro, wśród lasów, spokojne i ciche, takie, jakie zawsze wybieraliśmy. I wynajęliśmy pokój u rybaka, który nam wszystko powiedział, co i jak, wypożyczył łódkę, pokazał nawet dobre łowiska… Miły człowiek, uczynny.
- Ryby pewnie brały jak na zawołanie?
- Żebyś wiedział! Same potwory, giganty – szczupaki, sandacze, okonie.
- I wtedy złamała mi się wędka…
- Skąd wiesz?
- Mnie też śniło się to, co tobie.
- Niemożliwe!
- Jak widać, takie rzeczy się zdarzają. Angela zawsze wierzyła w to, czego nie ogarnia mózg.
Patrzyła duszą, nie były jej potrzebne oczy. Miała szósty zmysł, i kiedy ja nie wiedziałem, jak postąpić, ona odnajdywała odpowiedź natychmiast, niejako instynktownie. Nie kierowała się rozumem, odrzucając go jako zbędny balast. I jak dziecko stałem, patrząc na to, co mi dawała. A dawała wiele, w zasadzie wszystko. Czy się kiedykolwiek pomyliła? Nie.
- To znaczy, że mieliśmy ten sam sen?
- Tak. Mój skończył się w chwili, kiedy pękła mi ta wędka. Potem nastała ciemność.
- Mój też. Wtedy obudziłem się. Potem nie mogłem już zasnąć.
Miejsce zostało wybrane, jak zwykle, jednomyślnie. Nie mieliśmy już wiele drogi przed sobą, więc odetchnęliśmy, nie śpiesząc się, jadąc wolno, by popatrzeć na piękno świata.
Nagle zauważyliśmy przy drodze młodą dziewczynę, która stała na poboczu i machała ręką, chcąc się z kimś zabrać. Wyglądała sympatycznie i swojsko, więc bez zastanowienia zatrzymaliśmy samochód, a ona z promiennym uśmiechem dołączyła do załogi.
Zabawiała nas rozmową, twierdziła, że w jeziorze, nad którym mieszka, łowi się dość często wielkie okazy drapieżników – szczupaków, okoni, a nawet sumów. Nie było ponoć dnia, by ktoś nie spłynął z wody z jakimś potworem. Zamieniliśmy się w słuch, a dziewczyna ciągnęła dalej swą historię, która z minuty na minutę brzmiała coraz bardziej zachęcająco – tak zachęcająco, że w końcu zapragnęliśmy obejrzeć to magiczne jezioro obfitości i porozmawiać przez chwilę z jej ojcem.
Gdy dotarliśmy na miejsce, wnet okazało się, że wszystko, co niedawno usłyszeliśmy o uroku tego zakątka było prawdą. Oczom naszym ukazała się okolica jak z bajki – przepięknie usytuowane jezioro z licznymi, tonącymi w zieloności wyspami i kuszącymi zatoczkami, pasmem jasnozielonej trzciny i krystalicznie czystą wodą, w której bez trudu dojrzeliśmy wygrzewające się w słońcu drobne wzdręgi i karasie.
Dziewczyna poszła po ojca, a my jak zaczarowani, staliśmy tam i patrzyliśmy bez końca.
Bo są chwile, kiedy wie się coś na pewno, wie się to bez dwóch zdań, i giną wątpliwości.
W końcu Eric odezwał się:
- Czy to nie to miejsce śniło nam się tej nocy?
- Tak, bez wątpienia. To jest to jezioro. Gdyby Angela żyła, byłaby w siódmym niebie. Kochała moje wędkowanie. Siedziała wtedy na leżaku obok mnie i rozwiązywała krzyżówki, malowała paznokcie, albo, kiedy już jej się to znudziło, śledziła ruchy spławika na wodzie. Jej pasją była woda, umiała doskonale pływać i robiła to z wielką gracją.
I kiedy kochaliśmy się w jeziorze, płakała z rozkoszy, a ja czułem, że to moje najpiękniejsze „tu i teraz”, że już lepiej nigdy nie będzie. Byłem szczęściarzem, bo dostałem kobietę, która czytała mnie jak otwartą księgę. I akceptowała z wszystkimi wadami.
- Wiesz? – powiedział nagle. – Zmieńmy plany, zostańmy tu.
- Pomyślałem o tym samym. Pal licho tamte łowisko. Czy może być gdzieś lepsza miejscówka? Tylko spójrz. Nie mogliśmy lepiej trafić.
- Ale czy my się już nie spotkaliśmy? – zapytał nagle rybak. – Gdzieś, kiedyś?
- Chyba nie. Jesteśmy tu pierwszy raz w życiu. Pewnie pomylił pan nas z kimś innym.
- Pewnie tak. Tylu tu przyjeżdża na ryby. Może coś mi się pomieszało. Będzie wam tu jak w niebie – rzekł, dając nam klucze.
- Już tak się czujemy, panie…
- Jesteśmy w tym samym wieku, więc dajmy spokój z konwenansami – Emil jestem! Dawno nie mieliśmy tu nikogo – rzekł, odpinając łódkę z łańcucha. – W zasadzie sezon się dopiero zaczyna. Macie teraz naprawdę dobry czas – nie ma jeszcze zbyt wielu łowiących.
Po kilkunastu minutach byliśmy już na wodzie. Cichy plusk wioseł mile współgrał z niebiańską ciszą i harmonią tego niezwykłego miejsca. Delektowaliśmy się każdą chwilą, każdym metrem przepływanym łódką, każdym wyskokiem ryby nad powierzchnię wody.
Gdziekolwiek indziej znaleźlibyśmy się owego dnia, wszędzie byłoby już tylko gorzej.
Bez trudu dopłynęliśmy do miejsca, wskazanego nam przez Emila, zapuściliśmy kotwicę i zaczęliśmy łowić. Ryby brały jak na zawołanie, jakby było ich tu tyle, co wody, i już po godzinie mieliśmy w siatce cztery, duże okonie i sporego szczupaka. Na kolację wystarczyło.
- Jest idealnie, Mike – rzekł rozmarzonym głosem Eric. – Nie mogłoby to trwać wiecznie?
- Tak… Robi się trochę późno, nie uważasz?
- Może. Chcesz już wracać, chcesz sobie pojeść, co?
- Czytasz w moich myślach.
Wieczór upłynął nam miło na smażeniu, jedzeniu i rozmowach z Emilem i jego uroczą żoną, Mary, która przyłączyła się do nas, zapraszając do degustacji domowej roboty wina, które wkrótce niebiańsko rozlało się po naszych podniebieniach. Było jak w domu. Sympatycznie i przyjemnie. Nie wiadomo, kiedy nadeszła północ i trunek nieźle zaszumiał nam w głowach, co było niechybnie znakiem, by podziękować za przemiły wieczór i udać się na spoczynek.
Ranek obudził nas prześlicznym śpiewem ptaków, cudownymi ariami nie z tej ziemi i błogim uczuciem, że jesteśmy w tak niesamowitym miejscu, gdzie nie istnieją wszystkie przeklęte uroki miasta, które potrafią mocno dać się we znaki, i gdzie wszystkim, co będziemy chcieli robić, to łowienie od rana do zmroku.
- Jak się spało? – wesoło zagaił Emil na nasz widok.
- Jak u pana Boga za piecem – odpowiedział Eric.
- A ja miałem dziś sen… – rzekł nasz gospodarz. – Taki inny niż te, co zwykle mam. Jakiś taki wyraźny, dokładny… Wy mi się śniliście. Dacie wiarę? Wy, na wodzie, na rybach. Byliście na łódce, i coś ci wzięło, Mike, coś dużego, i wtedy… złamała ci się wędka – zakończył, patrząc na mnie. – I było w tym coś niezbyt miłego. Jak się obudziłem, poczułem, że jestem zdenerwowany, jakby czymś przerażony. Nie lubię się tak czuć.
Tamtego dnia zanosiło się naprawdę na tęgi upał. Nawet najmniejszy liść się nie poruszył, wiatr przepadł gdzieś bez wieści, a ciężka, nuklearna pogoda z rana wróżyła morderczy skwar po południu. Trochę mnie to zaniepokoiło. Pamiętam, że przez chwilę pomyślałem sobie, a może by nie wypływać, tylko spróbować gdzieś zasiadki z brzegu, w cieniu, z dala od prażącego niemiłosiernie słońca i wszechobecnego, gęstego żaru. Ale po chwili dałem sobie spokój. Pokusa wędkowania w takim miejscu jak poprzedniego dnia wzięła w końcu górę. Przestałem myśleć o upale. Zignorowałem go jak rzecz mało ważną i nieistotną.
Pamiętałem, jak Angela zawsze mówiła, bym zakładał czapkę w upały.
Ważne, by chronić głowę przed morderczym żarem słońca.
Zawsze to robiłem, bo była blisko mnie i nie pozwoliła, by było inaczej.
Lubiłem wówczas na chwilę odłożyć wędkę i niespiesznie masować jej kark.
Jej twarz wyrażała błogość, a ja dziękowałem Bogu za każdą minutę z tą niezwykłą kobietą.
Po niej nie było już żadnej – byłem facetem, który potrafi kochać tylko raz w życiu.
I miałem swój raz, niezapomniany, i choć jej nie było, nadal ją kochałem.
I wiedziałem, że tak będzie już do końca mych dni, do ostatniego oddechu…
Po śniadaniu natychmiast wypłynęliśmy. Zdjęliśmy szybko koszule, ponieważ nie dało się w nich wytrzymać. Temperatura rosła z minuty na minutę - z nieba lał się żar.
Było cudowne, czerwcowe przedpołudnie, a my pasjonaci wędkowania siedzieliśmy sobie z dala od wielkiego, hałaśliwego świata w sercu puszczy, szczęśliwi i wolni od trosk.
- Jest! – krzyknąłem na całe gardło. – Mam coś sporego! Daj podbierak! O rany, ale potwór!
Eric szybko odłożył swoją wędkę, aby mi pomóc przy rybie.
- O kurcze, wędka mi się złamała… - jęknąłem nagle. – Spójrz. Coś niebywałego…
I oniemiały patrzyłem na złamaną na pół wędkę, którą nadal szarpała moja wielka ryba.
W chwili, gdy to ujrzałem, poczułem ostre i silne ukłucie w okolicy serca, zrobiło mi się nagle słabo i osunąłem się bezwładnie na tylną ławkę łódki. Wtedy gwałtownie przechyliłem się i wpadłem do wody.
Wiedziałem, co się ze mną dzieje, lecz ból był nie do zniesienia, całkowicie paraliżując moje ruchy i sprawiając, że biernie poddałem się biegowi wydarzeń.
Gdy znalazłem się pod powierzchnią jeziora, które w tym miejscu miało zaledwie dwa metry, wydałem z siebie rozpaczliwy bulgot. Czułem jeszcze uderzenie krwi do głowy, która wydawała się pęcznieć i rozdymać, rozsadzana nieznośnym ciśnieniem. Jakoś po chwili eksplodowała delikatnie i łagodnie jak bańka mydlana.
Woda zanuciła mi przepiękną melodię głębin, i tu, leżąc na dnie, umysł mój rozświetliła tęczowa, migocąca jasność. Dostrzegłem oczyma duszy niezwykłą harmonię, czułem ją całym sobą, znalazłem się w najcudowniejszym miejscu, jakie można było sobie wyobrazić, a jego piękno przewyższało wszystko, co kiedykolwiek widziałem.
Było to nieznane mi dotąd uczucie nieziemskiej rozkoszy. W tej chwili wszystko stało się dla mnie proste i jasne, powoli jak cząsteczka powietrza uniosłem się ku powierzchni, przeniknąłem przez łódkę i znalazłem się wysoko nad wodą.
Stamtąd widziałem Erica, wołającego rozpaczliwie o pomoc.
Nie umiał pływać.
Potem nagle odkryłem, że jestem znów na dnie jeziora, wśród traw i ryb, pływających wokół mnie, ciekawie mi się przyglądających. Trwałem tam jakby nie istniały minuty i godziny.
Widziałem też siebie, jak gdyby z boku, z włosami niczym wodorosty, unoszącymi się jak wachlarz na wodzie. Nie było już smutku i bólu, zniknęły gdzieś bezpowrotnie wszystkie problemy, od których chciałem zawsze uciec.
I tylko szczęście wypełniało, dając poczucie absolutnego spełnienia.
Nagle gdzieś w głębinach usłyszałem coś.
Był to głos Angeli.
Poznałem go natychmiast.
Ukochany, nigdy niezapomniany, choć rozdzielił nas bezlitosny czas.
Teraz zabrzmiał wyraźnie i sprawił, że poczułem się, jakbym miał ją obok siebie.
Odczułem ścisk w gardle, bo wiedziałem, że jej już przecież nie ma.
- Nie bój się, Mike, przybyłam, by pomóc ci w tej podróży, niczego się nie bój… Pomagałam już innym. Odbędę z tobą tę drogę, aż do końcowej stacji.
- Gdzie jesteś? Czemu cię nie widzę?
- Nie musisz, to nie jest już ważne. Jestem przy tobie, nie lękaj się.
- Czuję cię całym sobą.
- Zawsze byłam blisko, choć nigdy mnie nie widziałeś.
- Odkąd wtedy odeszłaś, spotykaliśmy się w snach.
- Tam też przychodzimy.
- Czy to przypadek?
- Kiedyś zrozumiesz, że pewne rzeczy są dawno temu napisaną księgą.
- Przeznaczenie?
- Tak, kochanie, to ono jest największą z sił. Zaufaj mi. Nie jesteś sam. Nigdy nie będziesz.
Wtem rozległ się radosny śmiech i zaintrygował mnie.
Gdzieś tam, w głębinach jeziora, ujrzałem nagle grupkę dzieci, bawiących się w piaskownicy. Poznałem wnet podwórko z lat dziecinnych – byli tam wszyscy moi przyjaciele, znów młodzi i nieznający jeszcze bólu życia, całej tej, złej, niepotrzebnej wiedzy, jakby czas cofnął się o dziesiątki lat do chwili, kiedy życie miało dla nas tylko dobry wymiar.
Byłem tam i ja – mały chłopiec, bawiący się z innymi, nie lękałem się niczego, czułem ekstatyczną radość i bezmiar zadowolenia, na które nie było słów. Z tamtą chwilą szczęścia nie mógł się równać żaden inny moment w moim życiu – to było uniesienie, przenikająca mnie na wskroś euforia.
Nie obchodziło mnie moje fizyczne ciało, chciałem na wieki roztopić się w cudownym stanie istnienia, gdzie była jasność i szczęście.
I oczami duszy ujrzałem wtedy ku swemu zaskoczeniu i rozczarowaniu kuter rybacki, płynący szybko w stronę krzyczącego Erica, który stał na łódce i machał rozpaczliwie rękami.
Chciałem się temu sprzeciwić – PROSZĘ, NIE RATUJCIE MNIE! ZOSTAWCIE MNIE TU W SPOKOJU!
Kuter zatrzymał się przy moim bracie i Emil błyskawicznie zanurkował. Leżąc na dnie widziałem tysiące bąbli i rozbrysk wody. Potem był już koło mnie i mocno chwycił mnie za rękę. W mgnieniu oka wypłynął z moim ciałem i wciągnął je razem z Erikiem pośpiesznie do łodzi. Widziałem jak silnie naciskali mostek, robili sztuczne oddychanie, usiłowali mnie reanimować, czuli, że śmierć stoi gdzieś obok, gotowa do ostatecznego pocałunku.
Kiedy już wróciłem do swego ciała, ja – dorosły mężczyzna, zapłakałem.
Płakałem, bo musiałem znów żyć na tym świecie, a widziałem już tamten.
Jakże wtedy zapragnąłem, by stać się kamieniem, leżącym na dnie tego jeziora.
Kamieniem, ciężkim, ale wolnym i szczęśliwym, i poprzez to lekkim.
By znów usłyszeć ukochany głos mojej Angeli, by był w mojej głowie po czasu kres.
Teraz już wiem, że życie przypomina więzienie.
W tym stanie nie potrafimy zrozumieć, jakim ograniczeniem jest ciało, a śmierć jest radosnym uwolnieniem, ucieczką z tej opresji, jaką zdaje się być „cudowna” doczesność.
Od tamtej pory nie boję się śmierci, wiem, że jest fikcją.
To, co nią nazywamy, to jedynie przejście z jednego stanu w drugi, jak z pokoju do pokoju, i największym szczęściem jest to, że wciąż istniejemy, nadal żyjemy, choć już w nieco inny sposób – nasze „ja” nadal widzi, słyszy i odczuwa, choć nie może się zobaczyć.
Już wiem, jaką radość odczuwają ludzie, którzy umierają.
To my zakłamaliśmy to najpiękniejsze z doświadczeń.
Wiem też, że spotkam TAM ukochaną żonę, której głos słyszałem na dnie jeziora, i innych bliskich, którzy już odeszli.
Znów będziemy razem, jakby czas nas nigdy nie rozdzielił, jakby zło nie weszło między nas.
Zespoli radość i spełnienie, i kiedy będziemy w tym, na twarzy pojawi się uśmiech.
I powiemy sobie, że na ten moment czekaliśmy całe długie życie.
Może to zabrzmi dziwnie, ale wciąż czekam i tęsknię za chwilą, by znów poczuć to, co wtedy dane mi było doświadczyć tam na dnie niezwykłej wody, kiedy po cichu umierałem.
I rodziłem się do innego życia., ale gdy nadejdzie, oby trwało wieki.
Potem długo rozmawialiśmy o tym z Emilem, o tym wszystkim, co się tak nagle wydarzyło, i powiedzieliśmy mu wtedy o naszym śnie. W jego oczach zobaczyłem dobry blask. To był prawy człowiek, na którego można było liczyć. To się czuło od początku. Tacy ludzie są dziś gatunkiem powoli wymierającym. Dobrze go oceniliśmy. Zrozumiał nas bez słów. Do takich spraw nie trzeba wiary, nie trzeba religii, wystarczy intuicja, instynkt i „to coś”. I on to miał.
Choć mało mówił, prawie wcale, poczuliśmy, jak głęboko przeżył cały ten wypadek.
A my wiedzieliśmy, że gdyby nie on i jego szybkie nurkowanie, utonąłbym.
Nigdy nie dowiem się, jak udało mu się w kilka minut wydobyć mnie spod wody.
I czemu był akurat w pobliżu – mógł przecież być w mieście albo w domu.
Jednak pajęczyna naszych losów musiała być tak właśnie utkana, nie inaczej.
Układanka idealna, idealne rozłożenie akcentów.
Spędziliśmy nasz czas u niego w spokoju i wyciszeniu.
Czasem inaczej nie można: nagle pojawia się zupełnie inna optyka.
Łowienie zeszło na dalszy plan, przynajmniej w moim przypadku, gdyż po tym, czym obdarzył mnie los, długo nie mogłem się otrząsnąć i zwykłe, ludzkie przyjemności znikły dla mnie na jakiś czas - cofnąłem się w głąb siebie, sycąc się tym, co grało w sercu.
Eric, podobnie jak ja, również stracił chwilowo ochotę do wypływania łodzią na jezioro.
Nigdy nie nauczył się pływać i sądzę, że nigdy się nie nauczy.
Od tamtej pory woda nam obu kojarzyła się już nie tylko z wędkowaniem i beztroskim wypoczynkiem na łonie natury, lecz także z owym niezapomnianym, czerwcowym przedpołudniem, kiedy to ja na swój własny sposób odkryłem ją na nowo i pokochałem całym sercem jeszcze bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Odnaleźliśmy się w niemym trwaniu cichych godzin – w zespoleniu z przyrodą, w czułym szumie letniego wiatru, który był nam wiernym towarzyszem, w rozkosznym śpiewie ptaków i radosnym blasku słońca.
Wiedzieliśmy o tym i dlatego nie rozmawialiśmy ze sobą prawie wcale.
Co jakiś czas tylko spoglądaliśmy na siebie, myśląc to samo i czując to samo.
Spędzaliśmy czas na pomoście – on łowiąc w skupieniu, ja zaś wpatrując się godzinami nieruchomo w milczeniu w zielonkawą toń spokojnego jeziora, gdzie dane mi było dotknąć wieczności i doświadczyć bliskości Angeli.
Usłyszeć jej szept, poczuć jej obecność, zapomnieć na jakiś czas, że nie możemy się na razie spotkać, lecz gdy wypełni się trwanie, znów nasza chwila nadejdzie, i nie rozdzieli nas nic.
Po raz pierwszy i ostatni - ta myśl była mi największą radością.
Ujrzymy światło, w które wejdziemy i gdzie przyjdzie nam pozostać.
Na zawsze, razem, nierozłączni.
Bowiem wciąż miałem przed oczyma niezatarte, wyraźne wspomnienie tej krótkiej, niezwykłej chwili raju, którą przeżyłem gdzieś tam, w głębinach jeziorowej toni, owego, przedziwnego, upalnego dnia.
28 lutego 2017
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt