Sanitariuszka cz. 17 - lina_91
Proza » Fantastyka / Science Fiction » Sanitariuszka cz. 17
A A A
Biel. Wszędzie, przenikliwa, rażąca biel. To było pierwsze wrażenie Kariny, gdy otworzyła oczy.

Oszołomiona, próbowała wstać, ale zawrót głowy powalił ją z powrotem na siennik. Z boku zamigotała jakaś niewyraźna plama. Przetarła oczy. Mariusz.

-Co... Gdzie... - zaczęła. Głos jej drżał.

-Spokojnie - pogładził ją niepewnie po ręce. Z trudem poruszyła głową i dotarło do niej, że szyję ma obandażowaną.

-Mam wszystkie kończyny? - uśmiechnęła się z wysiłkiem.

-Jasne.

-Co z Arturem? - głos dziewczyny stwardniał. Mariusz przewrócił oczami.

-Żyje.

-Co z nim? - Karina nie ustąpiła.

-Nie wiem dokładnie. Jakaś zabłąkana kula złamała mu obojczyk. Ledwo go opatrzyli, wrócił do oddziału.

-Gdzie ja jestem, skoro już mowa o opatrywaniu? - zmarszczyła brwi i tym razem udało jej się usiąść.

-W szpitalu, w Wałbrzychu. Jutro Millerowie wyjeżdżają. Maciek od razu przerzucił cię bliżej granicy. Jesteś słaba jak na dłuższe podróże.

-Więc to tak chcecie się mnie pozbyć? - uśmiechnęła się i spuściła nogi z łóżka. Mariusz skoczył jak oparzony.

-Gdzie?

-Do łazienki - zakpiła. Nagle zbladła. Dobrze, że siedziała, bo inaczej na pewno by upadła. -Dziecko?

-Według tutejszego lekarza, wszystko ok - Mariusz zesztywniał, jakby przekazanie tej wiadomości sprawiało mu fizyczny ból.

Karina patrzyła na niego w milczeniu. Sama nie wiedziała, czy powinna się cieszyć, czy może wręcz przeciwnie. Z jednej strony pewnie, gdyby poroniła, nie musiałaby wyjeżdżać. Z drugiej - nie umiała życzyć nikomu śmierci, zwłaszcza nienarodzonemu dziecku. Choćby nawet było to dziecko gwałtu. Dziecko wojny.

-Karina? - zaniepokoił się Mariusz. Dziewczyna potrząsnęła głową i odtrąciła jego rękę.

-Co z Maćkiem?

-Cały.

-A ty? - dodała ciszej, bo dopiero teraz zauważyła, że spod munduru na jednej nodze prześwieca biel bandaża.

-To samo, co ty. Trochę podziurkowaną mam nogę.

-Mariusz... - stanęła przy łóżku i spojrzała mu w oczy. -Skąd oni się tam wzięli?

Chłopak odwrócił wzrok. Wzruszył ramionami.

-Nie wiem.

-Kłamiesz - powiedziała z wyrzutem.

-Karina...

-Dałam słowo. Wyjadę stąd. Powiedz.

-Kiedy naprawdę nie wiem. Według Ignaczuka, przedarli się od Przemyśla i doszli aż do Sanoka. Pomogli nam chłopcy z Krosna. Trochę ich odepchnęliśmy, ale niedługo zepchną nas aż do cypla. Wiesz, tam gdzie są Ustrzyki Górne.

-Wiem - kiwnęła głową. -Maciejewski co zamierza?

-To znaczy? - Mariusz miał najwyraźniej dość tej rozmowy.

-Cofa się?

-Nie. Powiedział, że dość już tego dobrego. Chłopcy spod Krosna okopują wschodnią granicę, Maciek zabiera oddział na linię północną.

Miał wrażenie, że choć stojąca przed nim dziewczyna nie drgnęła, nagle zmarniała, zbladła, skuliła się, odmłodniała, zapadła w sobie.

-Uważaj na siebie - gdyby te słowa nie wyszły z jej ust, nie uwierzyłby, że była zdolna je wypowiedzieć. Gwałtownie, dziwiąc się sam sobie, porwał ją w ramiona. Jęknęła, ale nie zwrócił na to uwagi. Już, już miał się wpić ustami w jej wargi, kiedy znieruchomiał. Jej oczy były zupełnie puste, jak dwie wielkie studnie. Chciał się cofnąć, ale nie zdążył. Karina odepchnęła go z siłą, która zaskoczyła nawet ją samą.

-Wiedziałeś, gdzie jest Nik? - warknęła. Mariusz zbladł. Zawahał się. Prawda mogła mu tylko przysporzyć kłopotów, ale zbyt dobrze znał Karinę, by skłamać.

-Tak.

-Dlaczego? - prawie jęknęła. Spojrzał w jej znękaną twarz, twarz dziecka, tak mu drogą i zawahał się. Tego jednak powiedzieć jej nie mógł. Jeszcze nie. Może nawet nigdy nie powinna się dowiedzieć, że Nik...

-Maciek mnie o to prosił - wypalił. To było najprostsze. Wiedział, że do Maćka Karina i tak ma dużo żalu. Jeden więcej grzeszek mu nie zaszkodzi.

-Aha - skwitowała wzruszeniem ramion. Utykając, wyszła z sali. Kiedy wróciła, Mariusza już nie było. Tylko na jej poduszce leżał naszkicowany węglem portet.

Położyła się z ulgą. Dziwnie się czuła. Przez tyle miesięcy przepracowanych w szpitalu, nigdy nie zastanawiała się, jak czują się pacjenci. Ona zawsze była tą, która pomaga, a nie tą, która tej pomocy oczekuje. Zastanawiała się, jakie miałaby szanse na to, żeby uciec ze szpitala i... I co dalej? Dostać się do Warszawy, okupowanej przez Rosjan? Ranna osiemnastolatka nie miała na to większych szans. W końcu, dobrze już pod wieczór, doszła do wniosku, że musi wyjechać. Wróci podleczona, bez brzucha. Tylko czy wtedy jeszcze... Nawet w myślach nie chciała sobie pozwolić na dokończenie tego pytania.

Millerowie obudzili ją parę minut po czwartej rano. Hans, postawny mężczyzna z piwnym brzuszkiem, pomógł jej wyjść. Janina dźwigała coś w dużej torbie. Chciała zapytać, jak przekroczą granicę, ale wtedy zobaczyła samochód Czerwonego Krzyża.

-Masz niemiecki paszport - kobieta wsunęła jej dokument w rękę.

-Słabo znam niemiecki - wymamrotała Karina, wsiadając do auta.

-Ale znasz. Z nami jesteś bezpieczna.

Nie skomentowała tego zapewnienia. Kiedy samochód ruszył, zasnęła. Do pokonania mieli niewiele ponad sto sześćdziesiąt kilometrów. Oderwitz było niewielkim miastem, ale z tego akurat się cieszyła.

Później
Po przebudzeniu Karina dłuższą chwilę leżała nieruchomo. Dziwnie było tak leżeć, bez pośpiechu, bez nerwów, bez dudnienia nad głową, no i przede wszystkim bez munduru. Do spania w ubraniu i z pełnym wyposażeniem przyzwyczaiła się szybko. Gorzej było z butami. Ciężkie, niewygodne, budziły ją co pół godziny. Na początku nawet je zdejmowała, szybko jednak się tego oduczyła. Którejś nocy obudził ją alarm przeciwlotniczy. Przez okno zobaczyła odblask łuny. Myśląc, że zrzucili bomby zapalające, zerwała się na równe nogi i wybiegła ze szkoły tak jak stała, na boso. Pokaleczone stopy leczyła ponad tydzień. Nie to jednak było najgorsze. Musiała przyznać rację Maciejewskiemu. Bez butów nie da się wygrać wojny.

Pierwsze dni po przyjeździe do Niemiec spędziła głównie na płaczu. Gdy wprowadzili ją do niemieckiego szpitala, gdy zobaczyła czystą salę, tak inną od tych, na których pracowała, wybuchnęła szlochem. Zdała sobie sprawę z tego, co zrobiła.

Po szaleństwie, jakim był wyjazd z Anglii, po miesiącach pracy w szpitalu - po Niku - wyjechała. Poddała się.

Nie brakowało jej niczego. Małe mieszkanko było przytulne, miała swój własny pokoik, jedzenia pod dostatkiem, opiekę lekarską. A jednak poczucie winy, dziwne, dławiące, nie dawało jej po nocach spać. Jak wygłodniała rzucała się na wszystkie wiadomości ze wschodu. Godzinami ślęczała nad mapą, zastanawiając się, co robi Maciejewski, gdzie skieruje dalej kroki oddziału.

Odliczała dni do wyznaczonego terminu porodu z niecierpliwością, która zaskakiwała nawet ją samą. Chciała tam wrócić. Spała z rysunkiem Mariusza pod poduszką.

Z domu prawie nie wychodziła. Leczyła rany zamknięta w czterech ścianach. Po nocach płakała w poduszkę. Wiedziała, zdawała sobie sprawę, że zdradza objawy depresji, ale nic z tym nie zrobiła. W warunkach na miarę europejskich, ciążę znosiła dobrze. Mogła jeść wszystko, bez obawy mdłości. Gdyby nie to, że wkrótce przestała mieścić się w swoje spodnie, nawet nie zauważyłaby, że rośnie jej brzuch.

Od pierwszego dnia w Oderwitz Janina przekonywała ją do wysłania listu do rodziny. Uparcie odmawiała. Wiedziała, że jeśli napisze choć słowo, zaraz zaczną się zastanawiać, dlaczego pisze z Niemiec. Dopiszą sobie czarny scenariusz, rany, kalectwo, nie wiadomo, co jeszcze. Zresztą, nie miała pojęcia, jak pisać, żeby nie wspomnieć o Niku i o Kornakovie. A tym na pewno nie chciała dzielić się z rodziną. Musiała wrócić do Polski, a jej rodzice, gdyby dowiedzieli się o ciąży, na pewno przywołaliby ją do domu.

Z pomocą Hansa, rozpoczęła starania o papiery adopcyjne. Dopiero teraz powiedział jej, że chcieliby zatrzymać jej dziecko. Zdziwiła się, ale nie protestowała. Musiała jednak zostawić sobie otwartą furtkę. Na umowie, którą podpisali, widniała klauzula, że dziecko zostanie z Millerami tylko jeśli rok po zakończeniu wojny nikt się po malca nie zgłosi.

Napisała też list do Maciejewskiego, bo powrotu do kraju jednak się bała. To był zresztą bardziej testament niż tradycyjna wiadomość. Gdyby nie udało jej się wrócić do oddziału, miał powiadomić jej rodziców o dziecku. Wątpiła szczerze, by chcieli wychowywać dziecko gwałtu, ale nie mogła nie dać im tej szansy.

Nadeszło lato, piękne, słoneczne. Lipiec zdawał się kpić z jej nieszczęścia, śmiejąc się do całego świata. Sierpień był jeszcze gorszy. Ochłodziło się gwałtownie, niemal z dnia na dzień i teraz do ciąży doszło jeszcze zmartwienie o Maciejewskiego. Nadchodziła jesień, a w partyzantce to ciężka pora.

W listopadzie złapały ją skurcze. Hans odwiózł ją do szpitala i czekał. Bała się tego porodu, ale synek najwyraźniej doszedł do wniosku, że dość bólu jej już sprawił, bo wyślizgnął się zgrabnie i bez problemów. Bo był to chłopczyk. Śliczny, szarooki, o blond włoskach. Tak bardzo przypominał jej Kornakova, że z miłą chęcią wyrzuciłaby ten becik za okno.

-Jak go nazwiesz? - spytał cicho Hans, pochylając się nad maluchem.

-Ja? Ale... - zaczęła, mężczyzna jednak nie dał jej dokończyć.

-Może wrócisz. To twój wybór.

Zawahała się. Po twarzy znów płynęły jej łzy. Dławiąc się szlochem, podpisała akt urodzenia. Dominik Jurij. Ojciec nieznany.

Sama nie wiedziała, dlaczego takie imiona: jedno najbardziej ukochane, drugie znienawidzone. A jednak, zaskakująco, pasowały.

Więcej małego na ręce nie wzięła. To Janina go niańczyła, wstawała do niego po nocach. Nawet czuła się winna. Nie trwało jednak to długo. Odczekała dziesięć dni i zniknęła. W Zittau przekroczyła granicę z Czechosłowacją. Na wysokości Rybnika przeskoczyła do Polski. Z ostatnich doniesień z Polski domyślała sie, że Maciejewski zadekował się teraz w okolicy Łodzi. Szła pieszo, prawie dwa tygodnie, głównie nocami.

Powitali ją cicho, w zadumie. Oddział był ją tak zdziesiątkowany, że z trudem mogła patrzeć na wyszczerbione szeregi. Zginął Grześ, poległ Marcin. Ignaczuk okulał. Maciejewski jeszcze bardziej się postarzał.

-Idziemy pod Warszawę - oznajmił jej Mariusz pierwszego wieczoru. -Jest szansa, możemy ją odzyskać.

Serce zabiło jej gwałtowniej. Mariusz spojrzał jej w oczy i uśmiechnął się krzywo.

-Trzy dni temu Maciek dostał wiadomość z więzienia ze stolicy. Brak wiadomości, czyli chyba dobrze. Na pewno nie wywieźli go razem z trupami, czyli raczej żyje.

-To dobrze - tylko tyle zdołała wykrztusić.

-Pisałaś do rodziców?

-Nie - zgrzytnęła. Mariusz jednak nie wyglądał na zniechęconego.

-Idziemy w ogień. Chcieliby wiedzieć.

-Jeśli zginę, dowiedzą się.



Do dyspozycji mieli tylko dwa wozy pancerne i jeden zdobyty czołg, posuwali się więc wolno. Kiedy zbliżali się do stolicy, spadł pierwszy śnieg. To jeszcze bardziej utrudniło walkę. Rosjanie mieli pod dostatkiem jedzenia i amunicji. Po stronie polskiej brakowało już wszystkiego. Żołnierze klęli na wyścigi na NATO, które mimo zapewnień, siedziało cicho. Karina wzruszała ramionami. Od poczatku była zdania, że członkostwo w NATO nic im nie da. Zbyt wiele paktów zostało już złamanych, zbyt wiele umów nigdy nie dotrzymanych.

Był pierwszy grudzień, rocznica jej powrotu do Polski, gdy zbliżyli się do linii frontu. Przebiegała teraz nierówno, poszarpana po obu brzegach Wisły.

I wtedy po raz kolejny groza zapachniała obsypującym się tynkiem i pożogą. W obręb miasta nie weszli. Zresztą z Warszawy i tak niewiele zostało. W jednym z bombardowań ranny został Maciejewski.

Po wybuchu, który na moment ich oślepił, krzyknął coś i zamachał rozpaczliwie rękoma, po czym stoczył się z barykady ustawionej przez cywilów, rodem wyciętej ze zdjęć z Powstania Warszawskiego. Mariusz wrzasnął i rzucił się za dowódcą, Karina zaraz za chłopakiem. Maciejewski był nieprzytomny. Artur, ranny kilka dni wcześniej, nie nadążał z udzielaniem pomocy. Karina wyszarpnęła z torby jakieś opatrunki, kiedy coś zagrzechotało parę metrów dalej. Mariusz rzucił się ją zasłonić i wtedy kolejny wybuch przysłonił na chwilę widok.

Gdy opadł kurz, Karina klęczała jak wmurowana. Mariusz, blady jak śmierć, podtrzymywał krwawiącą dłoń. Jeden rzut oka przekonał ją, że stracił dwa palce.

-Co ty wyprawiasz? - jęknęła. Mariusz pokręcił głową i osunął się na ziemię. Zrozumiała, że musiał oberwać jeszcze w inną część ciała.

-Dla Nika - wyszeptał.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
lina_91 · dnia 08.12.2008 19:42 · Czytań: 658 · Średnia ocena: 4,5 · Komentarzy: 6
Komentarze
anek_ch dnia 08.12.2008 20:16 Ocena: Świetne!
Ja znowu to co zwykle: kolejna cześć jak najszybciej proszę:) I jak skończysz, to proszę o książkę z autografem;)
No i wiadoma ocena:D
gabstone dnia 08.12.2008 23:31 Ocena: Bardzo dobre
Lina jak skończysz, to sobie wydrukuję całość:) W odcinkach fajne,
ale od dechy do dechy lepiej.
Hyper dnia 09.12.2008 00:51 Ocena: Świetne!
Uff... Zdałam sobie sprawę, że jak czytam Sanitariuszkę, to od któregoś momentu przestaję oddychać. Szybko przeleciałaś tę ciążę, w sumie nie miało to większego znaczenia dla oddziału :) Naprawdę już nie wiem, jak to się skończy. Piszesz coraz lepiej. Jestem pełna podziwu i... Oczywiście czekam na resztę :)
lina_91 dnia 09.12.2008 11:07
:):):) Powoli zblizam sie do konca... Dziekuje za komplementa :)
pani jeziora dnia 09.12.2008 20:50 Ocena: Bardzo dobre
ja żądam wydania książkowego!!
lina_91 dnia 10.12.2008 11:26
Chcialabym :). Ale co z tego wyjdzie. to zobaczymy...
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty