- Zaraia -
Część pierwsza
„Z wizytą u wyższych sfer”
W budynku panował półmrok. Żaden ze strażników nie wiedział jeszcze, co takiego szykowałam. Od największego w moim życiu łupu dzieliło mnie pół skarbca, pięciu uzbrojonych żołdaków i potężny zamek stalowej skrzyni oświetlonej przez jeden z księżyców Falleńskiego nieba, którego blask dostawał się niewielkim świetlikiem u szczytu kopuły.
Serce zabiło mi szybciej, gdy jeden z mężczyzn przeszedł po kracie wentylacji, z której to uczyniłam swoją kryjówkę. Planowałam skok na dom tego jakże szlachetnego księcia od około pół roku, więc niczego nie zostawiłam przypadkowi. Przywołałam w myślach plan domu i prawdopodobne rozmieszczenie zapadek w zamku. Teraz jedynie czekać… Usłyszałam za sobą dźwięk zasuwania żelaznych drzwi, a następnie cichy odgłos mechanizmu blokującego.
Policzyłam wcześniej czas potrzebny strażnikowi do otwarcia wrót. Jeśli ktoś zdoła podnieść alarm, będę miała około dwudziestu sekund, żeby zniknąć, tak więc czasu, jak zwykle aż nadto.
Odczekałam jeszcze chwilę, aż jeden z obrońców skarbu wdrapie się po wąskich schodkach na piętro. Obchód góry powinien zająć mu pięć minut. Jeden z głowy, zostało jeszcze dwóch gawędziarzy na lewo od wielkiego sejfu.
Uchyliłam kratę z lekkim zgrzytem, który na szczęście tonął w dźwiękach zajadłej dyskusji na temat żony księcia, a następnie wprawnie wyszłam z wentylacji. Ustawiłam się za ścianą w niedużej odległości od miłych panów i wyciągnęłam białą kredę z wewnętrznej kieszeni rękawa. Nakreśliłam wyćwiczonymi ruchami cztery przecinające się, łuki otoczone okręgiem, a następnie wyszeptałam kilka słów w języku En’Khoi. Minęła chwila, a jeden ze strażników oznajmił, iż musi udać się na stronę, po czym poszedł w kierunku drzwi, które całkiem przypadkiem znajdowały się blisko mojej kryjówki. Gdy tylko zniknął z pola widzenia swojego kolegi, skupiłam całą uwagę na nim, próbując „włamać się” do jego głowy. Moje oczy błysnęły zielonkawym światłem i już miałam dostęp do jego wszystkich myśli. Cała akcja trwała jedynie ułamek sekundy, kiedy to mogłam wybrać interesujące mnie w danej chwili wspomnienie, na szczęście dla mnie czas płynął znacznie wolniej.
Przejrzałam przelotnie wszystkie obrazy i uwydatniłam ten, który moim zdaniem prezentował się najpaskudniej. Był to dzień, kiedy „biedny” mężczyzna musiał wybrać między życiem swojego współpracownika a swoim własnym. W podobnej sytuacji wybór człowieka troszczącego się wyłącznie o siebie był prosty.
Wyszłam z jego głowy, przywracając to okropne wspomnienie, tak jakby znów przeżywał ów moment. Zdezorientowany strażnik zatrzymał się w pół kroku, próbując określić, co się dzieje, a następnie skierował się z powrotem do swojego rozmówcy. Tamten nieświadomy mojej ingerencji w umysł swojego przyjaciela, na nowo nawiązał konwersację. Nie zdążył powiedzieć wiele, gdyż omamiony towarzysz złapał go za włosy, przycisnął głowę do drewnianego stołu i szybkim ciosem odseparował ją od tułowia, po czym sam padł na ziemię.
Wzdrygnęłam się na myśl o tym, do czego doprowadziłam.
Weź się w garść. - Szepnęłam sama do siebie. - Stawka jest zbyt wielka, by teraz zastanawiać się nad moralnością.
Zmazałam pośpiesznie znak ze ściany i zwinnym krokiem udałam się do miejsca zajścia. Uklęknęłam przy tym, który upadł po dokonaniu egzekucji. Sprawdziłam jego puls oraz zawartość kieszeni. Żył i miał przy sobie jedynie pięć gwinów. Stanu zdrowia drugiego sprawdzać nie było sensu, ale co do jego sakiewki... Przejrzałam jej zawartość z obrzydzeniem i pogardą dla samej siebie, jednak negatywne uczucia przyćmił blasku pięknego pierścienia, który od razu wylądował na moim palcu. Ta błyskotka może kosztować nawet pięćset Gwinów, co pozbawia mnie zmartwień związanych z zapożyczeniem się na przygotowanie do skoku. Według Herberta w sejfie znajduje się coś znacznie cenniejszego, coś, co umożliwi mi godne życie przez lata nawet po spłaceniu wszelkich długów. Powiedział, że jest to bransoleta śmierci i na pewno znajdę na nią kupca gotowego zapłacić każdą cenę. Postawił jednak warunek. Nie mogę dotknąć tej wspaniałej ozdoby gołą ręką tak więc nici z przymierzania. Szkoda tylko, że nie wyjaśnił dlaczego.
Przeszukałam naprędce szafki w pobliżu stołu, nie znajdując nic godnego uwagi, a następnie skierowałam się ku sejfowi. Ta stalowa skrzynia była większa ode mnie, a jej zamek oprócz standardowych zapadek posiadał podłączone jakieś przewody.
System alarmowy? Taka zabawka kosztuje fortunę! Więc Herbert nie kłamał, mówiąc o potencjalnej wartości przedmiotu w środku.
Spojrzałam na mój skromny zegarek i uśmiechnęłam się do siebie. Na rozbrojenie zamka mam równo trzy minuty. Poprzednio podobna konfiguracja zabrała mi nie więcej niż trzydzieści sekund, więc zdecydowanie nie mam się czego obawiać.
Uklęknęłam przed masywnymi drzwiczkami, wyciągając klucz uniwersalny i umieściłam go ostrożnie w otworze. Przeskoczył cztery razy, a więc czeka mnie średnio skomplikowany mechanizm. Skoncentrowałam się na każdej z zapadek, dostając mglisty obraz odpowiedniej kombinacji. Pięć, dwa, cztery, osiem.
Zaczęłam przekręcać pierwszy trybik mojego klucza, z każdym przeskoczeniem modląc się, by alarm nie zadziałał. Piąty obrót i... Nic. Odetchnęłam z ulgą. Czas na trybik numer dwa. Pierwszy obrót, cichy przeskok. Drugi obrót i…
Co ty tutaj robisz?! - Dobiegł mnie wrzask strażnika.
Zapomniałam o tym piątym! Odruchowo odwróciłam głowę w kierunku głosu, przez co przekręciłam klucz zbyt mocno. Usłyszałam agresywny, metaliczny zgrzyt, a zaraz po nim przenikliwy pisk alarmu. Na sejf spadła klatka, więżąc mnie wewnątrz. Do otwarcia drzwi miałam dwadzieścia sekund, trzydzieści do przybycia księcia z kluczem i pięć po jej otwarciu.
Już nie raz dawano mi mniej.
Wróciłam do zamka, nie marnując więcej czasu. Ustawiłam zapadkę tak, jak powinna być i kontynuowałam pracę.
Pięć, dwa, cztery, osiem. Krzyki ludzi dookoła w niczym nie pomagały, ale bez klucza nic więcej niż krzyczeć nie mogli.
Ostatnia zapadka znalazła się na swoim miejscu, a sejf został odblokowany. Szarpnęłam ciężkie drzwiczki i moim oczom ukazała się piękna bransoleta z nieznanego mi materiału, pokryta runami na całej długości. Nie miałam czasu na ich odczytanie, więc złapałam błyskotkę jedną ręką, a drugą wyciągnęłam klucz z zamka. Wrzuciłam obydwa przedmioty do worka.
W drzwiach stał już książę z wściekłością wymalowaną na młodej twarzy. Wsunął klucz w niepozorną szczelinę i przekręcił go z istną furią.
Uśmiechnęłam się do niego tak zadziornie, jak tylko potrafiłam, a następnie złapałam się klatki i poleciałam ku świetlikowi wraz z nią. Sięgnęłam ręką do wyżej znajdującego się pręta, lecz nie zdołałam go chwycić.
Nagle czas zwolnił, a ja dopiero po chwili zorientowałam się, że spadam. Skierowałam wzrok na moje prawe ramie. Wystawał z niego bełt, a z miejsca, w którym tkwił, sączyła się szkarłatna ciecz. Spojrzałam na księcia. Teraz to on posyłał mi zadziorny uśmiech, dzierżąc kuszę.
Zanim dotknęłam ziemi, zebrałam resztki świadomości i przypuściłam desperacki atak na umysł szlachetnego Edmunda, księcia Falletu. Nie byłam w stanie wybrać konkretnego wspomnienia, więc uwydatniłam je wszystkie.
Dotknęliśmy ziemi w tej samej chwili, a ja zdążyłam zarejestrować jeszcze dźwięk gruchotanych kości oraz zapadającej się posadzki…
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt