3. Jurandów - wyrrostek
Proza » Obyczajowe » 3. Jurandów
A A A
Nazwiska i imiona występujących osób zostały wymyślone.



Z letnich wakacji nad morzem wróciliśmy rozhukani; rozrywało nas - stare kąty stały się za ciasne. I nagle... Osamotnienie.
Zabrakło towarzysza podwórkowych zabaw - Andrzej poszedł do szkoły. Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić.

Przypętał się do mnie, ledwo umiejący chodzić, szczeniak. Nosiłem go na rękach, wałęsaliśmy się po okolicy. Pewnego dnia zawędrowałem pod szkołę. Przykleiłem nos do okna i z zazdrością przyglądałem się Andrzejowi. Siedział w trzeciej ławce i nie zwracał na mnie uwagi. Przez następne dni sytuacja się powtarzała. W oczekiwaniu na kumpla, tuliłem się do szczeniaka. Wracaliśmy wspólnie do domu.
Któregoś dnia, gdy tak pokornie czekałem, nauczyciel otworzył okno. Przestraszyłem się, myślałem, że mnie przepędzi. Zacząłem uciekać - usłyszałem wołanie:

- Jak masz ochotę, wchodź do środka i siadaj w ławce.

Bezceremonialnie wskoczyłem do klasy, wszyscy się śmiali, nauczyciel podkręcił wąsa, siadłem przed dużą tablicą.
Dumnie trwałem w zwycięskiej postawie, nie zdając sobie sprawy, że zalegalizowałem tym gestem koniec swojej wolności. Zamiast szczeniaka zacząłem nosić tornister.

Z pobytu w pierwszej klasie pamiętam głównie księdza-katechetę. Nie mógł po bożemu nakłonić mnie do nowych obowiązków, więc obrywałem linijką po rękach.
Każdy rok w jurandowskiej szkole to jakieś niezapomniane wydarzenie.

Druga klasa - uczyła nas spokojna i opanowana pani Pawłowska.

Nie odrobiłem zadania domowego. Nauczycielka widząc to, spytała gdzie jest mój zeszyt.

- Mam go... Nie mogę tylko tornistra otworzyć.

Pod ławką z całej siły związywałem sznurówką zamkniecie.

- Daj tutaj, to rozwiążę.

Pomyślałem, że jak przetnie nożem, będzie kłopot z powrotem do domu w luźnym bucie; ale jak chce rozwiązywać, niech spróbuje...! Na pewno nie da rady!
Podałem tornister. Pani Pawłowska, jakby nie widząc żmudnej plecionki, prowadziła dalej lekcje. Obserwowałem jej palce. Po paru minutach oddała tornister i sznurówkę, nie wspominając nic o zadaniu domowym.
Nie przypuszczam ażeby tym dydaktycznym zachowaniem nauczycielka chciała zwrócić uwagę jedynie na swoją cierpliwość. A mimo wszystko tak się stało...!

W czasie przerwy bawiliśmy się w ciuciubabkę. Lubiłem szukać po omacku; na coś zawsze mogłem natrafić, gdyż dziewczyny stanowiły przeważającą większość w klasie.
Już któryś raz z rzędu nie mogłem rozpoznać, kogo łapie, gdy poczułem bliskość Marysi. Raptowny skok i..., nagły trzask...! W klasie umilkł śmiech. W ustach poczułem krew i ból. Ściągnięto mi opaskę. Na podłodze leżał ząb; wyleciał jak trzasnąłem nim prosto w kant ławki!

Pani Pawłowska wysłała nas natychmiast do domu. Szedłem ze spuszczoną głową, a Andrzej niósł w kieszeni moją jedynkę, wypapraną palcami kolegów.
Na chirurgii wszyscy nas znali. Ojciec pokiwał tylko głowa i zaprowadził mnie na salę operacyjną. Jedynka wylądowała w soli fizjologicznej, ja na stole. Po paru minutach tatuś, bez ceregieli, wsadził ząb na pierwotne miejsce - nie miałem odwagi nawet jęknąć.
Po tym zabiegu, mój siekacz siedział w dziąśle przez okrągłe sześć lat. Mógłby dłużej tam pozostać..., ale to już historia innej klasy.

W trzeciej klasie, na początku roku, pani Pawłowska zachorowała. Zastępstwo przejął jej maż. Ojciec zajął się chorą nauczycielką. Lekarskie wizyty domowe przybrały charakter spotkań towarzyskich. Parę razy w nich uczestniczyłem. W mieszkaniu nauczycieli siedziałem grzecznie, dbając o pozytywny wizerunek dziecka z dobrego domu. Prowadzono poważne rozmowy, z godnością przeplatając je tytułami. Do pana doktora i pani doktorowej przyzwyczajany zostałem na każdym kroku, ale zwracanie się ojca do nauczycieli, użerających się w nieskończoność z wiejskimi dzieciakami, panie profesorze i pani profesorowo odebrałem jako zachowanie bardzo arystokratyczne.
Dziecko z dobrego domu miało w szkole problemy z pisownią.
Na ostatniej lekcji z polskiego wypadło dyktando. Pan Pawłowski zbierał zeszyty. Biorąc mój przystanął, po czym nie odrywając zdziwionych oczu od zapisanych linijek, usiadł za biurkiem. Rozległ się dzwonek. Z wrzaskiem wybiegałem ze szkoły, gdy nagle ktoś złapał mnie za ramę.

- Proszę pana, ja nic nie zrobiłem.

Nauczyciel, odciągnął mnie na bok. Szeptem nakazał abym zaczekał na zewnątrz, pod oknem.
Z zazdrością patrzyłem za znikającymi kolegami. Gdy wrzask dzieciarni całkowicie ucichł, otworzyło się okno. Z gestów nauczyciela wynikało, że mam wskoczyć do klasy. Usiadłem w ławce; przede mną leżał zeszyt. Pan Pawłowski w ręce trzymał wyrwaną z niego kartkę - widniało na niej więcej czerwonych znaków niż moich gryzmołów. Zacząłem na nowo pisać bez jakiejkolwiek możliwości indywidualnego manewru. Chęć własnej interpretacji, nawet przy pojedynczej literce, wyzwalała natychmiast ostry sprzeciw ze strony nauczyciela.
Klasę opuściłem w ten sam sposób jak do niej wszedłem, obiecując, że nawet rodzicom o tym nie powiem.

Do szkoły chodziłem wieloma drogami; między wiejskimi chałupami, wśród zasianych pól, po trawiastych pagórkach. Świat mój rozszerzył się nie tylko w przestrzeni, poznałem wielu kolegów, których życie różniło się od mojego. Często, ze szkoły, wracaliśmy sporą gromadą, urozmaicając sobie drogę; głęboki jar, leśny potok, ścieżka wijąca się jego brzegiem. W czasie pogodnych dni dochodziliśmy, do rzeki - szum wody towarzyszył aż do sadu szpitalnego; po sforsowaniu zamkniętej bramy, wpadaliśmy z Andrzejem między drzewa, gdzie dochodziło zawsze do wojny na jabłka.

Pewnej niedzieli wyruszyliśmy na wyprawę. Za rzeką, pod lasem czekało na nas paru klasowych kolegów zorientowanych w terenie. Na skraju zielonej polanki wskazali miejsce:

- Wy szukajcie tu, my przy tamtych drzewach.

Patykiem rozgrzebywaliśmy leśne poszycie; w piasku spoczywały prawdziwe skarby: naboje karabinowe..., pociski do dział...!
Oblatany Andrzej tłumacząc jak się je rozbiera, pokazywał:

- Kulkę kładziesz na jednym kamyku, łuskę na drugim, z góry uderzasz..., tutaj w środku...,jak trafisz w spłonkę..., wybuchnie...!

Po przeprowadzonej, według instruktarzu starszego kolegi, czynności, rozkołysany nabój ustępował.
Najbardziej świecące kulki braliśmy w całości, z pozostałych tylko proch.

Wieczorem, do mocno rozpalonego ogniska wrzuciliśmy puste łuski, po czym przykucnięci, z bezpiecznej odległości, obserwowaliśmy wybuchy; pojedyncze strzały wywoływały napięcie, ale dopiero całe serie wprawiały nas w zachwyt. Wśród strzelających w niebo słupów iskier i świszczących w bezwładnym locie spłonek, rozwalało się ognisko.

Przesiąknięci dymem wróciliśmy do domu. W schowkach ogrodowej altany wylądowała zdobycz; dopiero teraz czekała nas prawdziwa zabawa - najbardziej zakazana, więc najfajniejsza.
Ojciec często opowiadał o ranionych dzieciach, z pourywanymi palcami, które opatrywał w szpitalu. Dzięki temu obchodziłem się dosyć ostrożnie z nabojami, niemniej jednak miałem też dużo szczęścia.

Szybko znudziło się nam samo spalanie prochu - rozpoczęliśmy budowę samopałów. Problem polegał tylko na znalezieniu odpowiedniej rurki; nie taki znowu duży - wystarczyło poszperać trochę w skrzyniach szpitalnego kowala. Sklepaną na końcu rurkę, przymocowywaliśmy do kolby, wystruganej z kawałka drewna. Wypiłowanie małego otworu, w celu podpalania, wieńczyło dzieło.
Do lufy wsypywałem proch, po czym, owiniętą w papier kulkę, wbijałem patykiem albo ołówkiem. Wystarczyła teraz tylko zapałka - krótki syk..., i puuuff...! Zabawa polegała nie tylko na wybuchu - samopał, choć mało dokładny, dobrze walił.

Tak, to była już piąta klasa. W deszczowy dzień siedzieliśmy na dużej przerwie w sali. Któryś z kolegów zaczął przechwalać się, że zabije ze swojej spluwy ptaka. Nikt nie wierzył. Otworzył więc okno, wycelował a kolega z ławki podpalił panewkę. Z wróbla, siedzącego na sąsiednim drzewie, posypało się pierze.
Musiałem wypróbować swoich sił. Wyciągnąłem samopał, oczywiście wcześniej nabity. Stanąłem w oknie, zapałka..., syk..., i zamiast strzału... cała salwa.
W oknach na pierwszym piętrze stali wszyscy chłopcy z dymiącymi lufami.
Gdy wchodził nauczyciel z dyrektorem, siedzieliśmy już w ławkach.
Po chwili przyszedł woźny. W milczeniu podchodził do każdej ławki i tak jak w kościele na tacę, tak tu do wiadra, każdy wrzucał broń. Rodzicom wyznaczono zebranie na następny dzień.
Oprócz przepisowej kary, po której tym razem trochę dłużej nie mogłem siedzieć na krześle, mama zrobiła rewizję w moim pokoju i znalazła prawdziwy pistolet...! Jak do tego doszło to już inna historia.

Raz po lekcjach, nadkładając trochę drogi, szedłem z Arturem szosą, wybrukowaną granitową kostką. Artur należał do najlepszych uczniów; zawsze wiedział, co się działo w szkole i co zostało zadane do domu.
Kolumna wojska, wracająca z manewrów, zatrzymała się na górce. Weseli żołnierze, zadowoleni z odpoczynku, zachowywali się swobodnie. Artur okazywał niecodzienny zachwyt, prawie wszystkich zaczepiał.
Dwóch wojaków naprawiało koło ciężarówki. Rozpoczynali wulkanizowanie uszkodzonej dętki. Chcąc zaimponować koledze, podszedłem do nich i przemądrzale oświadczyłem: "Wiem jak to się robi! Mój tato tak samo dziurki klei."
Jeden z żołnierzy roześmiał się:

- Tak, tak!!! Z pewnością twojej mamie...!

Artur rechotał ze wszystkimi. Spuściłem głowę.
Specjalista od dziurek podszedł do szoferki, spod siedzenia wyciągnął pistolet.

- Masz, jest dobry, brak mu tylko zamka.

Nie podniosłem głowy.

- Nie chcesz to dam go twojemu koledze.

Jakże zazdrościłem Arturowi. Prawdziwy pistolet...! Jak bardzo chciałbym go mieć!
Jeszcze tego samego dnia po południu, wziąłem trochę kulek, pudełko prochu i poszedłem do kolegi. Nie chciał w ogóle słyszeć o jakiejkolwiek wymianie. Nie pokazał nawet spluwy!
Zacząłem go męczyć codziennie; w szkole, na przerwach, po drodze - nie dawał się przekonać! Po pewnym czasie zmiękł; dałem mu cały zapas prochu i wszystkie kulki. Promieniowałem ze szczęścia, dopiąłem swego, zdobyłem upragnioną rzecz...! Pistolet należał do mnie! Prawdziwa lufa, prawdziwy cyngiel - jak dobrze siedzi w ręce! W tajemnicy przed domownikami, bawiłem się nim w nieskończoność, a wieczorem chowałem go w łóżku pod materacem.

Mamę przeraziło odkrycie. Już nie chodziło tyle o to, że bawiłem się takim przedmiotem, lecz że ktoś mógł zobaczyć nielegalną broń! Cóż potem - strach pomyśleć!
W panice rodzice pojechali do domu Artura. Upewnili się, co do pochodzenia pistoletu i poczynili ustalenia w celu zachowania tajemnicy. Na koniec, ojciec owinął broń bandażem i utopił to zawiniątko w rowie przeciwczołgowym.

W szkole najbardziej grandziłem z Jankiem; robiliśmy sobie nawzajem, wymyślne psikusy.

Do końca zajęć pozostaje lekcja historii. Ostatnia przerwa - rozbrykani wypadamy na trawnik. Janek jest silniejszy, przewraca mnie na ziemię. Rozgrzał się, ściągnął kurtkę i znowu wylądowałem na plecach.
Mam już dosyć, z wściekłości zbiera mi się na płacz. Niepostrzeżenie wsadzam, do zewnętrznej kieszeni leżącej kurtki, parę znalezionych ślimaków i przypadkowo przechodzę po nich. Pełen satysfakcji biegnę do klasy. Po chwili zjawia się Janek; trzyma w ręce oderwaną kieszeń. Ląduję znowu na podłodze, paru kolegów mnie trzyma, a śmiertelnie opanowany Janek dokładnie rozmazuje resztki winniczków na mojej twarzy. Rozlega się dzwonek. Pluję na wszystkie strony i z desperacją wyrzucam przez okno tornistry moich przeciwników.
Chłopcy wybiegają zbierać swoje rzeczy, a do klasy wpada dyrektor z dzwonkiem w ręce. Daję drapaka. Ktoś trzaska drzwiami przed moim nosem. Coś świszczy koło mojej głowy!!!
Widzę jak po podłodze kula się, odbity od drzwi, wydający coraz słabsze dźwięki, dzwonek...

Historia, choć bardzo ją lubię, miała długi czas zapach ślimaków.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
wyrrostek · dnia 02.12.2008 13:24 · Czytań: 686 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 4
Komentarze
ginger dnia 03.12.2008 15:07 Ocena: Bardzo dobre
Jakoś mi to opowiadanie umknęło, a tak mi się podoba :D Cieszę się, że je znalazłam. Uwielbiam tego typu historie, bardzo dobrze się bawię czytając Twoje opowiadania. Znalazłam jakieś krzaczki i w ostatnim zdaniu chyba za dużo przecinków... Poza tym gra :D
Miladora dnia 03.12.2008 15:28 Ocena: Dobre
Czyta się całkiem gładko, ale brakuje mi jakiegoś małego wstępu do tej historii. Ni stąd, no zowąd okazuje się, że ojciec jest lekarzem, wielu rzeczy trzeba się domyślać i opowieść jest raczej zbiorkiem wspomnień z dzieciństwa, o którym (gdzie trwało i kiedy) niczego się nie wie. Moim zdaniem można by jeszcze popracować nad spójnością.
Aha, przecinki niektóre w niewłaściwych miejscach.
Pozdrawiam :yes:
wyrrostek dnia 03.12.2008 15:51
ginger - dzięki! W takim razie znowu coś wkleję.;)
Miladora - wszystkie moje opowiadania stanowią całość. Popełniłem błąd nie zaczynając od początku, czyli od "Gondoliera". Teraz się poprawię.:)
Sim69 dnia 05.12.2008 00:13 Ocena: Świetne!
A ja znów popatrzyłem na to jak na obrazy. Gładkie, kolorowe, śmiało namalowane. Cudo.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:30
Najnowszy:pica-pioa