Wybiegli razem przed komendę.
-Ja siadam za kierownicą - warknął Jacek, widząc, że Krzysiek już otwiera drzwi.
-Zwariowałeś?! Zabijesz nas! - jęknął Krzysiek, ale widząc, że jego kolega ma wizję wypadku w głębokim poważaniu, wskoczył na siedzenie pasażera. Jacek ruszył z kopyta. Dwie minuty później już był na drodze wyjazdowej z miasta. W pewnej odległości z przodu zobaczył czarnego nissana, samochód Rafała i Maćka.
-To oni, widzisz? Przed nim musi być Mario - wyjaśnił Krzysiek. Jacek wzruszył ramionami i zbliżył się do kolegów. Rafał pokiwał głową i pokazał na białego vana przed nimi.
-Cholera, patrz! - zaklął nagle Krzysiek. Van wyraźnie zwolnił i skierował się do opuszczonej ruiny w pobliżu lasu. Była to typowa melina, jakich wiele. Jacek mocniej zacisnął palce na kierownicy.
-Ona musi żyć - szepnął. Krzysiek uspokajająco chwycił kumpla za ramię.
-Będzie żyć - powiedział, choć sam w tej chwili w to nie wierzył. Minęło już zbyt wiele czasu. Jacek minął drogę zjazdową, pozwolił vanowi zniknąć z pola widzenia i dopiero potem zawrócił. Rafał już podjeżdżał pod ruiny.
-Wchodzimy?
-A jeśli jest ich więcej? - spytał najostrożniejszy z towarzystwa Maciek.
-Wezwałem posiłki - wtrącił Rafał. Jacek pokiwał głową.
-Wchodzimy!
Pierwszy wpadł do kryjówki bandytów. Rozejrzał się, ale nikogo nie zobaczył. Naraz wszyscy usłyszeli krzyk, a właściwie wrzask. Krzyk, jakiego nie da się zapomnieć, nie da się pomylić. Krzyk człowieka, który zobaczył własną śmierć, przedśmiertny krzyk młodej dziewczyny. Jacek, gubiąc już resztki rozsądku i zimnej krwi, rzucił się naprzód. Przeskoczył zwały gruzu.
-Policja, na ziemię! - tego krzyku, choć wydobył się z jego własnego gardła, już nie słyszał. Rozprawienie się z trójką bandytów zostawił kolegom. Pod ścianą leżała Justyna.
Ręce i nogi miała oplątane nylonową linką, oczy zamknięte, a twarz zalaną krwią. Obok, upuszczony przez jednego z oprawców, leżał nóż. Zrozumiał, jak było blisko. Klęknął przy córce.
-Justyna... Justyna... - nie mógł się zmusić, żeby złapać ją za rękę. Nie chciał znać prawdy, nie chciał zdać sobie sprawy, że może w jej ciele zamilkł już puls. To Krzysiek pochylił się nad nieprzytomną dziewczyną i sprawdził tętno.
-Żyje - powiedział z wyraźną ulgą. -Wezwij karetkę.
-Tato... - usłyszeli nagle nikły szept. Jacek zesztywniał, Krzysiek dyskretnie się wycofał i sam sięgnął po komórkę.
-To ja, Jacek - wykrztusił przez ściśnięte gardło Jacek. Justyna zawsze mówiła do niego po imieniu.
-Przecież ja wiem... Tato... - powtórzyła jeszcze raz, zanim jej głowa zwisła bezwładnie z rąk Jacka, któremu wzruszenie dławiło oddech. Pierwszy raz w życiu usłyszał to słowo skierowane do siebie. W tej chwili nie zdał sobie nawet sprawy, że nieuniknioną konsekwencją tej sceny będzie rozłam rodziny. Wziął córkę na ręce.
-Ona żyje - powiedział.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
lina_91 · dnia 26.02.2007 18:40 · Czytań: 600 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 3
Inne artykuły tego autora: