Potęga sklerozy - mike17
Proza » Humoreska » Potęga sklerozy
A A A
Od autora: Każdy z Was zna pojęcie "sklerozy", lecz czasem ciężko przewidzieć, co z niej tak naprawdę może wyniknąć. O tym to opowiadanie. Zapraszam do wspólnej zabawy :)

 

                                                                                        

 
 
                                                                                                     
                                                                                                                   W.W. poświęcam…
 
 
 
Wielu ludzi narzeka z powodu słabej pamięci.
Nawet przez chwilę w to nie wątpię i rozumiem tych wszystkich biedaków, których miliony zamieszkują licznie każdy kraj tego globu, od Europy po daleką Australię.
Na pewno nieraz słyszeliście, jak jęczą i użalają się nad sobą, jakby na świecie nie było gorszych i bardziej uciążliwych dolegliwości, trapiących od stuleci ludzkość.
Stękają boleśnie i pokrywają luki pamięciowe naprędce wymyślonymi historiami.
 
Zjawisko to ma niestety tendencję wzrostową i wyjątkowy apetyt na ciągłą ekspansję.
Słowo skleroza stało się dziś tak potoczne i z lubością wypowiadane, zwłaszcza pod adresem tych, którym chce się dokuczyć, jak „dzień dobry” czy „miłego dnia życzę” i jest od lat na ustach milionów, jako synonim czegoś, co nie boli, lecz potrafi nieźle uprzykrzyć życie.
Ten i ów biadoli zawzięcie nad tym, że nie pamięta, kiedy była bitwa pod Waterloo lub choćby daty urodzin własnej matki, nie wspominając już o nagłym zaniku pamięci odnośnie rzeczy z gruntu prozaicznych, jak zamknięcie drzwi czy umycie zębów przed snem. Twierdzą, że z biegiem lat zdolność przypominania sobie faktów i ludzi jakoś podejrzanie się osłabiła i uległa niepokojącemu przytępieniu, które bez wahania nazwałbym szumnie uwiądem tych czynności umysłowych, które niegdyś były idealne i cieszyły swą sprawnością, by stopniowo i nieodwracalnie pogrążyć się w narastającej podstępnie niemocy i w końcu dać efekt końcowy, zwany ową sklerozą, niezwyczajną, lecz chroniczną i wciąż galopującą.
 
Od jakiegoś czasu na owym ognistym i nieprzewidywalnym koniu, którego grzbiet bywał nieznośnie przykry, podskakiwał nerwowo i nie do końca w komfortowy dla siebie sposób, pewien lekarz z małego miasteczka, w którym niewiele się działo i może dlatego nikt nie musiał wysilać swej szanownej pamięci, aby spamiętać cokolwiek, bo rzecz wiadoma, nie było co…
 
Pamiętać nie każdy potrafi, nie każdemu to po latach przyjdzie tak łatwo, jak w młodości lub choćby w wieku średnim – okresie najbardziej zdradzieckim dla zdrowia i ducha.
Pamiętać nie jest rzeczą tak prostą jakby się wydawać mogło!
Nasz lekarz, Billy Twomp z TYCH Twompów, wiedział o tym najlepiej.
Mógłby o owym niebolesnym, lecz jakże utrudniającym żywot problemie, napisać książkę.
Kąsał go on bowiem jak wściekły pies, który tarmosząc bezmyślnie mocno uwrażliwione na ból kostki nóg, narażał na ciągłe urazy, przykrości i tzw. „wpadki”, o których będzie jeszcze mowa, i bez którego życie mogłoby być wcale znośne i świadomie przeżywane, bez owych luk pamięciowych i nieudolnych prób tuszowania ich szybko opracowywanym planem awaryjnym w postaci steku bzdur, mających zastąpić prawdę, lub co gorsza, być nią.
 
Śpieszę nadmienić, iż sprawy nie wyglądały jak za starych, dobrych czasów.
Wyglądały podle, marnie wprost. Billy Twomp zmagał się z nie lada koszmarem.
Pamięć, w jego przypadku, była czymś, co należałoby nazwać najbezpieczniej, odległym wspomnieniem, które wypłowiało jak kolorowa koszula na zbyt mocnym słońcu.
Istniała już inna pamięć, zrodzona na zgliszczach tej wrodzonej – pamięć o tym, że się kiedyś miało pamięć.
 
Billy Twomp zatracał z wolna tę boską i ludzką zarazem umiejętność – biegłość w pamiętaniu i przypominaniu sobie tego, co było, a co obecnie jawiło się już tylko jako dawny, odległy sen sprzed wielu lat i napawało niepokojem o przyszłość, która, jeśli ma mieć wymiar „wędrówki po omacku w krainie sklerozy”, to doprawdy należy się tego poważnie obawiać i mieć oczy szeroko otwarte, głowę dookoła szyi i zmysły wyczulone. Skoro nie ma się do końca wglądu w to, czego się doświadcza, to następnego dnia rano można nie pamiętać wydarzeń wieczornych, i tego wszystkiego, co było, mogło być, lub wręcz definitywnie po drodze wydarzyło się.
 
Czasem jakiś pacjent wracał z buraczanym rumieńcem na twarzy do gabinetu, ze zdrowym i naturalnym zdziwieniem w oczach, zziajany i wyraźnie zmieszany, że zamiast leku na anginę dostał niespodziewanie jakiś radykalny środek na przeczyszczenie, innym razem ktoś potężnie trawiony żarem zgagi otrzymywał ni stąd, ni zowąd preparat na… robaki, bywało także, że zmordowany dyskomfortem, jaki niewątpliwie wywołują hemoroidy pacjent opuszczał borykającego się z niemocą pamięciową lekarza, zaopatrzony w receptę, która… nawet nie została jeszcze wypisana!
 
Takie przypadki często miały miejsce i nie skłamię, jeśli powiem, że choć raz w tygodniu ktoś padał ofiarą problemów pamięciowych szanowanego pomimo wszystko, Billy’ego Twompa, lekarza lubianego przez ogół mieszkańców miasteczka niezmiennie od lat wielu, lecz podejrzewanego także o jakiś niespotykany i niezrozumiały rodzaj „roztargnienia i rozkojarzenia”, na który powszechnie przymykano oko. Zjawisko to często towarzyszy tej profesji, zwłaszcza w przypadku wybitnych indywidualności, które poprzez swą wrodzoną i niezaprzeczalną charyzmę, innymi być nie potrafią, nie są w stanie i nigdy nie będą. Chcąc pomóc każdemu, kto po pomoc się zgłasza (czyżby swoista podzielność uwagi?), niekiedy miewają tęgie problemy z koncentracją, skupieniem uwagi i zachowywaniem zimnej krwi, która często bywa mylnie kojarzona z jedną z pożądanych cech tzw. dobrego lekarza – „kogoś, kto wie, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi”, będąc jawnym zaprzeczeniem „gonitwy myśli”, którą z kolei postrzega się potocznie jako objaw niezrównoważenia umysłu i nazbyt euforycznego nastroju.
 
- Panie doktorze, ale pacjenci czekają już od godziny! Jedna pani powiedziała, że zaraz zemdleje, jeśli pan jej szybko nie przyjmie… To może nastąpić w każdej chwili! Zdaje się, że już jest gotowa to uczynić! O Boże, żeby się tylko bardzo nie poobijała… - ileż to razy musiała te gorzkie słowa, pełne pretensji i żalu, wypowiadać któraś z pielęgniarek, widząc, że Billy Twomp po raz kolejny spóźnił się do pracy (w jego pojęciu, oczywiście, był na czas).
- Panie doktorze, ale obiecał pan odwiedzić mojego chorego wujka wczoraj wieczorem. Mój wujek jest dziś jeszcze bardziej chory niż był, kiedy na pana czekał. Kupił nawet butelkę dobrego wina i założył swój najlepszy garnitur z 1963 roku. Przeprasza z góry, ale gdzieś zapodziała się jego peruka… - jęknęła nagle półgłosem szatniarka, widząc, że Billy Twomp wkracza zamaszystym krokiem do przychodni.
 
- Panie doktorze, ale chyba zapomniał pan o tym, że miesiąc temu dał mi pan słowo, że nasza wnuczka będzie mogła liczyć na pana „względy”, jeśli chodzi o te badania wymagane od przyszłych stewardes. Mam nadzieję, że już pan nie pamięta, że ma lekkiego zeza i wrodzone nadciśnienie. Oczywiście, o okazjonalnym jąkaniu się zapomnijmy od razu – to nerwowe dziecko. Na pewno nie zwróciłby pan na to nawet uwagi. Ja w jej wieku miałam nieświeży oddech i pomimo to zrobiłam doktorat z fizyki jądrowej, nie mówiąc już o zamążpójściu.
- Tak, tak. Wiem o tym, PAMIĘTAM! Wszystko jest pod kontrolą. Zalecam spokój – odpowiadał niezmiennie zapominalski lekarz i robił swoje, nie bacząc na głosy pełne ukrytej pretensji i umiejętnie skrywanego niezadowolenia, do których przez te wszystkie lata zdążył się już przyzwyczaić. Podobnie do wyrazu twarzy swego przełożonego, pana Rocha Bombki, emigranta z Polski, który kilka razy w roku zapraszał go wielce delikatnymi słowy, niemalże jak swą oblubienicę na randkę w świetle księżyca, na tzw. dywanik, i którego słowa były dlań jak letni deszcz, dawno zapomniany śnieg (najlepiej zeszłoroczny) lub chociażby niewiele mówiący szelest liści albo nawet szelest wszystkich liści tego świata, we wszystkich krajach i na wszystkich kontynentach, dorzuciwszy doń usypiający szum sosen, świerków i modrzewi.
 
- Tak, tak. PAMIĘTAM… - brzmiała wciąż ta sama, grzeczna odpowiedź, wypowiadana głosem pełnym dostojnego spokoju, który rodzi się zawsze tam, gdzie w grę wchodzi prawda absolutna. – PAMIĘTAM… Mogę pana o tym zapewnić i tym samym uspokoić. Wszystko jest pod kontrolą!
Promienny uśmiech pana Rocha Bombki tradycyjnie kończył ową rozmowę służbową, po czym w niedługim czasie wszystko wracało do poprzedniego stanu rzeczy, czyli permanentnego zapominania o tym, że trzeba w życiu o czymś pamiętać, aby tego nie zapomnieć.
 
Przytoczę tu pewien incydent, który nieco wstrząsnął jedną z pacjentek, starszą panią o nazwisku dla historii naszej nieistotnym, i przyprawił ją o gwałtowny wzrost ciśnienia tętniczego.
Było tak:
Tego dnia, o dziwo, nasz ekscentryczny lekarz zjawił się w przychodni podejrzanie punktualnie, czym zadziwił wszystkich, tzn. personel medyczny w postaci pielęgniarek oraz sporą grupkę chorych, oczekujących w nerwowym napięciu od wczesnych godzin porannych pod jego gabinetem jak na zbawienie, które, jak widać, miało za chwilę nadejść, i od samego początku dał się wyczuć doskonały nastrój przybyłego, który powitał zebranych gromkim „ahoj”, po czym zabrawszy klucze, krokiem zdecydowanym i pewnym otworzył swój gabinet i natychmiast głosem niosącym dobrą nowinę, tudzież prawdę absolutną, krzyknął:
- Kto z państwa pierwszy? Zapraszam!
Teraz mała dygresja okołotematyczna:
Drogi czytelniku, słuchaj zatem!
 
Jako że Billy Twomp mieszkał niedaleko swego miejsca pracy (może właśnie dlatego notorycznie się spóźniał, a może po prostu zapominał pamiętać), był w zwyczaju docierać doń w najlepszym stylu, gwoli ścisłości, mieszanym, który bez wahania nazwałbym „majestatyczno-sprinterskim” na profesjonalnym rowerze marki Winnetou, model sportowy, koła wąskie, siodełko miękkie, o cenie lepiej nie wspominajmy.
Był wszak pasjonatem kolarstwa i ów sport uprawiał czynnie od dzieciństwa, co należało poczytać mu za wielki plus i co nakazywało także mniemać, iż do późnej starości ten stan rzeczy się utrzyma i miłość do rowerów nie przeminie tak bezpowrotnie, jak nieszczęsna pamięć, która szwankować zaczynała coraz bardziej i bardziej.
Pora była ciepła, letnia, co tym wysoce zachęcało naszego lekarza do korzystania z takiego, a nie innego środka transportu, który miał w owych miesiącach zwyczaj wnosić i przez cały dzień pracy trzymać nigdzie indziej jak…w swym gabinecie!
Tego dnia nie było wyjątku – Billy Twomp w stroju kolarskim w kolorach wiosny, jaskrawych i nieco kłujących w oczy (zawsze tak się ubierał w porach ciepłych i słonecznych) z rowerem w dłoni przeparadował przed nosami zebranych pod drzwiami do jego „królestwa” pacjentów, którzy znali już ten widok oraz niezwykłe zwyczaje swego lekarza, co z kolei sprawiało, że dawno temu przestali już dziwić się czemukolwiek, po czym owym gromkim głosem starego praktyka i „kogoś, kto zna się na tym wszystkim, jak nikt inny”, zaprosił pierwszego z chorych do swego gabinetu.
 
Pech sprawił, że tą osobą okazała się starsza pani, o której wspominałem wcześniej, a którą z doktorem Twompem łączyło jedynie tzw. przedłużanie recept na leki, które brała od lat, co w jej imieniu robiła zazwyczaj jej córka, owego feralnego dnia przebywająca chwilowo za granicą i tym samym niebędąca w stanie odebrać recept osobiście.
Ale nie o nie tylko chodziło: starsza pani chciała, aby po kilkuletniej przerwie w wizytach, które nie wydawały jej się konieczne ze względu na brak jakichkolwiek dolegliwości bólowych oraz wszelkich innych, doktor zbadał ją ogólnie i wysłuchał jej potencjalnych skarg zdrowotnych (urojonych czy prawdziwych – tego nie wie nikt) oraz innych opowieści, jakie zwykle serwują pacjenci swym lekarzom, w chwili gdy ci milcząc, badają uważnie ich ciała.
Widok stroju doktora Twompa poważnie zaniepokoił ją aż do tego stopnia, iż nie omieszkała zapytać siedzących pod gabinetem zebranych, czy to aby na pewno prawdziwy doktor.
Chór zgodnych głosów wnet potwierdził ochoczo tożsamość „radosnego kolarza”, co bynajmniej nie uspokoiło owej pani – wręcz przeciwnie – nasiliło jej wewnętrzne obawy, co do osoby, która miała ją za chwilę zbadać i wypowiedzieć się wiążąco jako autorytet w swej dziedzinie na temat aktualnego stanu jej zdrowia.
- Ale parę lat temu on wyglądał… normalnie… - stęknęła przerażona starsza pani, spoglądając z lękiem na klamkę w drzwiach, które lada moment trzeba będzie otworzyć.
- Pewnie była pani zimą. On zimą ubiera się inaczej - odparł natychmiast jakiś jegomość z potężnym, sumiastym wąsem. – Wtedy przychodzi tu piechotą.
Po chwili rozległ się raz jeszcze donośny głos Billy Twompa:
- Zapraszam!
Starsza pani weszła.
Weszła i stanęła jak wryta.
Jedno spojrzenie na osobę lekarza sprawiło, że natychmiast odruchowo cofnęła się i już chciała wyjść, gdy ten spokojnym, pozbawionym zbędnego skrępowania oraz fałszywego patosu głosem uspokoił jej niepotrzebnie wzburzone nerwy:
- Przebieram się, ale niech pani mówi. O co chodzi? Zaraz będę gotów. No więc?
 
Zaiste, w owej chwili był jedynie w slipach i zegarku, co wysoce nadwyrężyło spokój ducha niespodziewającej się zobaczyć coś podobnego pacjentki, która z wrażenia usiadła ciężko na krześle obok jego biurka i zaczęła gardłowo dyszeć, wachlując się dłonią i miotając pełne oburzenia spojrzenia w jego kierunku. On zaś, bez cienia zakłopotania, chodził sobie na bosaka po gabinecie w poszukiwaniu skarpetek, definitywnie gdzieś zagubionych, co oznaczało jednoznacznie, iż tego dnia w tej formie przyjmować będzie swych pacjentów, których i tak nic już zadziwić nie mogło.
Ubrany w nienową, nieco już znoszoną koszulkę z napisem: ELVIS IS THE KING OF ROCK’N’ROLL i tandetne spodnie koloru pomarańczowego, bez skarpetek oraz obuwia, z promiennym uśmiechem na twarzy i ze zwalającym z nóg optymizmem w głosie, ponowił wnet rozmowę:
 
- No więc, co tam z panią? Coś boli, strzyka lub kłuje?
- Pan nie ma butów… - wydukała osłupiała pani.
- Widzę, że z wzrokiem nie najgorzej! – padła wesoła odpowiedź.
- Pan ma rower…
- Wielu ludzi ma rower.
- Pan ma go TU…
- To drogi sprzęt! Muszę mieć na niego oko cały czas, droga pani!
- Pan przed chwilą był prawie nagi…
- Chwileczkę! A slipy i zegarek to mało?
- Pan tu przyjechał w jakimś dziwnym kombinezonie…
- Mam rozumieć, ładnym kombinezonie, tak? Zrobił na pani niezatarte wrażenie? Jeśli tak, to z góry dziękuję!
- Pan krzyknął głośno „ahoj…”
- Czyż każdy z nas nie jest żeglarzem na oceanie nieprzeniknionego bytu i unoszony jego falami dryfuje sobie to tu, to tam?
- Pan jest kolarzem…
- Kim?
- Kolarzem…
Billy Twomp spojrzał na nią badawczo i rzekł głosem poważnym i głębokim:
 
- Primo: sport to zdrowie i polecam pani włączyć go do swego repertuaru rutynowych, domowo-życiowych czynności. To może być prawdziwy przełom w pani życiu. Jeszcze nikomu nie zaszkodził, a pani może nawet pomoże? W zdrowym ciele zdrowy duch!
Secundo: jak to mówią: „albo jesteś uczciwy, albo jesteś bogaty”. Ja wybrałem to pierwsze. Nie dla mnie modne obecnie wśród ludzi młodych życiowe motto, do którego czuję niekłamany wstręt: „zostań bogaty albo przynajmniej umrzyj próbując” i dlatego pewnie nie stać mnie na dobry samochód, ale jest to dla mnie problem nikłej ważności i brak czterech kółek robi na mnie, mniej więcej, takie wrażenie, jak ruchy tektoniczne na Dalekim Wschodzie lub spadek pogłowia bydła w Argentynie w latach trzydziestych zeszłego stulecia. Moje dwa kółka to dla mnie optimum!
Tertio: jestem doktorem nauk medycznych i jako taki dziś tu z panią rozmawiam, zatem może zechce pani w końcu łaskawie wyłuszczyć mi powód swej wizyty, bo jeśli takowy nie istnieje, to nie marnujmy cennego czasu – tam czeka całkiem spora grupka osób, co do których zachodzi pewność, iż padli ofiarą przeróżnych chorób i dolegliwości. W innym wypadku byliby teraz gdzie indziej. No więc? W czym tkwi problem? Słucham!
 
Starsza pani ponownie zaczęła niepokojąco dyszeć i łapać mozolnie powietrze otwartymi ustami, w których zawibrował przykro nabrzmiały język, po czym głośno stęknęła:
O ŚWIĘCI ANIELSCY, i siedząc dotąd na krześle obok biurka swego lekarza, osunęła się bezładnie na nie, lądując twarzą w talerzu z wczorajszymi kanapkami, których Billy Twomp zapewne nie zdążył z powodu natłoku pracy spożyć dnia poprzedniego… Jedna z kanapek została tym samym bezlitośnie zmiażdżona do tego stopnia, że trzy plasterki ogórka, spoczywające na niej uprzednio, przemieściły się nagle na blat stołu, znajdując swą przystań na karcie zdrowia owej damy, czego nie uczyniły trzy krążki cebuli, które pod naporem tak wielkiej siły wyskoczyły spod rozpłaszczonej twarzy i spoczęły na leżącym obok stetoskopie.
 
- No co pani! – zawołał oburzony lekarz. - To moje śniadanie! Specjalny posiłek regeneracyjny, oparty na dużej ilości protein! To jakieś żarty? Jakaś cepeliada?
Jednak wszystko wyraźnie wskazywało na to, że pani nie zemdlała, a jedynie doznała nagłego skoku ciśnienia tętniczego, co w jej przypadku może już wcześniej objawiało się, między innymi, histerycznym lądowaniem twarzą w talerzach lub innymi, nagłymi zmianami postawy ciała i jego normalnego, pionowego charakteru o cechach niedowładu, więc i tym razem doszło zapewne do niefortunnego zachwiania równowagi, w efekcie czego postawa z siedzącej zmieniła się nieoczekiwanie w półleżącą.
Niebawem w gabinecie była już jedna z pielęgniarek, dziewczę bystre i obrotne, która skutecznie odkleiła rozgniecioną kanapkę z policzka pacjentki i na jej ramieniu starsza pani opuściła „królestwo” swego lekarza, i zabrana została niezwłocznie do innego pomieszczenia, gdzie wkrótce zaaplikowano jej kropelki nasercowe oraz uspokajające, i gdy potem zmierzono ciśnienie, wnet okazało się, że doszło do jego gwałtownego skoku, z czym również sobie poradzono, dając szybko lek hipotensyjny.
Nie muszę chyba dodawać, że starsza pani nie ośmieliła się już kontynuować swej wizyty.
 
- Zapraszam! – głos Billy’ego Twompa jeszcze wiele razy radośnie rozbrzmiewał tego dnia w przychodni, lecz poza owym, feralnym „wypadkiem przy pracy”, nikt nie ucierpiał z powodu widoku bosonogiego doktora, jego roweru oraz kiczowatej kwiecistości jego odzienia.
Tego dnia nawet z pamięcią było wcale nie najgorzej. Może to zbawienny wpływ pogody – wszak pora wiosenno-letnia czyni cuda z ludzkimi organizmami, mózgami, nastrojami i szeroko rozumianą chęcią do życia. A może po prostu wszystko było pod kontrolą.
 
Śmiem twierdzić, że to, co nastąpiło później, jawnie temu przeczy…
Pamięć szwankowała jak dotąd, niekiedy dając złudne wrażenie „nagłych przebłysków” przedziwnej „regeneracji”, jednakże były to tylko chwilowe wzloty i krótkotrwały „powrót” do czasów świetności owej bezcennej, nieodzownej do normalnego funkcjonowania zdolności.
 
Któregoś dnia Billy Twomp pojawił się ponownie w gabinecie swego przełożonego, pana Rocha Bombki, który to oznajmił mu głosem radosnym i dalekim od pretensji i niezadowolenia, do którego mógł mieć podstawy, iż nadarza się niepowtarzalna okazja wyjazdu na kilkudniowe szkolenie do pewnej, nadmorskiej miejscowości, czego tematem miał być: CHORY WYSOKIEGO RYZYKA SERCOWO-NACZYNIOWEGO – OD PREWENCJI DO POSTĘPOWANIA W RÓŻNYCH STANACH CHOROBOWYCH, i na które to szkolenie on, jako szef placówki opieki zdrowotnej, postanowił wysłać właśnie jego w ramach obowiązkowego doszkalania się lekarzy.
Wyjazd miał być za dwa dni, czyli w sobotę, o godzinie 20:15, z dworca kolejowego, pociągiem klasy pierwszej, przedział dla niepalących, miejsce przy oknie.
Billy Twomp nie krył swego zadowolenia:
- Bardzo miło mnie pan tym zaskoczył, panie Rochu. Chętnie pojadę. Jak panu zapewne wiadomo, choroby krążenia zawsze były moim „konikiem…”
- Pamiętałem o tym i dlatego pana tam wysyłam. Proszę maksymalnie skorzystać z tego wyjazdu i wrócić do nas bogatszy o nowe, cenne dla społeczeństwa, informacje. I zapamiętać jak najwięcej, bo dobry lekarz, to ratunek dla wielu chorych i często ich ostatnia nadzieja.
 
Dwa dni dość szybko zleciały i nie muszę chyba nadmieniać, iż w sobotę czas dłużył mu się niemiłosiernie, dając złudne poczucie, że wcale nie biegł, zastygnąwszy w martwym bezruchu.
Nasz doktor spoglądał, co chwila na zegarek i od dawna spakowany i przygotowany do podróży, nie mógł już się jej doczekać – lubił bowiem jazdę pociągiem, szkolenia i morze.
 
Gdy nadszedł w końcu czas, aby opuścić mieszkanie, poczuł ulgę i radość jednocześnie.
Szybko zamknął drzwi i ruszył w kierunku stacji.
Szedł szybko, zdecydowanym krokiem, tym samym, którym codziennie wkraczał do swego gabinetu, jakby chcąc tym samym przyśpieszyć moment wyjazdu.
Stojąc później na peronie czuł narastające szczęście i przedziwną lekkość istnienia, jakby nagle wygrał na loterii grube miliony i w jednej chwili stał się panem świata.
Raz jeszcze spojrzał na zegar, wiszący na ścianie, i upewnił się, że za dziesięć minut odjedzie.
Po upływie tego czasu już jechał.
W przedziale był sam.
Poczuł się tam swobodnie, i wyciągnąwszy z walizki małą butelkę brandy, pociągnął sobie z niej jak na prawdziwego pasażera przystało, delektując się jej smakiem i myśląc o tym, co go niebawem czeka. Za trzy godziny miał być na miejscu. To go cieszyło, bowiem zbyt długie podróże koleją nigdy nie były jego pasją i jako męczące i denerwujące zarazem, nie mogły być tym samym miłym i ciekawym doświadczeniem.
 
Ilekroć chciał wyjść z przedziału, zawsze zabierał ze sobą walizkę, aby przypadkiem nie zostać jej pozbawionym, bo to oznaczałoby kompletną klapę i pokrzyżowanie planów.
W pociągu prawie nikogo nie było – tu i ówdzie jakieś wesoło rozmawiające małżeństwo, jakaś zapatrzona w okno matka z dzieckiem, zaczytany w gazecie człowiek w śmiesznym kapeluszu, ktoś śpiący na siedząco z szeroko otwartymi ustami, po których kroczyła dumnie czarna mucha.
 
Za którymś razem, kiedy właśnie wchodził do swego przedziału, dostrzegł konduktora, który akurat spokojnie szedł sobie dalej, jakby nie zależało mu wcale na sprawdzeniu jego biletu.
- Nie to nie! – powiedział do siebie i rozsiadł się wygodnie na kanapie.
Nawet nie zauważył, kiedy nieoczekiwanie zmorzył go nagły sen.
Spał dobre dwie godziny i spałby pewnie dalej, gdyby nie ostro prujący ciszę dźwięk hamulców i głos dochodzący z głośnika, że pociąg za chwilę dojedzie do stacji końcowej.
A więc podróż powoli kończyła się – jeszcze tylko kilka minut i poczuje jak pachnie zdrowe, morskie powietrze.
Jeszcze tylko kilka minut, kilka minut.
 
Gdy znalazł się już na korytarzu, spojrzał nagle mimochodem w okno i stanął jak wryty.
Pociąg właśnie leniwie wtaczał się na peron. Wystarczyło przeczytać nazwę miejscowości, aby poczuć, że zimny pot to jedna z oznak silnego wstrząsu.
Było to jakieś małe, nizinne miasteczko, szare i przytłaczające swą brzydotą.
Poczuł się wtedy, jakby go okradziono z wszystkiego. Już wiedział, że nie jest nad morzem.
Tego był święcie pewien. Może wcale tam nie jechał? Może wcale się tego nie spodziewał?
Może…
- Chwileczkę, przecież… - postawił walizkę na podłodze i szybkim ruchem sięgnął do kieszeni marynarki, gdzie spoczywał spokojnie bilet.
Wyjął go i przyjrzał mu się dokładnie, bardzo uważnie.
To przykre olśnienie nigdy nie powinno było mu się przytrafić.
Było jak kula, wystrzelona z pistoletu, która przeleciała tuż obok ucha i groza tej sytuacji przyćmiła na chwilę rozum, zalewając zimną falą lęku.
- Co to? Co to?
Patrzył w osłupieniu na własny bilet i… na godzinę, na którą został wystawiony.
Patrzył tak przez chwilę przerażony nie na żarty, jakby zobaczył nagle ducha Napoleona.
Zrozumiał, że ma problem, poważny problem – prosty zarazem.
 
TA GODZINA JESZCZE NIE NADESZŁA…
 
Jeszcze sporo czasu dzieliło go od niej. Sporo minut. O tej porze powinna być już noc…
Wtedy pojął, że zapomniał spojrzeć na bilet w domu i upewnić się, o której tak naprawdę wyjeżdża.
Gdyby to uczynił, nie odkryłby wówczas, na korytarzu owego pociągu, że wsiadł doń nie o 20:15, a o 15:20.
Teraz już wiedział, jak nazwać swój problem. Prosty błąd, poważne następstwa.
- Pomyliłem pociągi… Pomyliłem pociągi… Lecz gdzie ja w ogóle jestem? Co to za dziura? Jak się stąd wyrwać, jak stąd dotrzeć nad morze?
Wtedy ujrzał peron i ruch ustał – nadszedł czas, aby wysiąść.
Wraz z innymi wysiadającymi ruszył w kierunku wyjścia, zdruzgotany tym, co niedawno odkrył, załamany i boleśnie uświadomiony przez życie, że z jego pamięcią jest naprawdę źle, wręcz fatalnie. Zawiodła go w najmniej oczekiwanym momencie w najbardziej nieoczekiwany sposób.
- Jak mogłem zapomnieć? Jak mogłem to przeoczyć?
 
Gdy schodził powoli po stopniach zejścia, podbiegło do niego nagle dwóch mężczyzn, niewyglądających zbyt przyjaźnie, i pokazawszy odznaki policyjne, w krótkich słowach oznajmiło mu, że jest aresztowany.
Próbował się wyrywać, lecz oni nie należeli bynajmniej do cherlaków – jeden złapał go mocno od tyłu, podczas, gdy drugi błyskawicznie założył kajdanki.
- Ale za co? Za co? Co ja zrobiłem?
- Pan wie, co pan zrobił. Proszę nie udawać głupka. Od dziesięciu lat jest pan poszukiwany listem gończym pod zarzutem dwóch zabójstw i kilku oszustw. Rysopis się zgadza – wysoki, czarne wąsy, szatyn, lat około czterdziestu, szary garnitur, czerwony krawat. Mało? Nasi ludzie śledzili pana od stacji początkowej. Tam pana namierzyliśmy. Zabawa skończona! Zna pan swoje prawa? Może pan zachować milczenie.
W ostatnim akcie desperacji, a może nagłego przebłysku instynktu samozachowawczego, który lubi zamanifestować swe istnienie zwłaszcza w sytuacjach opresyjnych, Billy Twomp krzyknął na całe gardło, szarpiąc się jak dziki koń, którego ktoś próbuje dosiąść:
- Ale ja nie mam czarnych wąsów! Nie mam czarnych wąsów! Moje są rude! Przecież to chyba widać!
 
Wtedy dwaj mężczyźni spojrzeli na siebie dziwnie i w ich oczach pojawiło się nagle coś, co nazwałbym pewnie wątpliwością, lub czymś, co za minutę, bądź dwie mogłoby nią być.
Widać było, że osiągnęli porozumienie, choć nie padło nawet jedno słowo.
Jeden z nich powiedział:
- On ma rację. Te wąsy się nie zgadzają… Gdzie ma pan dokumenty?
- W kieszeni marynarki – odpowiedział ciężko dysząc lekarz.
- W której?
- W lewej.
- Spójrzmy zatem… - rzekł jeden z mężczyzn i już miał sięgnąć po nie, gdy wzrok oszołomionego i skołowaciałego „podejrzanego” padł nieopatrznie na jednego z pasażerów, który akurat wysiadał z pociągu…
Krew nagle uderzyła mu boleśnie do głowy, a zęby mimowolnie zacisnęły się w przypływie wściekłości.
Tego olśnienia potrzebował.
Olśnienie to było jak wybuch bomby.
- To on! To tamten facet! To jego szukacie! – krzyknął do nich, wskazując brodą wysokiego mężczyznę, łudząco podobnego do siebie jak dwie krople wody, tak samo ubranego, który szedł sobie spokojnie peronem z walizką w dłoni, nie rozglądając się na boki, jakby nie chciał zwrócić na siebie czyjejkolwiek uwagi i jak najszybciej bezszelestnie ulotnić się.
Coś go wnet zdradziło. Coś uświadomiło obu mężczyznom, że popełnili błąd. Coś dało im pewność. Czasem w życiu jedna sekunda zmienia bieg historii…
 
BYŁY TO JEGO WĄSY – CZARNE JAK SMOŁA, GĘSTE WĄSY.
 
Wtedy jeden z nich, wiedząc już, co robić, szepnął cicho do Twompa, mrużąc znacząco oczy:
- Niech pan stoi tu spokojnie. Bez ruchu. Jakby nigdy nic, jasne?
- Jasne – odpowiedział bez namysły niedawny „poszukiwany”.
Gdy wysoki mężczyzna z właściwymi wąsami mijał akurat policjantów, ci błyskawicznie rzucili się na niego jak lwy, powalając na ziemię. W trakcie szamotaniny z kieszeni spodni przestępcy wypadł mały rewolwer i potoczył się po peronie.
Billy Twomp pomimo zakazu, podbiegł wtedy w mgnieniu oka w miejsce, gdzie leżała broń i chwycił ją oburącz, bowiem skuty był od przodu, co umożliwiło mu wykonanie tej czynności.
- Wstawaj, bo strzelam! Ale to już! – wrzasnął na całe gardło w kierunku kłębowiska ciał i wtedy nagle walka ustała, jakby mężczyzn oblano kubłem lodowatej wody – obaj policjanci podnieśli się, a wraz z nimi ów tropiony przez nich, nietuzinkowy bandyta.
- To nie było konieczne. Dalibyśmy sobie z nim radę – rzekł z trudem, łapiąc ustami powietrze, jeden ze stróżów prawa. – Niech pan to odda. Już po wszystkim.
 
Kiedy już kajdanki przestały niemile uwierać nienarażane dotąd na przykre oddziaływania przeguby obu dłoni naszego doktora, padły decydujące, ważne dla sprawy słowa, przełomowe i istotne, niepozostawiające miejsca na nikłą bodaj wątpliwość, gdyż jej miejsce zajęła pewność, oparta na czystej logice.
Dla Billy’ego Twompa było to definitywnym i radosnym powrotem na łono ludzi uczciwych i pełnym oczyszczeniem z niedawnego „zarzutu”.
- Pamiętasz? – rzekł policjant do swego kolegi. – Ten gość nie ma prawej, górnej czwórki. Tak było w aktach. Jeśli to na sto procent ten, zaraz będziemy to wiedzieć. Niech pan otworzy usta – polecił stanowczo.
Początkowo mężczyzna się opierał, lecz nie trwało to długo.
Jego rozbiegane oczy zdradziły go jak ostatni oszust.
Posłuchał.
Wszystko się zgadzało – brakowało właściwego zęba…
- No to idziemy – rzucił mu tajniak. – Pan też z nami pójdzie. Trzeba złożyć zeznania.
- Ale ja muszę być dziś nad morzem! Mam tam szkolenie – jęknął lekarz z paniką w oczach.
- Dziś to już niemożliwe. Musimy pana przesłuchać na okoliczność zatrzymania tego tu, osobnika… Dostanie pan od nas coś w rodzaju „usprawiedliwienia” na piśmie. Sądzę, że nie będzie pan miał przez nas kłopotów.
- Już je mam - rzekł zrezygnowanym głosem Billy Twomp. – Chodźmy, skoro tak trzeba.
 
Na posterunku dostał ciepły obiad i gorącą kawę. Ktoś chętnie zaproponował mu papierosa, ktoś inny z wypiekami na twarzy pstryknął mu piękne zdjęcie, na którym wypadł jak grecki heros w okresie swych największych dokonań. Jakaś przyjazna dłoń poklepała go po ramieniu. Jakiś inny głos powiedział, że taki dzień zdarza się raz w życiu. Ktoś natychmiast odpowiedział, że niektórym nie zdarza się wcale. Takie życie, takie jego koleje.
Wokoło mówiono o nim.
Tylko o nim.
Obiecano podwieźć na dworzec, kiedy będzie wyjeżdżał. Jeden z policjantów miał dopilnować rezerwacji biletu.
Nie spodziewał się tego wcale – spodziewał się nudnego i męczącego przesłuchania.
Patrzył nieco zdziwiony tą niecodzienną „gościnnością”, na to, co się wokół niego działo, i kiedy po jakimś czasie przyszedł do niego oficer, kapitan van der Klotz odpowiedzialny za tę sprawę, usłyszał od niego coś, czego nigdy już nie zapomni:
 
- Wie pan, co, panie doktorze, tak swoją drogą, gdyby nie pan, nigdy pewnie byśmy tego drania nie przyskrzynili. To cwana bestia. Mistrz ukrywania się, twardy gracz. Kiwał nas jak chciał. Dał nam poczuć, co to bezsilność. Dla prawdziwego gliny to najgorsze upokorzenie. Niech pan pomyśli: jeśli to pan, a nie on, zostałby dziś aresztowany, zamknęlibyśmy nie tego człowieka. Ten gość znów wymknąłby się nam z rąk, jak to robił przez ostatnie lata. Znów przegralibyśmy. Ta pomyłka to coś genialnego! Taki przypadek, który zdarza się raz na milion razy i raz na tysiąc lat! Nie chcę nawet myśleć, co by było, gdyby wsiadł pan do właściwego pociągu. Coś niebywałego! I to, że udało się panu zachować pomimo wszystko zimną krew i przekonać moich chłopców. Oni nie kupiliby żadnej lipy. To fachowcy. Pan jest dziś bohaterem. To była tak naprawdę pana akcja, panie Billy – tylko pana. Jak żyję, czegoś takiego nie widziałem, da pan wiarę?
 
Kiedy następnego dnia dotarł w końcu szczęśliwie na swoje szkolenie do nadmorskiej miejscowości, w każdym kiosku, w każdej gazecie, i lokalnej, i ogólnokrajowej, mógł, obok wzmianki o zatrzymaniu groźnego przestępcy, poszukiwanego w wielu krajach Europy, obok jego zdjęcia ujrzeć także własne, pod którym napisano, że gdyby nie on, Billy Twomp, lekarz medycyny i jego pojawienie się w pociągu i potem w owym nizinnym miasteczku, zupełnie przez przypadek, nigdy nie doszłoby do ujęcia przebiegłego, nieuchwytnego przestępcy.
Nigdy nawet przez krótką chwilę nie marzył, że ktoś nazwie go kiedyś bohaterem i będzie mówił to śmiertelnie poważnie, nie mając na myśli kpiny.
 
Śmiem twierdzić, że jest coś z prawdy w powiedzonku, że „nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”, tkwi w nim pewna, głęboka mądrość, z którą nie sposób się nie zgodzić, i przykład naszego niezwykłego doktora udowodnił tę teorię w całej swej rozciągłości.
Wszak nie pisarze, lecz samo życie, pisze najciekawsze, najbardziej zaskakujące scenariusze…
- To się nazywa POTĘGA SKLEROZY! Jakoś wcale mnie to nie martwi. Jakoś nie jest mi z tym źle. Czasem tylko myli się to i owo, ale… przecież na ogół wszystko jest pod kontrolą, nieprawdaż? - rzekł potem do siebie któregoś dnia, śmiejąc się pod nosem, jak z pierwszorzędnego dowcipu. – Kto by pomyślał, że coś podobnego może wyjść komuś na dobre. Powinni o tym nakręcić kiedyś film. Byłoby to coś, byłoby to naprawdę coś.
 
 
 
 
 
4 stycznia 2018

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
mike17 · dnia 10.01.2018 11:03 · Czytań: 1498 · Średnia ocena: 4,88 · Komentarzy: 45
Komentarze
Lilah dnia 10.01.2018 21:00
Po przeczytaniu Twojej humoreski, Mike, przestaję się bać sklerozy, słowo. :)
Przeczytałam z przyjemnością i szerokim uśmiechem.
Pozdrawiam serdecznie, :) Lila
mike17 dnia 10.01.2018 21:26
Bardzo Lilu dziękuję za uwagę :)
A skleroza?
Nie bójmy się jej.
Może ona sama w strachu?

Lilu, ukłony :)
Lilah dnia 10.01.2018 22:24
mike17 napisał:
Może ona sama w strachu?

Może. I tego się trzymajmy. :)
maak dnia 10.01.2018 23:27
Podoba mi się styl narracji. Rozumiem, że osoba, która powinna mnie ratować, sama potrzebuje ratunku. Tylko dlaczego to ma być Billy Twomp, a nie, na przykład Lubomirski lub Potocki, lub inny medyk, ze wspaniałym nazwiskiem? Dlaczego nie nasz wspaniały, przaśny doktór, który nas świetnie i bezproblemowo zgładzi, nie mając przy tym żadnych wyrzutów sumienia. Wiadomo, jest najlepszy! Od czarnej ospy, do choroby popromiennej. Jest przecież specjalistą od niemożliwego. Stylistyka trochę taka wsteczna i zapomniana, ale ją akurat uwielbiam :)... z młodszymi może być kłopot :). Też mam wrażenie, że parę lat temu, wyglądało to trochę normalniej. Naprawdę! Parę, parę lat wcześniej. Mam takie wrażenie jakby coś wracało. Coś, czego wcale się nie spodziewałem. Tylko czy to naprawdę jest pod kontrolą? Czy wolę to, co było wcześniej?, czy to, co nadchodzi?, a może to, co dawało nadzieję na normalność dla moich potomków? Twój tekst tym razem bardziej zmusił mnie do myślenia, niż do przeżywania. Naprawdę dobry.
Maak
Miroslaw Sliwa dnia 11.01.2018 08:41 Ocena: Świetne!
Witaj Michale. Ten tekst oprócz zabawnych i mniej zabawnych perypetii związanych ze "sklerozą", a właściwie z niekontrolowanym rozkojarzeniem napisany został w takim przyjemnym, anegdotycznym stylu. U mnie wywołał sentymentalne wspomnienia i tęsknotę za starymi komediami pomyłek
Czeski błąd; 20;15 pomylona na 15;20, kobieta pod wpływem zadziwionego wzburzenia wpadająca twarzą w kanapkę, policjanci, którym mylą się sobowtóry różniące się istotnymi jednak szczegółami.
No tak; komedia omyłek z pomyślnym rozwiązaniem.
Odnośnie rozkojarzenia; rzecz działa się tuż po minionych Świętach. Wychodzę z domu. Już zamykam drzwi na klucz, nagle, ni stąd ni zowąd myśl-zwątpienie, myśl-wkręcenie: Czy wyłączyłem gaz? Sekunda odrętwienia przy tym zamku, w pozycji na wpół zgiętej, oczywiście. Konkluzja; nie wiem i nie pamiętam. Otwieram więc drzwi, biegnę do kuchni; gaz zakręcony, sprawdzam więc kurki od wody, wszystko w porządku, ale kiedy zacząłem szukać żelazka w celu sprawdzenia stanu tego urządzenia, to przystanąłem, bo zdałem sobie sprawę z faktu, że ostatni raz, własnoręcznie prasowałem chyba jakieś pół roku wcześniej. Wychodząc, na wszelki wypadek zamknąłem drzwi na wszystkie zamki, czego normalnie nigdy nie czynię i przez jeszcze dobrą godzinę chodząc po mieście, załatwiając swoje sprawy byłem mocno poirytowany tym nieuzasadnionym, choć chwilowym brakiem zaufania do samego siebie. Po prostu i tak bywa.

Tekst mi się podobał.

Pozdrawiam. :)

Mirek
mike17 dnia 11.01.2018 11:36
Dzięki, Maczku, za odwiedziny i garść refleksji, które wywołał mój tekst :)
Zjawisko sklerozy zawsze mnie fascynowało i chciałem je zgłębiać.
To ciekawe, że była pamięć i bach, nie ma jej.

Mirku, właśnie o taką komedię pomyłek mi tu chodziło.
W ogóle o obraz totalnej sklerozy i rozkojarzenia.
I czym to się może skończyć.

Też tak mam czasem jak Ty - sprawdzam po kilka razy to samo.
To jakieś natręctwa :)
Ale z tym można żyć.

Raz jeszcze dziękuję Wam i pozdrawiam kawowo :)
ajw dnia 12.01.2018 13:33 Ocena: Świetne!
Widzę, że nie tylko w bajkach dajesz radę, ale i w kolejnej dziedzinie. Brawo, miku :) Bardzo fajnie się czyta (zajrzałam wczoraj późnym wieczorem, tuż przed spaniem i miałam o czym rozmyślać nim połknął mnie Morfeusz). Komedia murowana. I jak to trzeba uważać na zęby, które mogą stać się znakiem szczególnym ;)
mike17 dnia 12.01.2018 13:59
Tak, trza uważać na zęby, Iwonko bo mogą one nas zdradzić :)
Swoją drogą skleroza nie jest taka straszna jak widać, nigdy nie wiadomo, co z niej wyniknie.
Ta humoreska to kolejny mój experyment literacki, nie lubię stać w miejscu.

Bardzo się cieszę, że się podobało, czyli jednym słowem zadziałało!

A o to mi akurat chodziło :)

Dzięki za dobre słowo :)
Krzysztof Konrad dnia 12.01.2018 18:25
Mike, a raczej styl Majka, z którym wcześniej nie miałem do czynienia. Ciekawe rzeczy piszesz. Z tym pokazywaniem brodą to skislem ze śmiechu. Pozdrawiam.
mike17 dnia 12.01.2018 18:33
Bo ja lubię zaskakiwać, Krzysiek, poważka :)

Dzięki za czytańsko :)
Milena1 dnia 12.01.2018 21:33
Dziękuję mike za zaproszenie pod Twoją humoreskę, jest mi bardzo miło, ale nie wiem czy dobrze zrobiłeś.:) Tekst, jak dla mnie strasznie przegadany, akcja toczy się chyba w realiach przedwojennych, to szczegół, ale opisane sytuacje - kompletnie niewiarygodne, nie jest więc to dowcip sytuacyjny jaki lubię, bardziej kojarzy mi się z Jasiem Fasolą albo Benny Hill'em, których jeszcze mogę oglądać ale czytać też bym chyba nie dała rady :) Ogólnie temat jest mi bardzo bliski, bo sama mam kłopoty z pamięcią, ale tak jak bardzo lubię czytać Twoje opowiadania, to tutaj niestety nie.
Jeszcze masz niekonsekwencje :
Cytat:
Za­iste, w owej chwi­li był je­dy­nie w sli­pach i ze­gar­ku,

a zaraz potem
Cytat:
Ubra­ny w nie­no­wą, nieco już zno­szo­ną ko­szul­kę z na­pi­sem: ELVIS IS THE KING OF ROCK’N’ROLL i tan­det­ne spodnie ko­lo­ru po­ma­rań­czo­we­go

Pozdr :)
mike17 dnia 12.01.2018 21:49
Mileno, on był najpierw w slipach i zegarku, a potem już w koszulce :)
Był w trakcie ubierania się i przyjmowania pacjentów.
W każdym razie, starał się.

Akcja nie toczy się przed wojną, a obecnie, ale chciałem jej nadać taki oldskulowy charakter, co by nie było zbyt modern.

Fajnie, że skojarzyłaś to z Bennym Hillem, właśnie taki humor lubię :)

Dla każdego coś miłego - zatem nie zawsze Ci dogodzę :)
Nie zawsze jest to możliwe, bo rozmijają się nasze priorytety.
Opowiadanie jest czymś, co może może być odebrane różnie, zatem zawsze rozumiem, że komuś mogłem nie przypasować.

Pozdrawiam warszawską nocą :)
imre dnia 13.01.2018 01:32
Cześć


Ogólnie przyjemnie było poczytać twoją humoreskę na koniec tygodnia. Chociaż raczej nazwałbym to zestawem dygresji. Oczywiście pisane z przymrużeniem oka i u mnie wywołało uśmiech.

Nie wszystko mi się jednak podobało ale to może sprawa gustu; ) bo nie jestem biegły w technice...
Zwrócę tylko uwagę na przydługie zdania i opisy mocno spowalniające rozwój akcji
Np tu:
"Po­dob­nie do wy­ra­zu twa­rzy swego prze­ło­żo­ne­go, pana Rocha Bomb­ki, emi­gran­ta z Pol­ski, który kilka razy w roku za­pra­szał go wiel­ce de­li­kat­ny­mi słowy, nie­mal­że jak swą ob­lu­bie­ni­cę na rand­kę w świe­tle księ­ży­ca, na tzw. dy­wa­nik, i któ­re­go słowa były dlań jak letni deszcz, dawno za­po­mnia­ny śnieg (naj­le­piej ze­szło­rocz­ny) lub cho­ciaż­by nie­wie­le mó­wią­cy sze­lest liści albo nawet sze­lest wszyst­kich liści tego świa­ta, we wszyst­kich kra­jach i na wszyst­kich kon­ty­nen­tach, do­rzu­ciw­szy doń usy­pia­ją­cy szum sosen, świer­ków i mo­drze­wi."
To na pewno jedno zdanie?; )

Z drugiej strony tworzysz tym sposobem niebagatelny klimat

Na pewno nie był to stracony czas

Zdrówka życzę
Dobrej nocy a może już dnia; )
mike17 dnia 13.01.2018 11:15
Witaj, Imre, pod tą humoreską sklerotyczną :)
Słusznie zauważyłeś, że długość niektórych zdań jest tu różna, chciałem jakoś podbić efekt groteski, budując zdania z gruntu brzmiące osobliwie.
Gdybym to napisał zdaniami telegraficznymi, nie byłoby już tego efektu.

Cieszę się, że się podobało, niełatwo jest śmieszyć, to insza inszość :)
Dzięki za przybycie i refleksje.
Zapraszam w przyszłości.

Pozdrawiam i miłego dnia życzę!
Figiel dnia 13.01.2018 11:35 Ocena: Świetne!
A ja powiem tak: gdy zobaczyłam kategorię "humoreska", już byłam ciekawa i przez głowę przemknęła mi myśl: jak też Mike ze swoim charakterystycznym stylem i długimi zdaniami (daj Boże mnie takie konstruować!) da radę z opisami i wszystkimi tymi błyskotkami, którymi humoreska powinna się charakteryzować, a które tak łatwo rozwodnić. Ciekawość zaspokoiłam lekturą, obawy były niepotrzebne, bo proszę:
Cytat:
Jedna z ka­na­pek zo­sta­ła tym samym bez­li­to­śnie zmiaż­dżo­na do tego stop­nia, że trzy pla­ster­ki ogór­ka, spo­czy­wa­ją­ce na niej uprzed­nio, prze­mie­ści­ły się nagle na blat stołu, znaj­du­jąc swą przy­stań na kar­cie zdro­wia owej damy, czego nie uczy­ni­ły trzy krąż­ki ce­bu­li, które pod na­po­rem tak wiel­kiej siły wy­sko­czy­ły spod roz­płasz­czo­nej twa­rzy i spo­czę­ły na le­żą­cym obok ste­to­sko­pie.

Do tego budzący sympatię zapominalstwem pan doktor, którego ta drobna przypadłość prowadzi na łamy gazet jako bohatera. Farciarz, bo mnie skleroza prowadzi jedynie do nadprogramowych( szczególnie rano!) powrotów do domu, bo może okno, może żelazko, a może gaz. O rękawiczkach i parasolkach nie wspominam. Rzeczywiście nie boli, ale nachodzić się trzeba:)
Kiss:)
mike17 dnia 13.01.2018 12:03
Hello, Beatko, na morzu absurdu i groteski :)
Tak, przy sklerozie trza się nabiegać, to pewne.
Powiem Ci w tajemnicy, że poniekąd pan Twomp ma swego odpowiednika w życiu - to nasz lekarz rodzinny, pan W. któremu zresztą dedykowałem ten kawałek.
Czasem potrafi odstawić takie hece, że szczęka opada :)
Ale jest za to powszechnie lubiany i szanowany.

Także co nieco, co tu czytałaś, wydarzyło się naprawdę.

Bo czymże jest ta nasza skleroza?
Nami.
Wracamy sprawdzać gaz, okna, zamknięte drzwi.
I ja to mam :)

Ale sklercia ma plusy.
A wiesz jakie?
Czasem zapominam to, co przykre, pokrywam to jakąś mgłą niepamięci.
A może to instynkt samozachowawczy, bo ja stronię od wszystkiego, co przykre.

W każdym razie ze sklerą musimy żyć i basta!

Bardzo dziękuję Ci za wiarę we mnie i czytanko!
Dla takich Czytaczy jak Ty warto pisać.

Kiss :)
Ania_Basnik dnia 14.01.2018 16:00 Ocena: Świetne!
Świetny tekst Mike!
Groteska jak u Benny Hilla :) Bardzo mi się podobała Scenka u doktorka w gabinecie. Jesteś w cudownej formie! Tak trzymaj!
mike17 dnia 14.01.2018 16:39
Aniu, jakże miło mi Cię widzieć pod tą humoreską a la Benny Hill :)
Chciałem z tej sklerozy wycisnąć ósme soki.
Bo warto.
A scenka u doktora jakże charakterystyczna dla pana Twompa.

Dzięki za wizytę i podobanie się :)
Hubert Z dnia 15.01.2018 10:57 Ocena: Świetne!
Mike, tego było mi trzeba na rozpoczęcie dnia. Dobrego humoru w świetnym wykonaniu.
Pozdrawiam. :)
mike17 dnia 15.01.2018 13:33
No to się bardzo cieszę, Hubercie, że się podobała moja opowiastka :)
Twoje słowa to miód na moją artystyczną duszę.

Pozdrawiam mroźnie :)
Silvus dnia 15.01.2018 14:52
Cytat:
pod­ska­ki­wał ner­wo­wo i nie do końca w kom­for­to­wy dla sie­bie spo­sób, pe­wien le­karz z ma­łe­go mia­stecz­ka

Zbędny przecinek.

Cytat:
Mógł­by o owym nie­bo­le­snym, lecz jakże utrud­nia­ją­cym żywot pro­ble­mie, na­pi­sać książ­kę.

Nie wiem, czy to reguła, ale ja usunąłbym przecinek po "problemie".

Cytat:
co na­le­ża­ło­by na­zwać naj­bez­piecz­niej, od­le­głym wspo­mnie­niem

Zbędny przecinek.

Cytat:
Skoro nie ma się do końca wglą­du w to, czego się do­świad­cza, to na­stęp­ne­go dnia rano można nie pa­mię­tać wy­da­rzeń wie­czor­nych, i tego wszyst­kie­go, co było, mogło być, lub wręcz de­fi­ni­tyw­nie po dro­dze wy­da­rzy­ło się.

Zbędne przecinki przed "i" oraz przed "lub".

Cytat:
zmor­do­wa­ny dys­kom­for­tem, jaki nie­wąt­pli­wie wy­wo­łu­ją he­mo­ro­idy pa­cjent

Nie wiem, czy to reguła, ale ja postawiłbym przecinek po "hemoroidy".

Cytat:
sza­no­wa­ne­go po­mi­mo wszyst­ko, Billy’ego Twom­pa

Albo usuń przecinek przed "Billy'ego", albo dodaj przed "pomimo".

Cytat:
w chwi­li gdy ci mil­cząc, ba­da­ją uważ­nie ich ciała

Nie wiem, czy to reguła, ale ja postawiłbym przecinek przed "milcząc".

Cytat:
a­si­li­ło jej we­wnętrz­ne obawy, co do osoby, która

Zbędny przecinek przed "co do".

Cytat:
i brak czte­rech kółek robi na mnie, mniej wię­cej, takie wra­że­nie, jak ruchy tek­to­nicz­ne na Da­le­kim Wscho­dzie

Usuń przecinek po "mniej więcej", bo w tej chwili brzmi, jakby ten zwrot odnosił się do doktora, a nie do wrażenia ("mniej więcej mnie" ).

Cytat:
co w jej przy­pad­ku może już wcze­śniej ob­ja­wia­ło się, mię­dzy in­ny­mi, hi­ste­rycz­nym lą­do­wa­niem twa­rzą w ta­ler­zach lub in­ny­mi, na­gły­mi zmia­na­mi po­sta­wy ciała i jego nor­mal­ne­go, pio­no­we­go cha­rak­te­ru o ce­chach nie­do­wła­du, więc i tym razem do­szło za­pew­ne do nie­for­tun­ne­go za­chwia­nia rów­no­wa­gi

Z tego fragmentu wynika, że normalny, pionowy charakter posiadał cechy niedowładu, a chyba nie o to Ci chodziło. :)

Cytat:
nada­rza się nie­po­wta­rzal­na oka­zja wy­jaz­du na kil­ku­dnio­we szko­le­nie do pew­nej, nad­mor­skiej miej­sco­wo­ści

Zbędny przecinek po "pewnej" - w tej formie brzmi to tak, jakby ta przydawka była równorzędna z "nadmorskiej" (tj. była stałą cechą tej miejscowości). Bo "pewna" jest "nadmorska miejscowość", a nie miejscowość jest nadmorska i pewna.

Cytat:
iż nada­rza się nie­po­wta­rzal­na oka­zja wy­jaz­du na kil­ku­dnio­we szko­le­nie do pew­nej, nad­mor­skiej miej­sco­wo­ści, czego te­ma­tem miał być: CHORY WY­SO­KIE­GO RY­ZY­KA SER­CO­WO-NA­CZY­NIO­WE­GO – OD PRE­WEN­CJI DO PO­STĘ­PO­WA­NIA W RÓŻ­NYCH STA­NACH CHO­RO­BO­WYCH

O ile jestem oczytany (a nie jestem), niezręcznie brzmi "czego tematem miał być". "Czego" zamieniłbym na "którego" (bo nie określamy jakiegoś "czegoś", tylko konkretne szkolenie). "Miał być" ostatecznie by mogło zostać, gdyby przyjąć, że tematem jest "CHORY"; ale tematem są (jak ja to osobiście widzę) "rodzaje postępowania", przyjmowane domyślnie ("(...) – (RODZAJE POSTĘPOWANIA) OD PREWENCJI DO POSTĘPOWANIA (...)" ). Tak więc, "miał być" powinno dla mnie brzmieć "miało być" lub w ogóle "którego temat brzmiał".

Cytat:
„ko­ni­kiem…”

Wielokropek przesuń za cudzysłów.

Cytat:
bo dobry le­karz, to ra­tu­nek dla wielu cho­rych

Zbędny przecinek przed "to".

Cytat:
Dwa dni dość szyb­ko zle­cia­ły i nie muszę chyba nad­mie­niać, iż w so­bo­tę czas dłu­żył mu się nie­mi­ło­sier­nie, dając złud­ne po­czu­cie, że wcale nie biegł, za­sty­gnąw­szy w mar­twym bez­ru­chu.

"Mu" brzmi mi niezręcznie. Lepiej wyraźnie "Billy'emu Twompowi".

Cytat:
Nasz dok­tor spo­glą­dał, co chwi­la na ze­ga­rek i od dawna spa­ko­wa­ny i przy­go­to­wa­ny do po­dró­ży, nie mógł już się jej doczekać

Zbędny przecinek przed "co chwila" i albo postaw przecinek po pierwszym "i", albo usuń po "podróży".

Cytat:
i jako mę­czą­ce i de­ner­wu­ją­ce za­ra­zem, nie mogły być tym samym miłym i cie­ka­wym do­świad­cze­niem.

Albo postaw przecinek po pierwszym "i", albo usuń po "zarazem".

Cytat:
Jego roz­bie­ga­ne oczy zdra­dzi­ły go jak ostat­ni oszust.

"Jako ostatniego oszusta".

Cytat:
Na po­ste­run­ku do­stał cie­pły obiad i go­rą­cą kawę.

To chyba największa niespodzianka w całym tekście. ;)

Cytat:
Wo­ko­ło mó­wio­no o nim.Tylko o nim.

Drapię się w głowę, bo czy policjanci tak chętnie rozgłaszaliby jego brawurę - kosztem własnych zasług?

Cytat:
Wszak nie pi­sa­rze, lecz samo życie, pisze naj­cie­kaw­sze

Zbędny przecinek przed "pisze".

Albo masz miszmasz z łącznikami i półpauzami, albo przyjąłeś nie rozpoznaną przeze mnie regułę.

Niektóre fragmenty mi się podobały, ale ogólnie swoje poczucie humoru zgubiłem gdzieś dawno temu w Wiśle.

Pozdrawiam Cię.
mike17 dnia 15.01.2018 15:07
Silvus, dzięki za literacki nalot i sugestie :)
Tekst pochodzi sprzed 4 lat, teraz przeszedł lifting, ale przecinkom faktycznie się nie przyglądałem, chodziło mi o wyrugowanie dłużyzn w tekście i jego większy dynamizm.
Oraz dopieszczenie poszczególnych zdań.
Gdybym teraz to pisał, przecinki pewnie byłyby na miejscu :)

Przecinkom się przyjrzę.
Reszta pozostaje bez zmian.

Pozdro!
Ula dnia 15.01.2018 15:52
Mike,
Ciekawie było zobaczyć Cię w trochę innej odsłonie. Tekst ma swój klimat, specyficzny dowcip, który wpisuje się w perypetie Twojego bohatera. Nie jest to do końca moje poczucie humoru, bo momentami doktor nieco mnie irytował, ale całość utrzymana jest w pewnej konwencji, która może się podobać.
Pozdrawiam ciepło :)
mike17 dnia 15.01.2018 16:01
Ulu, wiem, że każdy z nas ma inne poczucie humoru (oby je w ogóle miał :)), a ja chciałem dać tekścik taki przaśny z lekka, bez zadęć na wielką sztukę, z takim, właśnie, niewyszukanym dowcipem.

Jakoś mi pasował do głównej postaci pana Twompa, bo skoro nasz lekarz jest nieco "swojski" że się tak niedokładnie wyrażę, to humor chciałem dopasować do jego ogólnej przaśności.

Chciałem, by był to humor a la Benny Hill, czyli wiadomo, o co chodzi :)
Nic dodać, nic ująć.

Bardzo Ci dziękuję za czytanko i zapraszam wkrótce na poważną rzecz.

Pozdrawiam serdecznie :)
Silvus dnia 15.01.2018 19:43
mike17 napisał:
Reszta pozostaje bez zmian.

Jeśli masz na myśli zauważone przeze mnie (i niezauważone) błędy i niezręczności stylistyczne - w przypadku gdy zajmiesz się jedynie interpunkcyjnymi - to można wiedzieć, czemu? <marszczy brwi>

A do pierwszego komentarza zapomniałem dodać, że tak jak irytuje mnie miejscami swobodny styl, tak klimatowi nic nie mogę odmówić. Albo ja się za bardzo wczuwam, albo Ty potrafisz tak dobrze go stworzyć.
mike17 dnia 15.01.2018 20:21
Wyraziłem się chyba wyraźnie.
Przecinki trochę wymknęły mi się spod kontroli, ale reszta nie.
Stąd moje zdanie, że nic już nie zmienię.

Ja nie piszę od wczoraj, a od 17 lat.
Zatem darujmy sobie drobiażdżki.

Starałem się naprawdę oddać coś na kształt absurdu.
Takiego Benny Hilla.
Nic ponadto.
Nie miałem żadnych większych ambicji, jeno korzenną rozrywkę.

Może Ciebie denerwuje mój luz, a ja właśnie w nim piszę moje najlepsze kawałki :)
Silvus dnia 15.01.2018 20:36
mike17 napisał:
Zatem darujmy sobie drobiażdżki.

No i o to stwierdzenie mi chodziło, bo ja jestem perfekcjonistą (czy jak to tam nazwać ze strony psychologicznej). Rzadziej uznam coś za drobiazg. A w przypadku, gdy coś napiszę konkretnie i dokładnie w komentarzu, to to z urzędu nie jest dla mnie drobiazg. :)

Na pewno nie chciałem odnosić się do uczenia Cię czegoś, jeśli tak wyszło, to wybacz.
mike17 dnia 15.01.2018 20:46
Kiedy to pisałem 4 lata temu, byłem jeszcze chyba nie na tym poziomie "Przecinków" co jestem dziś - dziś już tak bym nie napisał.

I dlatego dziękuję Ci, Michał, za dobre rady.

Nie mam żalu o nic, ale i własne zdanie mieć muszę - wybacz :)
retro dnia 17.01.2018 11:07 Ocena: Świetne!
Michał, dziękuję za zaproszenie, bo Twoja humoreska poprawiła mi humor, a czy nie o to chodzi w humoresce?

Fajnie nakreślony główny bohater, który dzięki swojej wadzie – właśnie – to mi trochę nie pasuje, bo dlaczego dałeś pointę, że poprzez swoje zapominalstwo uczynił świat lepszym? Chyba, że chciałeś pokazać, że powinniśmy siebie akceptować takimi jakimi jesteśmy? Jeśli tak, to gra i buczy.

A, jeśli mowa o akceptacji siebie - zapraszam do mojej miniatury, pt. „Sąsiedzi”.

Z pozdrowieniami,
Retro:)
mike17 dnia 17.01.2018 12:11
Witaj, Aniu, pod tą opowieścią sklerotyczną :)
Dobrze mówisz - chciałem poza ewidentnymi skutkami sklerozy ukazać coś jeszcze, co jest w końcówce opka: Billy Twomp akceptuje się takim, jakim, jest, ze swoją przypadłością.
I to chciałem polecić wszystkim, którzy są zbyt krytyczni względem siebie.

Bo tylko poprzez samoakceptację możemy akceptować innych.

No i jak to zwykle u mnie - musiał być happy end :)

Bardzo Ci dziękuję za odwiedziny i czytanko - "Sąsiadów" wkrótce nawiedzę :)

Pozdrawiam topniejącym śniegiem :)
retro dnia 17.01.2018 14:05 Ocena: Świetne!
Tak, akceptacja siebie jest ważna, tylko oby nie popaść w samouwielbienie.

Happy end potrzebny w opowieściach, chociaż bardziej w życiu. Dobra, nie smęcę już.

Miłego popołudnia:)
mike17 dnia 17.01.2018 14:25
Dobrze prawisz - konieczna jest doza samokrytycyzmu :)
Quentin dnia 23.01.2018 18:44 Ocena: Bardzo dobre
Wszystko się jakoś ułoży

Obecny.
Nowy rok, nowy Mike :-) Od bajek do humoreski. Popieram, wszak nie ma co "dusić" się we własnym sosie. Literatura to bogactwo, którego nie wolno marnować, dlatego tym bardziej zachęcam do "poszukiwań" tych, którzy wiedzą, co w trawie piszczy.

Komentarze moich poprzedników utwierdzają mnie w przekonaniu, że tekst jest niezły, ale chyba bardziej nieźle wyglądałby na szklanym ekranie. Nie jest to w żadnym razie hate z mojej strony, o czym na pewno doskonale wiesz. Rozumiesz, porównania do Benny'ego Hilla ( giganta humoru) samowolnie wywołują takie skojarzenia.

Uwagą, będę silił się na kiepską poetykę. Tworząc ten tekst dałeś mu skrzydła, ale żeby polatać potrzeba telewizji, dlatego też ufam, że kiedyś będziemy obserwowali "Potęgę sklerozy" w przerwie między jednym gównem w stylu "ukryta prawda" a drugim w stylu "całujcie mnie w dupę" ( jest coś takiego...?) :-)

Wierzę, że wszystko się jakoś ułoży.
Czekam z niecierpliwością na następne podejście.

Pozdrawiam
Quen
mike17 dnia 23.01.2018 19:54
Witaj, stary, czekałem na Twój koment jak zwykle :)
Tak, nie warto stać w miejscu, dlatego sięgnąłem tym razem po humoreskę, chyba drugą w mojej karierze po "Cibkovsky to brzmi dumnie", ale musiałem, jakoś tak poszło.

Te zmiany dobrze mi robią.
Mam jakieś świeże powietrze w mózgu i mogę wchodzić w nowe światy.
A to mi się bardzo podoba.

Masz rację - może byłby z tego śmieszny film?
Kto wie...
Na pewno Benny Hill by się nie obraził :)

Stary, następne podejście będzie już inne, bardzo mocne.
Wracam do męskiej prozy i do prawdziwego mike'a.
A więc do zoba niebawem!
Będzie się działo, oj będzie, masz to jak w banku.

Ahoy!
Ape dnia 31.01.2018 21:23
Witam. Nie doczytałam do końca, bo nudne i sztuczne, na granicy grafomanii. Może i zabawa była, ale dla autora. Dziwię się jak można coś takiego tworzyć. Może następne teksty będą lepsze.
mike17 dnia 31.01.2018 21:42
Po prostu trzeba było najzwyczajniej przeczytać tekst do końca.
Wtedy tylko można wyciągać wnioski.
Bo ani on nudny, ani sztuczny, tylko zwyczajnie nie dla Ciebie, i tyle.
Czytaj co innego. może tam się odnajdziesz :)
Jacek Londyn dnia 31.01.2018 22:19
Że też czytelnicy nie mogą zrozumieć, że portalowi autorzy piszą przede wszystkim dla
siebie. :)
mike17 dnia 31.01.2018 22:31
Każdy autor pisze dla siebie i na świat wydobywa to, co w nim drzemie, ale najpierw jest obnażanie siebie i wyrzucanie z siebie tego, co chciałoby się zobaczyć w prozie bądź poezji.
Pisanie "pod kogoś" to nie jest uczciwe.
Jedyne zdrowe i uczciwe pisanie to szczere i własne, pisane dla siebie, a już drugą sprawą jest, czy publiczność to polubi :)
Jeśli tak, to zrealizuje się ideał > każdy pisarz pisze dla siebie, oczywiście mając na myśli odbiorców, ale pierwotnie to on jest odbiorcą.
Jeśli czytacze kupią jego utwory, to znaczy się, że odniósł sukces.
Jacek Londyn dnia 31.01.2018 22:39
Jeśli czytacze kupią jego utwory, to znaczy się, że odniósł sukces. - Kasa wymiarem sukcesu? Już dalej nie pociągnę, bo EF mnie skarci. :)
mike17 dnia 31.01.2018 22:49
"Kupią" użyłem w przenośni.
Ape dnia 01.02.2018 08:51
Zajrzałam, bo uważałam, ze ktoś, kto bezkompromisowo atakuje innych, pewnie pisze rewelacyjnie, a tu kicha.
Darcon dnia 01.02.2018 09:34
Jacku, Mike, mam odmienną opinię. Piszę dla Czytelnika, pisanie dla siebie nie ma dla mnie sensu. Wiem, co mam w głowie, po co mi to spisywać dla siebie? Chcę podzielić się z Czytelnikiem moim odbiorem świata, co o nim myślę, jak go postrzegam. Pisanie dla siebie, to jak granie aktora do pustej sali w teatrze. Co nie znaczy, że nie można.
mike17 dnia 01.02.2018 11:39
Jak widać jest wiele teorii odnośnie pisania - niech każdy pozostanie przy własnej :)
al-szamanka dnia 19.06.2018 10:01 Ocena: Świetne!
Cytat:
- Widzę, że z wzro­kiem nie naj­go­rzej!

poprawnie, ale ze wzrokiem lepiej brzmi

Ha, ha, ha... no jeżeli takie skutki ma mieć skleroza, to jeżeli ktoś ją u mnie zauważy nie będę robić nic przeciwko :D
Przyjemne czytanie.
Lekki, żartobliwy, jakby pobłażający przywarom lekarza tekst.
Były momenty, w których mocno zagrała mi wyobraźnia i zaczęłam się zastanawiać, jak bym się zachowała, gdyby mój lekarz przyjął mnie w slipach z dodatkami. Mam poczucie humoru i chyba jednak zdjęłabym spodnie, albo bluzkę... tak dla równowagi :D
No i polubiłam Twojego bohatera, nie dlatego, że zbieg okoliczności bohatera z niego zrobił, ale dlatego jakim jest.
A tak w ogóle to brakuje mu żony.
Takie poczciwej, co to by mu piekła ciasto w niedzielę i najlepiej mocno krótkowzrocznej.

Pozdrawiam serdecznie :)
mike17 dnia 20.06.2018 19:15
Aldonko, widzę, że utwór się podobał :)
Nieczęsto piszę humoreski, w zasadzie wcale, więc tym bardziej się cieszę, że kawałek zagadał.
Znam faceta, pierwowzór bohatera, który jest lekarzem w naszej przychodni.
Nie raz przyjmował mnie na bosaka lub bez koszuli, więc wiem, o czym piszę :)
Facet jest kolarzem i to ostro zakręconym, bo trzyma rower w gabinecie.
Ludzie go kochają, bo umie pomóc.
A z żoną się rozwiódł, bo zapisał ją kiedyś na kurs prawa jazdy i puściła się z instruktorem.
Także to bardzo barwna postać.

Uwagę uwzględnię, bo słuszna.

To bardzo fajny gość, więc i ja mu życzę udanej żony :)

Jeszcze raz dziękuję Ci za koment i podobanie się :)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Marek Adam Grabowski
29/03/2024 13:24
Dziękuję za życzenia »
Kazjuno
29/03/2024 13:06
Dzięki Ci Marku za komentarz. Do tego zdecydowanie… »
Marek Adam Grabowski
29/03/2024 10:57
Dobrze napisany odcinek. Nie wiem czy turpistyczny, ale na… »
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty