Gienek Rurewicz. Oczywiście nie nazywał się tak, ale odkąd pamiętam tak się o nim mówiło. Ubrany zawsze biednie acz schludnie, prosto, ale skutecznie – nie był łachmytą, a jego grzeczność i powab zawsze zapewniały mu trochę drobnych od przechodniów - tych jeszcze się śpieszących i tych już zmęczonych. Sam twierdził, że jest tym tak dobry, bo pokazuje ludziom, że może być gorzej. Proste i genialne.
Miał klasę, ale w gruncie rzeczy był drobnym bandytą – tam dziesiona, tam mały rozbój, który nazywał „bojkiem”. Niekiedy lekka burda na melinie, zwłaszcza gdy nie miał gdzie spać. Lepsza prycza na wytrzeźwiałce niż smród noclegowni.
Z lekarzami na SOR był po imieniu, policjanci z patrolówek reagowali na niego pobłażliwym uśmiechem, a wszystkie stare panie, który miały nieszczęście przez lata dokładnie obserwować jego degradację, mówiąc o nim zawsze na końcu machały ręką, chcąc jakby strząsnąć sprzed oczu tę mało zabawną historię. Tylko pani Basia, barmanka z „ Egidy” dodawała tajemniczo: „Nie zawsze taki był…”. I zawsze smutno wzdychała. Nie chciała powiedzieć dlaczego. Tylko ocierała kąciki oczu i pośpiesznie, jakby w panice wracała do pracy. Nikt nie pytał o co chodzi, bo pani Basia była barmanką. Wiedziała więcej o wszystkich. A o niej nikt nie wiedział nic.
„Nie zawsze taki był…”
O Gienku za to słyszało się to i owo. Zresztą nawet nie znając tych plotek człowiek sam domyślał się, że Rurewicz to nie taki zwyczajny menel. Tak, znał się z każdym tego typu indywiduum w mieście, ale funkcjonował jakby poziom wyżej, mimo tego, że ciągle był jednym z nich. Wtrącał makaronizmy (i to w odpowiednich miejscach), czasami na kacu śpiewał całkiem niezłym barytonem, nosił też małą teczuszkę, w której podobno miał książki… Nie było pewności, ale dodając dwa do dwóch, człowiek łatwo stwierdzał, że kiedyś musiał być kimś. Jeśli nie wielkim to przynajmniej większym niż teraz.
Tylko pani Basia wiedziała to na pewno.
Spotykałem go nie raz. Najpierw jako przyciśnięty do ziemi ciężarem tornistra żak, potem jako wiecznie zwichrowany student. Gdy zostałem ojcem albo gdzieś zniknął, albo wolałem go nie spotykać, zwłaszcza, gdy moja Laura zaczęła już poznawać ludzi. Nie bałem się żadnego z jej pytań, a jednak słowa: „Kto to był ten pan?” zadane w przypadku Gienka mogłoby mnie pokonać. Bo przecież nie wiedziałem kim jest. I chyba nikt tego nie wiedział. Może wliczając i jego.
I potem nagle, po wielu latach (a może kilku, które jako młody ojciec przeżywałem w zwolnionym tempie), pojawił się znowu. Siedział na ławce z bukietem róż – groteska jak się patrzy. Jakby niezmieniony, z uśmieszkiem na twarzy, smutnymi ciemnymi oczami i zapachem, który nazywałem „Menell no. 5” – przedwczorajsza wiśniówka plus tani dezodorant i róże. Po raz pierwszy zapragnąłem z nim porozmawiać.
- Dzień dobry, panie Gienku!
- Salut, młodzieńcze – odparł zagadkowo przeciągając samogłoski. – Wyrosłeś.
- I się zestarzałem. A pan nie – dodałem podając mu dłoń.
- Bo ja zawsze byłem stary - uścisnął. - Masz już dzieci, prawda?
- Tak, a skąd pan wie? – nie udało mi się ukryć zdziwienia.
- Gienek wie wszystko! – uśmiechnął się tajemniczo, a ja mógłbym przysiąc, że widziałem w jego oczach odbicie zatroskanej twarzy pani Basi. – Dbaj o nią, dobrze?
- O kogo?
- O twoją córkę. Laura, prawda? Nie pytaj skąd wiem – wyciągał już papierosy z kieszeni swojej lekko za dużej marynarki. Pomyślałem, że jeszcze parę lat temu byłaby skrojona idealnie
- Zadziwia mnie pan. Dziękuję – wziąłem od niego papierosa. Za moment wydmuchiwaliśmy w przestrzeń pierwsze porcje zdradliwie wciągających oparów. – Dbam o nią. Nie mam nikogo bliższego.
- A żona?
- Żona mówi to samo. Za to też ją kocham – zaciągnąłem się z myślą, że w sumie to mam szczęście.
- Kocham… - powtórzył bezwiednie, a w jego oczach zaszkliły się łzy. Nie wydawało mi się.
- No, tak – nie miałem w głowie nic mądrzejszego. – Kocham.
- To kochaj – dotknął moich ramion i wcisnął mi w dłoń wymiętą paczkę z resztą nędznych, postkomuszych fajek. Nie wiedziałem dlaczego uznał, że ich potrzebuję. – Bywaj. Chyba muszę już lecieć.
- Będzie pan jeszcze? Chciałbym pogadać.
- O czym? – odparł zdziwiony.
- O wszystkim. Zawsze chciałem pana poznać. Nie wiem czemu. Chciałbym.
- I see. Zobaczymy – uścisnął mi dłoń i się odwrócił. – Choć o wszystkim nie pogadamy.
- Ale chciałbym, naprawdę!
Odwrócił się na moment.
- Wiesz czego ja bym chciał?
- Nie.
- Chciałbym cofnąć czas...
Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt