Klątwa Bestii rozdział 7 - StalowyKruk
Proza » Fantastyka / Science Fiction » Klątwa Bestii rozdział 7
A A A
Od autora: Trochę to trwało, ale w końcu skończyłem rozdział 7. Przykro mi, że tyle to zajęło, ale po prostu nie mam za dużo czasu na pisanie. Jeżeli ktoś czeka na drugą część "Pociągu przez pustynny kocioł" to jeszcze sobie poczeka. Po prostu nie mogę wejść w klimat. W tym rozdziale ograniczyłem bezcelowe gadanie i bohaterowie przechodzą do czynów. Kilka wątków nie pojawiło się tutaj, ale nie zapomniałem o nich. Czekają grzecznie na swoją kolej. Nie traktujcie też tego tekstu i poprzednich jako ostatecznych wersji. To tyle. Zachęcam do zgłaszania swoich uwag. To naprawdę pomocne.

Rozdział 7 Zawsze chodzi o zemstę

Haknir był obecny przy wyruszeniu drużyny Jednookiego. Sam właściwie nie wiedział, dlaczego się na to zdecydował. Mógł w tym czasie przecież przygotowywać się do własnej wyprawy. Może chciał się pożegnać, albo o coś zapytać.

Było wcześnie, widocznie zamierzali przebyć jak największą odległość już pierwszego dnia. Członkowie drużyny Jednookiego kończyli ostatnie przygotowania. Dociągali paski, sprawdzali zapasy, narzekali na wagę bagażu. Dziewczyna, która kilka dni wcześniej mówiła coś o namierzaniu Elymira czytała książkę. Brakowało tylko dowódcy

– Szukasz kogoś? – znajomy głos, brzmiący jak papier ścierny, a chwilę później zapach dymu tytoniowego. Haknir obrócił się, wiedząc już, kogo zobaczy. Za nim stał oczywiście Jednooki, z nieodłącznym szlugiem w zębach. On też przygotował się na podróż. Miał na sobie rozpiętą, ciężką skórzaną kurtkę. Dobre rzemiosło, żadnych blach, tylko gdzieniegdzie prześwitywało wzmocnienie z kolczugi. Znad prawego ramienia wystawała mu rękojeść długiego miecza.

– Tak jest bardziej pod ręką – stwierdził Jednooki, orientując się na co patrzy dawny znajomy.

– Nie jesteś ze swoim oddziałem? – zainteresował się ten. Jednooki potrząsnął paczuszką zapałek.

– Są rzeczy ważne i ważniejsze – zażartował, a przynajmniej tak odebrał to Haknir, bo były najemnik zachował kamienną twarz.

– Uważasz, że wyprawa na północ zimą to dobry pomysł?

Kaleki dowódca przesunął w zamyśleniu ręką po, wyjątkowo ogolonej na gładko twarzy. Prawdopodobnie z myślą o podróży. Później okazja do golenia może się nie trafić.

– Jeśli teraz odpuszczę, mogę stracić okazję – rzekł.

– Tu chodzi o zemstę?

– Zawsze chodzi o zemstę. Nie wmówisz mi, że w twoim przypadku jest inaczej. Tyle, że moja zemsta jest osobista, a twoja zahacza o ideologię – słowa Jednookiego zabrzmiały oskarżycielsko. – Oprócz zemsty, za uczynienie cię przeklętym i pozbawienie pamięci, chcesz mścić się za krzywdy, jakich doznaje ludzkość. Mylę się?

– Może nie byłbym tak skory do zemsty, gdybyś w końcu zechciał mi coś o mnie powiedzieć – odparował Haknir, próbując przy okazji podstępem wyłudzić informacje o swojej przeszłości.

Jego rozmówca przewrócił jedynym okiem.

– Wiesz dlaczego próbowałeś mnie zabić? Bo taki otrzymałeś rozkaz. Ruszyłeś w pościg za swoim przyjacielem, żeby sprezentować mu kosę pod żebra – Jednooki mówił spokojnym tonem, lekko unosząc brwi. – Oddałbym ci ten nóż, ale już go nie mam.

– Chyba nie bez powodu miałem cię zabić?

– Miałeś mnie zabić, bo taki dostałeś rozkaz – powtórzył dowódca. – Naraziłem się ważnym ludziom. Jak zwykle zresztą. Nie powiem o co chodzi. Mógłbym cię wkurzyć, a nie mam ochoty tłumaczyć się z dodatkowego trupa.

Haknir prychnął, ale nie nalegał. I tak w końcu dowie się, co ten przed nim ukrywa.

– A właściwie dokąd prowadzi twoja droga? – zainteresował się Jednooki.

– Na wschód.

– Czyli gdzieś tam jest leże. Podobno Hurven nie trzyma się najlepiej. Ale nic dziwnego. Pierwsze królestwo mające poważny problem z potworami – były najemnik w zamyśleniu potarł opaskę zakrywającą oczodół. – O ile się orientuję tamte rejony zostały dokładnie przebadane przez ekspedycje.

– Myślisz, że Bestia ściągnęłaby sobie na głowę ciekawskich? – Haknir założył ręce. – To musiał być rodzaj dywersji. Kto zaczynałby wojnę w miejscu, gdzie czuje się bezpiecznie?

– Czyli znowu zaczynamy jałowe dyskusje o Bestii? – Jednooki rzucił niedopałek na ziemię. – To bezcelowe.

– Racja, uparcie nie dajesz się przekonać.

– A ty wcale nie zamierzasz tylko przeprowadzać zwiadu.

– Skąd wiesz? – Haknir zareagował nieco gwałtowniej niż chciał

– Zgadywałem – po głosie eks-najemnika nie dało się poznać, czy żartował, czy mówi poważnie.

Wyminął swojego rozmówcę i odszedł w kierunku swojego oddziału, podzwaniając sprzączkami kurtki.

– Na razie, Ogniowładny – rzucił na odchodnym.

Haknir chciał odpowiedzieć w podobnym stylu, ale rozmyślił się nie mogąc znaleźć dobrego i zabawnego określenia na kalekiego dowódcę. No bo co? Wszyscy nazywają go Jednookim, a ciężko o inne określenie odwołujące się do cech charakterystycznych. Można by zaryzykować stwierdzenie, że w Jednookim najbardziej rzuca się w oczy brak oka.

Haknirowi po chwili znudziło się patrzenie, jak były najemnik organizuje swoich ludzi i wyzywa histerycznie śmiejącego się pokurcza od idiotów. W zamyśleniu wrócił do swojej kwatery. Usiadł na łóżku i wsparł brodę na ręce, opartej o kolano. Popatrzył na swój Hełm leżący na stoliku nocnym. Sięgnął po niego. Pod nim ukryty był metalowy sześcian. Wziął go do ręki i pogładził idealnie gładkie ściany, bez choćby szczeliny, czy wskazówki jak go otworzyć. Spróbował zaczepić paznokciami o krawędzie, ale bezskutecznie. Nawet tam nie było choćby małych przerw. Obrócił sześcian kilka razy. Każdy bok wyglądał dokładnie tak samo. Kopnął lekko swoje rzeczy rozrzucone po podłodze. Gdzieś tam miał nóż.

Jest!

Stalowe ostrze nie zostawiało nawet rysy na idealnej powierzchni. Po kilku próbach zrezygnował i wściekle rzucił sześcian w kąt. Padł plecami na łóżko. Co jeśli się pomylił, co do artefaktu? Może to było po prostu małe metalowe pudełeczko, albo zmyła. Te myśli nie dawały mu spokoju.

***

Az-akar wytarł talerz resztką chleba.

– Wyborne – zwrócił się do właściciela gospody.

– Służba jest dla mnie zaszczytem – odparł tylko ten.

– Jestem przekonany, że nasz pan wynagrodzi ci twoją dobroć.

Az-akar wstał. Czekała go jeszcze daleka droga. Tak przynajmniej podejrzewał. Lepiej było myśleć: „Jeszcze kawał drogi przede mną”, niż „Gdzie do cholery zniknął ten skurwiel?”. Ciężko było to przyznać, ale jak dotąd nie natrafił na żaden ślad człowieka, któremu miał przynieść odkupienie.

Za drzwiami wyminął się, z trzema opryszkami. On wychodził, oni wchodzili. To chyba stali bywalcy takich karczm, pomyślał Az-akar ale coś tknęło go, żeby wrócić. Dyskretnie przekraczając próg zobaczył, jak bandyci grożą karczmarzowi.

Władca uczy, za każdy dobry uczynek odpowiedz tym samym. Az-akar dobrze pamiętał tę naukę. No i karczmarz był wiernym. To też punktuje.

Zabójca cicho podszedł do najbliższego oprycha i od tyłu wraził mu mizerykodię w serce. Dźgnięty obrócił się zaskoczony, dojrzał Az-akara i padł na ziemię. Całkiem normalne.

– Co jest? – zdziwił się jego towarzysz. W ręku trzymał lekko skorodowany nóż, zapewne niewystarczająco ostry, by choćby wbić go w ziemię. Ale Az-akar się nad tym nie zastanawiał. Działał już instynktownie, jak dobrze naoliwiona maszyna do zabijania. Złapał przeciwnika za nadgarstek prawej ręki i chlasnął sztyletem po wewnętrznej części przedramienia. Gdy ten upuścił nóż, poderżnął mu gardło, jednocześnie tanecznie unikając strumienia krwi. Ostatni z oprychów salwował się ucieczką, ale na to było już za późno. O wiele za późno. Zabójca był od niego szybszy. Dogonił go, podciął i kilkakrotnie dźgnął w klatkę piersiową.

Robota skończona. Az-akar popatrzył na swoje ręce. Czerwone od krwi.

Muszę je umyć, zanim coś pobrudzę, pomyślał.

Karczmarz wciąż znajdował się tam, gdzie wlazł gdy tylko walka się zaczęła. Czyli klęczał pod stołem osłaniając głowę. Zabójca pokręcił głową. Ten człowiek był słaby. Jeśli tacy mają być podwaliną jedynej, prawdziwej wiary, to jej przyszłość malowała się w ponurych barwach. Opodal lady znalazł wiadro z wodą, w którym umył ręce. I fizycznie i symbolicznie. Pomodliłby się za bandytów, ale uznał że ich dusze nie są tego warte.

***

Haknir w końcu pogodził się z niemożnością samodzielnego rozpracowana sześcianiku. No, ale od czego ma się podwładnych. Malleo Cranius zgodził się pomóc dowódcy z tą małą zagwozdką. Gdy Ogniowładny w odosobnieniu przekazał mu swoją dotychczasową wiedzę na temat artefaktu (opierającą się głównie na tym, że rzucanie po ścianach nie przynosi rezultatów), medium podrapał się po głowie i rzekł w zamyśleniu:

– Jeżeli to rzeczywiście artefakt, musi być solidnie ekranowany.

Haknir ugryzł się w język, na wszelki wypadek, jakby powiedział coś czego później będzie żałował.

– Tak samo sobie pomyślałem – wydusił.

– Nie przychodzi mi do głowy żaden sposób na otwarcie tego. Może trzeba użyć potężnego zaklęcia, albo specjalnego urządzenia.

– Czyli nic z tego?

Malleo pokręcił głową.

– Pogrzebię w kilku książkach, ale wątpię żebym coś znalazł.

Haknir pokiwał głową zawiedziony. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Łudził się, że Malleo mu pomoże. Łudził się, że zobaczy co jest w środku. Łudził się, że artefakt pomoże w unicestwieniu Bestii. Artefakt, za którego istnieniem przemawiała tylko niezniszczalność sześcianiku.

***

Wietrzne wrzosowiska okazały się… wietrzne. Jednooki zaczął żałować, że włosów też nie obciął przed wyruszeniem w drogę. W niesamowicie irytujący sposób zwiewało mu je na twarz.

– Daleko jeszcze?! – Wesołek w końcu przekrzyczał wycie wiatru. Dowódca miał nadzieję, że ten moment nigdy nie nastąpi.

– Jeśli pytasz o mroźną północ, to całkiem daleko! – odkrzyknął.

– Wystarczy miejsce, gdzie nie będzie wiać!

Dlaczego on się cały czas szczerzył? Suszył zęby, czy co? No przynajmniej były w miarę białe i wszystkie na miejscach.

Jednooki wyciągnął mapę. Spróbował ją rozłożyć i dostał papierem po twarzy. Po następnych kilku próbach odpuścił sobie i schował pognieciony szkic. Właśnie się odwracał, by rzucić jakąś kąśliwą uwagę, ale dostrzegł, że Czujny unosi głowę i rozgląda się dookoła. Zatrzymał drużynę i podszedł do podwładnego.

– Co jest? – zapytał. Nie musiał krzyczeć, był pewien, że Czujny go usłyszał.

– Coś jest nie tak.

Były najemnik spojrzał na Vlada i Nawigatorkę. Niebieskowłosy rozejrzał się w skupieniu, a dziewczyna powiedziała coś cicho (albo po prostu poruszyła ustami) i klapnęła tyłkiem na ziemię. To mogło oznaczać dwie rzeczy. Albo była całkiem pozbawiona kondycji i nie nadawała się do tej misji, albo jej zamroczenie zostało wywołane cos konkretnego i raczej nie nastawionego przyjaźnie. Dobrze, że reszta oddziału widząc to zareagowała w rozsądny sposób. Margaj wyciągnęła noże, Wesołek dobył miecza, a Rusznikarz wziął się za ładowanie broni. Czujny wystawił pazury już wcześniej, a Vlad trochę nieprzytomnie zmienił chwyt na toporze o długim drzewcu, którego używał w charakterze kosturu. Jednooki wstrzymał się z dobywaniem broni, chociaż ręka drgnęła mu, powoli unosząc się do góry. Natychmiast wygasił odruch i nakazał sobie spokój.

I właśnie w tej chwili zaatakował potwór. Stworzenie przypominało wychudzonego człowieka o brudnej, bladej skórze. Duże oczy błyszczały złośliwie w łysej okrągłej głowie. Zza zniekształconych „zajęczych” warg wystawały stożkowate zęby. Najbardziej idiotycznie jednak wyglądały kończyny: wszystkie były chude i ze trzy razy dłuższe niż powinny być. Stwór miał nawet coś na kształt dłoni z długimi pazurami. Oczywiście rzucił się na Jednookiego. Oczywiście, bo ten w końcu nie dobył miecza. Dowódca, przeklinając swoją głupotę, uniknął ciosu i sprawnie wpasował pięść w „twarz” potwora. Nadmienić należy, że była to pięść w ćwiekowanej, skórzanej rękawicy. Problem z potworem rozwiązałby się dość szybko, gdyby w tym momencie  nie pojawiły się kolejne dwa. Jeden gruby, czworonożny różowy z mordą minoga, drugi wyglądający jak duży, oskórowany pies. Jakim cudem tak sprawnie się ukrywały pozostawało zagadką. Jednooki dobył miecza i wyprowadził pchnięcie w chudą pokrakę. Stwór odskoczył i kontratakował również nie trafiając. Ale ta pułapka to nie wszystko. Coś było tak. Jakby wszelkie myśli w jego głowie były rozbijane przed pełnym uformowaniem.

Spojrzał wokół.

Tam, na małym pagórku.

Wskazał cel Rusznikarzowi, ale gdy tylko ten wziął cel na muszkę ręce zaczęły mu drżeć. Nic dziwnego. Potwór posiadał niesamowitą siłę telepatyczną. To był problem, który Jednooki musiał rozwiązać samodzielnie. Kopnął w pysk szarżującego oskórowanego psa i ruszył biegiem do telepatycznego potwora.

Potworek wyglądał dość… osobliwie. Nawet na tle niewyobrażalnie zróżnicowanych bestii. Wielka, pozbawiona oczu głowa kołysała się lekko na pokurczonym tułowiu, rozmiarami właściwemu noworodkowi, lecz pokrytym łuskowym pancerzem z grubych, lekko odstających chitynowych płyt. Małe, podwinięte kończyny zapewne nawet nie posiadały możliwości ruchu. Potwór lewitował sobie półtora metra nad ziemią. Pod nim zwijał się w nieustających splotach długi, gruby i też opancerzony ogon. Gdy Jednooki miał go niemal w zasięgu miecza, stwór skierował całą swoją siłę przeciwko niemu. Eks-najemnik zachwiał się, z nosa pociekła mu strużka krwi. Przyklęknął, wspierając się na mieczu. Potwór jakby z zadowoleniem poruszył żuwaczkami.

Jednooki czuł się, jakby z rozbiegu uderzył głową w mur. Nie mógł zebrać żadnych konkretnych myśli.

Ale miał jeszcze odruchy.

Dużo odruchów, które na przestrzeni wielu lat walki wyrobił sobie świadomie, lub nie. I teraz, mimo mętliku w głowie, mimo cieknącego z nosa strumienia krwi, po prostu się podniósł.

– Tylko na tyle cię stać? – wychrypiał.

Potwór, jeżeli nawet był zaskoczony nie dał po sobie niczego poznać. Żuwaczki to jednak niezbyt ekspresyjny narząd. Przynajmniej dla ssaków, a Jednooki na tyle na ile się orientował, do tej właśnie grupy należał. Nieszczęśliwie dla niego bestię było stać na coś jeszcze. Umięśniony za całą resztę ciała ogon błyskawicznie owinął się kalece wokół szyi. Były najemnik po prostu odciął go trzymanym oburącz mieczem. Spory udział miała w tym wyśmienitej jakości stal, użyta do wykonania ostrza.

Okaleczony potwór próbował panicznie uciekać, ale tempo jego lewitacji nie przekraczało leniwego spaceru. Jednooki miał za to inny problem. Rzucił miecz na ziemię i oburącz szarpnął za wciąż oplatający mu szyję ogon

 Potrzeba było jednak czegoś więcej by go zabić. Zerwał z siebie potworny ogon, podniósł miecz i rzucił się biegiem za telepatycznym monstrum. Dopadł go w kilku krokach i cięciem z zamachu rozchlapał mózg po wrzosach.

Gdy telepata zginął, trójka potworów zaczęła tracić przewagę. „Oskórowany pies” stracił głowę, próbując zaatakować Niebieskiego, a w plecy różowego nożami wczepiła się Margaj, ratując bezbronną Nawigatorkę. Został tylko ten chudy. Widząc zbliżającego się Jednookiego, szybkim ruchem podciął Wesołka i odrzucił Czujnego. Obydwaj stali pomiędzy nim, a Jednookim. Ten wiedział co się święci. Wycelował mieczem w potwora, a na jego twarzy wykwitł okrutny uśmiech od ucha do ucha.

Stwór był szybki. Diabelnie szybki. Momentalnie znalazł się przy Jednookim i zanim ten zdążył się zorientować co się dzieje zadał cios. Cios, który powinien wypruć mu flaki. Cios który nie trafił. Jednooki był po prostu szybszy. Lecz ten cios i unik były jedynie początkiem tańca. Tańca w którym potwór rzucał się i wywijał z najgroźniejszych sytuacji, a przeklęty płynnymi ruchami ciął i odskakiwał. W końcu któryś z nich musiał popełnić błąd. Pierwszy i zarazem ostatni, bowiem w takim tańcu nie ma miejsca na błędy.

W końcu potwór nieco przecenił swoje możliwości. Pazurzastą łapą złapał klingę miecza. Zapewne uznał, że w ten sposób unieruchomi przeciwnika. Jednooki się nie zastanawiał. To była okazja, na którą czekał. Wyszarpnął miecz kalecząc bestię i zatoczył płynnego młyńca mieczem, odrąbując potworną łapę. Stwór wrzasnął przeciągle, unosząc głowę w górę. Kolejna idealna okazja. Jednooki wbił mu miecz w klatkę piersiową, a potwór upadł rzężąc.

– Nic osobistego – mruknął przeklęty i zakończył to ciosem w tył głowy.

Jego towarzysze poradzili sobie nie gorzej, zważając na to, że stali w pełnym składzie i oglądali walkę swojego dowódcy.

– Kto zabił różowego? – wychrypiał Jednooki chowając miecz.

Zgłosił się rusznikarz. To tłumaczyło huk, który słyszał wcześniej.

– No dobra. Spadamy zanim coś wywęszy padlinę – zarządził podnosząc toboły porzucone w czasie walki.

Gdy ruszyli dalej, podekscytowana Nawigatorka w końcu zdecydowała się odezwać.

– To było niesamowite, jak unikałeś wszystkich ciosów tego potwora, a potem tak, no odciąłeś mu rękę i przebiłeś go, dowódco. Takich rzeczy nie napisali w aktach.

Jednooki przystanął gwałtownie, tak że idący tuż za nim Rusznikarz niemalże na niego wpadł.

– Aktach? – wycedził przez zęby.

– No, tak – Nawigatorka struchlała, rozumiejąc, że nie powinna tego mówić.

– Chcesz powiedzieć, że zbierają o nas informacje?

– Myślałam, że to powszechna wiedza – dziewczyna próbowała się tłumaczyć. Teraz już prawie cała drużyna popatrywała na nią podejrzliwie.

– Jak widać nie. Miło się dowiedzieć, jak odwdzięczają się co po niektórzy za przyjaźń.

– Mówisz o mnie, dowódco? – Nawigatorka wyglądała już na przestraszoną.

Jednooki dotknął palcami prawej dłoni swoją opaskę. Na tę chwilę sam swoje odczucia określiłby jako ambiwalentne. Z jednej strony, gdyby dziewczyna była szpiegiem, nie wkopałaby się w tak żałosny sposób. Ale może po prostu była naiwna i nie do końca zdawała sobie sprawę ze swojej roli agenta.

– Skąd wiesz o aktach? – zapytał po prostu.

– Centurion kazał mi je przeczytać, gdy było pewne, że dołączę do was.

– Jednooki – wtrąciła się Margaj, – koniecznie musisz teraz prowadzić przesłuchanie?

– Nie, nie muszę – miał nadzieję, że kamienna twarz go nie zawodzi. Nie chciał dać po sobie znać, jak bardzo rozwścieczyło go to słowo. „Przesłuchanie” – To wszystko, czy masz jeszcze jakieś ciekawe informacje? – zapytał Nawigatorkę.

Ta pokręciła głową.

– Bardzo dobrze, a teraz wreszcie wynośmy się z tego wrzosowiska. Każda kolejna chwila stracona tutaj doprowadza mnie do szału.

Jednooki obrócił się w stronę kierunku marszu i dostał własnymi włosami po twarzy.

– Wiesz, że możesz je po prostu związać?

– Zamknij się, Margaj.

***

Łuskowaty chłopaczek, chyba ten sam który odprowadzał konie w dniu, gdy przybyli do zamku, zawiadomił Haknira, że oddział zwiadowczy powrócił z miejsca w którym był, kiedy go nie było (przedstawił to dokładnie w ten sposób) i jest gotowy zapoznać się z człowiekiem, który zna drogę do leża Bestii.

Nareszcie.

Zwiadowcy udali się na stołówkę i nic nie wskazywało żeby mieli się stamtąd szybko wynieść, więc Haknir zdecydował się sam do nich pofatygować.

Po drodze zgarnął Atlasa. Warto mieć po swojej stronie ponad dwumetrowego siłacza, który nie zadaje zbędnych pytań.

Haknir wiedział, że liczy się przede wszystkim pierwsze wrażenie. To ono decyduje jak początkowo nastawieni są ludzie i potrzeba dużo czasu, by to nastawienie zmienić.

Tym razem po prostu nie wyszło. Wchodząc do kantyny zahaczył rogami hełmu o framugę. Pięć par oczu obróciło się, słysząc brzęk.

Haknir zdjął hełm i odchrząknął. Tyle z dobrego pierwszego wrażenia.

– Szukam oddziału zwiadowczego, który jest gotów wziąć udział w misji odnalezienia leża Bestii – powiedział. Wyszło trochę ciszej niż planował.

– Widzisz tu jakiś innych zwiadowców? – burknął przeklęty o spłaszczonym nosie i szerokich, spiczastych uszach wielkości dłoni.

Inny, o całkiem zwyczajnym wyglądzie uciszył go wzrokiem i wstał. Średniego wzrostu, a więc nieco niższy od Haknira, gładko ogolony, z krótkimi czarnymi włosami i o prostokątnej twarzy mógłby z powodzeniem zarówno wtapiać się w tłum, jak i zgrywać twardziela w barze.

– Witaj, to ty jesteś tym, który podobno wie, gdzie można znaleźć Bestię? – zapytał podając przybyszowi rękę. – Ja nazywam się Kereg. Kereg z Ferhneum.

Ogniowładny darował sobie wspominanie o swoim niedawnym pobycie tam. Nie miał ochoty tłumaczyć się ze zniszczonych zabytków architektury.

– Kiedy będziecie gotowi do drogi? – zapytał.

Kereg spojrzał na niego zdziwiony.

– Chcieliśmy wypocząć, zebrać siły, uzupełnić zapasy i poczekać na odpowiedni moment.

– Odpowiedni moment? – tym razem zaskoczony był Haknir. – Przecież wkrótce zaczną się mrozy.

– Właśnie o to chodzi. Myślę, że lepiej przezimować.

– Zgaduję, że dowódcy się spieszy? – Do stolika przysiadł się Malleo.

Haknir popatrzył po nim. Ile właściwie ten słyszał? Nawet nie zauważył, żeby wchodził do środka.

– Chcę ruszać jak najszybciej. Męczy mnie bezcelowe siedzenie w jednym miejscu. Co właściwie mogę tu robić? Gadać? No i Jednooki wybrał się przecież na daleką północ.

– Na daleką północ? – zapytał rozbawiony dowódca zwiadowców. – Teraz?

– Raptem wczoraj.

Kereg pokręcił głową.

– Zawsze wiedziałem, że zabije go jego własna głupota.

– Głupota? – zdziwił się Malleo. – Mi się wydaje, że to raczej upór. Poza tym nie zapominaj, że Jednooki nierzadko dokonywał już rzeczy niemożliwych.

– Wystarczy. Mamy chyba rozmawiać o wyprawie na Bestię, a nie o już praktycznie martwych znajomych – uciął i zwrócił się do Haknira. – Gdzie jest to leże? Mówiłeś, że wiesz.

– Wiem jak do niego trafić, ale nie jestem w stanie tego wytłumaczyć – mówił Ogniowładny. Wiedział, że będzie musiał to wyjaśniać, ale i tak było to męczące.

– Jak to? – Kereg zmarszczył brwi. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że to konkretne pytanie jego rozmówca zdążył przewidzieć.

– Straciłem pamięć – cierpliwie tłumaczył Haknir. – Niemal cała moja przeszłość to jedno wielkie Déjà vu. Mogę doprowadzić was do leża, ale mapy nie narysuję.

– Nie lepiej zaczekać, aż odzyskasz pamięć?

Haknir wstał i oparł pięści na stole.

– Skoro wiemy, gdzie jest Bestia, dlaczego mamy czekać?

Kerag spojrzał w oczy swojemu rozmówcy.

– Niech będzie. Ale daj nam przynajmniej tydzień – dowódca zwiadowców w końcu się zgodził, aczkolwiek odrobinę niechętnie.

Ogniowładnemu nie zostało nic innego jak zaakceptować dodatkową zwłokę. Za bardzo chciał dopaść Bestię, żeby narażać się zwiadowcom.

***

Dopiero następnego dnia dane mu było poznać członków oddziału zwiadowczego.

Poprzedniego wieczora, chcąc wypocząć po akcji, zaprosili go na wspólny trening. Ogniowładny przystał na ten pomysł.

Gdy pojawił się na placu ćwiczebnym nikogo tam jeszcze nie było. Czekając postanowił naostrzyć miecz. Był tylko jeden problem. Nie wiedział jak się za to zabrać.

Miecz miał zęby. Ostrzenie go w klasyczny sposób pozbawione było sensu. Z drugiej strony zęby były za małe, aby ostrzyć każdy z osobna. Przyjrzał się zębom. Wyglądały na ostre. Przezwyciężając niechęć przeciągnął ręką po klindze. Ostra jak w dniu, w którym wszedł w jej posiadanie.

Przez chwilę pamiętał. A potem to zniknęło i znów tylko Déjà vu.

Dotknął szybko zarastającego rozcięcia na dłoni. Co jeśli są inne sposoby na odzyskanie wspomnień niż mozolne oczekiwanie? A co jeśli spróbowałby wywołać wspomnienia poprzez interakcję z różnymi rzeczami? Zostały mu jeszcze przecież sztylety na łańcuchach.

– Ciekawy miecz – odezwał się znienacka Kereg. Ogniowładny wzdrygnął się. Nie zauważył, kiedy przybyli zwiadowcy. Może to i dobrze. Czyż nie świadczyło to o ich wprawie?

– Dzięki, właśnie próbuję sobie przypomnieć skąd go mam – odpowiedział, wciąż trochę pogrążony w rozmyślaniach.

– Amnezja? Wyrazy współczucia. Sam przez to przechodziłem – pokiwał głową przeklęty wyglądający jak szkielet obciągnięty szarą, wysuszoną skórą. Miał za to wspaniałe, bujne blond włosy. – Mówią na mnie Zmyła – dodał.

Kolejnymi członkami drużyny zwiadowców byli Tarak, ten o spłaszczonym nosie i wielkich uszach, który w kantynie próbował spławić Haknira, całkiem ładna dziewczyna z zestawem ostrych kłów w charakterze uzębienia zwana Kievą i Horela, kolejna przedstawicielka płci pięknej z krótkimi szarymi (ale nie siwymi) włosami i oczodołami zarośniętymi skórą. Ponoć posiadała jakieś dodatkowe zmysły z nawiązką zastępujące jej wzrok.

Zapowiadało się na ciekawe towarzystwo w drodze do leża Bestii.

***

Śledztwo nie toczyło się najlepiej. Mimo kolejnych spotkań z informatorami, Fenrirowi nie udało się ustalić wiele więcej w sprawie, jak zaczął to nazywać, „Wielkiej mistyfikacji”. Postanowił więc wrócić do sprawy znikających przeklętych.

Wszyscy zarażeni chorobą Bestii przechwytywani przez straż odprowadzani byli do otoczonego murem magazynu w wysokim mieście, części obfitującej w fortyfikacje. Z dotychczasowych obserwacji wynikało, że żaden nie opuścił tej małej twierdzy przez bramę.

Wilk Legionowy drogą dedukcji określił trzy główne możliwości.

Po pierwsze, pod budynkiem mogą znajdować się olbrzymie lochy, w których przetrzymuje się uwięzionych. Tylko, że zapasy dostarczane do małej twierdzy były niewystarczające by wyżywić dużą ilość więźniów.

Można było założyć też, że przechwyceni przez straż przeklęci są uśmiercani, ale nie miałoby to sensu, ze względu na niemożność pozbywania się zwłok. W piwnicy raczej ich nie trzymali (chociaż Wilk Legionowy daleki był od wykluczania którejkolwiek opcji) a w kanałach nie pływało ich więcej niż zwykle. Mogłyby być wywożone na wozach, ale w takim razie po co w ogóle zabijać w tym budynku?

I tutaj pojawiała się teoria numer trzy. Zakładała ona, że potajemnie transportowano zatrzymanych przeklętych w inne miejsce. Zapewne sekretne, skoro zdecydowano się użyć tegoż budynku jako przykrywki. Ciekawe czy chodziło tu o podziemny tunel, czy portal? Jednak, żeby znaleźć potwierdzenie na którąkolwiek z tych teorii, które Miedziak określił szalonymi i kategorycznie odmówił brania udziału w ich sprawdzaniu, musiał dobrać się do tajemnych informacji. Jeśli będzie miał szczęście, sprawa prowadzona jest przez biurokratów, wymagających każdego więźnia potwierdzonego na piśmie. Patrząc na wzrost liczby biurokratów na świecie, dzisiaj mógł być jego szczęśliwy dzień. Albo raczej noc. Deszczowa.

W taką właśnie noc Fenrir tkwił mokrych krzakach, czekając na odpowiedni moment by niezauważenie przedostać się za kamienny mur. Nie miał wielkiego doświadczenia w cichych akcjach, nie licząc może wdzierania się z oddziałem najemników do zamku Bardseng podczas pamiętnego Splądrowania Arkverdan, ale to stare czasy. Wilk Legionowy otrząsnął się. Nie wszystkie wspomnienia chciał przywoływać. Poprawił kaptur. Nosił go nie dla ochrony przed deszczem, ale by ukryć swoje charakterystyczne, przedwcześnie siwiejące włosy. Do tego szalik na twarzy i raczej nikt go nie rozpozna. Co prawda, szalik był w zielono-czarne paski, ale ten problem zostawił sobie na później.

Zgodnie z jego przewidywaniami za chwilę powinien nastąpić moment maksymalnej dekoncentracji wartowników. Strażnicy po prostu się nudzili, w środku nocy pilnując budynku stojącego w mieście. Jako dawny dowódca rozumiał, co w tej chwili dzieje się w głowach wartowników. Ba! Niemal czuł potrzebę ochrzanienia ich za nieuwagę.

Mur, za który musiał się przedostać nie był zbyt wysoki. Wystarczyło podskoczyć, uchwycić się porządnie i podciągnąć. Zasadniczo główną przeszkodą byli wartownicy, robiący obchód. Nie byli jednak zbyt szybcy i była tylko to tylko jedna para. Fenrir poczekał aż miną go i znikną za rogiem. To właśnie idealny moment na rozpoczęcie akcji.

Trochę niezgrabnie wyczołgał się z krzaków puścił biegiem w kierunku muru. Gdy tam dotarł przywarł plecami do zimnych kamieni, rozglądając się na boki. Nikogo w zasięgu wzroku. Wyskoczył w górę, łapiąc się szczytu ściany i podciągnął na samych rękach. Przerzucił nogi po kolei, najpierw prawą, potem lewą i siedząc tak popatrzył w dół.

Trochę za wysoko, by skoczyć na nogi, stwierdził. Opuszczanie się na rękach też odpadało. Lubił swoją twarz.

Ściągnął z pleców miecz, który przeszkadzałby w tym co zamierzał zrobić i trzymając go w rękach odbił się nogami od muru. Lecąc pod kątem zdołał zrobić przewrót, który zamortyzował upadek. Ponownie przypiął miecz na plecach i pogratulował sobie pomysłowości.

Niestety, nie wiedział co robić dalej. To znaczy, wiedział że powinien znaleźć biuro jakiegoś ważniaka, ale nie wiedział gdzie go szukać. Chowając się przed strażą obszedł budynek dookoła. Było to jakieś dziwaczne połączenie biura z magazynem. Dach był lekko pochyły, cały pokryty dachówką. W jednym miejscu był trochę niższy. Tuż obok znajdowały się stajnia i przyległa do niej szopa. Jak zauważył Wilk Legionowy, po szopie i dachu stajni dałoby się wejść na obniżenie dachu piętrowego przecież budynku. To znacząco ułatwiało sprawę. Zwłaszcza, że gabinet którego szuka to zapewne ten z najwyższym oknem, w którym wciąż pali się światło. Nie czekając podjął wspinaczkę na dach. Starał się być cichym niczym tchnienie wiatru, niemalże niesłyszalnym.

***

Sierżant straży Yohar oderwał się od tabelek.

– Co do…? – mruknął sam do siebie, spoglądając w górę. – Saleg! – zawołał do katalogującego skrzynie niższego stopniem oficera zaopatrzeniowego, stojącego u dołu szerokich schodów, prowadzących do części biurowej.

– O co chodzi?

– Słyszysz to?

Saleg pokręcił głową.

– To chodź tutaj.

Niższy stopniem przewrócił oczami i wdrapał się po schodach.

– Co mam słyszeć? – zapytał.

– Coś jest na dachu.

– Pewnie jakiś ptak.

– Chyba raczej koń. To musi być niezłe bydlę.

Do dudnienia na dachu dołączyło skrzypienie drzwi. To kapitan Garm „Mors” Tutensten wynurzył się ze swojego gabinetu. Biedak od dłuższego czasu nadrabiał robotę papierkową i Yohara nie dziwiło, że z radością wykorzystał okazję do opuszczenia biura.

– Orientujecie się, koledzy, co właściwie spaceruje nam po dachu? – zapytał, gładząc swoje ogromne, siwe wąsiska, od których wziął przydomek.

– To może być koń – wyskoczył z propozycją Saleg. Irytujący dupek lubił przywłaszczać sobie cudze pomysły.

– Faktycznie – Mors popatrzył w górę. – Wiedziałem, że ta szopa przy stajni to zły pomysł. Chodźmy to sprawdzić – zaproponował i ruszył po schodach złorzecząc pod nosem. Najpierw magazyn zamienia się w jakąś konspiracyjną stację przesiadkową, a potem koń włazi na dach. „Daj sobie spokój z wydziałem zabójstw”, mówili. „Spokojna robota, zaopatrzenie, żadnych problemów większych niż rozsypana mąka”, mówili.

***

Fenrir jeszcze przed dotarciem nad okno będące jego celem wyczerpał zapas porównań do tego jaki jest cichy.

Jak wiatr, niczym cień, bezszelestnie stawia kroki niczym kot i co dalej? Przysłowie „cicho jak mysz pod miotłą” nie zadowalało go.

Dobrze, że już był bezpośrednio nad gabinetem. Zwiesił się na rękach z krawędzi dachu i przyjrzał oknu. Zwykłe szklane prostokąty wprawione w metalową ramę. Mogło stanowić pewien problem, ale nie miał chwili do stracenia.

Rozhuśtał się i wyrżnął nogami w metalowe ramki wpychając okno do środka i wlatując zaraz za nim.

***

– Słyszeliście to? – Mors obrócił się do podążających za nim niższych stopniem oficerów. Saleg pokręcił głową, a Yohar wzruszył ramionami. Obaj chcieli już wracać do ciepłego wnętrza.

***

Fenrir zacisnął zęby. Wlatując przez okno udało mu się wbić do środka całą ramę, ale przy okazji, mimo grubego płaszcza, mocno obtarł plecami i barkiem o cegły.

Zostaną ślady, pomyślał, zwijając się po podłodze.

W końcu wstał, wyplątał nogę z okiennej ramy i rozejrzał się po pomieszczeniu. To zdecydowanie był gabinet. Na tę chwilę nikogo w nim nie było, co tylko przemawiało na korzyść Wilka Legionowego. Może zdąży się rozejrzeć, zanim pojawią się tu ludzie zaalarmowani hałasem. Nie chciał nikogo zabijać.

Przejrzał papiery na biurku. Przekopał szuflady. Nic. Tylko sprawy zaopatrzeniowe. Worki mąki. Skrzynie z bronią. Nic o przeklętych.

Może miał jeszcze czas. Wypadł z biura. Były jeszcze dwa takie pomieszczenia.

Pierwsze – całkiem puste, nieużywane. Tylko kurz i pajęczyny.

Drugie – małe, schludne biurko pełne arkuszy z tabelkami. Kto, na demony mógłby tak ubóstwiać tabelki? Podniósł jeden z arkuszy do światła. Dwadzieścia puszek smaru, pięćdziesiąt długich desek, pudło gwoździ i mnóstwo danych, których nie rozumiał.

Żadnych śladów.

Do jego uszu dobiegło skrzypnięcie drzwi i głośne narzekania. Teraz już się nie ukryje. Za to wciąż mógł mieć efekt zaskoczenia po swojej stronie.

Wybiegł z biura i z wyciągniętym mieczem rzucił się schodami w dół. Tamci właśnie zaczynali wspinać się pod górę. Zobaczywszy Wilka Legionowego dwaj rzucili się na boki, ale stojący pośrodku wąsacz dobył broni.

Fenrir zawahał się na moment. Tego akurat się nie spodziewał. Wpadł w niego barkiem, przewracając go i wybiegł przez drzwi. Zabijanie nie okazało się konieczne w tym przypadku. Ale strażnicy już zostali zaalarmowani. To nic. Tak jak poprzednio przesadził mur i biegiem zniknął wśród nocy.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
StalowyKruk · dnia 30.03.2018 12:26 · Czytań: 377 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty