Ex nihilo nihil.
Tilfelle Casus*
Zbliżał się koniec roku. Normalka. Zawsze prędzej czy później nadchodził i nie znałam na to żadnego innego sposobu, jak tylko go przetrzymać. Ale z tym nieuchronnym procesem związany był zbliżający się równie nieuchronnie remanent.
– Szlag – stwierdziłam.
Z zegara wyskoczyła kukułka, zerknęła na mnie spode łba i zamiauczała ochryple dwanaście razy.
– Och, zamknij się – mruknęłam znudzona. – Wiem, kretynko, że właśnie zaczął się ten cholerny, ostatni dzień roku… – przerwałam nagle, patrząc nieufnie na śpiącego pod stołem kota. Po czym schyliłam się, najpierw trochę, a potem znacznie niżej, prawie dotykając policzkiem jego wąsów, i dmuchnęłam mu niespodziewanie w pyszczek. Kot ani drgnął.
Albo rzeczywiście śpi, albo tak się zakamuflował, że nawet nie ma go już w tej idiotycznej kociej skórze – pomyślałam, gryząc go lekko w ucho.
– Ku-ku-ku… – wystękał przez sen, wypinając pręgowany tyłek.
W tym momencie odezwał się następny zegar.
– Szlag – mruknęłam pod nosem.
– Kur-wa-kur-wa-kur-wa-kur-wa-kur-wa… – wyskandowała kukułka i zadowolona zatrzasnęła za sobą drewniane drzwiczki.
Na twarzy pojawił mi się nieoczekiwanie kpiący uśmieszek, a potem, westchnąwszy, postanowiłam przeczekać kolejny czasomierz. Bogom dzięki, niedługo…
– Och-och-och-och-och-och-och-och-och-och… – zaczęła drzeć się po chwili ta trzecia.
Zatkałam uszy, licząc w myślach. Po dwunastym, sądząc po czasie, „ochu”, poprawiłam włosy, podniosłam się i uchylając lekko drzwi do sypialni, zajrzałam ciekawie w jej wnętrze. Spali. I to zdawać by się mogło całkiem mocno. Zresztą nie zamierzałam nikogo gryźć w ucho, by się o tym przekonać. Wreszcie mogłam usiąść spokojnie i rozłożyć papiery.
Właściwie nie musiałam tego robić, nie dziś w nocy, ale cóż, Tyche była moją ulubienicą i sprawienie jej niespodzianki stało się dla mnie czymś w rodzaju priorytetu. Tak to jest mieć do kogoś słabość. Zależało mi, by przyjęcie, na które wybierała się z Fobosem, swoim kochankiem, było zwyczajnie udane. Co do Fobosa, to trzymała go przy sobie już od dłuższego czasu, mogłam więc sądzić, że znalazła wreszcie ową, tak długo wyczekiwaną przystań, nie wiem zresztą… wiem tylko, że dźwięki, jakie dobiegały co noc z sypialni wyraźnie świadczyły o tym, że związek ten zadowalał oboje. Na razie spali jednak smacznie, a ja mimowolnie uśmiechnęłam się na wspomnienie jej głosu. Zachichotałam i kot natychmiast zareagował nadstawieniem ucha.
– Ale heca, Casus – szepnęłam. – Kto by przypuszczał, że nasza Tyche tak się udomowi…
Kot łypnął na mnie jednym okiem, ziewnął i powtórnie zwinął się w kłębek. Z westchnieniem sięgnęłam po papiery.
Przez następne parę godzin stawałam na głowie, aby po sporządzeniu bilansu Tyche nie musiała do niczego dopłacać. Lawirowałam wśród plusów i minusów, sumowałam przypadki i zdarzenia, likwidowałam prawdopodobieństwa, żonglowałam wpadkami – a wszystko po to, żeby zminimalizować konieczność dorzucenia jeszcze czegokolwiek na koniec roku. Koniec, czyli na dziś właściwie, bo jak mówiłam, chciałam zapewnić swojej ulubienicy spokojny wieczór sylwestrowy.
Liczby jednak były nieubłagane i żadne moje machinacje, ba, machlojki nawet, nie mogły ukryć faktu, że coś się jeszcze komuś należało – in minus, niestety.
W pewnym momencie z sypialni wyłoniła się zaspana, półprzytomna Tyche i spojrzawszy na mnie błędnym wzrokiem, zniknęła w łazience. Westchnęłam znacząco.
– Ku-ku… – mruknęła, wracając, po czym drzwi zamknęły się z cichym skrzypieniem.
– No i co mam robić, Casus? – spytałam retorycznie, lecz kot, ku mojemu zdziwieniu, zareagował uniesieniem łebka i odemknięciem tym razem obydwojga ślepi. Patrzyliśmy na siebie przez dość długą chwilę i w końcu zmuszona byłam się uśmiechnąć, gdy on, zadowolony widać z rezultatu, potrącił mnie łapką.
– Rzeczywiście – przytaknęłam z ulgą. – To chyba niezłe rozwiązanie.
I schyliłam ponownie głowę nad liczydłem.
Późnym rankiem protokół był gotowy. Sprawdzałam właśnie ostatnie obliczenia, gdy na progu pojawiła się Tyche, rozczochrana, lecz wyraźnie uśmiechnięta.
– I jak tam, ciociu? – Ziewnęła, prostując ramiona. – Wyszło coś z tego?
Casus podniósł się powoli, otarł o jej nogi i dystyngowanym krokiem ruszył w stronę drzwi. Tyche popatrzyła na niego kątem oka i zachichotała.
– A co mi tam – stwierdziła radośnie. – Niech się wkurza, jak ma ochotę.
Nadstawiłyśmy uszu.
Kurwa! – rozległo się w pokoju, coś trzasnęło, potem dobiegł nas tupot bosych stóp, jakieś szuranie, przez szparę w drzwiach najpierw wyfrunął kanarek, a potem ukazał się kot i z zadowoloną miną przemknął w ślad za nim do kuchni. Drzwi sypialni zatrzasnęły się z hukiem.
– No więc jak? – podjęła rozbawionym głosem Tyche, przeczesując palcami poskręcane włosy. – Udało się w końcu? – I spojrzała na mnie z uśmiechem.
Niespodziewanie rozczuliła mnie ta jej beztroska wesołość. Z cichym westchnieniem, nie wiem nawet, którym już z rzędu, sięgnęłam po arkusz.
Tyche spojrzała na niego z nadzieją.
– Właściwie… – zaczęłam…
I w tym momencie dobiegł nas głośny łoskot, jakiś huk, podłoga zatrzęsła się lekko, a jednocześnie kaskadą dźwięków runęła lawina tłuczonego szkła.
– No, nie! – powiedziała Tyche w osłupieniu i rzuciła się w stronę kuchni.
Za nią popędził Fobos, materializując się nagle za moimi plecami. Odsunęłam krzesło, żeby zrobić mu przejście, po czym usiadłam spokojnie na biurku. W końcu nie byłam znowu aż taka ciekawska i mogłam zaczekać…
O, kurwa! – usłyszałam, o dziwo, głos Tyche.
Fobosa zamurowało w drzwiach.
– Och! – powiedział z ogłupiałą miną i ta nagła zmiana ról przyprawiła mnie o atak śmiechu. Fobos odwrócił się, wściekły.
– Jak cię tak bawi, to sama zobacz! – rzucił obrażony i wypadł z pokoju.
Podeszłam do Tyche i opiekuńczo otwarłam ramiona. Odwróciła się z nieszczęśliwą miną i wtuliła we mnie. Spojrzałam znad jej głowy.
Kuchnia przedstawiała istny obraz nędzy i rozpaczy. W ścianie widniały bowiem trzy ogromne dziury po wyrwanych kołkach, wymownie świadczące o tym, że do niedawna jeszcze coś musiało tam wisieć. Mówiąc ściślej – wisiała duża szafka na szkło i porcelanę – duma i radość Tyche – pełna eksponatów, na które lubiła patrzeć podczas gotowania.
Teraz jednak rumowisko na podłodze bynajmniej szafki nie przypominało. Sterta połamanych deszczułek, leżących w nieładzie wśród odłamków szkła, nikomu bowiem nie mogłaby nasunąć podobnych skojarzeń. A nad tym wszystkim w niesłychanie malowniczej pozie siedział kot i równie malowniczo, ze stoickim spokojem, czyścił sobie łapki.
Ramiona Tyche zadrgały.
– A gdzie kanarek? – zapytała szeptem.
Rozejrzałam się uważnie i odetchnęłam z ulgą.
– Nie martw się. – Pogłaskałam ją uspokajająco. – Wlazł do słoja. Tego na ogórki.
Tyche podniosła głowę.
– To wszystko? – spytała z nadzieją.
– Właściwie tak – odparłam. – To była ostatnia pozycja.
Sięgnęłam po ołówek i nie wypuszczając jej z objęć, wykreśliłam zaistniały incydent. Wreszcie miałam czyste sumienie. Bilans został zamknięty.
– Ale czy to musiała być moja najlepsza porcelana? – rzuciła Tyche z pretensją w głosie.
– Cóż… – zaczęłam. – Mieliście zamiar jechać na skróty…
W oczach Tyche pojawił się błysk zrozumienia.
– …I przez ten most… – dokończyła powoli.
Skinęłam głową.
Niespodziewanie Tyche wybuchnęła śmiechem.
– Nie sądziłam, że kiedykolwiek powiem „kurwa” – stwierdziła rozbawiona.
– I że Fobos powie „och” – dodałam i obie zaczęłyśmy chichotać.
Kot zeskoczył z kuchennego blatu i miauknął, jakby domagając się naszej uwagi.
– Ech, Tilfelle – powiedziała ze śmiechem Tyche.
– Dobra robota, Casus – uznałam.
Tyche schyliła się i głaszcząc go, zadała to samo zresztą, co zawsze, pytanie:
– Ciociu Fate, czemu on ma aż dwa imiona? – Podrapawszy kota za uchem, spojrzała na mnie wyczekująco.
Rozłożyłam ręce.
– Bo przypadki chodzą parami… – odparłam niedbale.
______________________________
* Tilfelle (norw.) – przypadek.
Casus (łac.) – przypadek.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt