W chwilach takich jak ta, w chwilach kiedy nie mogę spać, mam ochotę napisać do ciebie list. Chciałbym usiąść przy biurku i pochylony nad rozżaloną późną porą żarówką - jedynym źródłem światła w ciemnym pokoju - kreślić zawiłe pętelki liter. Nie zrobię tego teraz, tak jak nie zrobiłem do tej pory. Zamiast prawdziwego listu, napiszę coś co tylko my umiemy odczytać. Zapaleni frojdowcy zaczytani w Joysie nazwaliby to strumieniem świadomości. Nauczycielka z podstawówki ze spokojnym sumieniem postawiłaby dwójkę mając sporo racji. Jak inaczej można określić naszą relację?
Nie mogę spać. Za oknem pada deszcz, a zegarek już od długiego czasu pokazuje kilka minut po trzeciej nad ranem. Pościel zamieniła się w spiętrzone góry odgradzające mnie od krainy odpoczynku. Obok mnie śpi kobieta, którą pewnie zdążyłeś już poznać. Wciąż jest moją żoną, chociaż teraz przypomina bardziej alegorię ciepła, spokoju i bezpieczeństwa. Moja kochana żona, której zaśnięcie zajmuje przeważnie około siedmiu minut i następuje tak naturalnie i spokojnie, jak zachód słońca. Po raz kolejny poprawiam poduszkę, która zamieniła się w bezkształtny worek mieszczący w sobie wszystkie sprawy minionego dnia.
Wstaję ostrożnie i wychodzę z sypialni, podnosząc po drodze z podłogi zmięte ubranie. Nie zapalam światła, aby nie spłoszyć spokojnej ciemności nocy. Było by w tym coś niewłaściwego, w końcu to ja jestem intruzem wyłamującym się spod ustalonych reguł. Ten temat był chyba zawsze obecny podczas mojego młodzieńczego buntu, tego przymusowego samookreślenia, krwawej rewolucji mordującej zdezorientowane autorytety. Rodzice, prawie zawodowi kreacjoniści, twierdzili, że noc jest od spania ponieważ Bóg (a może bóg - nigdy się tego nie dowiemy) tak ustanowił. W takim razie wszystkie owady, kwiaty, nocne ssaki i gwiazdy muszą pochodzić od szatana, który jak wiadomo nic nigdy nie stworzył, chociaż tradycja posądza go o niemal boską płodność. Wychodzę w deszczową noc, zostawiając za sobą wszelkie niezaczęte i niedokończone sprawy. Powietrze orzeźwia mnie, krople deszczu przyjemnie stukają o sztywną powierzchnię płaszcza. Otacza mnie kameralny szum, rytm niezliczonych kropel, które na przekór wszystkim metronomom, potrafią stworzyć piękną muzykę.
Musisz mi wybaczyć formę tego listu, który w innym czasie stałby się rzeczywistymi literami, zamkniętymi w dwóch wymiarach białej koperty. Jak miałbym go zacząć? "Szanowny X" czy może "Ukochana Y"? Nie umiem pisać listów. W dzisiejszych czasach nikt ich już nie pisuje, a nawet jeśli, to adresaci są nieznani. O tylu rzeczach chciałbym ci opowiedzieć. Przez myśli przewalają się niewyczerpane tematy, historie, począwszy od błahych kończąc na beznadziejnie poważnych. Zamiast o nich napiszę ci o nocy i bezsenności. To chyba i tak wszystko jedno, nie sądzisz?
Ulice są oświetlane przez stojące w rzędzie latarnie, a ich złote światło odbija się w drżących kałużach. Chodnik przypomina łuskowatą skórę śpiącego gada. Dochodzę do głównej ulicy, wzdłuż której biegną tory tramwajowe. Teraz przypominają rozciągnięte pajęcze nici, napięte do granic możliwości. Skręcam w lewą stronę i idę z pochyloną głową. W oddali migają żółtym światłem uśpione światła sygnalizacji. Od czasu do czasu, z głośnym szumem, przejedzie samochód, zostawiając za sobą krwawe ślady tylnych świateł.
Często myślę o tym, jak postrzegam świat. Nie zastanawia mnie przedmiot obserwacji, ale sama obserwacja. Sądzę, że to bardzo dziwne i niepokojące, dlatego rzadko o tym komukolwiek mówię. Z wielu powodów tobie mogę mówić o wszystkim. Czuję, że jestem zamknięty w ciasnym pokoju bez okien i drzwi, bez światła i bez żadnego zmysłu. Na zewnątrz zaś jest cały świat, wraz ze swoim hałasem, kolorami, tysiącami spraw i podległych im ludzi. Jedynie co do mnie dochodzi to stłumione szepty. Uważasz, że to niewiele? Też tak sądzę. Zamknięty w niekończących się domysłach, hipotezach, brnę naprzód pozbawiony jakiegokolwiek sensu.
Uczono mnie, że w przyrodzie wszystko ma swój sens. Spójrzmy na ten deszcz. Jaki jest jego cel? Znam jego przyczynę - mniej więcej, gdyż szkolna geografia nie pozostawiła w mojej pamięci prawie żadnego śladu. W szkołach pani od biologii rozwodziła się nad korzyściami płynącymi z kapiącej z chmur wody. Dzięki opadom rosną rośliny, płyną rzeki, duszą się parne lasy tropikalne i płoną żarem nieugaszone pustynie (nie bezpośrednio). Ale przecież deszcze były zanim pojawiły się rośliny i padały zanim rzeki zdecydowały się, że będą rzekami. Na początku były przecież tylko chmury, które przez długi czas żyjąc w absolutnym szczęściu, ani myślały płakać. Dopiero kiedy życie wzniosło na cienkich łodygach pierwsze totemy roślin, deszcz nabrał jako takiego sensu. Nawet w bajecznej biblii wędrówka wody (którą później w bardziej dosłowny sposób mieli powtórzyć ludzie) poprzedzała pojawienie się stworzenia. Teraz, kiedy wtapiam się w ten szum, widzę jego czysty i pierwotny brak celu. Życie z jakiegoś nieznanego powodu zaufało deszczowi, że ten będzie padał zawsze, w tym czy w innym miejscu, wręczając mu jak trofeum protezę rozumowej interpretacji. Adam nadał kolejne imię.
Być może zarzucisz mi infantylizm w odnoszeniu się do religii, ale sam przyznaj, czy nie mam racji? Dowolne zdanie przemnożone przez kilkanaście stuleci, przesiane przez zastępy niekoniecznie niebiańskich sług, może zyskać kilka nadliczbowych wymiarów. Zresztą, zgadzam się z tobą, celowo spłycam i naginam nieswoje prawdy. To zasługa tego ciasnego pokoju o którym wcześniej mówiłem.
Przeszedłem przez niewielkie skrzyżowanie; białe pasy napuchniętej farby wydały mi się jeszcze bardziej wypukłe niż zazwyczaj. Deszczowa noc przypomina mi magazyn teatralnych rekwizytów, pozbawionych światła, emocji i interpretacji aktorów, a jednak buzujących od potencjalnych możliwości i znaczeń. Wystarczy uchylić drzwi i wkroczyć do świata cieni, symboli i niedopowiedzeń.
Właśnie minął mnie jakiś człowiek, z rękami w kieszeniach, głową wciśniętą w ramiona. Kątem oka uchwyciłem iskrzącą się kroplę deszczu chyboczącą się na czubku jego nosa. Wzdłuż chodnika płynie deszczowy potok, rozgarniając na boki pyłki kwiatów, nasiona drzew, patyki i śmieci. Skręcam ponownie w lewo, w wąski chodnik pomiędzy blokami.
Ludzie od samego początku szukają sensu, czyli kierunku, a może zwykłego usprawiedliwienia. Zapewne po to, aby to życie było bardziej znośne. Ból, radość, cierpienie, przyjemność, wszystko nazwane, opatrzone pieczątkami, mają swoje miejsce na półce. Czyjeś niewidzialne ręce biorą te opieczętowane przeżycia i doklejają do ludzkich losów. Człowiek dorabia do nich podpórki, na których wiesza kolejne tabliczki z drogowskazami. Ktoś zapyta, jaki masz w tym cel? Dlaczego to robisz? Przecież nie po to, aby żyć. To prawda, nie po to. Wiesz po co? Chciałbym ci móc o tym powiedzieć, ale sam nie wiem. Błąkam się w deszczu jak bezdomny, jak knujący spełnienie swych posępnych perwersji bandyta, zaglądający w wygasłe lustra okien, do domów spokojnie śpiących ludzi. Może za kilka lat będę znał już odpowiedź, a wtedy znowu nie zasnę tylko po to, aby napisać do ciebie kolejny list. Zrozumiem jak to jest z tym deszczem i poznawaniem. Póki co, oboje musimy zadowolić się tym, co mamy. Namiastką relacji, opartej na całkowitym bezsensie.
Czuję jak zdezorientowany umysł zaczyna gubić się pomiędzy snem a jawą. Zwaliste larwy samochodów zaparkowane wzdłuż osiedlowej uliczki, zdają się mnie obserwować. Czarne kontury drzew przypominają pęknięcia w granatowej materii nieba. Latarnie natomiast pochylają się z matczyną troską nad marznącym, nagim ciałem asfaltowej drogi.
To życie, jeżeli miało by być jako tako znośne, powinno zostać pozbawione jakiegokolwiek sensu. Wszystko co powstało, to naturalna konsekwencja tego co zdarzyło się wcześniej, aż do samego początku. Nadając imiona zwierzętom, korzystając z nadanych przez Boga (a może boga, nadal się waham) praw, podpisujemy na siebie wyrok człowieczeństwa. A tam nie ma nic, prócz coraz bardziej gęstniejącego lasu drogowskazów, tabliczek informacyjnych i pouczeń. Wtedy nieubłaganie deszcz nabiera głębokiego znaczenia, krzyżujące się linie stają się boskim objawieniem, latarnie nabierają ludzkich cech, a twoje serduszko przestało bić zgodnie z czyimś (albo Czyimś) zamierzeniem.
Nie mam celu, za to bogaty jestem w przyczyny. Tysiące początków uwięzionych gdzieś w centrum rozprężającej się sprężyny ptaka nakręcacza, aż do samego wyczerpania, gdzie ruch po prostu ustaje. Rozdarty płaczem żony, wzruszeniem obcych mi znajomych i pudełkiem z drewna w którym zamknięto to, czym niegdyś byłem, wracam do domu. Ostrożnie zdejmuję mokre buty i wieszam na wieszaku ciężki płaszcz przeciwdeszczowy. Nie zapalając światła przechodzę przez martwe mieszkanie i kładę się w pomarszczonej pościeli. Obok mnie leży pogrążona we śnie kobieta, którą być może poznałeś, na tyle na ile byłeś w stanie.
Na tym skończę mój list. W innym czasie, pomiędzy nami zalegały by niedopowiedziane sprawy, roztargnione okoliczności i pewnie masa, cała masa problemów. Być może szczupłe kartki papieru piętrzyły by się w okresach świątecznych, pełne ciepłych banałów i błahych uczuć. Dzisiaj musi wystarczyć ta chaotyczna relacja, między moimi myślami, a naszą pamięcią o tobie.
Śpij spokojnie.
Tata.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt