Szept i mrok - Figiel
Proza » Miniatura » Szept i mrok
A A A

Ciemność dopadła mnie przed czterdziestką ‒ jakby znienacka ogromne skrzydło kruka zakryło słońce, zabijając jego promienie, nawet te najmniejsze, które nieudolnie próbowały uciec między piórami, a potem, ukarane za zuchwałość, umierały powoli pożerane przez mrok, podrygując bezradnie coraz to słabszymi błyskami, by w końcu stać się zaledwie świetlikami, konającymi w cichej agonii.

Przestałem wiedzieć, kim jestem, skąd przybywam i dokąd podążam.

Wokół nie było nic, tylko ciemność.

Bezmiar mroku, cichego niczym trup, aksamitnego jak suknia czarownicy, tchnącego chłodnym oddechem, gdzieś z dalekiej północy, otaczał mnie zewsząd.

Ilekroć wyciągałem przed siebie dłoń, natychmiast ginęła w bezszelestnej kurtynie ciemności, a gdy próbowałem za nią podążać, czyniąc pierwszy i kolejny, a potem tysięczny krok, nieodmiennie okazywało się to działaniem bezcelowym i prowadzącym donikąd. Wokół była tylko niezmierzona pustka, w której nie istniał nawet czas. Brodząc w mroku, powoli traciłem nadzieję.

Wtedy, maleńka zmarszczka pośród gładkiej czerni, niewiele wyraźniejsza od drobnej rysy na tafli lustra, pojawiła się nagle i znikąd, po mojej prawej stronie.

Jej obecności nie poprzedził nawet najcichszy dźwięk, czy choćby lekki ruch i niewiele brakowało, bym w ogóle jej nie zauważył. Patrzyłem na nią przez moment, niepewny, co powinienem zrobić, a potem ostrożnie dotknąłem palcem wskazującym. Była wypukła jak fałda kobiecej spódnicy, opinającej zbyt rozłożyste biodra. Nacisnąłem lekko zgrubienie, a wtedy ciemność zafalowała i utworzyła szeroki tunel, na końcu którego zauważyłem ruch: jaśniejszą, ledwie widoczną plamkę.

Bez namysłu wskoczyłem w czeluść, upatrując w poruszającym się punkcie szansy na zakończenie koszmaru. Biegłem ile sił, wytężałem mięśnie rąk, odpychając czerń niczym pływak walczący o miejsce na podium, choć nie wiedziałem, do czego podążam – wybawienia, czy może spotkania z potworem wypełzłym wprost z dziecięcych koszmarów i zmaterializowanym w głębokiej ciemności tylko po to, by mnie zabić. To było bez znaczenia. I tak nie czekało mnie tu nic, z wyjątkiem trwania i pustki.

Im głębiej zanurzałem się w tunel, tym bardziej maleńki początkowo punkcik zaczynał rosnąć i przypominać sylwetkę człowieka. W końcu rozpoznałem w nim poruszającego się niespiesznie starszego mężczyznę o siwych włosach, ubranego w zwyczajny, szary garnitur. Facet wyglądał trochę jak współczesny komiwojażer, zajmujący się dystrybucją nikomu niepotrzebnych artykułów.

Zatrzymaj się! – krzyknąłem, gdy byłem już kilka kroków za nim.

Obejrzał się i zerknął na mnie. Miał twarz pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu, a w bladoniebieskich oczach, które wyglądały jak niebo namalowane przez niewprawnego artystę zbyt rozwodnioną farbą, czaiła się pustka równie głęboka jak otaczająca nas czerń.

Kim jesteś? – zapytałem, gdy w końcu go dogoniłem.

Milczał, nie przestając posuwać się naprzód.

Kim jesteś! – Szarpnąłem mężczyznę za ramię. Odwrócił się bezszelestnie, a ciemność tanecznym wirem otuliła jego postać.

Byłem wstrząśnięty. Nie tyle jego widokiem, ile tym, że pierwszy raz odkąd się tu znalazłem, moja ręka trafiła na materię, zbitą w namacalny kształt – konkretny układ atomów połączonych wiązaniami. Było w tym coś znanego, bliskiego i rozbudziło nikły jak pajęcze odnóże, ale jednak, cień nadziei.

Powinieneś wiedzieć – odezwał się w końcu starzec, głosem przywodzącym na myśl szmer płynącej leniwie rzeki. – Jestem kimś, komu pozwoliłeś obudzić się z uśpienia.

Pozwoliłem? Niemożliwe, nikomu na nic tu nie pozwalałem. Nie wiem nawet, gdzie jestem, ani jak długo błąkam się wśród tych cholernych ciemności. Zachodzę w głowę dlaczego. A Ciebie widzę po raz pierwszy.

Wiem. I bardzo nad tym boleję.

Znasz mnie? – zapytałem nieufnie.

Skinął głową.

Przypomnij mi, kiedy się spotkaliśmy.

Och, nigdy i zawsze – odparł enigmatycznie. ‒ Ale na pewno przynajmniej raz, więc wiem, kim jesteś.

Tyle na szczęście sam pamiętam. Nazywam się Thomas Hachett.

A, tak... ‒ Zamyślił się. ‒ W istocie nazywasz się Thomas Hachett, ale tylko po części nim jesteś.

A to ciekawe! ‒ prychnąłem. ‒ Kim niby jeszcze?

Kłamcą.

To nieprawda!

Czyżby? ‒ Posłał mi beznamiętne spojrzenie i znów ruszył przed siebie.

Poczekaj!

Bałem się, naprawdę bałem, że jedyna namacalna w tym bezmiarze nicości istota odejdzie, lub jak baśniowa postać utkana z ziaren piasku, rozpadnie w pył i znów pozostanę sam, uwięziony w czerni. Nie wiedziałem, kim był. Może duchem kogoś, komu coś obiecałem i nie dotrzymałem słowa, może widmem bezimiennego człowieka, któremu, jako doradca finansowy, za ciężkie pieniądze udzieliłem kiepskiej rady. Nie wyglądał na dobrego kompana, ale na pewno w tym dziwnym miejscu był lepszym towarzyszem niż żaden.

Poczekaj, proszę! – zawołałem ponownie.

Dobrze. – Zatrzymał się. ‒ Mów, co masz do powiedzenia. Rozmowa po latach milczenia może być niezwykle zajmująca, szczególnie, gdy domaga się jej sam kłamca. Nie próbuj zaprzeczać ‒ uprzedził mój protest ‒ ani obracać naszej rozmowy w żart. Nie mam poczucia humoru. I bądź łaskaw nie dociekać mojej natury.

Zgoda – Przystałem na jego warunki. ‒ No więc... Masz rację, parę razy w życiu skłamałem.

Na twarzy mężczyzny pojawiło się coś w rodzaju zawodu. Wykonał ruch, jakby chciał odejść.

No dobra! – powiedziałem szybko. ‒ Nie parę. Często. Różnym ludziom. Właściwie, cały czas.

Dlaczego?

Bo wszyscy kłamią. – Wzruszyłem ramionami. ‒ Od dzieciaka, który nie odrobił zadania domowego po prezydenta, ilekroć otworzy usta. Ludzie po prostu posługują się kłamstwem. Od zawsze. Mają je chyba we krwi.

Po co to robią?

Może dlatego, że boją się konsekwencji swoich czynów, albo żeby poczuć się kimś lepszym? Czasem dla władzy i utrzymania autorytetu... Po to, by zmusić kogoś do działania wbrew jego woli. Z zemsty, zazdrości i mściwości – recytowałem jak dzieciak wyuczoną lekcję.

Starzec potakująco kiwał głową. Niemal oczekiwałem, że zaraz wykrzyknie: Correct! i wręczy mi Puchar Filozofa Ciemności. Ale on tylko zapytał monotonnym głosem:

A dlaczego okłamują samych siebie?

Tego naprawdę nie wiem. – Chyba zwyczajnie mnie przeceniał.

Wiesz, tylko musisz sobie przypomnieć. Pomogę ci.

Cofnąłem się z wrażenia, bo twarz mężczyzny zaczęła przechodzić transformację. Zniknęły zmarszczki, skóra napięła się gładkością, kości policzkowe powędrowały do góry, zmieniając ostro zarysowaną, mocną szczękę w delikatny owal. Wąskie usta stały się zmysłowe, pociemniały bladoniebieskie oczy, a w końcu całą głowę otoczyła burza miedzianych loków, jaśniejąca w czerni niczym światło latarni morskiej na tle chmur w bezksiężycową noc.

Wydałem zduszony okrzyk. Znałem tę twarz.

Należała do mojej żony, Jillian, która stała teraz przede mną, ubrana w szary garnitur komiwojażera, patrząc tym swoim spokojnym, pełnym łagodnej czułości wzrokiem, wyzwalającym we mnie potężną falę tęsknoty, bolesną jak nagły skurcz serca. Razem z nią powróciły pierwsze wspomnienia.

Jillian promieniowała delikatną poświatą, która powoli rozsuwała mrok, aż w końcu z niedowierzaniem stwierdziłem, że stoję przed własnym domem, obok czarnego chevroleta suburban, trzymając w dłoni niewielką walizkę. Było ciepłe, jesienne popołudnie.

Przypomniałem sobie tę chwilę. I wiedziałem, co się stanie.

Stałem w absolutnym bezruchu, prosząc Boga, by moment przed trwał w nieskończoność. Chłonąłem pieszczotę słonecznych promieni, wsłuchując się z ekstazą w zwykłe odgłosy ulicy. Słyszałem terkot kosiarki naszego sąsiada, Teda, który, jak zawsze w piątek, z zegarmistrzowską precyzją przycinał ledwo odrośnięte źdźbła trawy, mając nadzieję, że dzięki temu zabiegowi wyhoduje najpiękniejszy trawnik na Wschodnim Wybrzeżu. Miarowe pyr-pyr-pyr mieszało się z piskliwymi głosami jego dzieci, Toma i Dylana, bliźniaków, kłócących się o jakąś zabawkę. Z dala docierał szum ruchliwej autostrady, położonej na wschód od naszego domu. Czułem delikatne powiewy wiatru, szeleszczące na podjeździe zeschłymi liśćmi, których nie miałem czasu nigdy uprzątnąć, i które każdej jesieni cudownie dematerializowały się rękoma Jillian. Wdychałem pachnące wilgotną trawą powietrze, orzeźwiające jak szklanka wody miętowej, wypełniona po brzegi kostkami lodu w upalny dzień. Przez tę ulotną chwilę, byłem w jedynym miejscu na ziemi, gdzie pragnąłem pozostać ‒ każdego cudownego dnia.

Ale przeszłości nie da się zmienić.

Niewidzialny reżyser krzyknął: Akcja! i w progu domu pojawiła się Jillian.

Chwilę mocowała się z drzwiami, zanim wypchnęła na zewnątrz wózek inwalidzki, w którym siedziała nasza ośmioletnia córka, Sue. To świetny dzieciak, niczym nieróżniący się od rówieśników, ale do końca życia bez szans na postawienie choćby jednego, samodzielnego kroku.

Jillian miała na sobie tego dnia krótką sukienkę z cieniutkiej wełenki w kolorze dojrzałej śliwki, której rozkloszowany dół chętnie poddawał się podmuchom wiatru, raz po raz ukazując smukłe uda i od czasu do czasu pasek czarnych majteczek. Sue ubrana była w ciepłą bluzę oraz bawełnianą czapeczkę z nadrukiem tęczowego kucyka Pony. Jej nogi ochraniał biały kocyk w błękitną kratę. Jill ostrożnie sprowadziła wózek i stanęła przede mną.

Musisz jechać? ‒ zapytała, a w jej głosie brzmiała nadzieja na zmianę decyzji. – Obiecałeś Sue, że zabierzesz ją do Oceanarium. O niczym innym nie mówi od wtorku.

Wiem. I jest mi strasznie przykro, ale nie mogę odwołać tego spotkania w Baltimore. Wiesz, za taki numer Mark wywaliłby mnie z roboty na zbity pysk. ‒ Pocałowałem Jill w czoło. ‒ A Oceanarium zobaczymy w przyszłym tygodniu, dobrze, młoda damo? ‒ zwróciłem się do córki.

Była zawiedziona jak każdy dzieciak, któremu długo wyczekiwana przyjemność oddaliła się o kolejny eon, ale dzielnie przywołała na twarz blady uśmiech i skinęła głową.

Dobrze, tato. A na razie weź, to... Żebyś nie zapomniał. – Podała mi wyciągniętą spod kocyka kartkę papieru.

To był rysunek. Przedstawiał dwie patykowato chude postacie, widoczne od tułowia w górę, trzymające się za równie patykowate ręce, obie wpatrzone w akwarium z kolorowymi rybkami, nad którymi unosiło się coś, co wyglądało na czarną jak smoła płaszczkę.

Złożyłem rysunek i wsadziłem do wewnętrznej kieszeni marynarki.

Będę pamiętał – obiecałem, klepiąc dłonią miejsce, gdzie go schowałem.

Potem pocałowałem obie i wsiadłem do samochodu.

Prawda była taka, że nie jechałem do Baltimore na żadne spotkanie z nudnymi facetami i Mark nie miał z tym nic wspólnego. Czekała na mnie długonoga, obdarzona nieziemskim biustem May, o mózgu niewiele większym włoskiego orzecha, za to zawsze chętna podarować mi kilka chwili zapomnienia i oddechu od codzienności. Zamierzałem ‒ jak zwykle ‒ zabrać dziewczynę na kolację, a przez resztę skradzionego czasu pieprzyć się z nią na wszystkie sposoby, oglądając odbicia naszych nagich ciał w zamontowanych na ścianach i suficie jej sypialni, lustrach.

Gdy zatrzasnąłem drzwi samochodu, jeszcze raz spojrzałem na swoje dziewczyny.

Stały w promieniach jesiennego słońca, nadającego rudym włosom mojej żony ciepłe tony, przywodzące na myśl łagodny blask kominkowego ognia w zimowy wieczór. Obie uśmiechały się i machały mi na pożegnanie: dłoń Jill elegancko chwiała się jak kłos pszenicy na wietrze, ruchy rąk Sue przypomniały nerwowy trzepot schwytanych w pułapkę motyli.

Wiele razy odjeżdżałem, obserwując dwie znikające sylwetki w lusterku, a potem wciągałem w płuca haust wolności i wyrzucałem ich obraz z pamięci.

Jednak tamtego dnia, przekręcając kluczyk w stacyjce, poczułem się jak ostatni skurwysyn. Nagła iluminacja przeszywająca każdą komórkę mózgu, dająca myślom niespotykaną klarowność, sprecyzowała to odczucie: nie May, a Jill i Sue były moim życiem, tym nieskradzionym, wymagającym poświęceń, monotonnym, kurewsko trudnym, ale... prawdziwym. Wszystkie kobiety świata nie mogły dać mi tego, co one, i sam nie miałem im nic do zaoferowania oprócz weekendowych erekcji.  Oszukiwałem May, oszukiwałem Jill oszukiwałem siebie. Byłem żałosnym dupkiem.

Zdecydowanym ruchem wyłączyłem silnik. May będzie musiała zjeść kolację samotnie, za to Sue obejrzy jutro Oceanarium, a Jill dostanie tyle czułości, ile zdoła udźwignąć.

Sięgałem drzwi, gdy kątem oka zobaczyłem w lusterku jakiś ruch. Auto, lśniące czernią niczym skrzydło kruka zbliżało się do mojego chevroleta w niebezpiecznym tańcu. Widziałem wykrzywioną w grymasie twarz kierowcy, który bezskutecznie próbował je opanować.

A potem zgasło słońce.

Przy wtórze krzyków Jill i Sue, spadałem w ciemność, mając za towarzystwo migotliwe świetliki. Zanim zniknęły, przez jedną krótką chwilę czułem gorzki smak bezpowrotnej straty. Nigdy więcej miałem nie zobaczyć śliwkowej sukienki flirtującej z wiatrem ani usłyszeć śmiechu Sue, gdy podwodne stworzenia będą wykonywać dla niej swoje akrobacje. A gdy już wszystkie iskry zgasły, pochłonęła mnie ciemność, wolna od wspomnień.

Teraz znów w niej byłem, tym razem trzęsąc się z bólu i żalu, zaś starzec spoglądał na mnie bladoniebieskimi oczami z chłodną ciekawością badacza, obserwującego nieznaną mutację wirusa.

Kłamstwo... ‒ zaczął.

Daj spokój ‒ wykrztusiłem przez ściśnięte gardło, a mój głos zabrzmiał jak chrzęst kroków po żwirowej ścieżce. ‒ I tak nigdy nie uwolnię się od wyrzutów sumienia...

Zatem będziesz musiał nauczyć się żyć ze mną. – Uśmiechnął się po raz pierwszy, odkąd go poznałem, a wtedy nagły błysk rozdarł ciemność i wokół rozlało się jasne światło.

Z jego głębi wydobył się męski głos:

Mamy go!

A po krótkiej chwili drugi, kobiecy :

Ciśnienie w normie, akcja serca prawidłowa. Pacjent stabilny. Dobra robota!

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Figiel · dnia 16.03.2018 13:39 · Czytań: 512 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 4
Komentarze
Ananke dnia 16.03.2018 15:29
Wartko i gładko napisane, może nie zaskakujesz niczym nowym i odkrywczym to przyjemnie się czyta
Figiel dnia 16.03.2018 20:40
Witaj, Ananke:) Dzięki za wizytę i poczytanie - cieszę się, że czytało się przyjemnie. A odkrywczość, no, cóż, trudno o odkrywczość w poruszanym temacie. Tak naprawdę to chyba wciąż opowiadamy to samo, tylko różnymi słowami.
Pozdrawiam serdecznie:)
Ten_Smiertelny dnia 15.05.2018 11:43
Figielko zaciekawiło mnie i trzymało do końca.

Bałem się jakoś strasznie podczas czytania; czułem nieustanie wielki niepokój; bałem się jakiegoś bluźnierstwa, jakiegoś wyrzutu, czy czegoś w tym rodzaju…

Odetchnąłem dopiero kiedy dowiedziałem się o cudzołóstwie.

I tak przeczytałem całość i nie wiem czy coś zrozumiałem. Może jestem głupi, ale nie mam pojęcia kim jest ten mężczyzna którego spotkał bohater w ciemności i co znaczy, że będzie musiał z nim żyć. Wyjaśnisz mi? :)

W każdym razie czytało mi się dobrze i gdyby nie ten niepokój, pewnie odebrałbym je jeszcze lepiej, ale przecież to tylko jakieś moje obawy. Temat również nie wydawał mi się stary czy oklepany. Było naprawdę nieźle. Gdybym miał oceniać, czy ciekawe i dobre, zdecydowanie odpowiedziałbym twierdząco. Problem mam tylko taki, że nie bardzo wszystko zrozumiałem…

Kłamstwo to bez wątpienia straszna rzecz, ważne jest byśmy o tym pamiętali. Wszelkie kłamstwo jest niedopuszczalne.

Figiel napisała:
trudno o odkrywczość w poruszanym temacie. Tak naprawdę to chyba wciąż opowiadamy to samo, tylko różnymi słowami.


Serio? A nie masz ochoty przedstawić światu nowej wizji, albo też prawdy dawno już zapomnianej? :)

A ja naiwny myślałem, że marzeniem każdego twórcy jest zmienić świat… ;)

//
Pozdrawiam serdecznie,
Ten Śmiertelny
Dobra Cobra dnia 19.05.2018 16:52 Ocena: Świetne!
Czytalo się bardzo dobrze. Pięknie napisane.

Dziękuję i pozdrawiam,

DoCo
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:60
Najnowszy:pica-pioa