Przemysław Chudy - ex-pracownik wielkiej ponadnarodowej korporacji - któremu do całkiem niedawna ktoś wciąż gasił światło w kiblu, wrócił do rodzinnych Starachowic i od razu przystąpił do realizacji marzenia życia - przejścia na swoje. Założenie firmy trwało kilka dni, mimo rządowych obietnic, że można to załatwić w jednym okienku. Bez problemów natomiast znalazł odpowiedni lokal. Szybko wynajął także firmę budowlaną, która w trzy dni - bez zbędnego marudzenia i opóźnień - wykonała wymagany remont.
Chudy w ekspresowym tempie załatwił leasing i wybrał najlepsze wyposażenie. Nie chciał wchodzić w żadne franczyzy. Przecież to nie problem wymyślić swój własny pomysł na biznes, a nie bazować na cudzych, za które w dodatku trzeba co miesiąc słono płacić.
Po zaprojektowaniu szyldu i materiałów reklamowych przeprowadził casting na kucharza. Ostatnim elementem było zakupienie środków spożywczych i pizzeria wreszcie mogła otworzyć podwoje.
Z założenie nie miał to być lokal taki sam, jak inne. Chudy śmiało rozszerzył rejon dostaw do czterdziestu kilometrów wokół Starachowic. Wyposażył firmę w niezawodny sprzęt transportowy, zaoferował najlepsze ceny w okolicy, hojnie opłacił roznosicieli ulotek, szturmował reklamami od Skarżyska aż do Ostrowca, nie pomijając żadnej, nawet najmniejszej wioski. Zaczął także stosować najlepsze włoskie receptury na ciasto. Do każdego zamówienia dodawał gratisowe napoje, a dzieciom kolorowe chińskie maskotki.
Przemysław był człowiekiem oczytanym, lubił skandynawskie kryminały, książki Haruki Murakamiego oraz historię. Za tą ostatnią nawet przepadał. Na nazwę pizzerii wpadł, zapoznając się pewnej bezsennej nocy z dziejami rzymskich gladiatorów. Ich zawołanie For those about to die - We salute you - Pozdrawiamy tych, którzy idą na śmierć - stało się dla niego wielką życiową inspiracją.
Pizza Albo Śmierć miała dostarczać wyroby nieodpłatnie bez względu na jakiekolwiek przeszkody natury drogowo - pogodowo - logistycznej. Pod kierownictwem Przemysława firma od początku skazana była na wielki sukces.
W powietrzu pojawiało się jednak coraz więcej ptactwa, które powoli zaczęło przesłaniać światło słoneczne.
Dobra Cobra przedstawia opowieść niesamowitą,
a zarazem jakże lekką, p.t.
Ptaki
Cz. 2
Hans ist nass, weil er unter einem Wasserfall steht.
(Hans jest mokry, bo stoi pod wodospadem)
Powiedzenie niemieckie, bardzo często nadużywane na kursach językowych dla początkujących.
Mylnie podawane jako przykład piękności, rytmu, gibkości, głębokiej myśli, oraz wyrafinowania
języka Goethego.
10
- Generale Szpavin, mamy już wyniki zleconego raportu. Nadmierne ilości ptactwa zalegające nad gminą Wąchock wymykają się wszelkim modelom militarnym i matematycznym. Nie jest znany żaden przyrodniczy powód usprawiedliwiający pojawienie się w tamtym miejscu tak wielkich mas zwierząt. Nie ma też jakichkolwiek specyficznych warunków pogodowo - geologicznych sprzyjających ich osiedlaniu w tej okolicy.
Generał Szpavin, stary doświadczony żołnierz, przeczuwał, że za tym wszystkim musi czaić się arcyniebezpieczny wróg.
- Masy ptactwa zagrażają ekosystemowi oraz bezpieczeństwu mieszkańców.
- Czy system radarowy kraju nie zanotowały przejawów wrogiej działalności państw ościennych?
- Nie panie generale.
- A co na to wszystko nasi jasnowidzący doradcy?
- Są niepoważne wypowiedzi, że Ziemię czeka właśnie koniec świata. A ptaki to wyczuwają. Jedno z ugrupowań religijnych już świętuje powtórne przyjście ich Pana. Gromadzą się na placach i uroczyście ubrani w białe szaty śpiewają pieśni uwielbiające Zbawcę.
- Czyli naród do reszty ogłupiał… - Szpavin z w zamyśleniu potarł podbródek. Był głównodowodzącym sił zbrojnych i odpowiadał za bezpieczeństwo państwa. - To jakaś mutacja na wielką skalę, a ptaki są podstawione tylko na zmyłkę - powiedział do siebie.
- Słucham, panie generale?
- Mówię, że ptaki są tylko podpuchą. Zrzucono tam zapewne silne środki psychodeliczne, co grozi masowymi wystąpieniami ludności przeciw władzy. Destabilizacja państwa, oto co przygotowuje wróg! Jak tego szybko nie przerwiemy Ojczyzna znajdzie się w niebezpieczeństwie.
- Jakie rozkazy, panie generale?
- Ogłaszam stan wojny. Podrywamy trzy myśliwce F-16. Jeden z nich zabiera na pokład bombę jądrową, przy pomocy której wyczyścimy teren z wszelkich wrogich sił.
- Będą masowe zgony, panie generale…
- To wojna, a na wojnie nie ma co myśleć o kilku ludziach, którzy i tak z chęcią umrą za Ojczyznę. Zresztą tamta okolica nie jest jakoś specjalnie przeludniona, a bomba neutronowa to czysta i precyzyjna broń…
11
Mała gastronomia o nazwie Pizza Albo Śmierć Przemysława Chudego - któremu do całkiem niedawna ktoś gasił światło w kiblu - ledwo nadążała z realizacją zamówień. Wszystko szło pięknie do czasu, gdy pewnego popołudnia przyszło feralne zamówienie z Michałowa.
Dostawa ruszyła zdezelowanym małym fiatem, w którym z powodu trudnego dojazdu do wsi zaraz za Wąchockiem połamało się zawieszenie. Przemysław - niczym Napoleon - natychmiast skierował z dostawą następny wóz, który skończył w podobny sposób. Wezwany na pomoc kurier rowerowy Janek - mistrz ostrego koła - nawet dawał radę, lecz zaraz przed Michałowem złapał gumę i wpadł w krzaki, rysując sobie twarz i ręce. Gdyby nie rozmaślona pizza, która zamortyzowała impet uderzenia - ze zdrowiem dostawcy byłoby z pewnością o wiele gorzej.
Chudy niezwłocznie wysłał w teren doświadczonego dostawcę na motolotni. Zapalony miłośnik lotów powietrznych skrupulatnie liczy zakręty rzeki. Doskonale wiedział bowiem, że za siódmym jest wieś, do której zmierzał.
- Jeden, drugi, trzeci… - rachował z napięciem. - Ile tu jest tych cholernych ptaków w powietrzu. Co się dzieje? … Czwarty, piąty… …szósty. O, kurde! - Z powodu nieuwagi zbyt późno zauważył linię energetyczną wysokiego napięcia.
Gdy do bazy dotarła wiadomość, że żaden z dostawców nie zdołał doręczyć zamówienia, Przemysław wyciągnął z piwnicy broń ostateczną: plecak rakietowy. Sprawnie umocował go na ramionach, założył lotnicze gogle, schował karton z pizzą za pazuchę i zdecydowanym ruchem odpalił lont.
12
Stonka Dwa - jeden z trzech myśliwców F-16, wysłanych przez generała Szpavina - zniknął z ekranów radaru.
- Baza do Stonki Jeden. Stonka Jeden, co się stało ze Stonką Dwa?
- Tu Stonka Jeden. Przed Stonką Dwa pojawił się nagle niezidentyfikowany pojazd małego kalibru…
- Generale, detektory foniczne na chwilę przed katastrofą Stonki Dwa zarejestrowały dramatyczny okrzyk: „Pizza albo śmierć” - meldował jeden z inżynierów.
- … który skutecznie wyeliminował ją…
Nastąpiła gwałtowna przerwa w nadawaniu. Myśliwiec Stonka Jeden także zniknął z radarów. Komputery w bazie za powód wskazywały nagłą awarię silnika.
- Stonka Jeden wpadł na nieoznaczony na mapach wysoki betonowy filar. Nielegalna instalacja znajduje się na działce niejakiego… Mirosława Marzyciela - raportował oficer nadzorujący misję. - Wywiad donosi, że człowiek ten postanowił nielegalnie połączyć mostem miasto Ostrowiec Świętokrzyski z Włoszczową w celu ułatwienia ruchu drogowego w tamtym kierunku. Oba miasta dzieli odległość stu piętnastu kilometrów.
- Tu Stonka Trzy. Zbliżam się do celu. Powtarzam, zbliżam się do celu. Czy mam odbezpieczyć ładunki jądrowe?
- Nie odbezpieczaj. Do celu masz jeszcze dwadzieścia sekund. Zachowaj pułap i nie schodź niżej. Powtarzam: w żadnym wypadku nie schodź niżej. Ptaki mogą uniemożliwić namierzenie celu i uszkodzić maszynę.
- Co za cholerny pech - zamruczał w kącie generał Szpavin, masując duża dłonią czerwony kark. - Katapultowali się?
- Tak, panie generale. Stonka Dwa spadła na miejsce zwane Świnią Górą, więc nie powinno być dużych strat w ludziach ani szkód materialnych… no może oprócz kilku ściętych drzew. Czekamy na potwierdzenie sygnału, gdzie opadła Stonka Jeden.
- Tu Stonka Trzy. Do celu pozostało 6 sekund. Odbezpieczam… O! A! Nie, nie do wiary… Aaa!…
Na falach eteru zapadła złowieszcza cisza.
13
REKLAMA W RADIU POJAWIAJĄCA SIĘ NIESPODZIANIE.
Słodki kobiecy głos:
- Masz już dość chodzenia do szkoły i tej całej głupiej nauki? I tych nawiedzonych gadek rodziców, że koniecznie trzeba tam łazić? Masz już dość terroru wszechwładnych nauczycieli, stawiających za byle co jedynki? Czy zamiast tego nie chciałbyś - na przykład - romansować przez całe dnie? Więc uwolnij się dzisiaj od tego obowiązku, wyrzuć książki do śmietnika i stań się rentierem, który dzięki bogactwu będzie wolny i będzie mógł spełniać swoje wszystkie marzenia…
- Wyłączcie tę cholerną reklamę. Cały kraj czeka w napięciu na ciąg dalszy ze wszech miar dramatycznie sensacyjnej i wciągającej opowieści zatytułowanej Ptaki!!!
14
Jan Polkowicz, który sumiennie dokarmiał coraz większe ilości okolicznego ptactwa, szedł przed siebie, pogwizdując dość smutno. W worku niósł siedem dopiero co urodzonych kotków, których utopienie zleciła mu mieszkająca po sąsiedzku wdowa Marczakowa. Dobrze było się trzymać przy tej kobiecie. Zawsze, jak w czymś jej pomógł, zapraszała na wystawny obiad, kawę i boskie eklerki pełne nieoszukanej bitej śmietany. Mało tak porządnych ludzi można było spotkać w dzisiejszych czasach, gdzie chytrość i skąpstwo rządziły niepodzielnie ludzkimi zachowaniami. A na dodatek Marczakowa nie czyhała podstępnie na jego męskość i nie była namolna.
No, ale kotki to kotki. Być może kobieta nie do końca zdawała sobie sprawy ze świętości każdego życia poczętego, zlecając Polkowiczowi to zadanie.
Jan dochodził już do mostu, gdy smutne rozmyślania o kotkach przerwały niespodziewane wstrząsy ziemi o coraz większej sile. Z przerażeniem odwrócił głowę, by ujrzeć stojącego na wzgórzu… wielkiego na kilka metrów człowieka.
- Cześć, jestem Guliwer - zamachał przyjaźnie wielkolud.
Jan Polkowicz momentalnie zesikał się w spodnie. Lecz gdy w następnej sekundzie zobaczył lecący na niskim pułapie samolot, krzyknął:
- Uważaj pan! Leci na pana!
W chwilę później wypuścił z garści worek z kotkami na ziemię. A zaraz potem obok niego wbiła się
w trawę nieuzbrojona bomba neutronowa.
15
Marzyciel Mirosław próbował wyjść z kajaka, którym wybrał się na przejażdżkę po zalewie na rzece Kamienna. Może jednak wymyślenie nietonących kąpielówek byłoby lepszym pomysłem niż niekończące się badania nad przyczynami tycia kobiet. Pewnie gdyby baby mniej żarły, problem uległby samoistnemu rozwiązaniu.
A takie nietonące slipy czy biustonosze powinny być strzałem w dziesiątkę. Bo zapewne wielu ludzi gubi te części garderoby w wodnej toni. I jak później z niej wyjść, zachowując jednocześnie dumę i prestiż? Będzie musiał koniecznie sprawdzić w internecie statystyki tego rodzaju przypadków.
Mirosław popłynął pod prąd, a gdy woda stała się zbyt płytka i kamienista dla kajakowej wyprawy zapragnął zakończyć podróż. Ale w Wąchocku na brzegach rzeki przezornie wzniesiono wysokie mury, aby występujące tu w dużej ilości krokodyle nie wyłaziły na łąki i nie zżerały coraz rzadszych na tym terenie krów rasy mlecznej.
Nagle nad Marzycielem przeleciał dymiący samolot wojskowy. A poźniej mężczyzna ujrzał nad sobą wielką łapę, która - niczym olbrzymi lemiesz koparki - podniosła go w górę, by po chwili postawić na moście obok przechodzących tam właśnie Andrzeja Pędzimęża i jego matki Urszuli.
Marzyciel Mirosław pierdnął doniośle, gdyż w chwili stresu zawsze zaciskała się w nim większość mięśni, oczywiście oprócz mięśnia sercowego. Mógł więc stać i obserwować, ale nie dał rady zrobić ani kroku.
- A więc jednak wielkość ma znaczenie - pomyślał oczarowany, obserwując wielkoluda. I postanowił w duchu, że od tej pory będzie uparcie pracował nad wynalezieniem nowoczesnej tabletki powiększającej wszystko i nie mającej żadnych skutków ubocznych… Po chwili jednak zaczerwienił się, wyobrażając sobie następstwa jej działania oraz kondycję rodzaju ludzkiego, gdyby ta zaczęła jej zażywać bez umiaru.
Nagle jego myśl - nie wiadomo czemu - skierowała się niczym błyskawica w stronę muzyki.
- A gdyby tak wynaleźć elektryczną fujarkę? Dlaczego kapitalistyczne zespoły mogą włączać do instrumentarium dudy, skrzypce, akordeony czy inne harmonijki ustne, na których przygrywali dziadowie, a nasze wstydzą się korzeni rodzimego folkloru i są skazane tylko na gitary?
16
- Cześć - zamachał radośnie wielkolud, który przed chwilą postawił na moście Marzyciela Mirosława wraz z jego kajakiem.
- A ty kto? - spytał bez cienia obawy Andrzej Pędzimąż. Idioci bowiem nie boją się prawie niczego.
- Jestem Guliwer i przybywam z południa Norwegii z miasta Kristiansund, które jest niekoronowanym sercem norweskiej riwiery. Wiesz: słoneczko, ciepłe morze, jachty, eleganckie fury, palmy, drinki, półnagie laski…
- Faktycznie można się rozmarzyć - mruknął Andrzej. - Lubię ciepełko.
- Chyba zahaczyłem czyjś samolocik przez pomyłkę… - zmartwił się wielkolud. - Ale leciał jakoś tak nisko i…
- O, pan Guliwer! - wyszczebiotała zachwycona Urszula, odtrącając syna. - Zawsze chciałam pana poznać!
Do jej ucha pochylił się syn i szepnął teatralnie:
- Ula, czas spadać z tego ula…
- Ile razy mam ci mówić, bęcwale, że jestem twoją matką, a nie koleżanką i wypraszam sobie mówienie do mnie po imieniu! - Natarła na niego z furią. - Zawsze, cholera, jesteś kulą u nogi. Wypad mi stąd, bo jak cię strzelę w papę, to dobrze popamiętasz!
Urszula nie przestawała wdzięczyć się do Guliwera, a to najwyraźniej sprawiało mu wielką przyjemność. Ogromną dłonią ujął ostrożnie postać kobiety i odszedł w poszukiwaniu ustronniejszego miejsca.
Zebranych doleciał z oddali perlisty śmiech Urszuli:
- A w ćwierćwzwodzie czasem się nie da?
17
Kotki rozlazły się po łące, podobnie jak reszta towarzystwa. Jan Polkowicz z troską popatrzył na wielkie stada ptaków, fruwające dookoła i wolno pokręcił głową.
- Światowa gospodarka nie jest w stanie udźwignąć kaprysu noszenia co dzień świeżej bielizny - powiedział do siebie. - Generuje to ogromne koszty: produkcja, pranie, detergenty, a nawet prasowanie, bo niektórzy to za nic na świecie nie założą pogniecionych slipów. Więc jeśli człowiek chce, aby świat przetrwał, powinien każdego dnia nakładać wczorajszą parę majtek - lecz odwróconą na lewą stronę. A ptaki to tutaj nie mają nic do gadania i w niczym nie pomogą ani nie przeszkodzą.
Naraz z oddali Jan Polkowicz usłyszał zaraźliwie radosny śmiech. Wychylił się z mostu i zobaczył stojącego w dole pod wodospadem niemieckiego turystę Hansa, morsa z Hamburga, zamieszkałego od niedawna w Austrii. Mężczyzna zanurzony w lodowatej wodzie po pas z przeszczęśliwym uśmiechem kretyna na twarzy kontemplował wyjątkowo piękny w tej okolicy zachód słońca.
- O, meine Gute, das ist wunderbar. Ach, Ich liebe diese Sache, da, ja. Ach! Ach! A! Ja. Ooo, wunderbar, wunderbar Wasser. Das ist das Wasser. A, das Wasser. Wunderbar!
Z pewnej odległości przyglądał się temu wszystkiemu oszołomiony Przemysław Chudy - cudownie ocalały ze zderzenia z wojskowym myśliwcem. W ostatniej chwili przed katastrofą zdołał bowiem odpiąć pasy odrzutowego plecaka i lotem koszącym wpadł do drewnianej latryny, która zamortyzowała wielki impet uderzenia.
KoNiEc
Dobra Cobra
kwiecień 2017