Proza » Obyczajowe » Bunt
A A A
Po dzień dzisiejszy na ścianie mego skromnego pokoiku wisi fragment baneru, który zdobyłem w pewnych dość niecodziennych okolicznościach. Jakie to były okoliczności, ciężko jest opisać w sposób wyrwany z kontekstu. Musi to być wpisane w jakąś określoną narrację, oddającą zarówno związek przyczynowo-skutkowy, jak i pewien szczególny klimat tamtych doświadczeń.
Obecnie, kiedy zasiadam sobie w fotelu zaciągając się papierosowym dymem po ciężkim dniu żałośnie płatnej i podłej pracy oraz załatwiania wielce prozaicznych spraw, wracam myślami niekiedy do tamtych wydarzeń. Mieszkam obecnie sam, nie mam do kogo gęby otworzyć, więc siedzę i rozmyślam, wspominam i trawię własną gorycz. Przynajmniej to mnie pociesza, choć może to złe słowo, że zdaję sobie sprawę z pewnych rzeczy.
Zaczęło się bardzo wzniośle i szlachetnie. W liceum. Właśnie w liceum przeczytałem po raz pierwszy słowa Mickiewicza o wieku "durnym i górnym". Wydaję mi się, iż te słowa nadal najlepiej oddają sedno sprawy. Ale wróćmy do głównego wątku. W liceum właśnie zaczęło się tlić uczucie, które nazwać można buntem. Wielce nie podobać mi się zaczęło to, co mnie otaczało, począwszy od gównianego sposobu spędzania wolnego czasu i gównianych zainteresowań moich rówieśników, a skończywszy na scenie politycznej i propagandzie, którą serwowały mass media. Wkurzali mnie do granic możliwości lanserzy, przechadzający się niedbałym krokiem, pełni animuszu, po korytarzu mej szkoły, bogate chłoptasie z dobrych, a na pewno zamożnych, domów, chadzający w każdej wolnej chwili do klubów tanecznych, gdzie można było być nie wpuszczonym przez jakiegoś tępego karka za sam strój. Wkurzała mnie ich pewność siebie i to, że mieli powodzenie u płci przeciwnej, którą zaczynałem się interesować. W mojej szkole było mnóstwo ładnych, zgrabnych, ponętnych dziewczyn; mogłem tylko o nich marzyć, bo chłoptasie-lanserzy mieli u nich zapewnione powodzenie. Dziwiło mnie, czemu te dziewczęta przejawiały taką mentalność, "bez dobrych ciuchów i wypasionego stylu życia to się na spływ nadajesz". Irytowało mnie to setnie. Przecież człowiek to nie nosidło na szmatki i nie wózek, co się ma w określony, narzucony przez MTV czy inne barachło sposób wozić, tylko to, co sobą reprezentuje ze swoim wnętrzem i aspiracjami.
Zaczynałem się domyślać, jak mogą spędzać wolny czas. Przemykały mi, często mimowolnie, przed oczyma opowieści, raporty z prasy o alarmującym stanie mentalności współczesnej polskiej młodzieży i jej rozrywkach. Seks na prywatkach, ba, w ubikacjach w klubach tanecznych. I to seks na jeden raz. Narkotyki, pijaństwo, czasem też i pewne formy przemocy. Marihuana palona wspólnie z własną nauczycielką, czasem też seks uczniów z nauczycielami. Raniło to bardzo moje poczucie wyznawanych wartości, wpojonych mi skrupulatnie w domu.
Dodatkowo jeszcze miałem okazję chcąc nie chcąc doświadczać propagandy Systemu. Reklamy, teledyski, cały ten kolorowy bajzel mainstreamu. Jakieś kryminalne czarnuchy obwieszone złotem jak choinka i tańczące z zachwytem wokół nich zgrabne dziewuchy - to byli główni idole przekazu dla młodzieży. Żadni tam żołnierze, herosi, bohaterowie dnia codziennego i niecodziennego. Gangsterzy, prostytutki i czasem jacyś tam rabusie. Oto wzór do naśladowania.
A jak nie gangsterzy, to klubowicze z postawionymi kołnierzykami i windsurferzy ze skretyniałymi mordami, wiodący beztroskie życie, tak pozbawione problemów i ważnych pytań, że aż godne imbecyla. Zabawa, konsumpcja i pełno fajnych panien dookoła. Kolorowe drinki z palemką. Żałosne mi się to wydawało i pominąłbym to, gdyby nie fakt, że niemal wszyscy wokół mnie oddawali temu jakąś cześć i uwielbienie. Ich aspiracją było ze skretyniałą mordą ruszać dupą w ciemnym klubie lub bawić się na plaży, w nosie mając niesprawiedliwość i zło tego świata. Bo po co sobie życie truć? Trzeba korzystać. Strasznie mnie to denerwowało. Zaczynałem dochodzić do wniosku, że ludzie wokół mnie są ograniczeni umysłowo.
Czasem propaganda pochylała się niby nad niedolą niektórych, ale jako bojowników o lepszy świat pokazywała jakiś żałosnych brudasów, co walczą z Miloševiciem. Szczególnie celowało w tym MTV, które jeszcze waliło audycje o antykoncepcji.
Polityka też mnie denerwowała. Ilekroć włączyłem telewizor, widziałem ohydne gęby polityków zapewniających, że wszystko jest dobrze, że PKB, że rozwój, że demokracja i inne pierdóły. Szczególnie złość budziła we mnie Ameryka ze swoim kretyńskim gadaniem pełnym hipokryzji. A nasi polscy politycy tylko skomleli o pochwały i pochlebstwa jak psy w saloniku. Żadnej głębszej treści, żadnych wizji.
Zaczęła we mnie narastać nienawiść. Dzika, nieposkromiona nienawiść, do świata, który mnie otaczał. Do lanserów, do klubów, do MTV, do polityków, do USA. Wewnętrzny imperatyw nakazywał mi wypowiedzieć temu wszystkiemu wojnę i przyjąć postawę sprzeczną z tym, co wyznawała reszta. Nie wiedziałem jeszcze, jak to zrobię. Wiedziałem, że to zrobię.
Pewnego dnia zaszedłem do biblioteki osiedlowej, by wypożyczyć lekturę szkolną. Szukając między półkami tejże lektury, rzucił mi się w oko pewien grzbiet książki. Widniał na nim tytuł "Faszyzm. Anatomia nienawiści". Coś kazało mi sięgnąć po tę książkę i tak też zrobiłem. Zacząłem ją przeglądać. Między kartami gęstego druku zamieszczone były fotografie. Przedstawiały wysokich, przystojnych młodych mężczyzn w pięknych mundurach. Bił od nich zimny i wyniosły chłód oraz niewytłumaczalna aura budzącego grozę okrucieństwa. Wzbudzali pewien strach, a jednocześnie nie mogłem odciągnąć od nich wzroku. Poczułem coś zbliżonego do zakochania się. Zdjęcia przepysznych defilad z ich udziałem tylko wzmagały moje odczucia. Poczułem tą jedność i siłę, to że każdy musiał ustąpić przed ich przemocą. Zapragnąłem być jednym z nich.
Oczywiście wypożyczyłem tę książkę. Najpierw męczyłem się niemiłosiernie z lekturą, czytając, aż się skończy, by móc z wypiekami na twarzy zanurzyć się w treści książki o faszyzmie. Przeczytałem ją błyskawicznie, odsączając potępienie faszyzmu przez samego autora książki, niektóre fragmenty dotyczące ideologii ruchów spod znaku pęku rózg liktorskich, poddające krytyce kapitalizm oraz mieszczaństwo czytałem po kilka razy, po prostu upajając się zgodnością myśli faszystów z moimi.
Postanowiłem być faszystą.
W domu miałem telewizję kablową. Rodzice późno wracali do domu, nigdy nie miałem rodzeństwa, więc większość czasu spędzałem sam. Nie mając co robić, oglądałem telewizję. Przestałem oglądać MTV, zacząłem, ile tylko mogłem, oglądać programy na Discovery Channel o nazistach, faszystach i drugiej wojnie światowej. Godzinami mogłem wpatrywać się w defilady i słuchać marszowej muzyki lecącej w tle. Podczas tych chwil narastała we mnie jeszcze bardziej wola bycia faszystą, wola mocy i decydowania o innych, szczególnie o losach lanserów. Ta wola powodowała, iż stawałem się na moment szczęśliwy z racji wzrastającego entuzjazmu. Pragnąłem działać, walczyć i zadawać ból. Pragnąłem być silny.
Nikt z mojego otoczenia, nacechowanego małym zainteresowaniem moją osobą, nie domyślał się moich fascynacji. Zachciałem w końcu, by się dowiedzieli. Stwierdziłem, że zacznę od ubioru, będącego jednym z głównych kodów kulturowych. Chciałem wyrazić swą przynależność duchową do kultury faszyzmu - kultury przemocy, chłodu i żelaza. Chciałem stać się sprężysty, napięty, lśniący, pędzący - jak pocisk karabinowy - ku wielkiej i porywającej wizji i jednocześnie okrutny a bezwzględny jak faszyści ze zdjęć. Chciałem przyjąć styl faszystowski. Zacząłem więc wpuszczać kupioną specjalnie czarną koszulę w czarne spodnie, z pasem z klamrą na wierzchu. Kupiłem sobie też glany, jako pewną namiastkę wojskowych butów oficerskich. Pastowałem je. Podwinąłem nogawki. Nie nosiłem żadnych głupawych koszulek z zespołami metalowymi. O nie. Gardziłem tą subkulturą, którą miałem za kolejną emanację Systemu. Pragnąłem być wyjątkowy. I to w końcu zauważono.
Początkowo w mojej szkole wywołałem konsternację. Ludzie wiedli za mną zdziwionym wzrokiem. Coś między sobą szeptali. Niektórzy się chichrali. Styl faszystowski wyrażałem nie tylko w ubiorze, ale i w postawie; zacząłem chodzić mocnym marszowym krokiem i wyprostowany. Ściąłem włosy na krótko. Była to duża zmiana u mnie, bo przedtem ubierałem się nijak i chodziłem skulony. W końcu odzywać się zaczęły do mnie dziewczyny:
- Hej, czemu nosisz koszulkę wpuszczoną w spodnie? To tak nieładnie wygląda.
- Bo mi się tak podoba.
- Wyjmij koszulkę ze spodni, proszę.
- Nie.
- A czemu nosisz takie ciężkie buty? Byłbyś taki fajny w normalnych butach.
- Co to znaczy "normalne buty"?
- No, takie, jak ma tamten chłopiec na przykład... - mówiąc to jedna z dziewczyn pokazała jakiegoś lamusa w spodniach z krokiem w kolanie i płaskich szerokich butach, sprawiających wrażenie nieforemnych. Były bardzo niefaszystowskie.
- A po co mam być takim nędznym luzakiem? Chcecie ze mnie zrobić jakiegoś popaprańca? - odparłem.
W odpowiedzi rozległ się chichot dziewcząt, skądinąd niektórych bardzo ładnych. Ale uznałem całą tę rozmowę za prowokację z ich strony, a styl faszystowski nakazywał być nieczułym na takie chwyty. Obróciłem się więc na pięcie i odszedłem, słysząc za sobą jeszcze śmiechy.
Dla tłuszczy licealnej byłem jakimś dziwakiem, którego nie można było przyporządkować do żadnej znanej im subkultury, bo na styl faszystowski byli za głupi. Stawałem się więc problemem. Pewnego razu zasłyszałem za plecami w swojej bliskiej odległości rozmowę jakichś dwóch chłoptasiów:
- Ty, popatrz. Co to za pajac?
- Nie wiem. Nie metal, nie punk, nie wiem. Pajac i tyle.
Odwróciłem się. Podszedłem do nich wyprostowany i zdecydowany któregoś uderzyć w pysk. Zadałem proste pytanie:
- Coś ci się nie podoba?
Zapadła cisza, kolesie spuścili wzrok tylko uśmiechając się szyderczo pod nosami, trochę by nie stracić twarzy, a trochę nie mogąc się zdobyć na odwagę.
- Coś ci [...] nie pasuje?! Podniosłem ton i użyłem mocnego słowa.
- Weź koleś wyluzuj...
- To nie nazywaj mnie pajacem, nygusie, bo ci coś zrobię. Koszulka Lacoste nie robi z ciebie lepszego, a przez nią wyżej srasz, niż dupę masz.
I znów obróciłem się na pięcie i odszedłem. Aż sam byłem zdziwiony, że na coś takiego się zdobyłem; styl faszystowski naprawdę zaczął mi się udzielać. Po tym zajściu plotka szybko się rozniosła, bo widziało to parę osób postronnych. Powiedzenie o wysokim sraniu, które zasłyszałem jeszcze od babci, zdobyło sobie sporą popularność, jako coś śmiesznego. Tak zwani nijacy zaczęli mi schodzić z drogi na korytarzu, a lanserzy tylko mnie sobie pokazywali nawzajem palcami śmiejąc się obelżywie. Ale żaden już się do mnie nie odezwał. A ja nimi głęboko gardziłem i nie zajmowałem sobie głowy ich uwagami, czynionymi zresztą nie za głośno.
Nie zapomnę do dziś, jak zauroczyłem się jedną dziewczyną. Była prześliczna. Wysoka blondynka o szlachetnej, lekko pulchnej twarzyczce z drobniutkim rumieńcem i o jasnej karnacji. Nie była za szczupła ani korpulentna. Miała długie ponętne rzęsy i czarujące, urocze niebieskie oczy, słowem uwodzicielskie spojrzenie. Jej chód był wyważony i pełen wdzięku. Każdy ruch był pełen wdzięku i gracji. Przywodziła na myśl jakąś boginię lub arystokratkę z imperialnych bali w rytm walców. Nazywała się Jola.
Widywałem ją na korytarzu, ale bałem się podejść i zagadać. Domyślałem się, co może sobą reprezentować. Kluby, konsumpcja, lekkie życie. Moje przeciwieństwo. Nie dawało mi to spokoju. Biłem się z myślami. Ale w końcu się zdecydowałem.
Podszedłem na przerwie. Przedstawiłem się, pocałowałem ją w rękę, starałem się być grzecznym. Chciałem jakoś pociągnąć rozmowę, ale widziałem, że nie szła, jakby mnie olewała. Odszedłem więc.
Próbowałem jeszcze parę razy z podobnym rezultatem. Wyraźnie mnie lekceważyła. Zachciałem wiedzieć czegoś więcej o niej, wiec podpytałem pewnego mojego znajomego o nią. On dowiedział się jakoś z trzeciej ręki, że ma na imię Jola, że nie ma chłopaka i że tańczy w jakimś teatrze. Dodało to moim wyobrażeniom czaru i podnieciło marzenia. Kobieta z wielkiego świata, obyta, elegancka, piękna - blondynka oschła, zimna i wyniosła. Mógłbym z nią tańczyć walce na faszystowskich balach w przyszłości, gdy faszyzm już przejmie władzę. Szalałem z miłości. Świat był dla mnie piękny, był pasmem piękna, radości i uśmiechu. Marzenie o pocałunku z nią sprawiało, że każde wydarzenie odczytywałem jako coś wspaniałego. Niczym się nie martwiłem. Myślałem tylko o niej. Wtedy dla mnie zawsze świeciło słońce.
Lecz mą idyllę, kiedy to w marzeniach uciekałem w krainę szczęścia i dopełnienia a nawet wyzbywałem się poczucia nienawiści, przerwał pewien fakt. Otóż w mojej klasie, składającej się niemal w całości z bęcwałów, był pewien chłoptaś z bogatego domu. Mieszkał w Konstancinie-Jeziornie, nosił najdroższe ciuchy, szpanował drogą komórką i zegarkiem, aż proszącym się o zrabowanie przez jakiegoś dresiarza ulicznego. Przy całym swym płytkim nastawieniu do życia był totalnym jełopem. Jego mimika była zerowa. Oczy bez wyrazu, szklane, nie przedstawiające żadnej emocji. Mówił tak mało, że wydawało się, iż jest niemy. A jak mówił, wywołany przez nauczycielkę, to nie miał nic ciekawego do powiedzenia. Był też nieżyczliwy, nie dawał notatek do przepisania, nie podawał ręki na dzień dobry. Gapił się tylko czasami na mnie w tępy i nijaki sposób, wlepiając swe szeroko otwarte szklane ślepia w moje oblicze. Był tak przeciętny w swym stylu życia, że tylko kasa go ratowała, bo poza nią nie miał nic w sobie.
Tak się złożyło, że pewnego razu idąc wieczorem przez Śródmieście widziałem tego kolesia właśnie z Jolą. Szli razem za rękę koło Galerii Centrum, Jola była wyraźnie uradowana. On miał na sobie jakąś jasną marynarkę i luźne spodnie oraz mokasyny z ostrym czubem. Ona była ubrana wprost niebiańsko w szykowną białą sukienkę w czarne groszki. Miała też powalający makijaż.
To był dla mnie grom. W tej chwili poczułem, jak ciepło uderza mi na twarz. Poczułem okropne zdruzgotanie. Taka rusałka z takim lamusem? Tak się dla niego postarała? Z ubiorem i makijażem? Dlaczego on? Dlaczego nie ja? W czym on jest lepszy ode mnie?
Przez kilka następnych tygodni chodziłem przybity. W końcu zacząłem jej nienawidzić. Kiedy ona mi machała na powitanie, ja udawałem, że jej nie widzę. Kiedy podeszła do mnie, by spytać, czemu się nie odzywam, odwróciłem się na pięcie.
Po jakimś czasie dowiedziałem się, że ten frajer i Jola poznali się w jakimś klubie tanecznym. On postawił jej parę drinków i odwiózł do domu taksówką. Zaprosił też do willi w Konstancinie. To podziałało na tą dziewczynę - moje obawy się spełniły. Dowiedziałem się o tym, bo widział to ktoś z mojego liceum i podał tą informację dalej.
Znów świat był dla mnie pasmem nienawiści, zła i brutalności. Wmawiałem sobie, że wszystkie kobiety to szmaty, co lecą tylko na kasę i lans. Chciałem zabijać, siać zniszczenie, wszystko naokoło mnie denerwowało. Wszystko naokoło mnie było brudną grą interesów. Nie było idealizmu, nie było piękna. Chciałem zgotować światu holokaust i mordować lanserów. A Jola by na to patrzała, ja bym nie miał litości.
Niedługo po tym postanowiłem, że dołączę do jakiejś grupy neofaszystowskiej. Słyszało się o tym sporo w mass mediach, oficjalna propaganda mówiła, że to zło najgorsze z możliwych. To mnie jeszcze podjudziło. Wrogowie publiczni najlepiej trafiają do tych, co nienawidzą świata. Wydawało mi się to fajne, bo takie antysystemowe i przeciwne oficjalnym czynnikom, odpowiedzialnym za to zło, co mnie spotkało, i panującą wokół zgniliznę.
Szperałem więc kilka dni w Internecie, aż znalazłem pewną organizację w stolicy. Ich witryna internetowa była naładowana elementami stylu faszystowskiego. Skontaktowałem się więc z nimi i poszedłem na umówione spotkanie. Odbywało się ono w małym pokoju w jednej z kamienic po prawej stronie miasta. Na tej salce było około 25 osób, ubranych różnie. Nie wszyscy byli członkami Organizacji. Niektórzy mieli strój á la uniform, jak mój, inni jeszcze to byli zwykli dresiarze w dresach lub skinheadzi. Bluzy Lonsdale, Everlast, Pit Bull, Ben Shermann. Niektórzy wchodzący mieli na sobie kurtki harringtonki Fred Perry. Dla mnie była to nowość. Spotkanie dotyczyło planowanej demonstracji, potem rozmowa zeszła na temat masonerii. Przez cały ten czas trochę czytałem, więc miałem co nieco do powiedzenia. Rozmowa toczyła się bardzo ciekawie. Przedstawiłem się wszystkim, przyjęto mnie bez egzaltacji, ale też bez dezaprobaty. Szczególnie sympatyczny wydał mi się lider grupy, który wyciągnął mnie jeszcze po spotkaniu na piwo. Porozmawialiśmy, dał mi trochę materiałów, przedstawił plany i główne zamierzenia Organizacji.
Spodobało mi się. Postanowiłem pozostać.
W miarę jak chodziłem na spotkania, zawierałem znajomości z pozostałymi członkami Organizacji i bywalcami jej spotkań. Spotkania bądź to były poświęcone jakimś sprawom organizacyjnym, które szły jak po grudzie, bądź jakimś sprawom ideowym. Najczęściej były to referaty połączone z dyskusją. Sprawy organizacyjne szły jak po grudzie, z racji małego zaangażowania jej członków. Ludzie uchylali się od swoich zadań, za to dużo mówili i się sprzeczali. Czasem były organizowane wypady na mecze lub ustawki, brałem niekiedy w nich udział, ale szukałem też czegoś ambitniejszego. Akcje Organizacji najczęściej ograniczały się do rozlepiania małej liczby plakatów.
I tak to szło kilka lat. Początkowo byłem zadowolony - mogłem znaleźć ludzi o podobnych zainteresowaniach, wymienić się poglądami, dowiedzieć się czegoś ciekawego, wylać swą gorycz z ludźmi, którzy czuli podobnie. Ale ciągle miałem poczucie niedosytu, ciągle czekałem na ten decydujący moment walki i poświęcenia, tak by faszystowskie cnoty mogły wystrzelić z pełną siłą. Jednak dochodziło do secesji, zwarć, spięć, kłótni. Ludzie tracili entuzjazm, woleli się skupić na swoich sprawach. Ja swoich spraw poza nauką nie miałem. Po wrośnięciu w nią, Organizacja znaczyła dla mnie najwięcej.
W międzyczasie poszedłem na studia. Poznałem trochę nowych ludzi, ale nie reprezentowali sobą więcej niż ci w liceum. Też lanserstwo i kult mamony. Mało było ludzi ideowych. Po dwóch latach wyleciałem ze studiów, bo stała się pewna rzecz.
Organizacja w swych ostatnich podrygach zdecydowała się wziąć udział w pewnej kontrmanifestacji przeciw anarchistom. Obie manify miały się zetrzeć, choć policja niby wszystko ubezpieczała. Kiedy jednak się zbliżyły do siebie, doszło do pewnej prowokacji, która do dziś nie jest wyjaśniona, choć są pewne domysły. Nastrój walki udzielał się wszystkim, a prowokacja była iskrą rzuconą na dwie beczki prochu. Wywiązała się regularna bitwa uliczna, nad którą policja długo nie mogła zapanować. Szkło okolicznych witryn sklepowych leżało rozrzucone wszędzie na chodniku niczym kryształki, kilka samochodów zapłonęło, słychać było wrzaski, przekleństwa i wycie syren. Wtedy to, w ferworze bójki na butelki, kije i kamienie, złapałem jakiś anarchistyczny transparent i zacząłem go ciągnąć do siebie. Lewak, który go trzymał, nie pozostał mi dłużny i transparent się podarł. Swoją cześć schowałem prędko do kieszeni jako trofeum, po czym pobiegłem w sam środek walki, powaliłem kogoś na ziemię i skopałem. Chwilę potem coś mnie uderzyło w tył głowy, straciłem przytomność.
Obudziłem się na komisariacie policji. Postawiono mi zarzuty. Za ten incydent wyrzucono mnie z uczelni.
Organizacja się zawaliła. Wkradł się taki marazm, że nie było już więcej sensu w niej działać. Wielu ludzi też zdradziło idee idąc do jakichś cholernych partii, co rozkradają nasz kraj. Inni okazali się żałosnymi tchórzami, co się sprzedali za garść srebrników. Pokłóciłem się na dodatek z szefem i odszedłem z własnej woli, choć było to dla mnie ciężkie. Pozostałem sam.
Dalej moje życie potoczyło się jak papier toaletowy. Szaro i do dupy. Nie znalazłem sobie żony. Do dziś nie wiem dlaczego. Znalazłem za to gównianą pracę, tak żałosną, że nawet nie powiem jaką. Rok temu zmarła mi matka, dwa lata temu ojciec. Zostałem sam.
Mam teraz 35 lat. Żyję na własny rachunek, życiem bez radości i uśmiechu. Każdy dzień to pieprzona katorga. Siedzę sobie właśnie w fotelu i myślę o przeszłości. Nie ma sprawy, dla której mógłbym się poświęcić i walczyć. Organizacja nie istnieje, a nie ma innej mi odpowiadającej. Wegetuję i nienawidzę świata. Wszystko i wszyscy mnie denerwują. Ciekawe co robi teraz Jola? Albo ten ćwok? Pewnie jest jakimś menedżerem w wielkiej korporacji międzynarodowej, zarabia 15 patyków miesięcznie i wozi te swoje kolejne dziwki na Copacabana.
Siedzę właśnie i patrzę na ten obszarpany fragment zdobycznego banera - transparentu. Strzęp z przeszłości. Dym papierosa leci ku górze... Zegarek w sąsiednim pokoju niemiłosiernie tyka odliczając czas, który nie ma dla mnie większego znaczenia. Myślę:
- O kurde, to ja jestem tym strzępem!...
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Konrad Pisarski · dnia 03.12.2008 17:31 · Czytań: 834 · Średnia ocena: 3,33 · Komentarzy: 3
Inne artykuły tego autora:
Komentarze
ginger dnia 04.12.2008 16:21 Ocena: Dobre
Szczerze mówiąc, zupełnie nie rozumiem takich ludzi. Mnie też marazm wkurza, nic-nierobienie ze swoim życiem i światem bywa irytujące, ale po co nienawidzić wszystkiego i wszystkich...? Każdy sam decyduje o tym, jaki chce być Po co tak...?
Od strony technicznej całkiem poprawnie. Momentami mi przecinka zabrakło, kilka zdań napisałabym inaczej - ale to nic niezwykłego.
Całość napisana bardzo wciągająco. Przeczytałam to za jednym zamachem, naprawdę mnie zainteresowało. Końcówkę bym zmieniła - jest mdła w porównaniu z resztą.
amoryt dnia 05.12.2008 20:55 Ocena: Dobre
zgadzam się z przedmówczynią, ta końcówka zdecydowanie boli w porównaniu z resztą. dziwi mnie tylko, czemu tak mało ludzki skomentowało ten tekst....
Miladora dnia 05.12.2008 21:43 Ocena: Bardzo dobre
Zauważyłam, że na początku jest tak ze wszystkimi nowymi, Amoryt. Trzeba trochę się przyzwyczaić, potem się już regularnie wraca.
Ja już będę wracać do Konradka pisarskiego całkiem sprawnie i pisarsko. Nie żałuję, że tu weszłam, a najpierw zatrzymała uwaga Amoryta. Konrad, piszesz bardzo sugestywnie. Masz szczęście, bo ciągnąć jeden temat tak długo, to trzeba umieć zainteresować. Inaczej uciekają. Popraw - "wydajĘ mi się"
"Wielce nie podobać mi się zaczęło.." W okolicach tego zdania aż mrowi się od "zaczęło". Tu trochę wygładź.
To Twój debiut tutaj? (może ja nie wpadłam?) Bdb, Konradku :yes:
Ginger - końcówka jest świetna.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty