„Jeśli mają, to będą”
- Cholera jasna! – zaklął Dorus. - Nie zdążę! Gdzie są jakieś taksówki?!
Nie spodziewał się, że tego dnia będzie miał podwójnego pecha. Najpierw dowiedział się o zwieszeniu funkcjonowania komunikacji miejskiej, a teraz miał okazję przekonać się o strajku taksówkarzy. Panama zamarła w bezruchu, upale i unoszącym się wszędzie pyle.
Musiał zdążyć na lotnisko, musiał ją jeszcze zobaczyć. Kristine, którą poznał niedawno i z którą spędził zaledwie dwa dni, tkwiła uparcie w jego myślach. Poznali się na imprezie, na którą trafił zupełnie przypadkiem. Wcale nie miał zamiaru tam iść, ale namówił go przyjaciel, z którym spędził kilka tygodni na jachcie podróżując wzdłuż wybrzeża Ameryki Południowej. Ostatni dłuższy postój mieli w Kolumbii i czuł się wymęczony długim rejsem. Chciał po prostu odpocząć, poleżeć z piwkiem w ręku na ocienionej palmami plaży, a nie męczyć się w ścisku nieznanych mu osobników. Spotkali się w zadymionym busiku wiozącym zaproszonych gości na imprezę. Obydwojgu przeszkadzał papierosowy dym, i gdy busik dojechał na miejsce, z ulgą wysiedli by odetchnąć świeżym powietrzem. Miała śliczny uśmiech, zaraźliwy i promienny. Śnieżnobiałe, równiutkie zęby dodawały jej uroku. Opowiadała mu o Gwatemali, gdzie spędziła dwa miesiące wakacji budując szkoły dla dzieci. Może nie dosłownie budując, ale aktywnie uczestnicząc w projekcie edukacyjnym. Widział, że kochała to, uwielbiała o tym opowiadać. Praca sprawiała jej niesamowitą frajdę, była jej pasją. W swoim kraju była przedszkolanką. Od samego początku znajomości czuł się przy niej swobodnie, jakby znał ją nie od kilku minut, ale lata całe.
Przegadali i przetańczyli całą imprezę. Później, gdy znajomość się zadzierzgnęła spędzili razem dwa dni w Panamie. Gorącej sierpniowej Panamie. Każda wspólna chwila była radością, każda czynność pozbawiona skrępowania i rezerwy cechującej nowopoznane osoby. Bawili się, wiedząc, że to tylko wakacje, które wkrótce się skończą. Ona nazajutrz miała wracać do Niemiec, on za tydzień do siebie, do Holandii.
Tak bardzo chciał zdążyć na lotnisko, jednak z każdą minutą wydawało mu się to coraz mniej realne. Nie miał szans. Nawet teraz, gdy zapłaciwszy horrendalną kwotę zaczepionemu na ulicy panamczykowi pędził w kierunku lotniska. Gdy wbiegł na zatłoczoną halę odlotów odczytał na tablicy, że jej samolot jest po boardingu i z pewnością kołuje już na pasie startowym. Nie zdążył. Jednak.
- Cholera! – zaklął głośno. – Cholera!
Pełnym rezygnacji krokiem skierował się na postój taxi. Miał nadzieję, że coś się zmieni i wkrótce taksówki zaczną kursować. Może przynajmniej będzie jakaś autobusowa komunikacja zastępcza. I wtedy ją zobaczył. Przyspieszył kroku. Siedziała na ławce objuczona licznymi tobołkami.
- Kristine! Kristine! – zawołał radośnie.
Odwróciła się w stronę znajomego głosu. Wstała. Wiatr strącił kapelusz z jej głowy, długie włosy rozsypały się na ramionach. Była zaskoczona, równie mocno jak on. A po chwili promienny uśmiech rozjaśnił jej twarz.
- Dorus! Dorus! Co ty tutaj robisz? – spytała oniemiała.
- Musiałem… - nie skończył, rzucili się sobie w ramiona i zaczęli namiętnie całować. Jak dwa wygłodniałe pisklaki, które dawno nie miały w ustach nic do jedzenia. Świat stanął w miejscu. Nie istnieli otaczający ich ludzie, ani wiatr hulający wokół i unoszący w powietrze tabuny śmieci oraz brudnego pyłu.
- Musiałem cię jeszcze zobaczyć – powiedział z naciskiem. - Myślałem, że już odleciałaś, a ty jesteś tutaj…
- Nie pozwolili mi wejść do samolotu. Moja wiza jest nieważna. Muszę wyrobić nową.
- Ile czasu to będzie trwało?
- Nie wiem, dowiem się w ambasadzie.
- A kiedy masz kolejny samolot? – spytał Dorus.
- Tego też nie wiem. Zależy od terminu otrzymania wizy i ceny biletu.
- Sprawdzimy to razem, dobrze?
- Dobrze.
Na szczęście miasto uruchomiło komunikację zastępczą i wkrótce znaleźli się w centrum Panamy. Tam udali się do ambasady i od ręki załatwili formalności. Następnie w biurze podróży sprawdzili ceny połączeń lotniczych do Europy.
- Mogłabym wracać jutro, ale wtedy cena biletu byłaby znacznie wyższa, niż gdybym wracała za tydzień.
- To wracaj za tydzień – odrzekł spontanicznie Dorus.
- Niezła myśl, kusząca – znów obdarzyła go tym swoim cudownym uśmiechem. – Tylko co będziemy tutaj robić przez tydzień?
- A kto mówi, że będziemy tutaj? Polecimy do Kolumbii.
- Nigdy tam nie byłam.
- To będziesz. Zawsze kiedyś jest ten pierwszy raz.
*****
W Bogocie, mieście położonym prawie trzy tysiące metrów nad poziomem morza było strasznie zimno. Różnica temperatur wynosiła około dwudziestu stopni. Kristine nie była przygotowana na takie chłody. Nie miała nawet kurtki. Na dole, w Panamie i Gwatemali, panowało wilgotne i upalne lato, tutaj na górze nieznośny ziąb.
Chodzili w zakupionych w lupmeksie swetrach i ciepłych okryciach. Wszystko musiało być tanim kosztem, musieli oszczędzać. Nie przeszkadzało im to jednak cieszyć się wzajemnym towarzystwem, śmiać przy każdej nadarzającej się okazji, a nawet i bez okazji. Śmiali się wybierając dania z prowizorycznie wyciętych z papieru menu. Śmiali się drepcząc w kałużach po świeżo spadłym deszczu. Śmiali, leżąc na trawie lub zwiedzając urocze zakątki stolicy Kolumbii. Uwielbiali swoje towarzystwo. Czuli się jak papużki nierozłączki i nawet różnica wieku, w tę niedobrą stronę, im nie przeszkadzała. Kristine była cztery lata starsza, kończyła właściwie studia. Dorus dopiero zaczynał studenckie życie. Był wysokim, szczupłym chłopakiem o pogodnym i żartobliwym usposobieniu. Kristine nie była ani gruba, ani chuda, nie wyróżniała się też specjalnie urodą, jednak promienny uśmiech zjednywał jej rzesze przyjaciół. Czarowała nim, nie potrafiłaby mieć żadnych wrogów, nawet gdyby chciała. A w jej uszach kołysały się egzotyczne kolczyki – pamiątka z Gwatemali.
Kilka dni w Bogocie było rajską przygodą. Ich przyjaźń pogłębiła się, uczucie zawrzało w krwiobiegach. Czas jednak mijał nieubłaganie i nadeszła pora, by wracać do Panamy. Jak zwykle prawie spóźnieni jechali na lotnisko. Dorus miał wracać nazajutrz, teraz żegnał przyjaciółkę.
Panował smutny nastrój. Milczeli, co było do nich niepodobne. Dziewczyna próbowała nadrabiać miną do złej gry uśmiechem, jednak nie był to uśmiech przekonywujący. Gdy dotarli na miejsce, okazało się, że trafili na niewłaściwe lotnisko. W Panamie są dwa duże lotniska i pech chciał, że trafili nie na to, na które powinni.
- Nie zdążymy chyba dojechać na drugie lotnisko – powiedziała bez przekonania.
- Nawet nie będziemy próbować – uradował się chłopak. – Mamy jeszcze jeden dzień od losu.
- Może nie ostatni… – dodała z uśmiechem Kristine. – Jak tak dalej pójdzie, będę musiała poprosić rodziców o przesłanie mi pieniędzy. Niebawem się skończą.
- Damy radę. Nie martw się na zapas.
- Nie martwię się. Czy widać po mnie zmartwienie?
- Niezupełnie – i znów roześmiali się. – To co, wracamy do Panamy?
- Ty lepiej sprawdź, z którego lotniska jutro odlatujesz.
Dorus wyciągnął swój bilet, z którym podeszli do informacji. Miał wylot z tego właśnie lotniska.
- Jutro będziemy wracać osobno – dodała ze smutkiem dziewczyna. – To nasz ostatni dzień.
- Ciii… – przytulił ją chłopak. – Cieszmy się z tej chwili. Z czasu, który nam jeszcze pozostał.
W autobusie wiozącym ich w stronę centrum stali ciasno przytuleni do siebie. Była to pozycja wymuszona, bowiem wśród pasażerów z całego świata panował ścisk i tłok. Kristine nie miała się czego trzymać, więc objęła w pasie Dorusa i tak jechali.
- Pięknie pachną dzikie róże w słońcu, latem… - wyszeptał jej do ucha.
- Nie ma tu żadnych róż. Jest gorąco, upalnie wręcz.
- Miałem na myśli ciebie – schylił się, by pocałować ją za uchem. - Są, są tobą.
Jej uśmiech, bez słów wyrażał więcej niż tysiąc stron rękopisu.
- Kupię ci takie na pamiątkę – kontynuował.
- Będę je dozować do kolejnego spotkania.
*************************************************************
Rok później…
Czerwiec w Szkocji bywa kapryśny. Potrafi być ciepło i słonecznie, czasem jednak pogoda przybiera barwy jesieni - staje się wietrzna i deszczowa. Taki był ten wieczór. W jednym z wiktoriańskich barów przy głównej ulicy starego Edynburga trwał koncert na żywo. Goście siedzieli ciepło opatuleni w kurtki, niektórzy mieli na sobie szaliki w tartan. Grał kanadyjski piosenkarz. Miał dobry kontakt z gośćmi baru. Rozmawiał z nimi, czasem wykonywał piosenki na życzenie.
Kristine siedziała naprzeciwko Dorusa, oboje zwróceni w stronę muzyka. Jak zawsze promienieli szczęściem, popijając kolejne pinty szkockiego piwa. Miała na sobie zieloną kurtkę i takież spodnie. Włosy luźno upięte z tyłu, w uszach długie kolczyki. Chłopak ubrany w czarną koszulę i niebieskie jeansy, nie zdejmował bejsbolówki z głowy. Na twarzy miał zarost i obowiązkowy uśmiech. Podobnie jak na jej ustach był stałym gościem.
Do ich stolika podeszła kobieta i spytała, czy może się dosiąść. Rozejrzeli się po sali, w lokalu panował tłok, nie było wolnych miejsc. Grzecznie przytaknęli głowami i wrócili do słuchania muzyki. Piosenkarz także zauważył wejście nowoprzybyłej. Pomachał do niej ręką i obdarzył uśmiechem, ona zrobiła to samo. Dorus wraz z Kristine spojrzeli na kobietę z zainteresowaniem. Piosenkarz zaśpiewał jeszcze kilka kawałów, po czym ogłosił dziesięciominutową przerwę i dosiadł się do ich stolika.
- A więc jednak przyszłaś? – zwrócił się do kobiety.
- Byłam też w innych, ładniejszych barach, ale chciałam ciebie posłuchać. Więc przyszłam – odparła prostolinijnie. – Masz bardzo ładny głos.
Muzyk uśmiechnął się na jej słowa. Młoda para przysłuchiwała się rozmowie starszych.
- Ty wy się znacie? – spytał Dorus.
- Tak. Powiedział, że dziś będzie tutaj grał, więc jestem – wyjaśniła kobieta.
- I tak chodzisz za nim na koncerty? – dociekała Kristine.
- To dopiero drugi. Poznałam go wczoraj. Zagrał dla mnie piękną piosenkę i zaprosił na dzisiejszy koncert.
- Moja przerwa dobiega końca, wracam do mikrofonu – powiedział muzyk, wstając.
Zapanowała chwila ciszy. Goście czekali na wznowienie koncertu. Brad, bo tak miał na imię piosenkarz, rozejrzał się po wnętrzu baru. Dłużej zatrzymał wzrok na stoliku, od którego właśnie odszedł i przemówił.
- Zagram teraz piosenkę dla mojej znajomej - Daisy. To „Caledonia”, bardzo ją lubię. Przypomina mi o dalekim kraju, za którym bardzo tęsknię.
Goście zaklaskali, Daisy uśmiechnęła się i popłynęły dźwięki melodii. Piosenka była smutna, rzewna, pełna nostalgii. Wykonanie również.
- Tak na was patrzę… – zaczęła Daisy, gdy wybrzmiały ostatnie nuty – chyba niepotrzebne wam piwo, aby tak ciągle się radować.
- Nie, chyba wcale – odrzekła promiennie Kristine.
- Wyglądacie, jakbyście lubili ze sobą spędzać czas. Jakbyście bardzo się lubili – kontynuowała wątek Daisy.
- To ona mnie lubi – odparł przekornie Dorus.
Kristine wyglądała na nieco zawiedzioną, tak przynajmniej pomyślała Daisy.
- Ja też ją lubię, bardzo… - dodał z mocą chłopak.
Przy kolejnej piosence jego dłoń zanurzyła się w jej włosach, poczynając od czubka głowy, schodząc do karku. Masował jej szyję i ramiona, Kristine zamknęła oczy. Po chwili już całowali się ponad stolikiem. Daisy nie przeszkadzała im. Ukradkiem tylko obserwowała szczęśliwych młodych, słuchając koncertu Brada.
Po chwili Dorus podniósł się i dokądś wyszedł. Wrócił stawiając na stoliku trzy piwa, w tym jedno przed zaskoczoną Daisy.
- Ależ nie trzeba było – obruszyła się kobieta. – Sama bym sobie kupiła.
- Chciałem, to kupiłem.
- Dziękuję – odparła pogodnie. – Wiecie, patrzę na was z przyjemnością. Bije od was taka niewymuszona radość, taki spokój. Jak się poznaliście?
Dorus, na przemian z Kristine opowiedzieli Daisy ich historię. Ona słuchała, a uśmiech błąkał się po jej ustach.
- Mieszkacie osobno i udaje się wam utrzymać bliską relację na odległość?
- Czasem przylatuję z Niemiec do Edynburga. Dorus mieszka tutaj na stałe – wytłumaczyła dziewczyna. – Czasem spotykamy się w Birmingham.
- Jesteśmy ze sobą w codziennym kontakcie. Piszemy do siebie o każdym ważnym wydarzeniu, o każdej nawet błahostce.
- Bardzo trudno utrzymać związek na odległość - rzekła w zamyśleniu Daisy. – Obie strony muszą się bardzo starać. Musi im zależeć. Czas i odległość potrafią zabić najpiękniejsze uczucie. Musi być troska, zaufanie, prawdziwe zainteresowanie drugą osobą. Trzeba jasno patrzeć w przyszłość.
Młodzi spojrzeli na siebie ze szczerym uczuciem i objęli się ponad stołem.
- Zewsząd czyha wiele pokus, kłamstwo, zdrada, nad którymi trzeba chcieć i umieć zapanować. To gdzie spędzacie tegoroczne wakacje? – zapytała Daisy.
- Ja jadę do Gwatemali budować szkoły dla dzieci. Na dwa miesiące albo dłużej. Mój kontrakt w przedszkolu właśnie się skończył, nic mnie w Niemczech nie trzyma – zaczęła Kristine.
- Ja jeszcze nie wiem – odparł Dorus. – Może wybiorę się na rejs wzdłuż wybrzeża Ameryki Południowej. Lubię wodę.
- Chcecie spędzić wakacje osobno? Nie boicie się?
- A czego mamy się bać? – spojrzeli na siebie, uśmiechając się. – Będziemy w kontakcie, jak zawsze.
Koncert dobiegł końca. Brad przyszedł się pożegnać, zrobili wspólne zdjęcie. Minęła północ. Daisy podniosła się, zakładając kurtkę i szalik w szkocka kratę.
- Miło było was poznać, tak naprawdę.
- Nam również.
- Życzę wam powodzenia.
Oboje uśmiechnęli się w odpowiedzi. Daisy wyszła w noc. Mimo późnej pory, na niebie panowała magiczna jasność, prawie taka sama jak w Sankt Petersburgu.
************************************************************
Rok później…
- Tylko sprawdź, na którym lotnisku lądujesz – napomniała Kristine. – W Panamie są dwa, wiesz przecież.
- Sprawdziłem. Na tym samym, co ty – odparł spokojnie Dorus.
- O której będziesz? Ja o trzeciej po południu.
- O dziesiątej rano – odrzekł beztrosko. – Poczekam na ciebie. Albo się prześpię, czekając.
- Ach ty… - usłyszał jej perlisty śmiech w słuchawce telefonu.
- Tylko nie zapomnij kurtki.
- Nie zapomnę!
Dorus ponownie usłyszał jej śmiech, a w myślach zobaczył promienny uśmiech, rozświetlający całą twarz.
- Do jutra – powiedział radośnie.
- Do jutra – odpowiedziała identycznie.
(24-25 czerwca 2017), Szkocja
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt