Kanarek a stan wojenny - Marian
Proza » Obyczajowe » Kanarek a stan wojenny
A A A

   – Nie poszedłbyś jutro na narty? – zapytał mnie kolega. – Pojedźmy autobusem o szóstej do Dąbek i stamtąd spróbujmy przyjść z powrotem.

Zgodziłem się i nazajutrz rano stary autobus o zaszronionych szybach powiózł nas do wioski leżącej przy samej granicy.

   Dzień był mroźny i mglisty. Światła ulicznych latarń ledwie były widoczne, a w górach wszystko tonęło w białej ciszy. Dąbki spały jeszcze i nawet pies nie zaszczekał, gdy na nartach ruszyliśmy w drogę. Wędrowaliśmy cały dzień przez zaśnieżone pustkowia i dopiero około osiemnastej wróciliśmy do miasta. Przez zasnute mgłą i zupełnie opustoszałe ulice doszedłem do mieszkania.

   Po prysznicu i posiłku, z kubkiem kawy w dłoni rozsiadłem się na kanapie i włączyłem telewizor. Spodziewałem się kreskówki dla dzieci, a zobaczyłem... Generała Jaruzelskiego czytającego swoje "orędzie do narodu". Potem umundurowany spiker przeczytał listę zakazów i nakazów, których od północy powinienem był przestrzegać. Złamałem już, co najmniej dwa z nich: bez zezwolenia opuściłem miejsce zamieszkania i łaziłem po granicy państwa.

   Mimo popełnionych wykroczeń spałem spokojnie i rano grzecznie poszedłem do pracy. Przed bramą fabryki stał opancerzony transporter i kilku żołnierzy z kałachami. Zaraz po rozpoczęciu zmiany dowiedziałem się, że ja tu nie pracuję, tylko wypełniam powszechny obowiązek obrony państwa, bo nasz zakład został zmilitaryzowany.

   Niebawem też przybył komisarz wojskowy i rozpoczął lustrację fabryki, czyli zaglądanie do wszystkich zakamarków – nie wyłączając ubikacji. Któregoś dnia komisarz zawitał do budynku centrali telefonicznej i zażądał wezwania jej szefa, czyli mnie. Pobiegłem tam, czym prędzej i zobaczyłem grubego pułkownika w towarzystwie jednego z naszych strażników i sekretarza czy adiutanta z notesem w dłoni.

   – Nazywacie się... – powiedział pułkownik i zawiesił głos.

Przedstawiłem się imieniem i nazwiskiem, uzupełniając rozpoczęte przez niego zdanie.

   – Zapisać – rozkazał właścicielowi notesu.

   – Mieszkacie... – kontynuował komisarz.

Podałem mój adres, który też wylądował w notesie.

   – Numer telefonu...

   – Nie mam telefonu – odpowiedziałem.

   – Jak to? – zdziwił się pułkownik. – Odpowiedzialny za łączność nie ma telefonu! A jakby trzeba było was wezwać w nocy? Jakby wybuchł jakiś pożar albo co?

   – Moje podanie o telefon czeka już pięć lat – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

   – Zapisać – rozkazał komisarz i skierował się do wyjścia.

Następnego dnia fabryka oddała do mojej dyspozycji jeden ze swoich numerów wraz z nowiutkim aparatem telefonicznym marki "Tulipan".

   Komisarz nadal krążył po zakładzie i któregoś dnia zawitał do naszego warsztatu.

   – A! To wy – przywitał mnie łaskawie. – Co tu się robi? – zapytał.

Wyjaśniłem mu, co robimy i byłby już sobie poszedł, gdyby nie... kanarek. Mieliśmy bowiem w warsztacie kanarka Wacka, który przyśpiewywał nam do pracy. Wacek wyraźnie nie rozumiał powagi sytuacji, bo zaczął skakać po klatce, rozsypując dokoła karmę.

   – Co to? – zdziwił się komisarz. – Ptak w miejscu pracy? Do tego jeszcze brudzi!

Struchleliśmy.

   – Albo pod klatką będzie porządek, albo ten ptak stąd zniknie – zawyrokował komisarz. – Zapisać – rzucił sekretarzowi z notesem.

   Postanowiliśmy bronić Wacka. Zafundowaliśmy mu nową klatkę i uszczelniliśmy jej dno tak, żeby nic z niej nie wypadało. Gdy nawet coś wypadło, to zaraz było zamiatane i mieliśmy nadzieję, że komisarz będzie zadowolony. Nie wątpiliśmy, że przyjdzie nas sprawdzić i faktycznie po kilku dniach przyszedł.

   – Widzicie? Można utrzymać czystość na warsztacie – pochwalił.

W taki to sposób Wacek dostał nową klatkę, ja upragniony telefon i stan wojenny zapowiadał się nam różowo.  

   Pod koniec lutego spotkałem na ulicy Grzegorza – leśnika romantyka mieszkającego w samotnej leśniczówce. Nie widzieliśmy się już od lata. Chętnie pogadalibyśmy, ale Grzegorz śpieszył się na autobus.

   – Za dwa tygodnie mam imieniny. Wpadnij do mnie, to pogadamy – powiedział w przelocie.

   W dzień Grzegorzowych imienin zerwała się zamieć, więc poszedłem do niego na nartach. Imieninowych gości poza mną było tylko dwoje: Halina, nauczycielka z pobliskiej wsi i Andrzej, mechanik z tamtejszego pegeeru. Obydwoje przyjechali tu poprzedniej jesieni, byli zachwyceni górami i planowali zostać na stałe. Usiedliśmy w ciepłej kuchni i rozpoczęły się wieczorne rodaków rozmowy.

   – Miałem w lecie trochę kłopotów – rozpoczął Grzegorz. –  Czterech moich szkolnych kolegów przyjechało tu ze swoimi dziewczynami. Rozbili namioty i zaczęli balować. Wieczorami pili i śpiewali, a we dnie leczyli kaca i kąpali się nago w potoku. Po wsi rozeszło się, że u mnie są jacyś hippisi. Któregoś dnia przyjechali gliniarze, spisali wszystkich i chcieli ich zabrać na dołek. Milicjantów jakoś udobruchałem, a kolegom kazałem się wynosić. Później jeszcze kilka razy milicja sprawdzała, czy jest tu spokój. Sprawa doszła oczywiście do szefostwa i nadleśniczy dał mi za to po uszach. Na początku stanu wojennego myśliwym i leśnikom poodbierano broń. Teraz myśliwym broń już oddali, ale mnie nie, bo jestem podpadnięty. Wychodzę wieczorami przed dom i słucham, jak po górach kłusownicy walą do zwierzyny. Nie mogę nic zrobić, bo bez flinty nie mam czego szukać w lesie – zakończył Grzegorz.

   – No, to wypijmy za zdrowie milicji – zażartowałem, napełniając kieliszki.

   – Zdrowie gliniarzy! – zawołał Grzegorz i wypiliśmy do dna.

   W tejże chwili usłyszeliśmy walenie do drzwi. Grzegorz poszedł otworzyć i po chwili wrócił w towarzystwie... dwóch uzbrojonych milicjantów.

   – Obywatele okażą dowody osobiste – zarządził jeden z nich, otrzepując ze śniegu buty i kurtkę. Drugi zrobił to samo i na podłodze zaczęła się tworzyć kałuża.

Pokazaliśmy nasze dowody. Grzegorzowy i mój był w porządku, ale Haliny nie.

   – Gdzie obywatelka mieszka? – zapytał milicjant.

   – W Zielonej Górze – odpowiedziała Halina.

   – To co obywatelka tu robi bez zameldowania i zezwolenia? – zapytał, chowając jej dowód do kieszeni. – I obywatel też nie ma zezwolenia na pobyt tutaj – powiedział, oglądając dowód Andrzeja. – Obydwoje ubierać się i idziemy – zakomenderował.

   Nie pomogły żadne tłumaczenia ani prośby i już po chwili milicjanci wyprowadzali Halinę i Andrzeja z leśniczówki. Przed progiem stały jednokonne sanie, a w nich siedział zakutany w kożuch woźnica. Koń, sanie i człowiek pobielone były przez mocno zawiewający śnieg. Milicjanci z aresztantami wsiedli i zaprzęg ruszył w zaśnieżoną ciemność.

– Ktoś ma mnie na oku i donosi – powiedział Grzegorz, zamykając drzwi. – Bo przecież gliniarze nie jechaliby taki kawał w ciemno.

   Grzegorz był wściekły i przestraszony jednocześnie. Siedzieliśmy jeszcze długo, pijąc i kombinując, jak pomóc Halinie i Andrzejowi. Nie wymyśliliśmy nic, ale upiliśmy się i zasnęliśmy, gdzie który padł.

   Za kilka dni Halina zadzwoniła do moich drzwi.

   – Skąd się tu wzięłaś? – zawołałem na jej widok. – Wchodź i opowiadaj, co się wtedy stało.

Okazało się, że milicjanci zawieźli ich oboje na dworzec kolejowy, wsadzili do pociągu i zakazali pokazywać się w okolicy. Halina jednak przyjechała, bo chciała wrócić do pracy w szkole, z której w międzyczasie została zwolniona dyscyplinarnie. Przywiozła wszelkie możliwe zaświadczenia i zezwolenia, ale dyrektor nie chciał lub bał się z nią rozmawiać.

   – Ja to wszystko odkręcę – zakończyła opowiadanie. –  Czy mogłabym pomieszkać u ciebie kilka dni, zanim się z tym uporam?

Zgodziłem się.

   Jak powszechnie wiadomo, za dobry uczynek często ponosi się karę. Tak było i tym razem. Na trzeci dzień o szóstej rano zbudziło mnie głośne stukanie do drzwi. Zaspany otworzyłem je i zobaczyłem dwóch milicjantów pod bronią.

   – Tu mieszka niezameldowana... – wyrecytował jeden z nich, podając prawidłowo imię i nazwisko mojej znajomej. –  Proszę budzić – dodał.

Drugi przesunął kałacha z pleców pod ramię i obydwaj wpakowali się do mieszkania, wnosząc błoto i chłód poranka. Wszedłem do pokoju, gdzie spała Halina, trąciłem ją w ramię i powiedziałem:

   – Wstawaj! Milicja do ciebie.

   – Głupi jesteś! Daj spać – zamruczała i obróciła się do ściany.

   – Obywatelko! Wstawajcie! – powiedział milicjant, który wszedł za mną.

To było chyba najstraszniejsze przebudzenie w jej życiu. Wyskoczyła półnaga z łóżka i o mało co nie rozbiła się o framugę, biegnąć do łazienki.

   – Oboje ubierać się i idziemy – zarządził funkcjonariusz.

   Tak oto o siódmej rano zamiast w pracy znalazłem się z Haliną na komendzie milicji. Dyżurny zaprowadził nas do pustego pokoju i kazał czekać do ósmej, aż przyjdzie funkcjonariusz, który się nami zajmie.

   – Czy mogę zadzwonić do fabryki i powiedzieć, co się stało? – zapytałem najgrzeczniej jak umiałem.

   – Nigdzie nie będziecie dzwonić – usłyszałem w odpowiedzi.

   – To niech chociaż pan zadzwoni pod ten numer i powie, że tu jestem – poprosiłem i podałem numer telefonu do mojego kierownika.

   – Dobrze. Zadzwonię – odpowiedział niechętnie i wyszedł, zamykając drzwi na klucz.

   Po ósmej rzeczony funkcjonariusz spisał nasze dane i powiedział, że zaraz staniemy przed kolegium do spraw wykroczeń. Tam też dowiemy się, o co jesteśmy oskarżeni. Potem wyprowadził nas i ruszyliśmy w stronę ratusza.

   – Właściwie to powinienem was skuć, ale myślę, że nie będziecie uciekać – powiedział łaskawie.

   Kolegium składało się z tlenionej blondyny o wydatnym biuście i dwóch mężczyzn o zmęczonych twarzach. Milicjant w imieniu ludowego państwa oskarżył nas o niedopełnienie obowiązku meldunkowego, a biuściasta Temida wymierzyła nam kary miesiąca aresztu z zamianą na grzywny w wysokości mniej więcej mojej miesięcznej pensji.

   Halina musiała wrócić na komendę, a ja dostałem dwie godziny na wpłacenie grzywien za nas obojga. Poważnie naruszając stan moich oszczędności, wpłaciłem do magistrackiej kasy żądaną kwotę i obydwoje byliśmy wolni.

   Natychmiast potem pobiegłem do pracy. Moje wejście spowodowało, że warsztat ucichł, a tylko niczego nieświadomy kanarek ćwierkał jak zwykle i rozsypywał karmę mimo wojskowych zakazów. Koledzy już słyszeli o moim aresztowaniu i ze strachu nie wiedzieli, czy mogą się do mnie odzywać.

   – Masz się zaraz zgłosić do szefa – powiedział któryś odważniejszy.

   Od kierownika dowiedziałem się, że dyżurny milicjant zamiast do niego zadzwonił bezpośrednio do dyrektora i powiedział, że zostałem aresztowany. Dyrektor zrugał szefa za tolerowanie w pracy podejrzanych ludzi i kazał natychmiast meldować o wszystkim, czego się dowie. Zdenerwowany przełożony wypytał mnie o poranne wydarzenia, następnie zażył łyżeczkę lekarstwa na wrzody i dopiero potem zadzwonił do dyrektora.

   – Znalazł się nasz aresztant – zameldował. – Nic takiego się nie stało. Przygruchał sobie jakąś przyjezdną babę do łóżka, a dobrzy sąsiedzi donieśli. To nie było nic politycznego – zakończył.

Wysłuchał jeszcze jakichś pouczeń od dyrektora, przytaknął grzecznie i w końcu odetchnął z ulgą.

   – To nie była żadna baba do łóżka – zaprotestowałem.

   – To jest dobra wersja wydarzeń i jej się trzymajmy – odpowiedział szef. – Wracaj na warsztat, trzymaj gębę na kłódkę i pilnuj roboty. A wiesz, jakie teraz będziesz miał powodzenie u kobiet, gdy się to rozniesie? – zakończył, mrugając.

Halina jeszcze tego samego dnia wyjechała i już nigdy nie wróciła.

   Minęły lata. Stan wojenny odwołano. Doczekaliśmy się nowego państwa. Pozmieniało się wszystko, tylko biuściasta blondyna jak dawniej pracowała w ratuszu i stale miała wymalowane na twarzy dostojeństwo przedstawiciela wszechmocnej władzy.

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Marian · dnia 24.03.2018 22:25 · Czytań: 315 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 5
Komentarze
Kazjuno dnia 26.03.2018 11:39
Dobre
Wspomnieniowa historia, poprawnie, acz nie specjalnie efektownie opowiedziana.

Nie powiem, czytało się wartko. Lubię czytać teksty tchnące autentyzmem. Uczą historii i to ilustrując cennymi, wziętymi z życia obrazami.

Pozdrawiam Autora, Kj
Marian dnia 26.03.2018 15:38
Dziękuję Kajzumo za przeczytanie mojego tekstu i za komentarz.
Miło mi, że się podobał.
Postaram się popracować nad efektownością.
Pozdrawiam.
Dobra Cobra dnia 26.03.2018 18:32 Ocena: Bardzo dobre
Czyta się lekko jak na opowiadanie prawdziwie oparte na kanwie dramatu w pięknych czasach osadzonego. A dobre kablowanie to jest to!

Marian,

Bardzo miło się u Ciebie zasiedziałem i nie żałuję.

Dzięki za tę historię.


Pozdrawiam,

DoCo
Ania_Basnik dnia 26.03.2018 21:09 Ocena: Bardzo dobre
Opowiedziane z humorem.
Czyta się lekko.
Ale, oczekiwałam, że na koniec dasz jakieś bum.
A tu rozeszło się po kościach.
Marian dnia 27.03.2018 08:12
Dobra Cobro i Aniu,
Dziękuję Wam za przeczytanie mojego opowiadanka i za miłe komentarze.

No, nie wyszło mi z tym "bum". :( Może w następnym kawałku będzie lepiej.

Pozdrawiam Was serdecznie. :D
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty