-Nie możesz tego zrobić.
-Wyjdź.
-Asia by tego nie chciała - Karina znieruchomiała. Mariusz wytoczył najcieższe działo. Ale imię córki to jedno, co mogło się przebić do uszu Maciejewskiego. Porucznik cofnął się o krok, nie opuszczając jednak broni. Ręka mu drżała. Mariusz, pochylony mocno do przodu, gryzł wargi i czekał. Maciejewski zaczął powoli cofać dłoń, kiedy padł strzał. Karina wrzasnęła na cały głos i odepchnęła Mariusza, choć wiedziała, że jeśli strzelał do niego, to i tak się spóźniła.
Maciejewski upuścił pistolet, jakby się oparzył i odwrócił się na pięcie. Chciała za nim pobiec, ale zanim uspokoiła się na tyle, że kolana były w stanie ją utrzymać, on już zniknął w lesie.
Mariusz podniósł się z trawy, a Grześ dopadł do nich z dymiącym karabinem. Zaczął coś mówić, ale Mariusz odepchnął go bezceremonialnie i odwrócił się do Kariny.
-Coś ty, do cholery, mu powiedziała?!
-Ja... Ja nie... - jąkała się, sama nie wiedząc, co powiedzieć. Zdawała sobie sprawę, że Maciejewski był u kresu i jednak go sprowokowała.
-Posłuchaj - warknął ciężko Mariusz. -Masz to jakoś naprawić, nie wiem, stań na głowie...
-On chce, żebym wyjechała - wypaliła. Mariusz zamrugał powiekami.
-I dobrze.
Karina zbladła.
-Jak możesz?
-To, że wyjedziesz, nie znaczy, że nie będziesz mogła tu wrócić. Karina, rusz głową! Wyjedziesz i wrócisz, to proste!
-Może nie będę miała do czego wracać.
-Tak, a jeśli zostaniesz, dokonasz cudu?! Karina, myślałam, że masz więcej rozumu.
-Nie chcę wyjeżdżać, nie chcę zostawiać tego wszystkiego po raz kolejny - jęknęła. Mariusz nagle jakby pożałował swoich słów. Przygarnął ją do siebie miękkim ruchem.
-Wiesz, że tak będzie lepiej.
Karina zamrugała powiekami, żeby powstrzymać łzy. Mariusz pchnął ją lekko w kierunku, gdzie zniknął Maciejewski.
-Idź. Powodzenia.
Chciała krzyknąć, że mógł sobie darować, ale zamilkła. Doszła do wniosku, że za dużo szkody już wyrządziła.
Niepewnie weszła między drzewa. Nie wiedziała, gdzie pobiegł Maciejewski. Miała wrażenie, że lada chwila zza jakiegoś pnia padnie strzał. Już chciała się wycofać i zaczekać, aż Maciejewski sam wróci, gdy go zobaczyła. Siedział skulony pod świerkiem, jak skarcony chłopczyk. Zrobiło jej się niedobrze. W tej chwili nawet pożałowała, że nie strzelił. Takiego widoku się nie zapomina, żałuje się go już w momencie, gdy wpada w oko.
Klęknęła obok niego, nie wiedząc, co dalej. Przepraszać? Pewnych słów nie da się cofnąć, wymazać, zapomnieć. Nawet nie była pewna, czy by jej wybaczył.
-Panie poruczniku... - zaczęła niepewnie.
Maciejewski poderwał głowę tak gwałtownie, że się przestraszyła. Dotknęła jego dłoni, ale zamachał rękami na oślep tak rozpaczliwie, że po raz kolejny trzasnął ją w twarz. Tyle że teraz była pewna, iż tego nie chciał.
Dopiero w tym momencie, z bliska, zobaczyła, że łzy żyłkowały mu twarz. Zadrżała.
-Chyba oboje powiedzieliśmy za dużo, co? - spytał cicho. Patrzył na nią bez wyrazu, jakby nie zdając sobie sprawy z tego, że płacze.
-Przepraszam - powiedziała i momentalnie tego pożałowała. Miała go przepraszać za wbity w serce nóż?
-Miałaś rację - szepnął znużonym głosem. -Bałem się, że po Joasi stracę też ciebie. Proszę cię, wyjedź. Chodzi mi też o dziecko. Twoje dziecko.
-To nie będzie moje dziecko - wycedziła. Teraz i jej łzy ciekły po policzkach.
-To mogłoby być dziecko Nika. Może pomyśl o tym w ten sposób.
-Nigdy... My nigdy... - miała wrażenie, jakby złapał ją za gardło i wytłoczył całe powietrze z płuc. -Nie spaliśmy ze sobą.
-Mówiłem symbolicznie - Maciejewski pokręcił lekko głową i ubrudzonym palcem starł łzę z jej policzka.
-Mogłoby być dzieckiem Nika - Karina wykrzywiła w dziwnym grymasie usta. -Ale zamiast tego urodzę dziecko mordercy Nika.
-O czym ty... - Maciejewski pobladł.
-Tak tylko. W przenośni.
-Wyjedź. Proszę cię.
-Ja tu wrócę.
Spojrzał jej w oczy i uśmiechnął się smutno.
-Wiem.
-Przepraszam za to, co powiedziałam.
-Ja też - spojrzał jej w oczy i nagle dojrzała w nich prośbę i czysty, nagi, nie przykryty niczym strach. -Nie strzeliłbym.
-Strzeliłbyś - pokiwała głową. -Ale to nieważne.
-Karina... Przepraszam cię. Naprawdę, musisz zrozumieć... - ogarnął ją nagły strach.
Maciejewski był blady jak ściana, ręce mu drżały, ale najbardziej przeraziły go jego oczy. Patrzył na nią, jakby zamienili się rolami, jakby to ona trzymała lufę przy jego skroni. Takiego przerażenia nie widziała jeszcze w oczach mężczyzny.
-O czym ty mówisz? - szepnęła, bo nagle dotarło do niej, że bynajmniej nie mówi o wcześniejszym incydencie.
-Wiem... - zaczął i urwał. Karinie krew uderzyła do głowy.
-Nie - powiedziała, czując, że panika zaczyna pulsować w jej żyłach. -Nie. Proszę...
-Wiem, gdzie jest Nik.
Miała wrażenie, jakby grzmotnął ją czymś ciężkim między oczy. Uniosła dłoń do gardła, jakby chcąc rozluźnić ściskające je pętle, ale ręka opadła jej bezwładnie. Strach odebrał jej siły.
-Maciek... - zaczęła i nie dokończyła. Wiedziała, że to pytanie nie przejdzie jej przez usta. -Mów - zażądała gwałtownie.
-Przenieśli go do więzienia w Warszawie. Czekam na wiadomość... - nagle urwał, bo zobaczył jej oczy. Wielkie, przerażone, wypełnione po brzegi bólem i niemym wyrzutem, silniejszym niż wola.
Karina skuliła się. Ta dziewczyna rozsypywała się na jego oczach, a on nic nie mógł zrobić. Powinien był powiedzieć jej wcześniej, ale nie bez powodu tego nie zrobił. Sądził, że kiedy Karina znajdzie się z powrotem przy oddziale, łatwiej będzie mu ją upilnować. Dała słowo, że nie będzie niczego próbować, ale zdawał sobie sprawę, że w obliczu wielkiego bólu nawet jej słowo nie było nieśmiertelne.
Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, żeby pocieszyć, żeby przeprosić - i nagle głośny huk przetoczył się nad lasem. Uderzyła w nich fala pyłu i fragmentów kory. Karina poderwała się na równe nogi, on zaraz za nią i pociągnął ją w stronę niewielkiego jaru. W którymś momencie upadła. Tak po prostu, bez krzyku, bez jęku nawet. A jednak on wiedział, że coś jest nie tak.
-Wstawaj! - prawie krzyknął, ale Karina nawet nie drgnęła. Wtulona w mech, odepchnęła go, gdy próbował ją podnieść.
-Idź! - usłyszał przez niespodziewane odgłosy strzałów. Gdzieś tam z tyłu głowy mignęła mu myśl, że to niemożliwe, że linia frontu była za daleko, by ją przełamać.
-Karina, do góry! - chciał ją wziąć na ręce, ale wyślizgnęła się.
-Uciekaj, cholera, to nie ćwiczenia! - wrzasnęła. spojrzał na nią z niedowierzaniem. Zagalopowała się, ale zaraz o tym zapomniał. Zrozumiał, że miała rację. Jakimś cudem - niewiarygodnie - wróg faktycznie przedarł się aż tutaj. Zakasłał, bo drobinki ziemi uderzyły go w twarz.
-Gdzie dostałaś?
Uniosła głowę i wtedy zobaczył, że po jej szyi szerokim strumieniem płynie jasna krew. Zaklął pod nosem.
-I w nogę - dodała. Rzucił błyskawiczne spojrzenie na poszarpaną nogawkę.
-Możesz wstać.
-Będę cię spowalniać!
-Nie zostawię cię, idiotko! - warknął i szarpnięciem postawił na nogi. Prawie wlókł ją za sobą. Zagłębiali się w las, ale wiedziała, że wciąż pozostają w jednakowej odległości od wioski.
Naraz za ich plecami, tam, gdzie został oddział, rozległy się salwy z karabinów maszynowych.
Karina przystanęła i spojrzała w twarz Maciejewskiego. Odwrócił wzrok. Gdzieś zza drzew dobiegł ich krzyk. Maciejewski pchnął dziewczynę na ziemię i bez namysłu pociągnął serią po pniach.
-Nie strzelaj! - ryknął ktoś. Nawet Karina, w ciągłym huku, rozpoznała głos Grześka.
-Co się stało?
-Ruscy - rzucił szybko. -Chłopcy się przegrupowali i wykopali ich z wioski. Spychają ich w dół. Co robić?
-Musimy kogoś przesłuchać - uśmiechnął się z ulgą Maciek. -Przekaż im to.
Grzesiek zasalutował i już biegł z powrotem. Maciejewski dopiero teraz przypomniał sobie o dziewczynie. Leżała dziwnie skręcona, w zakrwawionym mundurze wyglądała na młodszą niż była w rzeczywistości. Straciła przytomność.
Drżącymi rękami ściągnął bluzę i rozerwał materiał. Zaczerwienił się w mgnieniu oka, gdy tylko przyłożył go do rany. Przycisnął mocniej, modląc się tak żarliwie, jak nigdy w życiu. Naraz ktoś odsunął go łagodnie od dziewczyny i sam przy niej klęknął. Spojrzał uważniej: Artur. Nałożył szybko prowizoryczny opatrunek.
Metodycznie obmacał głowę, żebra, ręce. Na koniec zabrał się do nogi. Zawahał się, rozcinając nogawkę; wiedział, jak wiele ten mundur znaczył dla Kariny. Zdawał sobie jednak sprawę, że mundur jest niewielką cenę w porównaniu z życiem.
-Jesteś cały? - rzucił do Maciejewskiego, nie podnosząc wzroku. Porucznik pokiwał głową bez słowa. Artur spojrzał na niego z niepokojem. -Hej!
-Nic mi nie jest - wymamrotał Maciejewski.
-Jej też nie będzie.
-Straciła dużo krwi.
-Jest twarda - Artur przekonywał bardziej siebie niż faktycznie porucznika. W rzeczywistości bał się o Karinę. Nawet jeśli upływ krwi nie zagrażał życiu, wciąż pozostawała nierozwiązana sprawa dziecka. Wziął ją na ręce i położył z powrotem. -Nie możemy tam wrócić.
-To znaczy, do Izdebek? A gdzie masz zamiar pójść?
-Maciek... - Ignaczuk pokręcił głową i złapał Karinę za rękę, żeby natychmiast wyczuć jakiekolwiek zmiany w pulsie.
-Zostaniemy.
Ignaczuk zagryzł wargi. Liczył się z tym, że organizowanie bazy od nowa w innym miejscu jest problematyczne. Wiedział też, że nie mogą uciekać, w którymś momencie będą musieli zmierzyć się z wrogiem. Zdawał sobie jednak sprawę, że nie o to chodziło Maciejewskiemu. Chciał walczyć. Chciał zemsty. Nie miał zamiaru już uciekać, nawet gdyby oznaczało to dobrowolne wystawienie oddziału na pierwszy atak najeźdźcy.
-Jakim cudem oni się tu dostali?
Ignaczuk odwrócił głowę. Miał na ten temat swoją własną teorię. Wolał jednak nie dzielić się z nią z porucznikiem. Jeszcze nie.
-Nik... Idę... Wrócę... - wyszeptała Karina. Gdyby na nią nie patrzył, pewnie by tego nie zauważył. Poszarzał na twarzy.
-Powiedziałeś jej?
-Musiałem - Maciejewski przesunął dłonią po obandażowanej ręce.
-Zostań z nią. Przyślę chłopaków.
Nie oglądająć się, wszedł między drzewa. Maciejewski spojrzał za nim akurat w czas, by zobaczyć, jak lekarz osuwa się na poszycie. Przypadł do ziemi, z kolbą przy policzku. Karina zajęczała tuż obok, nie miał jednak czasu się oglądać.
-Artur! - ryknął na cały głos. Na moment zapadła cisza i wtedy usłyszał jakiś szelest z prawej. Odwrócił się i znieruchomiał. Dziewczyna zniknęła.
-Karina, do cholery!
Naraz ją zobaczył. Doczołgała się do Artura i rozrywała jego mundur. Patrzył na nią w napięciu, czekając na jakikolwiek znak, wszystko jedno, dobry czy zły. Byle wiedzieć.
Kolejny świst kuli kazał mu przypaść do ziemi. Karina też padła i stracił ją z oczu. Salwa, tym razem głośniejsza, już niedaleko. Uniósł się i przyklęknął przy pniu, wiedząc, że nie teraz ma nic do stracenia. Tym razem jednak strzał oznaczał wybawienie. Mariusz pojawił się między drzewami i jednym spojrzeniem obrzucił trzy postacie. Doszedłwszy do słusznego wniosku, że to Karina potrzebuje najwięcej pomocy, przypadł do dziewczyny.
-Co z tobą? - do tej pory myślał, że leżała, chroniąc się przed kulami, teraz jednak zobaczył, że jest nieprzytomna. Ignaczuk cedził coś przez zęby. I on miał krew na ubraniu.
-Co jest? - Maciejewski podszedł do Mariusza i w jego twarzy poszukał odpowiedzi. Mariusz w milczeniu pokręcił głową.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
lina_91 · dnia 05.12.2008 20:59 · Czytań: 854 · Średnia ocena: 4,25 · Komentarzy: 8
Inne artykuły tego autora: