Pięć nazistowskich odznak uderzyło z metalicznym hukiem o blat biurka Nadzorcy. Łysy, umięśniony facet zerknął spod byka na Łuskę a na jego usianej zmarszczkami twarzy pojawił się lekki uśmiech.
Ty to jesteś dobra firma. - Zaśmiał się przełamując lody Nadzorca. Śmiech w jego wykonaniu brzmiał strasznie, biorąc pod uwagę jego wiecznie zachrypły głos.
Dwóch z nich popełniło samobójstwo, schowali się za murkiem i łykneli cyjanek. - Rozłożył ręce. - Cóż, lubię żółtodziobów… Oszczędzają mój czas i amunicję. - Odpowiedział śmiejąc się w stronę swojego przełożonego.
Nadzorca przelewał między palcami blaszaną plakietkę zerwaną dzień wcześniej z truchła nazisty. Z całego schronu to on najbardziej nienawidził nazioli, i tylko przez to organizował na nich polowania. Był w stanie zapłacić fortunę za głowę każdego z nich. Zerknął teraz na trzymaną w ręce odznakę. Na blaszce pod nazistowską swastyką starannym drukiem wyryte było Ober Sturmfuhrer.
Za tego jestem w stanie dorzucić coś ekstra, biorąc pod uwagę jego posadę w tym ich kurwidołku. Jakiś sierżant czy ki chuj. - Znów się uśmiechnął, choć tym razem szerzej.
Na biurku wylądowała zapłata za udane polowanie. Zgodnie z umową pojawiło się sześć wojskowych konserw i pełen magazynek do Dragunova. Leżące na blacie biurka wynagrodzenie było w stanie wyżywić rodzinę Łuski, a dodatkowy magazynek pomoże mu w zdobyciu większej ilości jedzenia.
Dziękuję szefie. Z całego serca dziękuję. - Powiedział drżącym głosem. Mimo że wiele osób w schronie uważało Łuskę za bezwzględną maszynę do zabijania, to jednak w głębi duszy dobijało go to że życie ludzkie kosztowało dwie konserwy.
No, wracaj do siebie. Widzimy się jutro rano. - Odprawił go Nadzorca.
Łuska wymaszerował z gabinetu przełożonego, wychodząc na główny hol. Zerknął na wielki zegar wiszący nad wrotami hermetycznymi. Była godzina dziewiąta rano. To by wyjaśniało tłok panujący w schronie. Kryjówkowi krzykacze rozłożyli już dawno stragany, a teraz stali i namawiali mieszkańców schronu na jakieś niewiadomego pochodzenia towary. Głównie było to jedzenie, i mętna, podobno filtrowana woda, ale zdarzała się też broń biała czy nawet palna. Te dwa ostatnie zazwyczaj się nie sprzedawały, bo zwykłego mieszkańca nie było stać na taki luksus, a zawodowi stalkerzy już dawno mieli swój zaufany sprzęt. Łuska przecisnął się przez płynący tłum ludzi zmierzających do kopalni, i stanął przy jednym z kramów. Przywitał się ze sklepikarzem skinięciem głowy, po czym zaczął przeglądać towar.
Masz jakieś fajki? - Zapytał po chwili namysłu snajper.
Trzymaj. - Straganiarz podał Łusce dwa robione papierosy. - Jeden. - Skwitował, spoglądając na snajpera, dodatkowo pokazując określoną liczbę na palcach.
Łuska rzucił na stół ze sklejki jedną miedzianą blaszkę. Te tak zwane “miedziaki” stanowiły w schronie walutę. Były też ich droższe odpowiedniki “aluminiaki” które były równowartością umownych dwudziestu miedziaków. Łuska włożył papierosa pomiędzy popękane usta i odpalił go płomieniem zapalniczki. Nikotyna była rutyną snajpera, po każdej akcji obowiązkowo musiał zapalić, choć sam dobrze wiedział że nic mu to nie daje, a wręcz przeciwnie: zaciąga go to do grobu nieco wolniej niż ołowanie kulki. Powolnym krokiem dołączył do rwącego strumienia ludzi spieszących do pracy. Ludzie bez twarzy, praktycznie nikt nie zapadał w pamięć, każdy tu prowadził swoje życie. To było z jednej strony dobre, choć Łuska nie mógłby tak żyć. Świadomość beznadziejności by go dobiła. Wychodząc na powierzchnie do “pracy” nabierał pozornej nadziei. Opuścił tłum i wszedł do bloku mieszkalnego, chwilę po tym stanął przed drzwiami swojego mieszkania. Subtelne puknięcie w drzwi i rytualne oparcie się o ścianę obok wejścia do mieszkania. Drzwi otwarły się szeroko a w progu pojawiła się Jowita - jego żona. Jej blond włosy i gładka twarz nie pasowała zupełnie do otoczenia. Pośród ludzi z bliznami na smutnych zmęczonych twarzach wyglądała jak z kosmosu, albo jakby żadna apokalipsa nie miała miejsca. Łuska rozłożył ramiona i wpuścił między nie swoją ukochaną. Stali tak milcząc przez parę dobrych minut, w całkowitej ciszy było im znacznie łatwiej się zrozumieć, zwłaszcza że kolejne pożegnanie już niebawem.
Gdzie dzieciaki? - zapytał Łuska.
Pomagają w kopalni, będą za jakąś godzinę. - wytłumaczyła Jowita. - No co, będziemy tak tu stać? - uśmiechnęła się delikatnie.
Drzwi mieszkania zamknęły się za kochającą się parą. Ciasna klitka mieszkalna miała dwa małe pokoiki wyposażone w łóżka polowe. W głównym pomieszczeniu stał mały przeżarty przez insekty stolik, a przy nim cztery krzesła. Para zajęła miejsca przy stole i spojrzeli sobie głęboko w oczy.
Ilu? - zapytała Jowita z wyraźnym niesmakiem na twarzy.
Trzech. - odpowiedział uciekając wzrokiem. W tym samym momencie na stole wylądowało sześć konserw. - Zgodnie z umową dwie za jednego. - dodał.
Nie boli cie to? - zapytała.
Nie zaczynaj znów tego tematu. - podniósł głos Radek.
Po prostu nie rozumiem… Nie możesz jak każdy pracować w kopalni? - nie poddała się.
Mam zapierdalać w kopalni i udawać że nic się nie stało? Że naszego miasta z ziemi nie zmiotła bomba nuklearna? - tym razem wrzasnął Łuska.
A mordując niewinnych ludzi to miasto odbudujesz? Radiacja zniknie, a mutanty z powrotem zamienią się w zdrowe zwierzęta? - również podniosła głos.
Niewinnych ludzi? Za każdym razem to samo: na przywitanie kłótnia, na pożegnanie to samo… idę się przejść.
Idź, zostaw dzieci, i nie wracaj. - oczy Jowity napłynęły łzami.
Łuska wyszedł z mieszkania trzaskając drzwiami, opuścił blok mieszkalny i znalazł się na głównym holu. “Klacz” - bo tak nazywał się tutejszy bar był już otwarty. Ojczyzna wiecznych awanturników, i miejsce zatapiania smutków w niskiej jakości bimbrze.
Idealnie - pomyślał Łuska. Przecisnął się ponownie przez tłum ludzi i znalazł się pod przerdzewiałym szyldem wiecznie żywej knajpy. Ze środka dobiegał hałas licznych rozmów i dźwięki gitary. Radek odsunął kotarę, wkroczył do pomieszczenia i rozejrzał się w poszukiwaniu wolnego stolika gdzieś na uboczu. Znalazł go bez problemu, głównie dlatego że tutejsi woleli mieć bliżej do barmana. Zasiadł wygodnie na dosyć solidnej ławce i schował twarz w dłoniach. Długo spokoju nie miał, jakiś marny pijaczyna wstał od stołu i zaczął śpiewać i krążyć pomiędzy stolikami ledwie trzymając się na nogach. Nagle nawiązał kontakt wzrokowy z Łuską i zaczął zmierzać w jego kierunku. Jakimś cudem uniknął potknięcia się o stojących na jego drodze taboret. Dotarł wreszcie do celu i przepitym głosem zapytał:
Wolne? - wskazał na miejsce naprzeciw Radka.
Ta. - odparł krótko wiedząc że nie warto tracić czas na przekomarzanie się z pijakiem.
W momencie kiedy usiadł zupełnie się zmienił, tak jakby wytrzeźwiał od zajęcia miejsca na niezbyt wygodnej ławce.
Prosto z mostu: stolik przy wejściu jest zajęty przez dwóch gości, mówiąc jeszcze krócej: to naziole. Szukają cię. - zaskoczył Łuskę nieznajomy.
Skąd wiesz, i czemu mam ci w to uwierzyć. - zaoponował.
Pilnuje listy ludzi wchodzących do schronu. - wytłumaczył się w międzyczasie pokazując dyskretnie dokument potwierdzający przynależność do Gwardii z wyraźnym podpisem Nadzorcy. - Obydwoje mają lewe glejty z Rebelii, myślą pewnie że trafili na idiotów przy sprawdzeniu. Zaraz po wpuszczeniu ich poinformowałem szefa, potwierdził fałszywość dokumentów i kazał mi ich obserwować.
A skąd wiesz że szukają akurat mnie?
Poczekaj. - przerwał Łusce. - Kochaniutka! Dwie kolejeczki dla nas! - zwrócił się do kelnerki swoim udawanym pijackim bełkotem, po czym wrócił do rozmowy. - Podczas “rutynowego” przeszukania znalazłem zwitek papieru na którym widniało twoje imię, nazwisko oraz pseudonim. wiem że napewno dobrze ci nie życzą ze względu na twój tytuł łowcy nazistów. - kontynuował tłumaczenie.
Rozumiem. Zgaduje że pytają nawalonych pijaków gdzie jestem? - strzelił Łuska.
Brawo. Zgadłeś. - przytaknął. - Nikt odkąd tu są nie wyszedł, i nie wyjdzie, postawiłem każdemu darmowe kolejki. - uśmiechnął się Damian, bo tak brzmiało jego imie, które Łuska zauważył na jego dokumentach.
Masz do tego łeb, ale co dalej? - zwątpił Radek.
Daj mi dokumenty. - poprosił Damian.
Po co? - zapytał podejrzliwie.
Ugadałem się z barmanem, schowa je gdzieś gdzie nikt ich nie znajdzie, a tutaj są fałszywki, teraz masz na imię Sebastian a ja Artur. - uśmiechnął się.
Dobra masz. - wymienili się dokumentami.
Damian wstał od stołu i chwiejnym krokiem ruszył w kierunku blatu za którym stał barman.
Łuska jak na rozkaz wstał i ruszył lekko chwiejnym krokiem w kierunku wyjścia, lecz zanim dotarli do kotary, dwóch potężnych gości aryjskiego pochodzenia zastawili im drogę.
Jeden z nazistów dłoń trzymał pod płaszczem, najpewniej trzyma tam wycelowaną w jego kierunku broń, a co jak już wiedzą?
Tym razem mężczyźni posłuchali bez zbędnych kłamstw, zajęli miejsca naprzeciw nazistów.
W tym momencie kotara poruszyła się, a do knajpy weszła zapłakana Jowita. Rozejrzała się w poszukiwaniu męża, i podeszła pod jego stolik.
Huk wystrzału ogłuszył wszystkich w pomieszczeniu, nazista który przed chwilą celował w Radka, padł martwy na plecy z przestrzelonym brzuchem. Ułamek sekundy później ktoś oddał kolejny strzał. Łuska poczuł ostry ból w podbrzuszu. Oczy zalała mu ciemność, jakby ktoś zalał mu oczodoły smołą. Już nic nie słyszał.
***
Parę godzin wcześniej.
Śnieg sypał grubymi płatami gdy Hans biegł na stacje benzynową, minął zasieki, przebrnął zapamiętaną ścieżką pomiędzy drzewami aż w końcu zobaczył wrota swojego domu. Do potężnej stalowej bramy hermetycznej dobiegł jeszcze szybszym tempem. Głośno uderzył trzy razy w powierzchnie wrót i teraz pozostało mu czekać na zbawienie. Po drodze zgubił swoją broń, nowiutkie G36 poszło w zapomnienie.
Wtedy ni stąd ni zowąd pneumatyczne zasuwy buchnęły głośnym sapnięciem, tak jakby trzymanie ciężkich wrót sprawiało im trud. Brama otwarła się wydając przy tym okropny zgrzyt. Hans przebiegł przez rozszczelniające się jeszcze wrota i wpadł do komory oczyszczającej.
Głos już się nie odezwał, rozpoczęła się procedura odkażania. Hans wiedział że świetlana przyszłość właśnie została skreślona, najprawdopodobniej już w chwili gdy się przedstawił został wpisany na liste dezerterów. Fuhrer nie będzie zadowolony.
Od razu kontynuował bieg, mimo tego że jego dni już są policzone, to i tak chce oddać ostatnią przysługę fuhrerowi, i znaleźć osobę odpowiedzialną za śmierć jego brata. Minął dwóch żandarmów sprawdzających dokumenty, o mało co jednego nie przewrócił. Wskoczył szybko do ciasnego korytarza prowadzącego do gabinetu fuhrera, i w chwilę dobiegł do drzwi. Zapukał delikatnie dysząc niemiłosiernie.
Hans nie zwlekał, popchnął drzwi przed siebie, i zaraz je za sobą zamknął. W jego nozdrza uderzyła silna woń dymu z cygara, w całym pomieszczeniu panowała mgiełka.
Fuhrer patrzył chwilę na dezertera, spojrzał na wiszący nad drzwiami zegarek, po czym sięgnął do barku i wyciągnął z niego dwie obite szklanki i butelkę wypełnioną do połowy bursztynową półprzeźroczystą cieczą.
Hans podniósł się ostrożnie z podłogi masując prawą nogę. Musiał się skaleczyć gdy biegł z informacją do fuhrera, i dopiero teraz gdy adrenalina trochę opadła zaczął odczuwać kłujący ból. Odsunął wskazane krzesło i powoli na nie opadł. Na biurku zastał już szklanke napełnioną alkoholem.
Do drzwi ktoś zapukał, i bez pozwolenia fuhrera żołnierz wpadł do gabinetu.
Dopiero teraz Hans zauważył rewolwer w dłoni fuhrera, zakręcił nim na palcu i wycelował prosto w niego. Czas zwolnił, bańka marzeń znów pękła, znów skreślił świetlaną przyszłość. Z lufy rewolweru wyłonił się jaskrawy jęzor ognia, śmiercionośna siła zmiotła z nóg niczego niespodziewającego się żołnierza wciąż czekającego na rozkaz fuhrera. Przebita pierś zaczęła toczyć krew kiedy żołnierz uderzył o drewnianą podłogę.
***
Coś sciągnęło sen z oczu Radkowi, szeroko otworzył oczy uciekając od mroku zaciśniętych powiek. Blask halogenów jednak zmusił go do zamknięcia ich spowrotem.
Gdziekolwiek był teraz Łuska to musiał być raj na ziemi. Halogeny, lekarze? Ciche pikanie obok jego ucha sugerował obecność specjalistycznego sprzętu medycznego. Zaryzykował raz jeszcze powoli uchylając zmęczone powieki. Czysta sala szpitalna wypełniona różnymi działającymi sprzętami, czysta pościel, blask halogenów.
Ja poważnie jestem w niebie. - pomyślał Radek. Sterylne warunki wywoływały u niego zawroty głowy, kiedy ostatnio widział tak czyste miejsce? Do pokoju weszło dwóch niskich mężczyzn, oboje w białych kitlach i okularach.
Łuska chciał odpowiedzieć śmiechem, lecz okrutny ból w brzuchu mu to uniemożliwił.
Czyli to nie był sen. - skwitował Łuska w myślach.
Dobra, a gdzie Maleńka? - zadał sobie pytanie. Podniósł się lekko by lepiej rozejrzeć się po sali. Nic jednak nie znalazł, chociaż szafa przykuła na chwile jego wzrok. Może w szafie? - zasugerował podświadomie. Zaryzykował podniesienie się z łóżka, o dziwo nie bolało aż tak bardzo, więc kontynuował. Chwilę później gołe stopy stały już na czystych chłodnych płytkach. Drobnymi kroczkami ruszył w kierunku szafy. Każdy krok był coraz bardziej stabilny. Ile tak właściwie leżałem? - zdał sobie sprawę o istnieniu tego ważnego pytania. Dotarł jednak do szafy więc jeszcze na moment o tym zapomniał. Pociągnął za klamkę otwierając drzwiczki. Łuska odetchnął z ulgą. W szafie znajdowało się czyste, błyszczące SWD wraz z resztą jego ekwipunku.
Gwałtowny obrót w kierunku rozmówcy przypomniał Radkowi o ranie na brzuchu.
Łuska dopiero teraz dostrzegł trzy, równoległe blizny biegnące przez twarz nowopoznanego mężczyzny.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt