Historia,która trwa wiecznie... - pandorcia
Proza » Historie z dreszczykiem » Historia,która trwa wiecznie...
A A A
-Czego ty właściwie chcesz ode mnie?- to były moje ostatnie słowa przed przemianą. Przemianą w wampira. Wówczas nie wiedziałam co mnie czeka, mimo to nie bałam się. Byłam na bakier z całym światem... Szczerze powiedziawszy olewałam wszystko i wszystkich. Byłam prawdziwym utrapieniem..., ale może o mej przeszłości opowiem później, przy innej okazji...
-Chcę byś towarzyszyła mi w mojej nieustannej drodze- powiedział mi mój stwórca, którego imienia nigdy nie poznałam.
Kazał mi zwracać się do siebie Mistrzu albo Ojcze. Nigdy się do tego nie przyzwyczaiłam. Sama nadałam mu imię, ale to już było znacznie później. Moim zdaniem było to bardzo dziwne. Za każdym razem gdy pytałam się dlaczego nie mogę poznać jego imienia skoro on poznał moje, odpowiadał nonszalancko, że jest bardzo trudne do wymówienia, gdyż pochodzi z bardzo starego dialektu, którego nazwy nie umiem przytoczyć. Tak naprawdę, jestem o tym przekonana, ukrywał coś w co nie chciał mnie wtajemniczyć. Myślę, że został wygnany z jakiegoś bardzo starego rodu wampirów za czyn, którego się ogromnie wstydził i żałował go. Dbał o moje bezpieczeństwo nie ujawniając go - zawsze to robił, zawsze mnie ochraniał, za co będę mu wdzięczna do ...do końca życia?(czy jest w ogóle jakiś koniec?)
Śmieszne...Nadal nie wyzbyłam się nawyków śmiertelnych... Wróćmy jednak do opowieści...

Zanim jednak zdążyłam odmówić objął mnie swymi ramionami jak mackami, tak szybko wbił mi w szyję swoje wampirze zęby, że nawet nie zdążyłam zareagować, a już po chwili byłam ledwo przytomna. Tamtą chwilę pamiętam jak przez mgłę... Z każdą wysysaną kroplą mej ciepłej krwi słabłam i coraz bardziej... Czułam jak uchodzi ze mnie życie... W uszach dzwoniło mi od głosów mej przeszłości, pod zamkniętymi powiekami przewijały mi się różne obrazy, moje wspomnienia jak rzeka... Płynęłam przez moje życie.. Widziałam mój pierwszy rowerek, lalkę, pierwszą żyletkę i igłę... Moje życie... Wspomnienia nadal bolą i to po tylu latach... ech... Nagle szarpną mną i z nagłą gwałtownością oderwał usta od mej szyi tak jakby walczył sam ze sobą. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałam i nie do końca pojmowałam co się dzieje w danej chwili, ale on walczył z pragnieniem, którego nigdy nie można zaspokoić... Przeraziłam się odkrywając, już po przemianie, że te pragnienie, pragnienie krwi... jego nie da się opanować... Żyjemy podporządkowani mu, stajemy się zwierzętami, drapieżcami, polujemy, by zaspokoić głód, który trawi nas od środka... Podążamy za instynktem i zabijamy..

Leżałam tak bezwładna, w tym hotelowym pokoju, do którego mnie zaprosił, bym spędziła z nim noc. Widziałam wzorzysty dywan, aksamitne zasłony i oślepiające żółte światło(Jakie to dziwne, że nawet w godzinie śmierci mózg potrafi zarejestrować tak banalne rzeczy jak np. kolor zasłon, prawda?)i jego postać nade mną... Okoliczności naszego spotkania były zwykłym zrządzeniem losu, przynajmniej wtedy tak myślałam, nie wiedziałam bowiem, że obserwował mnie godzinami. Byłam prostytutką pracującą w dokach na zachód od centrum miasta. Widział mnie z moimi klientami, obserwował całymi nocami aż w końcu postanowił, że go poznam. Powiedział, że mi dobrze zapłaci za spędzenie z nim nocy. Była mi potrzebna na gwałt gotówka, a on wydał mi się uczciwy... Zresztą wyglądał na nadzianego gościa. Miał garnitur z najnowszej kolekcji od Armaniego, biła koszula... "Gość z klasą..." pomyślałam. Przyjrzałam mu się uważnie, udając, że się zastanawiam, choć już dawno podjęłam decyzję. Spytałam:
-Mam panu wierzyć?
Uśmiechnął się z przekąsem i rzekł głosem, od którego powietrze zadrżało, a mnie przeszedł dreszcz:
-Nie musi pani, jeśli nie chce, ale ja i tak wiem, że pójdzie pani ze mną.
Jego słowa zmroziły mi krew w żyłach, ale miał rację. Poszłam, nie miałam wyboru. W drodze do hotelu spytał mnie o imię.
-Pandora- odparłam.
Nigdy nie używałam mego prawdziwego imienia, było zbyt nudne i pospolite, jak dla kogoś kto miał wszystko gdzieś.
***
Od dziecka zawsze chadzałam własnymi drogami. Byłam indywidualistką, zamkniętą w sobie pesymistką. Matka posyłała mnie do różnych psychologów- na nic się to zdało. W końcu przestała. W wieku 12 lat miałam na swoim koncie wiele kradzieży, picie alkoholu, palenie papierosów i haszyszu i totalną depresję. Cięłam się żyletkami- to mnie odstresowywało, uspokajało... Pisałam wiersze, które później paliłam, były pełne krwi... Gdy miałam 13 lat zostałam zgwałcona przez swojego ojczyma( mój ojciec nie żył od 10 lat), matka o tym nie wiedziała. Nie potrafiła zrozumieć mojego zachowania, ciągle dochodziło między nami do kłótni. Nie chciałam jej o tym powiedzieć, bo wyśmiałaby mnie ,tak jak zawsze... Ojczym gwałcił mnie co noc aż do 14 roku życia, wtedy dzień po moich urodzinach(o których, oczywiście nikt nie pamiętał) chciałam popełnić samobójstwo... Niestety matka wcześniej wróciła z pracy i zastała mnie w łazience z krwawiącymi nadgarstkami- podcięłam sobie żyły. Zaczęła strasznie krzyczeć. Ostatnie co pamiętam zanim straciłam przytomność to przerażony i wściekły wzrok matki. Utkwił mi w pamięci, do dzisiaj mam go przed oczami. Wtedy straciłam resztki miłości do niej. W szpitalu opowiedziałam o ojczymie i o jego nocnych wizytach w moim łóżku. Trawił do więzienia na 3 lata. Po tym matka miała do mnie ciągłe pretensje, że zrujnowałam jej życie i reputację... W wieku 15 lat uciekłam z domu(matka nie próbowała mnie nawet szukać) i zarabiałam na życie jako prostytutka. Aż do 12 października 1998 roku, dnia w którym stałam się wampirem. Miałam wtedy 19 lat.
***
Leżąc tak na podłodze w hotelowym pokoju cieszyłam się, że to już koniec, że umrę i będę wreszcie wolna... Jednak tak się nie stało. Miałam do niego za to pretensję i chyba zawsze będę mieć. Mój stwórca, mój Ojciec... rozciął sobie nadgarstek i podał mi go bym piła, ale ja nie chciałam... Brzydziłam się...ale już wtedy czułam pewne pragnienie... Nie wiedziałam co to może być... Nie byłam świadoma.. ale nagle owo pragnienie zapanowało nade mną, tak jak wiele nocy później, co noc...nie pozwalało przestać.... Nie miałam siły z nim walczyć... Po chwili, która zdawała mi się trwać wieki, do moich wnętrzności, do każdej tkanki dostała się życiodajna krew. Na mej bladej twarzy pojawił się rumieniec. Wstyd się przyznać, ale bardzo mi się spodobało to co poczułam! Nawet bardzo! Trudno opisać to co wtedy czułam! Me ciało przeszył dreszcz rozkoszy... To jest nie do opisania...Czułam jak krew zaczyna krążyć ponownie w żyłach. Czułam jak wracają mi siły... Odsunął nadgarstek od mych ust. Dręczyło mnie jednak tak wielkie pragnienie, nie mogłam się powstrzymać! Chwyciłam z całej siły jego rękę i próbowałam dotrzeć ustami do rany na nadgarstku. Szarpnął ręką i syknął na mnie, tak jadowitym głosem, że aż otrząsnęłam się z pragnienia:
-Nie teraz! Nie teraz moje dziecko! Nie... Za chwilę...
Odszedł do szafki i wyjął z niej bardziej eleganckie ubranie niż to, które maiłam na sobie: czerwoną miniówkę i ledwie zasłaniającą piersi bluzeczkę z czarnej tkaniny. Piękna czarna sukienka zachwyciła mnie. W moich oczach, które stawały się powoli oczami wampira piękna kreacja mieniła się milionami barw. Tak bardzo mnie to zaskoczyło, że z przestrachem (jak nowo narodzone dziecko) odsunęłam się od mego... Ojca. Uśmiechnął się łagodnie: -Nie masz się czego obawiać. To normalne... Niedługo odkryjesz wszystkie swoje nowe zdolności i umiejętności...i przyzwyczaisz się do nich... Będziesz umiała się nimi posługiwać. Nauczysz się tego wkrótce, spokojnie, powoli, bez pośpiech... Mamy w końcu całą wieczność.- Uśmiechnął się promiennie i dodał- Pomogę Ci w tym, ale teraz przebierz się w to, moja droga. Wyruszamy na łowy.
***
Gdy szliśmy mokrymi od deszczu(łez?), pustymi ulicami spytałam:
-Czym... Kim jestem?
Spojrzał na mnie zdziwiony. Jego biała twarz błyszczała w świetle księżyca. Ciemne, długie włosy związał w koński ogon. Na granatowy garnitur narzucił czarny płaszcz z kapturem. Odwrócił wzrok i powiedział lekko drżącym głosem:
-Jesteś wampirem, dziecko(zawsze się tak do mnie zwracał, co mnie irytowało, ale z czasem przestało). Słyszałaś o nich?
Kiwnęłam głową. Zastanawiałam się dlaczego mnie nie zabił ,tak jak pozostałe swe ofiary. Jak już wspominałam miałam do niego żal o to, że mnie stworzył, że narodziłam się dla świata nocy, ciemności. Musiał odczytać to z wyrazu mej twarzy bądź mych myśli, w każdym bądź razie skądś wiedział co akurat wtedy czułam i co myślałam, powiedział głosem tak cichym, że normalny człowiek nie dosłyszałby go:
-Potrzebuję ciebie, Pandoro! Tak bardzo jesteś mi potrzebna...- zatrzymałam się, on zrobił to samo. Spojrzałam mu w oczy, wyrażały ogromny ból( Był to jedyny raz kiedy odkryłam jego uczucia, kiedy zobaczyłam jego prawdziwą twarz...), samotność. Jedno spojrzenie i zrozumiałam wszystko. Ujęłam jego dłoń w swoją, położyłam głowę na jego ramieniu( był dużo wyższy ode mnie) i szepnęłam głosem pełnym czułości i współczucia:
-Rozumiem. Obiecuję, że nigdy Cię nie opuszczę. Nigdy...
Obietnicy niestety nigdy nie dotrzymałam....
***
Szliśmy teraz alejkami parku... Światło latarni oświetlało mokry bruk. Szliśmy tak czekając na moją pierwszą ofiarę w długim cyklu splamionym krwią. W końcu znaleźliśmy ich. Para zakochanych. Na ich widok zbierało mi się na wymioty. Może dlatego, że nigdy nie byłam prawdziwie zakochana? Miałam co prawda chłopaków w czasach szkolnych, w gimnazjum, ale... to nie była prawdziwa miłość, tylko przelotne zauroczenia.. Może po prostu zazdrościłam im? Nie chciałam przyznać się nawet przed samą sobą, że też chciałabym być zakochana tak, jak oni... Myślałam gorączkowo, że to nie jest mi potrzebne, że miłość tylko ludzi ogłupia, odmóżdża, cofa w rozwoju... Taka już byłam, na bakier ze wszystkim nawet ze sobą... Para minęła nas ledwo zwracając na nas uwagę... Przebywali we własnym świecie... Nie wiedziałam co robić, nie byłam pewna... Lecz mój nauczyciel szepnął mi do uch:
-Gdy ja zajmę się tym młodym mężczyzną, ty zajmij się tą kobietą- chciałam spytać "Jak?", ale nie dał mi dojść do słowa(po raz kolejny miałam przemożne przeczucie, że on czyta w mych myślach)
-Złap ją mocno, żeby ci się nie wyrwała, przytrzymaj...-przerwał na chwilę, spojrzał na zakochanych, oceniając odległość od nas, przygotowując się do ataku, nasłuchując...-potem unieś górną wargę i wbij zęby w jej szyję, zresztą instynkt cię powiedzie... nie musisz nic wiedzieć...
Popatrzył na mnie z taką powagą, a ja zauważyłam w jego oczach pewien subtelny błysk. Dopiero później zdałam sobie sprawę, że widziałam w jego oczach radość. Wreszcie nie był sam, a może ta radość była spowodowana tym, że zaraz zaspokoi głód? Nie jestem pewna... Napływ doznań zrodził w mym sercu i w myślach chaos... Bałam się... Czułam jak coś przepływa mi przez palce, umyka mi coś, czego nie jestem w stanie pojąć... Coś, co zrujnowało mój wewnętrzny spokój, harmonię, obojętność wyuczoną przez te wszystkie lata...
***
Mój stwórca, nazywany przeze mnie po prostu Johnny(zgodził się bym się tak do niego zwracała), ruszył w kierunku młodej pary, mężczyzny, swej dzisiejszej ofiary... Panujący chaos w głowie, w sercu nie pozwolił mi tak łatwo przyswoić poszczególne informacje, czułam się otumaniona... Przyglądałam mu się z rosnącym podziwem. Sunął majestatycznie, ledwie dotykając mokrego bruku, tak przynajmniej mi się wydawało, płaszcz trzepotał lekko za nim, jak skrzydła nietoperza(często zastanawiałam się skąd wziął się mit, że wampiry mogły zamieniać się w nietoperze... Może to przez złudzenie, że płaszcz, nieodzowny element ubioru wampira, może stać się za chwilę skrzydłami? Kto, wie?)... Byłam oczarowana tym widokiem... Tak zapatrzona w niego całkowicie zapomniałam o swej "misji" i ofierze! Gdy już dochodził do naszych ofiar zgromił mnie spojrzeniem, przywołując do rzeczywistości... Natychmiast ruszyłam za nim. Gdy już doszedł do mężczyzny spojrzał na mnie, tak jakby mówił: " Patrz i ucz się, ale nie pozwól jej uciec". Kiwnęłam mu na znak, że zrozumiałam. Złapał od tyłu mężczyznę ubranego w sprane dżinsy i skórzaną kurtkę, przytrzymując mocno wbił mu swe zęby głęboko w szyję. Oszołomiony mężczyzna nie zdołał nawet krzyknąć. Ja tymczasem zajęłam się wrzeszczącą w niebo głosy kobietą. Zawtórowałam Johnny"emu, przytrzymując mocno swą pierwszą ofiarę i wbijając jej w szyję swoje niezbyt ostre kły. Trudno mi jest opisać jakiego uczucia doznałam ssąc jej krew. To było uczucie, które z jednej strony można porównać do smaku pierwszych malin, albo do zaspokojenia pragnienia podczas wyprawy na pustynię... Ssałam, poddając się pragnieniu, nie chciałam przerwać... Johnny, musiał mnie odciągać siłą. Odepchnął mnie, a ja z zaskoczenia i strachu wyszczerzyłam do niego swe kły.
-Nie możesz wypijać ich wszystkiej krwi! Jeśli to zrobisz-umrzesz! Nie możesz pić ich krwi po tym jak już umrą! Jeśli to zrobisz śmierć wejdzie także i w ciebie, rozumiesz? Obiecaj mi, że będziesz nad sobą panować! Myślałem, że wiesz co nieco o wampirach! "uśmiechnął się do mnie i powiedział znacznie łagodniej- Nauczysz się tego wszystkiego z czasem. Spokojnie.... Roztrzęsiona i w poczuciu niemej, nie zrozumiałej winy obiecałam mu, że będę pamiętać. Przyznam się jednak, że czasem nadal sprawia mi to trudność i to po tylu latach! Po posiłku przechadzaliśmy się krótką chwilę. Przed wschodem słońca, rozkoszując się tą niesamowitą ciszą i szumem wiatru... Ja dostrzegałam wyraźne zmiany w sobie, w moich zmysłach... Niektóre z nich mnie przeraziły, niektóre zaskoczyły...Wydawało mi się, że przez te 19 lat mego życia(??)spałam, a dopiero teraz zaczęłam prawdziwie widzieć, czuć, słyszeć... To było coś niezwykłego. Dość mocno przeżyłam moją przemianę i nawet teraz nie umiem wyzbyć się do końca mej śmiertelnej natury ...

Wracając do hotelu zauważyłam, że mój Ojciec wszystko przygotował! Zaskoczyło mnie z jaką starannością wybrał dla mnie wyściełaną fioletowym aksamitem z wyhaftowanym moim imieniem na maleńkiej poduszeczce- wzruszył mnie tym gestem. Ułożył mnie do snu jak prawdziwy Ojciec, pocałował mnie w zimne, nabierając koloru kredy czoło i powoli zamknął wieko trumny. Od razu zapadłam w sen ukołysana odgłosami nocy...
***
Następnej nocy zaraz po przebudzeniu odczuwałam ogromny głód. Nie mogłam nawet myśleć o niczym innym niż o krwi. Mój Ojciec, Johnny nie spał, gdy ja się zbudziłam. Spytał: -Spragniona? Skinęłam głową, a on uśmiechnął się szeroko. Przeraziłam się. Nie wiem czemu, ale właśnie w tej chwili straciłam ochotę by umrzeć. Może to spowodował ten uśmiech, może coś innego... Nie jestem pewna... W jego uśmiechu było coś, coś co mówiło mi o tym, że on nie jest zwykłą istotą. Ten uśmiech przeraził mnie, coś we mnie, w środku uporczywie szeptało mi, bym brała nogi za pas i uciekła jak najdalej stąd. Nie zrobiłam tego. Dotarło do mnie, że jest już za późno, że ja sama uśmiecham się w ten sam sposób [Uśmiech szaleńca!?]. Ten uśmiech zdradzał nasz gatunek... Ludzie śmiertelni mogliby go nie zrozumieć, uciekliby, tak jak ja chciałam to zrobić... Nie rozumieli go... nie... Ale ja go rozumiałam [Uśmiech potępionych?!], choć może wtedy nie zdawałam sobie do końca z tego sprawy... Ten uśmiech... i jego oczy tak zielone, tak piękne... i te lśniące, brązowe włosy... i ja u jego boku. Piękny obraz. Wyruszyliśmy na kolejne łowy. Mój stwórca staranniej wybierał ofiary( ja rzuciłabym się na pierwszego lepszego człowieka), był bardziej opanowany(Może to z powodu wielu lat egzystencji pod postacią wampira?). Każda noc była podobna. Popadliśmy w błogą rutynę. Po tym jak się budziliśmy szliśmy na krwiste łowy. Ja pełna entuzjazmu, on pełny dystansu. Przez wiele nocy włóczyliśmy się w poszukiwaniu odpowiednich ofiar, a mój głód ciągle się zmagał...

Pewnej sierpniowej nocy, tuż po zachodzie słońca zbudziłam się zlękniona, gwałtownie łapiąc oddech, głową uderzając w wieko trumny.(Tak na marginesie byłam zaskoczona faktem, że wampiry mogą śnić... Może to bardziej mnie wystraszyło niż sam sen?? Kto wie? W gruncie rzeczy nie różnimy się wiele od zwykłych ludzi...)Johnny pospieszył by mi pomóc. Oddychałam płytko i cała drżałam na całym ciele. Spytał:
-Co się stało? Coś Ci się przyśniło?- powiedział to z taką troską, znowu byłam wzruszona. Nikt nie był dla mnie taki dobry... Czułam się szczęśliwa w tym życiu pełnym nieszczęścia...
-Nic... To tylko sen...-Zdołałam wyjąkać-Śniło mi się, że ktoś mnie goni, diabeł o złotych włosach i chce wyssać mi krew...-głos mi drżał.
-Tak...to tylko sen...Już dobrze-przytulił mnie, a potem usiadł w fotelu i długo siedział weń zamyślony. Nigdy tego nie robił tego przed naszą pierwszą tej nocy ofiarą. Zmartwiłam się. Spytałam go o co chodzi,mruknął mi w odpowiedzi:
-O nic...
Przez wiele nocy przyglądałam mu się jak czytał, czy rozmyślał... Lubiłam ten widok, bo byłam szalenie zafascynowana jego urodą, tą aurą tajemniczości... Mieszkaliśmy w jego mieszkaniu wynajętym nad zakładem pogrzebowym. Lubił otaczać się śmiercią. Był teraz poza nią. W pewnym sensie drwił z niej co noc, gdy chodził zabijać. Gdy go obserwowałam zdawało mi się ,że jego usta poruszają się w niemym pochodzie słów(Modlitwy?) Nie rozumiałam ich... Nigdy ich nie zrozumiałam...

Po pewnym czasie oswoiłam się już z posiadanymi umiejętnościami. Nie do końca jednak umiałam je wykorzystać, a Johnny nie spieszył się by mnie wtajemniczyć, mawiał:
-Masz całą wieczność, dziecko... Nauczę Cię wszystkiego, kiedy nadejdzie pora.
Irytowało mnie to i to bardzo. Zawsze byłam niecierpliwa i popędliwa(I mimo przemiany nadal taka pozostałam). Nie umiałam się opanować, by nie rzucić mu kilku przykrych słów. Teraz tego żałuję... Miał rację: Musiałam uczyć się stopniowo... Nabyte umiejętności musiałam doskonalić, by być coraz to lepszym zabójcą... Zastanawiające było jednak to, że mój Ojciec nigdy nie mówił mi czemu zaczął uczyć mnie "sztuk samoobrony", jak on to mawiał. To było dla mnie dziwne. Wcześniej tego nie robił- nawet nie wspominał o tym, ale to zmieniło się po moim śnie... Tak myślę... Wtedy jeszcze nie wiedziałam o tym, ale to uratowało mi życie..

Pewnej nocy ,5 lat po mojej śmierci i ponownych narodzinach, wydarzyło się coś, co mnie zaskoczyło. Gdy się obudziłam zobaczyłam obok mego Ojca, Johnny"ego jakiegoś innego wampira. Tak bardzo byłam zaskoczona i zauroczona widokiem złotowłosego mężczyzny-wampira, że nie mogłam się powstrzymać od rozdziawienia ust i wytrzeszczenia oczu. Jak sobie o tym przypomnę... Musiał być to niezwykle śmieszny widok... Wampir o złotych włosach odezwał się cichym i namiętnym głosem:
-Witam! Ty to pewnie TA piękna Pandora? Prawda?
Skinęłam nieśmiało głową zastanawiając się jednocześnie, dlaczego nazwał mnie "TĄ piękną Pandorą". Miałam dziwne przeczucie. Czułam, że coś jest nie tak... (Może czułam się też dziwnie nieswojo dlatego, że Złotowłosy był jedynym obcym wampirem, którego widziałam! Co prawda zdarzało nam się spotykać inne wampiry, ale te nasze kontakty nigdy nie były tak bliskie...), że gdzieś widziałam tego nieznajomego, ale w tamtej chwili nie mogłam dojść gdzie... W pewnym sensie bałam się go...
-Mam na imię Mercurio- przedstawił się i delikatnie pocałował swymi jedwabnymi opuszkami mą bladą dłoń. Patrzyłam na niego w osłupieniu. Zafascynowania... i przerażona. Może dlatego, że był zupełnie inny od Johnny"ego? Był niesamowicie piękny... Z niemym zachwytem spijałam każde jego słowo. Miał coś mrocznego w swych fiołkowych oczach, coś co nie dawało mi spokoju i wprawiało w nieme przerażenie... Jednocześnie to "coś" przyciągało mnie... Nie zdawałam sobie wówczas jeszcze sprawy, że jego oczy zdradzały jego prawdziwy charakter... Jego prawdziwe zło...

Okazało się, że Johnny i Mercurio byli przyjaciółmi parę wieków temu, ale jakieś wydarzenie-nie wiem jakie, zmieniło to. Ale nie do końca. Johnny wybaczył Mercurio, coś co uczynił. Zaskakujące z jaką łatwością przyjęłam takie wytłumaczenie, o nic nie pytając. Myślałam jednak, że Mercurio albo zdradził Ojca, albo go bez uprzedzenia opuścił. Nie byłam pewna, zresztą wtedy mnie to zbytnio nie obchodziło. Ufałam mu. Teraz, niestety już wiem co było tego przyczyną. Wszystko zostało wyjaśnione, ale dojdziemy do tego, już niedługo. We właściwym czasie. Razem z Mercurio spędziliśmy wiele lat, muszę przyznać, ze to były bardzo przyjemne lata... Śmieszne, jak niewiedza może człowieka zadowolić... I to, że człowiek nie docieka... Wampir, Krwiopijca... Pewnej nocy Mercurio zapytał mnie o moją "przeszłość". Opowiedziałam mu to wszystko, co pamiętałam (Zapominając o tym , czego uczył mnie Johnny, tego, żeby nie odkrywać swojej przeszłości, by nie ufać nikomu...). Gdy skończyłam zadał mi jedno, jedyne pytanie, choć spodziewałam się ich o wiele więcej:
-Czy żałujesz, że narodziłaś się dla ciemności??
Długo nad tym się zastanawiałam... W pewnym sensie dlatego, że to pytanie mnie tak zaskoczyło, że aż wytrąciło z równowagi..., a z drugiej strony miałam przeczucie... żeby skłamać. Powiedziałam, że nie żałuję. Widziałam błysk w jego oczach... Nie uwierzył mi:
-Naprawdę?- spytał z chytrym uśmieszkiem, a ja udałam, że tego nie widzę i tylko skinęłam głową odwracając wzrok... Coś mi mówiło, że i tak już za dużo powiedziałam... Po prostu nie powinnam... Czułam, że z tego wyniknął tylko kłopoty... Byłam zapewne zbyt zaślepiona jego wdziękami, tymi oczami... żeby przewidzieć, że coś się stanie... W ogóle powinnam być bardziej czujna, tak ogólnie... Byłam zbyt naiwna... Czułam, że te jego wypytywania mają jakiś głębszy sens, że prowadzą do czegoś czego nie rozumiałam... Nie myślałam jednak, że doprowadzą do czegoś takeigo... Miałam nadzieję, że i on podzieli się ze mną swą opowieścią, "przeszłością", zbył mnie jednak machnięciem ręki i słowami:
-Moja "przeszłość" i tak nie jest tak ciekawa jak Twoja... a poza tym już świta, a to długa historia...- i odszedł do swego pokoju, a po chwili usłyszałam odgłos zamykania wieka. Johnny już spał, gdy weszłam do naszego pokoju... Nigdy tego nie robiłam, ale czułam, że potrzebuję trochę bliskości... Uniosłam wieko jego trumny, położyłam się weń pogrążając się w sen(Uprzednio, oczywiście, zamykając wieko), wdychając zapach śmierci...
***
Tydzień po owej rozmowie wydarzyło się to, co w końcu musiało się wydarzyć. Było to nieuniknione. Tego mroźnego styczniowego wieczoru nawet powietrze było czymś przesycone, naładowane czymś ciężkim...iskrzącym... Teraz, po tylu latach, zastanawiam się...zastanawiam się czemu się tego nie domyśliłam? Czemu nic nie wyczułam?? Co prawda miałam przeczucia i ten sen..., ale to było za mało. Wtedy mimo upływu lat w wampirzej skórze nadal postrzegałam świat ludzką duszą(w pewnym stopniu, oczywiście), która by uwierzyć potrzebowała suchych faktów... Żyłam otoczona duchami przeszłości, zjawiskami, których ograniczony umysł ludzki nie jest w stanie pojąć... Jednak stało się to, co się stało... Wracając z polowania do naszego starego domu wyczułam obecność innych wampirów. Przestraszyłam się. Wpadłam w panikę... Zobaczyli to, że moje serce przepełnia lęk, a umysł opanowuje chaos... Głupia! Przecież wiedziałam jak mam postępować w takich sytuacjach!
"Zamknij umysł, serce, duszę. Oddziel je szczelnym murem, by nikt, żaden krwiopijca nie mógłby się przez niego przedostać! Inaczej przegrasz. Rozumiesz??" Tyle godzin nauki poszło na marne. Przez moją głupotę. Wszystko odczytali z mojego umysłu. W głowie roiły mi się setki myśli. Otumanili mnie, odurzyli przesyłając mi obrazy dawnych krain, sabatów, ceremonii, zaklęć... Innego życia... Upadłam. Czułam śnieg. Tak zimny, jak są zimne serca tych, którzy kochali nie dając nic od siebie- tylko brali... Jak serce zranione... Jak ci, którzy mnie chcieli porwać... Straciłam przytomność. Gdy się ocknęłam widok, który zobaczyłam zaparł mi dech w piersiach... Wydałam z siebie stłumiony krzyk. Oślepiło mnie migotliwe światło pochodni. Nie wiedziałam co się dzieje. W koło widziałam setki, może nawet tysiące bladych twarzy, czułam rytmiczne bicie ich serc... Ich mściwe spojrzenia przeszywały mnie na wskroś... Chciałam spytać: "Co się dzieje? Gdzie ja jestem??", ale zabrakło mi siły. Czułam się obolała, wypruta, zmęczona... Dostrzegłam na swym ciele drobne ranki." O Boże! Wyssali ze mnie krew! To już koniec!" nic nie rozumiałam. Próbowałam się skupić. Opamiętałam się i wreszcie zrobiłam to, co już na początku powinnam zrobić: myśleć. Powinnam się bronić. Byłam słaba, ale lata picia krwi Ojca wzmocniły mnie, wytężyły zmysły i sprawiły, że szybko regenerowałam siły ,ale do tego potrzebny jest czas, a ja go nie miałam zbyt wiele. To było pewne. Zaczęłam w końcu dostrzegać szczegóły. Byłam w lesie, czułam chłodny wiatr i zapach igliwia... Na środku polany ułożono wielki stos. Przełknęłam ślinę. "Więc zgładzą mnie". Rozejrzałam się dookoła. Widziałam odwrócone krzyże. Nic z tego nie rozumiałam. "To jakaś sekta?" .Zastanawiałam się gdzie jest Johnny, czemu mnie nie ratuje?? Ale prawda jest, że zawsze jesteśmy sami, mimo, że otacza nas tłum. Wtedy to zrozumiałam. Mój Mistrz, Ojciec... Zdradził mnie...

Zostałam wprowadzona na podwyższenie, tuż obok stosu zeschniętych gałązek i na przeciwko kamiennego ołtarza. Czułam zapach wilgoci na nim, czułam zapach śmierci.Rozległy się wzniosłe, patetyczne pieśni. Wszedł Mercurio,a za nim w zdobionych złotym haftem Johnny, kapłan. Uniósł swe białe dłonie, zebrani umilkli.
-Witajcie bracia i siostry krwi! Zebraliśmy się tu po to, aby oddać w ofierze to oto młode dziewczę-wskazał kobietę, na prawo ode mnie.Dwaj krwiopijcy przywiązywali ją do ołtarza.Miała strach w oczach-i powołać nowego boga. Przybyliśmy tutaj również, by skazać niewiernych-wskazał na mnie i grupkę innych przerażonych wampirów. Tak naprawdę nic nie rozumiałam. Zapanowała cisza.Cisza oplotła nas wszystkich, cisza tak ciężka i zarazem tak lekka... Mercurio zbliżył się do mnie i rzekł:
-Pewnie, ma droga Pandoro, zastanawiasz się kim jestem, tak naprawdę i co tu wszyscy robimy-na jego twarzy pojawił się oślizgły uśmiech-Powiem ci tylko,że wierzymy w Boga, tego Jedynego Boga, jesteśmy wszyscy Jego posłannikami, prawie tak jak Anioły..-zamyślił się, a potem dodał-i eliminujemy takie wampiry jak Ty.Zgrzeszyłaś! Ześlemy cię do piekielnych czeluści, tam gdzie twoje miejsce! Haha!-zaśmiał się przeraźliwie, a wraz z nim reszta zgromadzonych. Spytałam go, udając wielkie zmęczenie:
-Ale czym ja zawiniłam?
-Czym? Jeszcze się pytasz?! Twoje życie przed śmiercią i ponownymi narodzinami dla krwi było wręcz odrażające!Nie powinno być ciebie wśród nas!Oto, czym zawiniłaś! Byłaś zwykłą dziwką, próbowałaś się zabić...-znowu się zaśmiał, widziałam Johnny'ego. Zauważyłam w jego oczach błysk. wiedziałam co on oznacza...
-Pieprz się!-wychrypiałam z pomiędzy zaciśniętych warg, a Mercurio wymierzył mi siarczysty policzek.
-Jak śmiesz?! Johnny opamiętał go, powiedział,że otrzymam sprawiedliwa, należytą karę w piekle. Mercurio dał znak i młodą dziewczyną zaczęli pożywiać się bardzo wiekowi krwiopijcy. Dziewczyna krzyczała. Jej krzyk zanosił się echem pośród ośnieżonych drzew. Następnie jeden z nich o płomiennie rudych włosach rozciął swój nadgarstek i podsunął pod sine już wargi kobiety. Piła łapczywie, chciwie spijając każdą kroplę z żył swego oprawcy. Ciemnoczerwona krew spijała jej z kącików ust. Po chwili przemiana została dokonana. Znów wzniosły się pieśni, chóralnie unosząc się pod rozgwieżdżone niebo. Rozgrzmiał bęben i słodki flet począł wygrywać radosne melodie. Muzyka niosła się przez las, unosiła i opadała w rytmicznej ekstazie i delirium strachu...

Nagle coś się zmieniło...Wyczułam to wyraźnie...Jakby powietrze miało inny zapach...jakby zmieniło skład, konsystencje... Inni też to wyczuli...Czułam ich konsternację, nutkę przerażenia w powietrzu...Mój ukochany ojciec syknął ze złości, Mercurio zakrył uszy...Nagle wrzasnął przeraźliwie i stanął w płomieniach...Szata Johnny'ego zaczęła płonąć...skwierczał złoty haft...lecz on sam stał...poddał się przeznaczeniu...Patrzyłam jak ogień pochłonął mego Ojca...patrzyłam w szoku na jego puste oczy...Przed śmiercią wyszeptał jeszcze : 'Przepraszam'. Krwawe łzy spłynęły mi po policzku... Szlochałam...Czułam chłód w mym sercu...Rozpacz moja sięgnęła granic możliwości. Mój Ojciec, mój ukochany...nie żył...Wiatr rozwiał proch...w powietrzu unosił się duch mego Mistrza...Przed oczami stanęły mi obrazy naszej wspólnej egzystencji...Te wieki pozornego spokoju..Minęło tyle czasu, a Jego nagle nie ma...Nienawidziłam go i kochałam. Tak mocno...Nie rozumiałam dlaczego był dla mnie taki dobry...Dlaczego tyle mnie uczył...W pewnym sensie bronił mnie przed sobą samym... Nagle zdałam sobie,że już go nie ma,że nie wróci...Zawirował mi świat przed oczami, lecz nie zemdlałam... Opuścił mnie...Opuściłam Jego... Byłam w szoku i dopiero po pewnej chwili dotarło do mnie co się dzieje w całym lesie...Wszędzie panował chaos. Jakaś niezwykła, przerażająca siła uśmiercała kolejnych krwiopijców.Wszędzie była tylko krew, czerwień oślepiała, ogień parzył me zmysły, popiół dusił, nie potrafiłam się ruszyć...Nic nie rozumiałam... Pewnie siedziałabym tam, w miejscu gdzie został uśmiercony Johhny aż do wschodu, jeśli wcześniej nie zostałabym uśmiercona przed tą niewidzialną siłę...apogeum śmierci i cierpienia... Miałam nadzieję,że spłonę jak mój Ojciec...Chciałam zostać zgładzona... Chciałam przestać istnieć. Gdyby nie pomoc dziewczyny, której brutalnej przemiany byłam świadkiem pewnie tak by sie stało.Opierałam się, ale ona syknęła mi prosto do ucha:
- Chcesz żyć?!
Ale jakie to życie...? Byłam martwa nawet za życia... Jednak poddałam się jej. Może z powodu mojego stanu emocjonalnego...nie wiem. Wyprowadziła mnie z lasu...Za nami szli inni. Ocaleni. Szliśmy w głąb lasu. Mijaliśmy świerki skąpane w świetle mroźnego księżycowego światła. Czułam zapach świerkowego igliwia. żywiczny majestat życia. Jeszcze przez dłuższy czas słyszałam żałosne krzyki, śmiertelne zawodzenia moich oprawców...naszych. Nie obchodziły mnie. Stanowiły jedynie tło mego własnego cierpienia. W pewnej chwili zdałam sobie sprawę,że wybaczyłam mu,że nie trawi mnie już gniew, nienawiść... Czułam pustkę... Obrazy znowu powróciły,ciężkie od wspomnień, milczące... Ogłuszyły mnie. Straciłam przytomność. Pamiętam jeszcze tylko,że ów dziewczyna wyjawiła mi swoje imię: Kati. Pamiętam jej kasztanowe kosmyki włosów opadające na twarz i blade dłonie...Jej jasne oczy... Potem nastała tylko bezgraniczna ciemność...

Gdy się przebudziłam leżałam w starej, zakurzonej trumnie. Czułam postępujący rozkład drewna i tkaniny, pleśń. Czułam zapach śmierci... Wspomnienia poprzedniej nocy wróciły ze zdwojoną siłą. Znowu szlochałam. Po jakimś czasie przestałam... Może po godzinie, nie ważne. Otworzyłam trumnę i niezdarnie wygramoliłam się z niej. Byłam w starym cmentarnym grobowcu.Znałam ten cmentarz. Byłam już kiedyś tutaj. Usłyszałam coś. W starej opuszczonej kaplicy byli inni krwiopijcy. Była tam też Kati. Postanowiłam się tam udać.Najwidoczniej czekali na mnie.Gdy otworzyłam skrzypiące masywne odrzwia powitała mnie Kati informując,że czekali na mnie. -Wiem-odparłam rozglądając się po zebranych.Posługując się Darem Umysłu poznałam ich imiona. Młody wampir o czarnych włosach, całkiem urodziwy, ubrany w czarną, muślinową, koszulę, czarne wytarte dżinsy i aksamitny czerwony krawat;ten sam, który miał być osądzony razem ze mną w lesie na sabacie, miał na imię George. Jego bliski towarzysz, z tatuażem na szyi i przenikliwych pięknych błękitnych oczach miał na imię Frank. Wysoki czarnowłosy i zielonooki, bardzo szczupły, można by uznać,że niewiarygodnie wychudzony miał na imię Thomas. Obok Katie stała skromnie ubrana, czarnowłosa Kobieta-wampir-Helena. Na przeciwko zaś wejścia stał potężny wampir, dziecię mileniów, bardzo stary wampir; jego imienia nie zdołałam odczytać jego imienia. Nagle odezwał się zwracając się do mnie:
-Mephisto, to moje imię.Podejdź bliżej Pandoro. Nie bój się, nie zrobię ci nic złego, nie po to cię ocaliłem.
Byłam w szoku.Jak to mnie ocalił?Miałam mętlik w głowie.Spojrzałam na Kati, skinęła mi głową dodając otuchy.Podeszłam bliżej.Spojrzał na mnie tymi swoimi zielonymi oczami, czułam,że nie potrafię się obronić przed tym spojrzeniem.Czułam,że mój umysł, moja dusza jest dla niego otwartą księgą.Spijał z mego wnętrza każde wspomnienie-byłam bezbronna. Nagle uśmiechnął się.
-Więc pragnęłaś śmierci, moja droga Pandoro?
Byłam zaskoczona jego pytaniem. "Dlaczego o to zapytał?".Nie odpowiedziałam.
-Dlaczego? Wszyscy tutaj zebrani w pewien sposób pragnęliśmy śmierci. Każdy w inny sposób jej poszukiwał...
-Ale... -Co to ma związek z Twoim Stwórcą?
Skinęłam głową.
-To proste. Był jej pośrednikiem.Cii... Wszystkiego dowiesz się po kolei..

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
pandorcia · dnia 01.12.2008 12:28 · Czytań: 817 · Średnia ocena: 2 · Komentarzy: 1
Inne artykuły tego autora:
Komentarze
Usunięty dnia 02.12.2008 09:52 Ocena: Przeciętne
... za dużo tych wielokropków
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Marek Adam Grabowski
29/03/2024 13:24
Dziękuję za życzenia »
Kazjuno
29/03/2024 13:06
Dzięki Ci Marku za komentarz. Do tego zdecydowanie… »
Marek Adam Grabowski
29/03/2024 10:57
Dobrze napisany odcinek. Nie wiem czy turpistyczny, ale na… »
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty