Wpatruję się w pudełko papierosów i zapalniczkę na własnych kolanach. Na domiar złego z całkiem obcą osobą, na łeb, na szyję, nikomu nie mówiąc. Pogoda wątpliwa, a on zdaje się, że ma w sobie pustkę. Ukłuło go coś, ale o tej porze roku to przecież pewnie komar, więc uderzył się dłonią w kark.
Teraz sama już nie wiem, może tylko wydało mi się, ale chyba to nie, jednak nie jest to zjawa. Po trzeciej whisky w barze jakiegoś niejasnego hotelu, Grand, nie wiem, może jakiegoś innego, że odkrywam z nim właśnie jakiś smak utracony. Rozmawiamy o pracy, miasta zawsze tryskały światłem z mroku: Londyn, Paryż, Cannes. Zawsze Frankfurt, ten przeklęty Frankfurt, nieuchronnie, okropność, tak, okropność, i on też tak uważa, że to okropność, i nie mógłby tam na zawsze, nie, on też nie. Ale nie, proszę, już nie o pracy, chociaż on jest aktorem, całkiem znanym. Nie wytrzymałabym w domu ze swoją żądzą, mówię, mam tak niesamowicie wyczerpującą pracę, tu w Warszawie, ale dlatego ją mimo wszystko lubię, że jest jaka jest, a za mąż? Nie, nigdy, chyba mnie rozumiesz. Dzieci? Też raczej nie, dziwne to musiałoby być uczucie. A teraz, mój Boże jak bardzo zmarzły mi palce. Ten stary hotel, nie rozumiem, jaka to nazwa... zaraz... sobie przypomnę, mam na końcu języka, kiedyś tu byłam, więc moglibyśmy się tu zatrzymać, ale nie przypominam sobie, spuszczam szybę i patrzę się uważnie w bok. On kieruje, siedzę skulona masując sobie kark, przeciągam się ziewając. Gdy wraca to mówi, że nie, nic z tego, że musimy poszukać nowego hotelu. W tych starych nie ma już gości, nie ma już czystej pościeli. A jego dłoń leży spokojnie na moim kolanie, odczuwam to jako coś dobrze mi znanego, ile było takich jazd, samotnych gdzieś w jakieś miejsce, ale teraz jednak inaczej. Gdy otworzył drzwi po mojej stronie zrozumiałam wszystko, wysiadłam, a więc znalazł pokój. Coraz częstsze powroty przygnębienia, tired, stuffs, affairs, projects, ta przeklęta korporacja, zażyć po omacku valium. Coś zawisa na nitce, to chyba moja dusza, żeby się tylko opanować, oby głos się nie łamał, powiedzieć coś, żeby tylko coś powiedzieć. Wysiadam z auta słaniając się, spragniona powietrza, idę ku wejściu.
Wpadam w ten cholerny tok myśli, przestać być zjawiskiem z jakiejś sali, albo baru, albo imaginacją zrobioną na podobieństwo tych babek z VOGUE lub COSMO, o właściwej godzinie, we właściwych kibelkach. A on, co o mnie wiedział, to tylko to, że coś o shocku, o wstrząsie, ale who cares i, że często źle, naprawdę źle mi się wiodło, ale może nie wszystko zrozumiał, bo mój angielski nie taki doskonały. Że uboga dziewczyna z ubogiej rodziny, dostaje się wreszcie do tego miejsca, gdzie szybuje wysoko. A tamten, boss, co najmniej pięćdziesiątka i trudno nie zauważyć tej jego łysiny pod rzadkimi, i tak już włosami, ale, że musiał przesunąć dłoń po moich włosach i położyć mi rękę na ramieniu.
Potem, sale w budynkach, konferencje, spotkania hotelowe, mężczyźni, faceci, rozmowy, samotne noce, i znów ci mężczyźni, ale coraz ważniejsi, dowcipy, ważności, nadęci, żonaci, pijani, całkiem mili i całkiem obleśni, zdepresjonowani. Wszystkiego tego się o mnie dowiedział i nadal, chciał, więc ja znów, żeby tylko popić kilka łyków przełykając przy tym tabletkę, a to nic, to tylko bóle głowy. Przeważnie idzie z tym dobrze, ale teraz nałykałam się za dużo wody, kaszlę, pluję, muszę być pewnie obrzydliwa. W środku rozcieram sobie uszy, automatyczne połączenia, potem przełamanie mowy. On gasi papierosa, ledwie zjawioną senność rozproszyła jakaś nowa pop - rock music, obrzydlistwo z korytarza. Idziemy pod prysznic, bez słowa, instynktownie, przygląda mi się w czasie kąpieli, wyciera mnie i masuje. W pokoju natychmiast na łóżko, kładę mu głowię na nogach, bo jego nogi istnieją tylko po to, żeby tam położyć głowę. A on musi mnie całować, bo jestem kobietą która musi zostać pocałowana właśnie w tej chwili, właśnie w tym miejscu więc wyginam się i śmieję. A on mi mówi, że zabije mnie pocałunkiem! Więc ja się jeszcze bardziej śmieję, tak, że aż boli mnie brzuch. A potem milczę, mrużę oczy, żuję w ustach prośbę, a on tylko niespiesznie wyjmuje gumkę, tak, te najlepsze. Widzę jak nie może dłużej wytrzymać, jakby go serce mogło zaraz zawieść, już mu prawie kapało z języka więc pragnienie, by tylko wsunąć się pod niego i dotknąć językiem kącików jego ust.
Później paraliż od dłoni, nie mogę zapalić papierosa, cholera, chyba go kocham, zdana na niego, może to początek jakiejś niemoty albo śmiertelnej choroby, może miłość.
Waham się, ale muszę się do niego przytulić, tylko troszeczkę, tylko trochę musisz mnie przytrzymać, przytrzymaj mnie proszę, inaczej nie zasnę, przyciąga mnie więc do siebie we śnie. Kiedy mnie obejmuje drżę, nie chcę, nie mogę, obudził się. "Już lepiej mnie zaduś, zgładź mnie!" - krzyczę. A on, że piękna, kiedy się tak zapalam, nawet ładniejsza niż wczoraj w Grandzie, bo wtedy miałam sztuczne rzęsy, a teraz w tym zapaleniu moje oczy się robią jeszcze większe i, że je widzi jak u kota nawet w prawie totalnej ciemności. Ja jednak leżę bez słowa, odwracam się i zasypiam, od razu.
Wstaję, jego już nie ma, wkładam do wanny dwa grube namoczone ciepłą wodą ręczniki, kładę się na nich i palę. Chcę mi się płakać, i nie mogę, bo od kiedy to nie mogę już płakać, nie umiem już, ale nie można się chyba oduczyć płaczu, do jasnej cholery. I ile razy można dać się nabrać, ale teraz to nie była zwykła sobota w jakimś obcym mieście, teraz...
W barze żądam czegokolwiek, jak zwykle, czegokolwiek, tylko cokolwiek co szybko działa, poproszę. Jednym haustem, bez smaku, gorąco, odrętwienie zelżało. Drżąc, palę papierosa.
Nie będę płakała, o nie, tylko zażyję regulujące nastrój, bo wiem, że został mi jeszcze jeden pasek w łazience, w mieszkaniu. By przeboleć, się nauczyć, pogrzebać, by pójść na siłkę, potem crowlem kilka długości, zjeść awokado, coś dobrego w jakiejś knajpie, poczuć się tak cholernie fit.
Mam dosyć pracy, dosyć miłości, świat robi się czarny. Żyć na mocy przywileju, nie widzieć nic. Nie widzieć już tego paskudnego świata, nie widzieć mężczyzn, nie widzieć miłości. Nikogo nie lustrować, nie fotografować spojrzeniem, nie musieć malować ich w sobie. Chce mi się rzygać gdy pomyślę o tym, że miałabym znów pójść na zakupy do jakiejś Biedronki, albo innej Żabki, stać w kolejce z pełnym koszykiem, a tak, jeszcze dwadzieścia deko pieczonej poproszę, albo widzieć po raz kolejny to co inni widzą. Chcę żyć na mocy przywileju niewidzenia. Ustrzegać się, nie widzieć okaleczonego dziecka, starej kobiety bez ręki, ślepi facetów gapiących się na mój biust, wszystkich szyderstw, upokorzeń, naznaczonych twarzy, jakiś maszkar z koszmarów. Kupuję kreta, zakraplam go kropla za kroplą, napełniają mi się łzami oczy, usuwa mi się grunt spod stóp, mdleję straszliwie, dzwonię po karetkę, sygnałem śmiga, przyjeżdża po mnie. A na drugi dzień już tylko plamy własnej krwi pod powiekami. Mam wrażenie, że teraz mogę zajrzeć do piekieł, które nie tracą dla mnie nic ze swojej grozy.
Robi mi się zimno, sprawdzam czy okno jest otwarte, ale chyba zamknięte, a ktoś siedzi na drugim końcu pokoju i przewraca gazetę. Jest pewnie na dworze już ciemno, za ciemno w domach i za ciemno w szpitalu. Ale tu przecież musi być światło. Czy to on? I jak mnie znalazł? Słyszę przecież wyraźnie jego głos. Potem ręka, dotyk ręki, błądzącej po twarzy i poznanie kości, budowy jego mięśni.
Staram się odróżnić taksówkę, od prywatnego samochodu, ale nie daję rady i jadę autobusem. Wysiadam i znów oczekiwanie, coraz gwałtowniejsze, aż w zamglonych świetle coś w rodzaju wschodu. Rozdzierają się niejasne opary, bo on już znów tu jest więc biorę go pod rękę i szczęśliwa idę dalej.
Ze szkiców, wizerunków w świetle, w ciemności, jestem zadowolona, chociaż czasem możliwe, że sama jestem rozgorączkowana i odczuwam świat tak bardzo plamiście. Powiększam, pomniejszam, zarządzam cieniami, podziwiam wszystkie, bo kto wie, że to akurat Ujazdowski, a może to jednak gdzieś na na drugim końcu miasta, bo w Łazienkach widzę tylko las a nie drzewa, ale oddycham głęboko i próbuję się orientować. Stać nieruchomo w masie, która także jest nieruchoma. Nauczyć się wyłączać nerwowość w miejscach gdzie ludzie dostrzegają się, taksują i spisują się wzajemnie. Ostatnio w tym mieście są tylko dźwięki, psy, radia, karetki. Żyć w tym więzieniu pełnym dźwięków, dudniący ból w głowie to jedyny dostęp do świata, zaciska mi powieki, za długo miałam je otwarte.
*
Wracamy do domu. Intymność i odosobnienie, a ona w tym milczeniu niepokonana, unieruchomiona w ciszy, czytam z jej malinowych warg. Powiedzieć jej, że nie mogę, po paru dniach, może tygodniach, zrozumie przecież, chyba sama, ale teraz muszę jej pomagać. Wkładam buty, szukam krawata i wiąże go. Są egzekucje, to właśnie jest chyba egzekucja. Wszystko co zrobię będzie zbrodnią, myślę sobie. To będzie morderstwo kwiatów, morderstwo łez.
*
Kawiarnia, on już płaci, odchodzi, ona płacze, z jej zasklepionych oczu dwie krople spływają w sok pomarańczowy, cichutko, cicho - cza cierpią anioły w jej sercu. Powiedział jej, że jednak egzekucja, jednak on ma kobietę z którą musi, bo tamta, ma z nim. Nakazany przez instynkt zwierzęcy, bezruch w którym nie ma miejsca choćby na myślenie, nie mówiąc już o jakimś oddychaniu czy o czymś tak skomplikowanym jak skurcze i rozkurcze serca. Elektryczny kręgosłup, serce bez prądu, gaśnie w środku światło, jednak wstaje i idzie. Ciągnąć, a nie pchać, uderza się głową w szklane drzwi. Guz, lód, kto ma lód?! Grad sypiącego się szkła, czuje napływ krwi od krwi która bucha teraz nie tylko z ust ale i nosa. Ciemność, teraz już bez cienia.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt