Witaj!
A ja się przyznam bez bicia, że przebiegł mnie dreszczyk. Chyba nawet ze dwa razy.
Śledziłam inne Twoje teksty, ale nie przypadły mi do gustu. Ten natomiast bardzo mi się podobał.
Widzę, że - tak, jak ja - uczysz się pisać i przyjmujesz "na klatę" komentarze. Chciałabym się z Tobą podzielić fragmentem pewnej książki, którą przeczytałam w dzieciństwie i z której wiele do tej pory siedzi mi w sercu: Lucy Maud Montgomery, Emilka ze Srebrnego Nowiu (oraz dwie kolejne książi z tej serii). Jest to co prawda trochę "dziewczyńska" lektura młodzieżowa i nieco już stara/staroświecka (napisana ponad wiek temu), ale czyta się ją szybko i bezboleśnie, więc polecam Ci ją całą, jeśli znajdziesz na to czas i ochotę.
Oto ten fragment (kopia z pdf; "entery" nie moje):
" Pan Carpenter wyjął z szuflady papiery
wręczone mu przez Emilkę z rana i usiadł na wprost niej, patrząc bystro na
dziewczynkę. Włożył szkła na nos i przystąpił do rozwijania pierwszej kartki. Emilka
śledziła każdy jego ruch i z trudem panowała nad drżeniem rąk. Była to ciężka próba.
Żałowała, że wręczyła te poezje panu Carpenterowi. Nie były dobre, rzecz jasna, że nie
były dobre. Wystarczy wspomnieć owego wydawcę “Tygodnika”.
— Hm... — mruknął pan Carpenter. — “Zachód słońca”... Boże mój, ileż to
poematów napisano już na ten temat!
Chmury zbite w potężną masę
U nieba wrót zachodnich
Czekają tam, gdzie duchów tłum o gwiezdnych oczach...
Do licha, co to znaczy?
— Nie... nie wiem — wyjąkała Emilka zmieszana
ironicznym błyskiem jego źrenic.
— Na miłość boską, dziecko, nie pisz tego, czego sama nie możesz zrozumieć. A to
“Życie”. “O życie, od którego nie żądam tęczowych blasków”... Czy to jest szczere?
Pomyśl, dzieweczko! Zastanów się: — czy rzeczywiście nie żądasz od życia “tęczowych
blasków”?
Emilka odzyskiwała równowagę. Niemniej zawstydziła się stwierdzając, że
wyraziła tu szumne a nieprawdziwe życzenie.
— Nie — odrzekła powoli — pragnę tych blasków, czyli radości... bardzo wiele.
— Domyślam się. Wszyscy tego pragniemy. Nie jest to naszym udziałem
przeważnie, ale nie bądźmy hipokrytami i nie twierdźmy, że nam tego nie potrzeba. A
to tutaj? “Czerwiec”. Na miłość boską, dziewczyno, nie pisz sonetów na cześć czerwca.
To strasznie zużyty temat.
— Czerwiec jest nieśmiertelny — zawołała Emilka nagle, w oczach jej zamigotał
wielki zapal. Postanowiła nie ustępować we wszystkim panu Carpenterowi.
Ale pan Carpenter odłożył “Czerwiec” bez czytania.
— “Zmęczona jestem głodnym światem” — co ty wiesz o głodnym świecie? Żyjesz
dotychczas wśród starych drzew i starych panien. Świat jest głodny, ale ty o tym nie
wiesz, więc to twierdzenie pod twym piórem jest sztuczne. “Oda do zimy”, hm, pory
roku są istną odrą młodych poetów... “Wiosna nie zapomni”... oto jest dobry wiersz,
jedyny w tej odzie... “Magnes i wysiłek” — za dydaktyczne. Nie masz prawa jeszcze
uczyć drugich. A ten wiersz:
Twarz jej blada była jak gwiazda, wchodząca a jasna,
— Czy spojrzałaś w zwierciadło, pisząc ten wiersz?
— Nie — odrzekła Emilka z oburzeniem.
— “Gdy światło poranku kołysze się nad wzgórzami jak chorągiew”, dobry obraz,
dobry wiersz.
Och, żyć w taki poranek.
Jest rozkoszą dla duszy...
— Zanadto ściągnięte z Wordswortha. “Poranek”, Te wszystkie ciche trwogi,
nawiedzające nas nocą... skąd wiesz dziecko o cichej trwodze, nawiedzającej nas
nocą?
— Coś wiem o tym — rzekła Emilka stanowczo, przypominając sobie swą pierwszą
noc w Księżym Stawie.
— Ile masz lat, maleńka?
— Skończyłam 13 w maju.
— Hm, “Oda do infantki pani Jerzowej Irving”; musisz uważać na tytuły, Emilko,
twoje są równie staromodne” jak świece w Srebrnym Nowiu. Ten wiersz w ogóle nie
wart jest szczegółowego czytania. “Wrzesień”, zdaje mi się, że nie brak w twym zbiorze
ani jednego miesiąca? Hm... cóż za mieszanina strasznych wierszy bez smaku, bez
sensu oraz wcale dobrych, zdradzających zdolności. Nadużywasz wyrazu “purpura”,
Emilko.
— Ach, to takie cudne słowo!
— A zatem, Emilko, 10 dobrych wierszy na 400 złych; 10 stosunkowo dobrych,
reszta jest zawracaniem głowy, ot i wszystko!
— Tak mi też się zdawało — rzekła Emilka słabym głosikiem.
Oczy jej zachodziły łzami, usta jej drżały. Nie mogła się opanować. Duma jej zbyt
dotkliwie cierpiała pod tym nowym upokorzeniem. Czuła się jak świeca, którą
zgaszono brutalnie.
— Dlaczego płaczesz? — spytał pan Carpenter.
Emilka otarła łzy i usiłowała się uśmiechnąć.
— Przykro mi, że się panu... tak nie... podobają — wyjąkała.
— Czyż ci nie powiedziałem, że znalazłem 10 dobrych wierszy? Dziecko, dla 10
dobrych ludzi, 10 sprawiedliwych miała być ocalona Sodoma.
— Czy pan sądzi, że ostatecznie... — świeczka zapłonęła znowu.
— Naturalnie, że tak uważam. Jeżeli, mając 13 lat, zdołałaś stworzyć 10 dobrych
wierszy, to mając lat 20 napiszesz ich 10 razy 10 czyli sto. Tylko nie myśl, że jesteś
geniuszem. Niemniej jest w tobie pewna iskierka, którą należy szanować. Musisz
bardzo usilnie pracować. A to co jest?
Emilka z bijącym sercem podawała mu jedną z ksiąg od Jimmy’ego. Już była
szczęśliwa, rozpromieniona, już się widziała znowu wielką autorką. Już widziała swe
nazwisko wydrukowane grubymi czcionkami: “Emilia B. Starr, wybitna poetka”; “E.
Byrd Starr, obiecująca młoda powieściopisarka”...
Zbudził ją z marzeń chichot pana Carpentera. Emilka ciekawa była, z czego on się
tak śmieje. Nie przypuszczała, żeby było cokolwiek śmiesznego w tej nowelce.
— A więc przypuszczasz, że ja nieładnie wyglądam, kiedy odmawiam pacierze? —
spytał pan Carpenter, wyraźnie ubawiony.
Emilka patrzyła na niego zdumiona. Wreszcie zrozumiała: dała mu nie tę księgę,
którą zamierzała mu wręczyć. Ta zawierała szkice, obrazki z natury, a przede
wszystkim opis mieszkańców Czarnowody, między innymi jego opis, pana
Carpentera! Był to znakomity szkic, pan Carpenter był w nim odmalowany świetnie,
żył w nim. Emilka nie wiedziała o tym, ale on wiedział dobrze, widział siebie niczym w
zwierciadle. Były tu zdania wręcz zastanawiające: “On wygląda jak gdyby umiał wiele
rzeczy, z których nigdy nie będzie miał pożytku”. “Sądzę, że on nosi to czarne ubranie
poniedziałkowe dlatego, żeby mieć złudzenie, że nigdy nie pił”. Skąd ta smarkata
wzięła tę przenikliwość, te określenia?
— Strasznie mi przykro! -: rzekła Emilka, zaczerwieniona i zmieszana.
— Dlaczego, wolę to, niż tę całą poezję, bez której byłbym się obszedł. To jest
dopiero literatura w najlepszym znaczeniu wyrazu. A pomyśleć na dobitkę, że masz
lat 13! Emilko, powiedz mi, dlaczego piszesz? Podaj mi twoje pobudki.
— Piszę, ażeby być sławną i bogatą — rzekła Emilka chłodno.
— Czy to są jedyne przyczyny?
— Nie. Ja ogromnie lubię pisać.
— Lepszy powód, ale niewystarczający. Powiedz mi, czy pisałabyś również, gdybyś
była bardzo biedna, tak jak mysz kościelna, gdybyś wiedziała, że nikt nie przeczyła
nigdy tego, co piszesz?
— Naturalnie, że pisałabym — odrzekła Emilka wzgardliwie. — Muszę pisać, nie
mogę się temu oprzeć, to jest jakaś moc silniejsza ode mnie...
— W takim razie dobrze jest! Wspinaj się na szczyty, dziecko! Wznoś się coraz
bardziej, nie ustawaj w pracy. Chcę być dumny za 30 lat, jako staruszek, że Emilia
Byrd Starr była moją uczennicą. Idź już, idź, zanim sobie przypomnę, co za
pozbawione szacunku spostrzeżenia wypisujesz o mnie i zanim się porządnie
rozgniewam...
Emilka poszła, trochę jeszcze wzruszona i zmieszana, ale rozradowana poprzez
strach i zażenowanie. Zdawało jej się, że cały świat promienieje jej radością."
Pozdrawiam Cię serdecznie i czekam na więcej Twoich opowiadań.