„Motyle lubią wygrzewać się w słońcu”
Odkąd pamiętam, zawsze nurtowała mnie myśl czemu Maura wyjechała z Jasminem? Nie brakowało jej urody, ani inteligencji, żeby znaleźć sobie kogoś bardziej odpowiedniego. Nie była biedna, skazana na wybór bez wyboru, jak „Łagodna” z opowiadania Dostojewskiego. Nie była też niedoświadczoną gąską wyswataną przez lepiej wiedzących co dla niej dobre, jak „Anna Karenina” Tołstoja. Czemu zdecydowała się na ten krok?
Był od niej dwadzieścia lat starszy, niespecjalnie przystojny, mocno siwiejący i z pewnością gburowaty. Przynajmniej w moich oczach, od początku bowiem byłam świadkiem ich znajomości oraz powierniczką Maury, żeby nie powiedzieć przyjaciółką.
I
Pracowałyśmy razem w nadmorskim pensjonacie w okolicach Łeby. Był ustronnie położony, z dala od głównego deptaka, niedaleko ruchomych wydm. Zjeżdżali się tam goście szukający ciszy i spokoju, raczej zamożni, bo ceny nie były zachęcające dla plebsu. Poza tym w okolicy nie było żadnych popularnych rozrywek, ba, nawet małego sklepiku spożywczego. Nic, tylko pensjonat, rozległe piaski i wzburzone morze.
Maura, jeśli tylko pogoda pozwalała, wygrzewała się na słońcu. Uwielbiała kąpiele słoneczne. Prężyła się na leżaku wypinając każdą część pięknego ciała do słońca, jak do kochanka. Świadoma własnej urody i naturalnego wdzięku bawiła się w zdobywanie męskich serc. Kusiła gości, nic nie obiecując, ani nie dając. Była śliczna, cudownie naiwna, choć doświadczona. Zanim tu przyjechała pracowała już w innych hotelach, w innych miastach. Miała za sobą kilka związków.
Często spóźniała się na swoje dyżury na recepcji. Byłam od niej starsza, spokojniejsza i wyrozumiała. Niesumienność przypisywałam prawom młodości, niedojrzałość naiwności. Była urocza, gdy z wciąż przyklejonym do ciała piaskiem wbiegała do zimnego holu, już z daleka przepraszając za spóźnienie. Wszystkiemu winne było słońce, tak tłumaczyła za każdym razem. Tylko w deszczowe lub pochmurne dni sumiennie stacjonowała w miejscu pracy.
W taki właśnie dzień przyjechał dystyngowany gość ubrany po wojskowemu. Zostawił czarne BMW na parkingu i ciągnąc za sobą walizkę z kółkach stanął przed uśmiechającą się Maurą.
- Dzień dobry – przywitała go uprzejmie. – Czym mogę panu służyć?
- Mam tutaj zarezerwowany apartament na cały sierpień – odpowiedział chłodno, mrożąc uśmiech na jej twarzy.
Maura spojrzała do książki rezerwacyjnej i niezrażona jego oziębłością kontynuowała czynności meldunkowe.
- Pan major Jasmin Brick?
- W rzeczy samej – odpowiedział impertynenckim tonem. – Proszę o klucze do pokoju. Jestem zmęczony. Jechałem tutaj wiele godzin, z Niemiec.
- Poproszę jeszcze o pana dokumenty.
Mężczyzna wyjął paszport z kieszeni zielonej marynarki i bez słowa położył go na blacie. Maura przepisała niezbędne dane i najszybciej jak mogła podała mu dokument wraz z kluczami.
- Pokój 255, na drugim piętrze – powiedziała ciszej niż zwykle. – Pomóc panu?
- Nie ma takiej potrzeby. Sam trafię – odrzekł, kierując się do windy.
Obserwowałam całą scenę, siedząc na sofie w holu i sortując plik zgromadzonych tam gazet. Po odejściu Jasmina Maura sprawiała wrażenie wstrząśniętej. Stała się blada, przygaszona, nagle jakby zasmucona.
- Czy coś się stało? – spytałam.
Lubiłam tę małą i nagła zmiana w jej zachowaniu zaniepokoiła mnie.
- Czy mogę się przejść? Muszę, teraz, po prostu muszę…
Spojrzałam na nią. Jej oczy błagały o chwilę samotności, usta drżały w pół rozwarte.
- Dobrze, ale postaraj się wrócić za godzinę.
- Dobrze – odparła, znikając za automatycznymi drzwiami.
Musiało się stać coś bardzo ważnego, bo zapomniała o parasolce i kurtce. Deszcz wisiał w powietrzu. Wybiegłam za nią na zewnątrz, ale już jej nie było.
Wróciła przemoczona do suchej nitki. Nie pomogła gorąca kąpiel, ani szybka kuracja koniakiem. Maura była wątłej postury, bardzo delikatna. Natychmiast pojawiły się wysoka gorączka i silny kaszel. Doktor przyjechał dopiero nazajutrz. Zapalenie płuc! Taka była diagnoza. Przepisał silny antybiotyk z przykazem leżenia w łóżku przez tydzień.
Byłam jej pielęgniarką, jednocześnie pełniąc służbę na recepcji. Za nas obie. Byłam zmęczona i senna, mimo to z własnej woli matkowałam jej. Nie było zagrożenia życia, jednak strasznie się martwiłam stanem jej zdrowia. Taka była mizerna. Tak zbladła. Nie miałam do kogo zadzwonić, by poinformować o stanie jej zdrowia. Nigdy nie mówiła o rodzinie. Może czegoś się bała? Kogoś z przeszłości? Tego tematu nigdy ze mną nie poruszała.
Podobnie tajemniczy był major Jasmin. Widywałam go tylko w porze posiłków, jak wychodząc w windy kierował się w stronę jadali. Czasem przez cały dzień nie opuszczał pensjonatu, choć sierpień był wyjątkowo gorący. Czasem wędrował po uścielonej kamieniami plaży lub samotnie wspinał na ruchome wydmy. Dziwny był to człowiek. Instynktownie się go bałam. Mroził chłodem, zakorzenionym głęboko wojskowym rygorem.
*****
Wraz z końcem tygodnia choroby Maura poczuła się lepiej i siedząc w łóżku zjadła solidne śniadanie. Zdziwiło mnie, że pierwsze pytanie, które zadała dotyczyło Jasmina. Odrzekłam, zgodnie z prawdą, że rzadko go widuję. Tylko kilka razy w ciągu dnia, zawsze z daleka, że mijamy się bez słowa, skinieniem głowy zauważając wzajemną obecność.
Maura zamyśliła się, odpłynęła myślami w znanym tylko sobie kierunku. Zmieniła się, może powodem była choroba, może coś innego. Nie była już naiwną, wiecznie roześmianą szczebiotką uwielbiającą kąpiele słonecznie.
- Może dziś wyjdziesz na leżak? – zaproponowałam. – Zawsze lubiłaś wygrzewać się w słońcu.
- Dobry pomysł – odparła słabym głosem, zupełnie jakby nie swoim.
- Dasz sobie radę sama? – zapytałam z troską.
- Mam nadzieję. Najwyższy czas wrócić do świata żywych – próbowała się uśmiechnąć, choć efekt był godny pożałowania.
Widziałam, że usiadła na osłonecznionej werandzie, w sweterku narzuconym na wątłe ramiona. Wertowała nieczytane wcześniej gazety, gdy przeszedł obok niej pan Brick. Uniosła się nagle, na ile pozwolił jej osłabiony chorobą organizm.
- Dzień dobry – powiedziała z uśmiechem.
- …bry – odparł krótko Jasmin, nawet nie patrząc w jej stronę.
Zmierzał szybkim krokiem nad morze. Dzień był upalny, wietrzny. Zachęcał do kąpieli. Nie wiem czy kiedykolwiek wchodził do morza, zawsze i wszędzie widziałam go w zielonym mundurze. Wyobrażałam sobie nawet, że śpi nieodmiennie ubrany w mundur.
Maura opadła na leżak i wzrokiem śledziła znikającą postać mężczyzny, potem wróciła do przeglądania gazet. Zaniosłam jej gorącą herbatę, gdy usłyszałam, że nadal zanosi się kaszlem.
- Od jutra postaram się stopniowo wracać do pracy – obiecała.
- Nie śpiesz się, najpierw wydobrzej. Tak chyba będzie lepiej.
- Jutro wybiorę się na spacer nad morze. Może spotkam pana Bricka – ucieszyła się, wypowiadając te słowa.
- Nie wiem czemu Jasmin tak ciebie intryguje – powiedziałam z przyganą – przecież to mruk i gbur.
- Może nie jest taki w głębi serca. Może skrywa jakąś bolesną tajemnicę – kontynuowała Maura.
- Jak chcesz – przyznałam. – Pozory często mylą.
Z każdym dniem stan zdrowia mojej przyjaciółki poprawiał się. Wróciła wkrótce do pracy, dzięki temu mogłam wreszcie odpocząć. Zastanawiał mnie dziwny Jasmin, jego oziębłość i wyalienowanie, wręcz niechęć do innych ludzi. Nie miałam odwagi śledzić go na wydmach, ani na plaży, aczkolwiek zastanawiałam się co robi samotnie przez tyle godzin. Podobnie intrygował mnie jego pokój. Silnie walczyłam z pokusą przewertowania rzeczy podczas jego nieobecności, dysponowałam przecież zapasowym kluczem. Nigdy jednak nie odważyłam się na ten krok, mógł wrócić w każdej chwili. Mogłam przez to stracić posadę, którą piastowałam od ponad dwudziestu lat.
Maura wróciła do starego zwyczaju wygrzewania się w słońcu. Jak dawniej wracała spóźniona z wydm i z przepraszającym uśmiechem szybko zabierała się do pracy. Obserwowałam ją, zmieniła się. Wydoroślała. Zgubiła gdzieś tę dawną naiwność i frywolność w obcowaniu z płcią przeciwną. Jakby coś istotnego zaprzątało jej myśli. Najważniejszą zmianą były wieczorne spacery z panem Brickiem, o tym jednak ani ona nie mówiła, ani ja nie pytałam. Szanowałam jej prywatność. Nawet przyjaciele mogą mieć przed sobą pewne tajemnice. Często byłam świadkiem, gdy czekając na nią w holu, wertował gazety lub nerwowo maszerując udawał, że mnie nie widzi. Maura zazwyczaj czekała nań na werandzie i gdy się zjawiał, wolnym krokiem oddalali się w kierunku wydm, plaży lub lasu. Mogłam zauważyć, że w bezpiecznej odległości brała go pod rękę i maszerowali dalej statecznie, powoli.
Któregoś ranka Maura zjawiła się w recepcji radosna jak skowronek, choć raczej była sową, która gdyby nie musiała nie stawiałaby się w pracy wcześniej niż w południe.
- Muszę ci coś oznajmić – zaczęła, jakby nie mogła dłużej czekać.
- Mów! Słucham.
- Wyjeżdżam z Jasminem do Niemiec – powiedziała radośnie.
- Z Jasminem do Niemiec… - powtórzyłam za nią jak echo.
- Do Kolonii, tam gdzie mieszka.
- Czy chcesz mi o czymś powiedzieć? – spytałam z uśmiechem, próbując się dowiedzieć czegoś więcej.
- Na razie jeszcze nie chcę… nie mogę. Ale wiedz, że czuję się szczęśliwa.
- To widać. Dojrzałaś, wydoroślałaś, jakbyś znalazła swoje miejsce na ziemi.
- Będę pracować tutaj do końca jego pobytu w pensjonacie. Mówię ci o tym wcześniej, żebyś miała czas znaleźć kogoś na moje miejsce.
- Poza okresem letnim nie ma tutaj dużego obłożenia, nie martw się. Dam sobie radę.
Coś jednak nie dawało mi spokoju. Jakaś myśl nurtowała, jak robak wkręcający się w zdrowy owoc jabłoni. Po chwili zapytałam.
- Czy jesteś pewna, że chcesz z nim wyjechać? Poznałaś go wystarczająco dobrze?
- Tak, jestem pewna – odrzekła spokojnie, bez wahania.
W dniu wyjazdu padał deszcz, niebo zaciągnięte było grubą warstwą ciemnych chmur, po szybach strumieniami płynęła woda. Maura i Jasmin zatrzymali się obok recepcji. Major nieodmiennie w zielonym mundurze położył klucze na blacie, skinął głową i na odchodne powiedział suche „Do widzenia”. Maura zaś objęła mnie czule i ze łzami w oczach ucałowała w oba policzki. W zielono-żółtej sukience i cienkim sweterku wyglądała przy nim jak córka. Różnica wieku była zauważalna, ale skoro im to nie przeszkadzało, nie moją sprawą było się wtrącać. Podniosła niewielką walizkę zawierającą cały jej dobytek, jeszcze raz uśmiechnęła i podbiegła do samochodu, który czekał już przed wejściem.
II
Minęło lato, nastała dżdżysta jesień. Pensjonat opustoszał, oprócz mnie pozostało tylko kilkoro gości. Panowała cisza, tylko na zewnątrz huczał wiatr i wezbrane morze. Drzewa wyły płaczem opuszczonych istnień. Małymi krokami zbliżała się zima, nadchodziła jak Buka, mrożąc wszystko na swojej drodze, każdy objaw życia. Motyle i inne stworzenia znikły. W lesie pełno było szyszek, które za dnia zbierane miło trzeszczały wieczorem w kominku.
Któregoś ranka obudziłam się, czując, że nadchodzą zmiany. Spadł pierwszy śnieg. Tego samego dnia przyszedł list. Rozpoznałam pismo, znajome literki, ‘a’ przypominające do złudzenia ‘e’. Maura pisała…
„Droga Elu,
Pewnie się zastanawiałaś czemu tak nagle wyjechałam. Czemu podjęłam taką decyzję. Nigdy nie mówiłam Ci o mojej rodzinie, o mojej przeszłości. Był to dla mnie bolesny temat… Teraz jestem gotowa przedstawić moją historię światu.
Całe życie szukałam ojca. Matka niewiele mi o nim opowiedziała. Przed śmiercią wymogłam na niej tylko informację, że wyjechał do Niemiec. Był Niemcem. Znali się bardzo krótko. Możliwe, że jestem owocem przygody jednej nocy. Przez lata dręczyła mnie taka świadomość. Do czasu aż pojawił się Jasmin Brick. Pamiętasz, w dniu jego przyjazdu wybiegłam na deszcz, a potem ciężko zachorowałam. Przedtem zobaczyłam w jego paszporcie swoje nazwisko. Może to był tylko zbieg okoliczności, ale ja tak bardzo chciałam uwierzyć, że szczęście uśmiechnęło się do mnie. Że los zesłał mi ojca po tylu latach poszukiwań. Byłam roztrzęsiona. Tak bardzo szczęśliwa i wreszcie uspokojona. Stałam się wreszcie czyjaś, chciałam czyjaś być. Nie wiecznie niczyja.
Z początku onieśmielał mnie, był taki surowy, nieprzystępny. Chodziliśmy na spacery, rozmawialiśmy. Z każdym dniem poznawałam go lepiej, uczyłam się go. Któregoś dnia opowiedziałam mu swoją historię, czekając na potwierdzenie, że jest moim ojcem. Że też mnie szukał i wreszcie odnalazł. Zaprzeczył! Stanowczo zaprzeczył, gasząc tym samym obudzoną nadzieję. Moja pewność legła w gruzach… Ciężko mi było się z tym pogodzić. Odrzucić wiarę, która mną zawładnęła. Ale Jasmin cały czas był przy mnie, nie odszedł. Nie pozwolił mi odejść.
Z czasem zakochaliśmy się w sobie, dwoje samotnych ludzi w ogromnym wszechświecie…
Mieszkamy teraz w Kolonii, tutaj budujemy naszą przyszłość. Przy nim czuję spokój.
Twoja przyjaciółka,
Maura”
Dosypałam szyszek do ognia, płomień rozbłysnął, uśmiechnęłam się i powtórnie przeczytałam list. Myślałam o niej każdego dnia. Życzyłam jak najlepiej. Każdy przecież zasługuje na szczęście. W długie zimowe wieczory, siedząc przy kominku dziergałam sweter na szydełku. Dla niej. Piękny, ciepły, czerwony sweter, aby go jej podarować. Pewnie zimą brakowało jej słońca. Listy przychodziły regularnie. Opisywała każdy dzień, taki rodzaj pamiętnika, który pokazuje się tylko najbliższej osobie. Czasem odległość ucina wszelkie kontakty, czasem wzmaga tylko tęsknotę. Tęskniłam, ona także.
Listy były coraz dłuższe, nie pisała o tym wprost, ale wyczułam, że nie jest tak szczęśliwa, jak myślała, że będzie. Niepokój powrócił. Nie wspominała słowem o Jasminie. W jednym z listów napisała coś oczywistego, banał wręcz, jednak odczytałam to jak osobiste wyznanie:
„Zakochane oczy nie widzą prawdy. Widzą to, co chcą widzieć… Żyją wyobrażeniami do czasu aż zwycięży prawda.”
Sweter był gotowy. Czekał na nią. Nie przyszedł więcej żaden list. Na kopertach nie było adresu zwrotnego, nie mogłabym jej odnaleźć. Napisać, wysłać paczki, odwiedzić. Instynktownie poczułam, że dzieje się coś złego. Niepokój osaczył moje myśli, zawładnął sercem. W nocy budziłam się zlana zimnym potem, myśląc co z moją przyjaciółką. Motylem, który lubił wygrzewać się w słońcu…
*****
Przyszła wiosna, po niej przybiegło lato. Pensjonat zaludnił się. Znów miałam pełne ręce roboty. Pomagała mi nowa dziewczyna, obowiązkowa i konserwatywna, stara-malutka mieszkanka Łeby. W niczym nie przypominała mojej Maury. Była jej zaprzeczeniem, bez życia, bez marzeń i ciągnącej się za nią jak ślubny welon tajemnicy. Swoją odmiennością działała mi na nerwy, choć w niczym nigdy nie zawiodła. Jedyną jej wadą było to, że nie była Maurą.
W sierpniu, o tej samej porze co rok wcześniej zjawił się Jasmin. Sam! Zmienił się. Postarzał, przygarbił, posiwiał. Przybyło mu lat. Poszłam za nim do apartamentu. Musiałam wiedzieć co u niej. Był taki bezradny, bezbronny, smutny i pokonany. Nic nie mówił. Mężczyźni nie potrafią mówić o uczuciach.
- Gdzie Maura?! – spytałam, chwytając go za rękaw munduru. – Co z nią?
Spojrzał na mnie nie widzącym wzrokiem. Nie musiał nic mówić, wiedziałam już.
- Pękło jej serce. Odeszła…
Milczałam, po policzkach potoczyły się łzy. Jasmin nie płakał, był bezradny.
- Chyba nie potrafiłem dać jej tego, czego tak bardzo potrzebowała. Ciepła i miłości. Za późno zrozumiałem, że motyle lubią wygrzewać się w słońcu.
- Dokąd odeszła?! – krzyczałam, szukając nadziei jak tonący brzytwy i potrząsając jego ramieniem. - Powiedziała dokąd?
- Odeszła tam, gdzie odchodzą motyle… Na zawsze już.
(23 – 25 lipca), Warszawa
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt