Dużą pomocą w nasączaniu Podhala ubeckimi konfidentami wykazała się Stefania Kruk o akowskim pseudonimie „Teściowa”. Ze względu na jej wartość jako tajnej agentki i obawę, że współpraca kobiety z bezpieką może zostać ujawniona, major Szlachcic spotykał się z nią wyłącznie w zakonspirowanych przez UB mieszkaniach. Niezwykle ważnym, dostarczonym przez nią dokumentem okazała się Volkslista Goralenvolku. Zawierała nazwiska podhalańskich rodzin, które w okresie okupacji zdecydowały przyjąć obywatelstwo niemieckie. Ogień niejednokrotnie karał tych zdrajców. Stał się wobec nich szczególnie bezwzględny, gdy dowiedział się, że właśnie przedstawiciele Goralenvolku, donieśli Niemcom o jego przynależności do Konfederacji Tatrzańskiej[1]. Gestapo spaliło Ogniowi rodzinny dom, rozstrzelało ojca, pierwszą żonę i pierworodnego syna. Po tej tragedii stał się wobec członków Goralenvolku okrutny. Bicie wyciorem i rozstrzeliwanie stosował wobec tych zdrajców także po wojnie. Tajna agentka UB Teściowa wzbogaciła także wiedzę Pachcica o gamie kar stosowanych przez Ognia wobec, bandytów, złodziei i o jego szczególnej bezwzględności w tępieniu konfidentów współpracujących z bezpieką. Ci najczęściej byli rozstrzeliwani lub wieszani. Każdej ofierze, uduszonej nawoskowanym sznurem zawiązanym do mocnej gałęzi, bądź naszpikowanej ołowiem, zawieszano na klatce piersiowej kartkę z lakonicznym uzasadnieniem wykonanego wyroku. Aby upewnić się, że kara nie dosięgła kogoś niesprawiedliwie, na przykład na skutek międzysąsiedzkich nienawiści, domagał się potrójnie potwierdzonych zeznań świadków, określających winę delikwenta. Te cenne dla UB informacje pomagały łatwiej typować kandydatów na tajnych współpracowników.
Krakowska bezpieka wraz z grupami techników radiofonizujących Podhale głośnikami sączącymi prosowiecką propagandę, wysyłała ubezpieczające ich oddziały KBW i milicji wraz z oficerami dochodzeniowymi, niby to należącymi do obstawy. Oficjalnie na rozmowy wzywano prawie wszystkich mieszkańców podhalańskich wiosek. W rzeczywistości bezpieczniaków interesowali ludzie z list Goralenvolku lub ci, którzy zostali poniżeni przez ludzi Ognia za pospolite przestępstwa. Szczególnie upadlającą karą była chłosta na goły tyłek, na widoku publicznym. Ubecy natomiast działali metodą kija i marchewki. Obiecywali zapomnieć o popełnianych przez niektórych mieszkańców kradzieżach, ciężkich pobiciach, gwałtach i nawet zabójstwach, nierzadko kusząc korzyściami materialnymi. Jedynym warunkiem musiała być zgoda na donoszenie o ruchach i działaniach partyzantki Ognia. Zatem do współpracy z Urzędem Bezpieczeństwa łatwo pozyskiwano członków rodzin osób karanych przez akowców, a szczególnie tych piętnowanych za przynależność do Goralenvolku. Ilość górali, którzy w czasie okupacji połasili się na korzyści z opowiedzenia się po stronie niemieckiej okazała się niemała. Mieli oni wrogi stosunek zarówno do Ognia jak i jego ludzi. Lecz górale kolaborujący z hitlerowcami nie należeli do osób, z którymi współpraca szczególnie interesowałaby UB. Najbardziej ubekom zależało na pozyskaniu członków rodzin ludzi Ognia. Priorytetem było stworzenie wokół niego sieci agentów i możliwość kontroli jego poruszeń. To dawało szansę na uchwycenie Króla Podhala w pułapkę.
***
Jurek Sprytny wiedząc już od dwóch lat o podjęciu się przez Złotą Alę współpracy z Niemcami, o wyręczaniu esesmanów w biciu oświęcimskich więźniarek, przeżywał rozterkę. „Za lepsze jedzenie i wygodniejsze życie, znęcać się nad rodaczkami”? Spotkanie jej w więziennym biurze, potem całonocne zaspakajanie się jej wdziękami nie poprawiło jego negatywnego mniemania o dawnej kochance. „Pewnie chwilę przed moim przyjściem to samo robił z nią klawisz za kawałek kaszanki? Przecież do uprawiania z nim seksu przyznała się sama”. Wiadomość, że przy okazji ucieczki akowców z więzienia Świętego Michała zniknęła także oświęcimska kapo, nie wywarła większego wrażenia na Sprytnym. Poczuł nawet ulgę. Wprawdzie wspomnienia nocy spędzonej z Alą wzbudzały w nim seksualne podniecenie, jednak jako kiedyś bliska osoba stała się mu prawie obojętna.
Młodą kobietą, myśli o której wzbudzały w Jurku szybsze bicie serca, była tancerka, osobiście zaaresztowana razem z narzeczonym porucznikiem Wilkiem. Jurkowi Sprytnemu zaimponowała, gdy mimo stosowania wobec niej okrutnych tortur nie dała się złamać.
„Przecież ten bydlak – pomyślał o sadyście śledczym – dziewczynę zamorduje, a w najlepszym razie zrobi z niej kalekę. Czy jej zeznania mogą wnieść jakiś przełom do wiedzy potrzebnej by niszczyć Ognia i jego partyzantów? Czy jest sens ją zamęczać”? – zastanawiał się. Wiedząc do jakich okrucieństw dopuszcza się „fachowiec” od tortur, postanowił przeciwdziałać. Wyczytał z kenkarty tancerki, że była mieszkanką Bukowiny Tatrzańskiej, a od jednego z kolaborujących z UB aresztantów dowiedział się, że przed wybuchem wojny jako czternastoletnia dziewczyna była gwiazdą góralskiego zespołu pieśni i tańca. Rok po wybuchu wojny wstąpiła do Konfederacji Tatrzańskiej jako łączniczka. Janina Hagowska – bo tak nazywała się tancerka – była najpiękniejszą żołnierką w podhalańskiej partyzantce. Romans z nią nawiązał młody dowódca – Wilk – syn Teściowej.
- Zabijesz ją zwyrodnialcu – zwrócił się Sprytny do śledczego, pasjonata w znęcaniu się nad przesłuchiwanymi. – Tak traktujesz młodą damę? – oburzył się, gdy wszedł do pomieszczenia przesłuchań. Hagowska siedziała na krześle z obrzękłą od pobicia twarzą. Była w rozszarpane bluzce, rozerwanej spódnicy i jej ciałem wstrząsały drgawki. Gdy Jurek zobaczył leżący fragment jedwabnej zakrwawionej bielizny domyślił się, że została zgwałcona.
Więc posunął się nawet do tego – uderzyła go nieprzyjemna myśl. Na wizytę w pokoju przesłuchań przyszedł niby z zapytaniem o wyniki śledztwa, tymczasem zależało mu, aby ją zobaczyć. O tancerce myślał często, właściwie od chwili, gdy po raz pierwszy ją ujrzał w restauracji hotelu Morskie Oko. Potem w Zakopanem o jej zaletach jako kochanki, opowiadał mu Walentino. Wreszcie utkwiła mu w pamięci reakcja żołnierza KBW, którego obsesyjnie zaintrygował jej seksapil. Kilka razy nie mogąc zasnąć myślał o niej jako partnerce do wspólnych erotycznych przeżyć. Po zaaresztowaniu jej z porucznikiem Wilkiem, wytworzył w sobie przekonanie, że skoro on ich pojmał, jego nie pisanym prawem jest być pierwszym, który z Hagowską położy się do łóżka. Tymczasem specjalista od masakrowania torturami aresztantów był przed nim i spoglądał teraz na przybysza z uśmieszkiem wyższości i satysfakcji.
- Znęcasz się nad niedoszłą gwiazdą estrady? Gdyby nie wojna na pewno byłaby przed nią wielka kariera, a taki jak ty mógłby najwyżej w kiblu zwalić konia, gdyby miał jej zdjęcie – zaatakował Jurek śledczego.
- To co? Chcesz usprawiedliwić jej milczenie? Zatajanie prawdy na temat zbrodniczych działań bandytów z AK?
- Zbrodniarzami to jesteście wy, a ty… – cicho jęknęła tancerka, kierując głowę w stronę swego oprawcy. – Zapamiętaj – pierdoliłeś prawie trupa.
Chwilę ciężko sapała, zbierając siły, wreszcie wycharczała ponownie.
- Mówcie do diabła, co zrobiliście z moim narzeczonym?
- Ma się o wiele lepiej niż pani, cieszy się specjalnymi względa… - Jurek nie dokończył zdania.
Na tancerkę spojrzał zaniepokojony. Z jej ust wytoczył się cienki jak sznurówka strumyczek krwi, która skapywała z brody na jej częściowo obnażoną pierś.
- Zabieram ją. Nic poza życiem już z niej nie wyciśniesz – zdenerwował się Sprytny.
Wcielający się w rolę „człowieka o dobrym sercu”, co było zresztą ustalone ze specjalistą od łamania kości i charakterów, umieścił Janinę Hagowską w aresztanckim lazarecie. Poza nią leżały tam już dwie ofiary śledczego – sadysty, także chory cierpiący na zatrucie, delikwent pobity w trakcie bójki w celi oraz inny po dokonaniu samookaleczenia.
Wieczorem, w więziennej lecznicy pojawił się Jurek Sprytny z lekarzem w białym kitlu.
- Chora może do jutra nie przeżyć – zawyrokował lekarz, jednocześnie decydując, aby tancerkę umieścić w jedynej izolatce.
Znalazła się w pojedynczej celi i parę minut po wyjściu lekarza wniesiono kroplówkę z solą fizjologiczną, wtoczono butlę z tlenem, a pielęgniarka wykonała zastrzyk z trudno dostępnej penicyliny.
Jurek w celi chorej pojawił się po trzech dniach. Na jego widok blada jak ściana tancerka otworzyła podkrążone oczy. Jej głowa owiązana była bandażami, a wprowadzoną do nosa rurką z sykiem wtłaczano tlen ze stojącej przy łóżku butli.
- Towarzysza bolszewika ruszyło sumienie? – z trudem wymamrotała.
- Tam w pokoju przesłuchań, na pani widok nie jeden by zemdlał. Jakbym wiedział, że panią tak potraktuje ten bydlak, wolałbym pani nie aresztować.
- Taki dżentelmen? No, nie można powiedzieć nawet prezentuje się pan niczego sobie – odezwała się cicho, acz lekko ożywionym głosem.
- To pomoże pani szybciej odzyskać siły.
Podał Janinie zawinięty w papier pakuneczek.
- Proszę to odwinąć, przecież widzi pan moje dłonie – ruszyła zabandażowaną do łokcia rękę. – Ten śledczy wbijał mi pod paznokcie drzazgi.
Jurek pospiesznie odwinął papier.
- Amerykańska czekolada? – wymamrotała.
- Wpadnę jeszcze – powiedział Sprytny i po rozpakowaniu, włożył tancerce do ust kawałek czekolady.
- Proszę powiedzieć, co zrobiliście z Andrzejem Krukiem?
- Już mówiłem, ale pani była półprzytomna. Jest w znacznie lepszej kondycji niż pani. Proszę więcej nie pytać, bo nie mogę nic powiedzieć.
- Zaczął sypać? – zapytała.
- Jeszcze wpadnę do pani – odpowiedział i wyszedł przymykając ciężkie drzwi.
Minęły kolejne dwa dni i Jurek Sprytny pojawił się w izbie chorych ponownie.
- Właśnie o panu myślałam – powitała go Janina Hagowska. – Jestem pewna, że prowadzi pan ze mną grę, tylko trudno mi ocenić jaką.
Spojrzała na przybysza przenikliwie, lecz nie było to spojrzenie wrogie, po raz pierwszy od czasu jej aresztowania ujrzał na jej twarzy nieśmiały grymas uśmiechu. Zawierał, jak mu się wydało, odrobinę kokieterii.
- Ważne, że dochodzi pani do zdrowia. Poprzednio jeszcze nie byłem pewien, czy pani przeżyje.
- Aż się nie chce wierzyć, bolszewicki oprawca martwi się o zdrowie ofiary?
- Czy pani sądzi, że byłbym w stanie tak się nad panią pastwić jak ten sadysta?
- Właśnie przed chwilą się nad tym zastanawiałam. Bo gdy pierwszy raz zobaczyłam pana w Morskim Oku, to na pewno nie pomyślałabym, że tak wyglądają zdrajcy zniewalający naród. Prędzej skojarzyłabym pana wygląd z postacią romantycznego amerykańskiego gangstera, albo paryskiego apasza.
- Gangsterem to wprawdzie nie zostałem, panno Janciu, ale niedawno się dowiedziałem, że byłem kimś w rodzaju szemranego bohatera.
- Skąd pan wie jak na mnie mówiono? Przecież oficjalnie mam na imię Janina.
- Przesłuchiwałem kogoś z Bukowiny, była tam pani bardzo znana. Bynajmniej nie jak ja, który zdobyłem szacunek wśród – Jurek zawahał się kilka sekund – kompanów ze swojej burzliwej młodości – dodał nie chcąc się przyznać, że chodziło o kolegów ze szkoły złodziejskiej.
Jurek wyciągnął z kieszeni papierową torebkę i wsunął więźniarce pod koc obleczony poszwą.
- To parę czekoladowych cukierków.
- Dziękuję. Wie pan co? Zaciekawił mnie pan swoim szemranym bohaterstwem. Proszę mi o tym opowiedzieć.
- Ciekawi to panią?
- Tak, właśnie teraz przy panu na chwilę zapomniałam, gdzie jestem.
Patrząc na tancerkę, także sam zapomniał, że rozmawia z więźniarką, która może zostać skazana w pokazowym procesie i potraktowana przez mordercę w todze jako bandytka, a następnie otrzymać strzał w tył głowy. Już dawno nie rozmawiał w taki sposób z młodą kobietą. Towarzystwo tancerki przypomniało mu stare lwowskie czasy, kiedy to z Jasnym Lolem, ucząc go posługiwania się poprawną polszczyzną, zachęcał kolegę do flirtów z pensjonarkami z dobrych domów. Nagle zdał sobie sprawę, że tu leżąca przed nim dziewczyna, nie tak dawno postrzegana jako zmysłowa piękność, teraz pozbawiona makijażu, przypomina mu poznaną przed wojną dziewczynę. Parokrotnie ją spotykał i kontakt się urwał, gdy wylądował w więzieniu za zastrzelenie mordercy Jasnego Lola. Obudziła się w Jurku tęsknota do bezpowrotnie minionej przedwojennej przeszłości, zdecydowanie bardziej romantycznej niż życie w podporządkowanej Stalinowi Polsce. Wspomnienie o pensjonarce, którą przypominała uwięziona dziewczyna, wywołało w Jurku poczucie niesmaku do samego siebie. Nagle zdał sobie sprawę, że przed zmasakrowaną tancerką odczuwa potrzebę usprawiedliwienia się, zrzucenia brzemienia poczucia winy za pracę w UB, formacji zbrodniczo tłamszącej Polaków.
- Czemu pan zamilkł?
Patrząc na okaleczoną dziewczynę i czując ściskanie w gardle milczał jeszcze kilka sekund, wreszcie zaczął mówić.
- Proszę sobie wyobrazić, że pochodzę z porządnej mieszczańskiej rodziny, rodzice byli kupcami. Lecz przerażała mnie perspektywa powielenia drogi życiowej rodziców – bezbarwnej i nudnej. Zadawałem się z szemranym towarzystwem i kolega złodziej wybawił mnie z sytuacji, która mogła mnie kosztować utratę życia – na poczekaniu Jurek skrócił prawdę o sobie, byle nie przyznać się do bycia absolwentem szkoły złodziejskiej.
Wyjaśnił jak za uratowanie życia, rewanżował się przystojnemu kieszonkowcowi.
- Pomagałem mu, by mógł brylować w wyższych sferach, a do tego potrzebował nauki wysławiania się poprawną polszczyzną. Uczyłem go też niuansów savoir vivr’u.
Sprytny relacjonował jak na zajęcia praktyczne jeździli tramwajem do centrum Lwowa i nawiązywali kontakty z pensjonarkami z dobrych domów. Wciągali je w pogawędki, żeby motywować przyjaciela do uczestniczenia w kulturalnej konwersacji. Jurek uśmiechnął się mówiąc jak udawali kuzynów z Krakowa, obecnych po raz pierwszy we wschodniej metropolii.
- Pytając o adres, niby to szukając kancelarii adwokackiej, gdzie mieliśmy rzekomo odzyskać gigantycznej wartości spadek, mieliśmy pretekst do zaczepiania dziewczyn. Wtedy poznałem taką jedną, która wyjątkowo mi się spodobała, podobną do pani...
- Dlatego się pan o mnie troszczy?
- Sam nie wiem, całkiem możliwe…
- I co, więcej pan jej nie spotkał?
- Stało się nieszczęście. Nożownik z ulicy Zmarstynowskiej mieszczącej się w cieszącej się złą sławą dzielnicy na Znizieniu, zadźgał mojego przyjaciela. Kolega był bardzo przystojny, mógł mieć każdą, a poszło o atrakcyjną prostytutkę. Dokonałem zemsty. Z dostarczonego mi naganta przez siostrę świętej pamięci przyjaciela, podziurawiłem klatkę piersiową bandziora. To było przed samym wybuchem wojny. W czasie okupacji też groził mi ciężki wyrok i musiałem się ukrywać. Potem wstąpiłem do sowieckiej partyzantki. Podobno środowisko złodziejskie Lwowa uznało mnie za bardzo odważnego.
- Dlaczego podobno?
- Dowiedziałem się o tym niedawno od spotkanego znajomka z tamtych czasów. W taki sposób zostałem szemranym bohaterem.
- Niezwykłe było pana życie.
Jurek Sprytny podniósł się zbierając do wyjścia. Taboret, na którym siedział, przysunął do łóżka.
- No, to mam teraz problem.
- O co chodzi?
- Nie mam pojęcia jak pani pomóc?
- Och, proszę pana – westchnęła tancerka. – Bardzo podobała mi się pańska opowieść. Mimo, że jest pan ubekiem prawie pana polubiłam.
Rozdział 22 Upadek Tonia
Po niedługiej rozmowie, udało się Toniowi dogadać z milicjantem Jackowiakiem. Milicjanta przysłał były ekonom, który uniknął więzienia deklarując przed ubekami, że natychmiast będzie donosił, gdy ktokolwiek wyda się podejrzany. Wereszczecki zapewnił kaprala MO, że nie ma na sumieniu żadnych przestępstw i nie jest, broń panie Boże, jakimś zbiegłym z więzienia Akowcem.
- A pani Ala? To zwykła mężatka, żona burżuazyjnego adwokata.
On przyprawia mu rogi i w ten sposób wyraża pogardę dla przedstawiciela wielkopańskiej – przedwojennej Polski. Poczęstował milicjanta szklaneczką cytrynowej wódki i przyglądał się przez okno werandy dżipowi z namalowanym na masce białym napisem Milicja Obywatelska.
- Dam wam kapralu dobrze zarobić, jak mnie i tą obywatelkę zawieziecie po zmierzchu w dwa miejsca w Krakowie. Dostaniecie, że tak powiem – na chwilę zmrużył oczy w udawanym zamyśleniu – powiedzmy – pięćset złotych. Komendant przymknie oko, że pożyczacie samochód, jak mu dacie… – wyciągnął z portfela dwa stuzłotowe banknoty i wręczył kapralowi. – Za taką sumkę może nabyć literek spirytusu. Powiecie, że musicie do lekarza zawieźć teściową. Albo coś wymyślcie.
* * *
Tonio i oświęcimska zbrodniarka odbyli trwającą do północy eskapadę wraz z milicjantem wożącym ich dżipem. Najpierw zajechali na ulicę Batorego, tam Tonio zniknął w bramie secesyjnej kamienicy na pół godziny. W czasie oczekiwania Złota Ala, zdawać by się mogło, żeby nie wyjść z wprawy, rozpoczęła rozwijać uwodzicielskie praktyki, kokietując siedzącego za kierownicą funkcjonariusza MO.
- Już dawno nie pamiętam tak gorącej nocy – powiedziała podciągając do połowy ud żałobną suknię od matki Tonia. Rozchyliła też rozpiętą suknię, częściowo odsłaniając piersi. Kiedy oblizując wargi spojrzała w oczy kaprala z satysfakcją stwierdziła, że chłopina pożera ją wzrokiem, a jego nozdrza wchłaniają zapach ukradzionych matce Wereszczeckiego perfum.
- Będę potrzebowała pana pomocy, ale zapewniam, nie pożałuje pan tego – dodała.
Wtedy z bramy wyszedł Tonio z niedużą walizką.
- Jeszcze o tym porozmawiamy. Wolę nie teraz – przerwała tajemniczą propozycję, którą milicjant zapewne odczytał jako uwodzicielską obietnicę.
W trójkę zajechali do nie cieszącej się dobrą opinią dzielnicy Łobzowa. Tam oświęcimska zbrodniarka zniknęła na kilkanaście minut, by wynurzyć się z bramy brudnej kamienicy wraz z ciemnym woreczkiem i wypchaną torbą. Przed wejściem do samochodu otrzepała żałobną sukienkę z kurzu.
O pierwszej w nocy kapral Jackowiak odjechał.
- Widzisz Alu? Najbezpieczniej koło jaskini lwa – chciał się pochwalić Tonio własną pomysłowością.
Nie miał wątpliwości, że wykorzystanie milicyjnego samochodu i mundurowego funkcjonariusza zabezpieczyło przywiezienie cennego dobytku.
- Jakiej jaskini lwa? Mógłbyś mi teraz nie zawracać głowy – niecierpliwie odpowiedziała kryminalistka.
Siedziała pochylona nad stołem i przy świetle naftowej lampy szybko przeliczała banknoty. Były to dolary, funty szterlingi, obok stała pryzma przedwojennych srebrnych monet. Odkładała na bok, już nie mające żadnej wartości Reichsmarki. Obok banknotów leżały zegarki, ślubne obrączki, sygnety, kieszonkowe zegarki w złotych i srebrnych kopertach, złote łańcuszki i z tego samego kruszcu spinki do krawatów i mankietów koszul.
- Nie wiedziałem, że jesteś taka majętna. Masz chyba więcej ode mnie –powiedział wyjmując z walizki metalową kasetkę.
- Miałeś się nie odzywać – warknęła i jeszcze raz zaczęła przeliczać twarde waluty.
Następnie wszystko starannie powsadzała do sakwy z czarnego płótna, mocno zaciągnęła otwór rzemieniem, owinęła nim całość i starannie zawiązała.
- Pochwal się teraz swoim skarbcem – powiedziała uwodzicielskim altem.
Tonio otworzył kasetkę i na miejscu gdzie przed chwilą leżały precjoza Ali, zaczął układać biżuterię.
- Zerknij tu – otworzył pergaminową kopertę i ostrożnie wysypał kilkanaście klejnocików. – Te co wyglądają jak szkiełka to diamenty, a zielone to szmaragdy.
- A tu co trzymasz? – pokazała na zawinięty w irchę pakunek zajmujący mniejszą część wnętrza metalowej kasetki.
- Tego nie ruszaj, to zawierzony dobytek przyjaciółki.
- To ta Amelia z którą byłam u twojej matki?
- Tak, to wdowa po włoskim arystokracie.
- Przynajmniej pokaż, nie zjem – nie pytając o zgodę sięgnęła po irchowe zawiniątko.
- Pokażę ci – przytrzymał własność inżynierowej Szwabowicz – ale zrozum, mam wobec tej pani honorowe zobowiązania, ona jeszcze przechowuje resztę moich cennych antyków.
- Dobra była w łóżku?
Na chwilę Tonio zamilkł.
- Coś ci dolega? – zapytała. – Coś taki markotny?
Podeszła do odrapanego z politury kredensu, sięgnęła po niedopitą butelkę
cytrynówki i napełniła dwa kieliszki.
- Pij.
Tonio zbliżył się niezdecydowanie do kredensu. Podniósł szkło. Gdy ona wlała w gardło wódkę jak wodę, on przełykał jak obrzydliwe lekarstwo.
Napełniła kieliszki ponownie.
- Zaniemogłeś? – powiedziała, podeszła do stołu i odwinęła należącą do Amelii irchę z biżuterią.
- Lepiej tego nie ruszaj.
- Nawet nie mogę zobaczyć? – patrzyła na krakowskiego uwodziciela spod przymrużonych powiek. – Zachowujesz się jak pedał, a właśnie mam ochotę żebyś mnie zerżnął.
- Wiesz? Zastanawiam się, kim ty jesteś naprawdę? – wyrzucił z siebie i spojrzał na nią podejrzliwie.
- Coś ci nagadała ta wyfiołkowana hrabina? Ta lafirynda?
- Była na przesłuchaniu u ubeków. Tam widziała zdjęcie poszukiwanej kobiety… podobnej do ciebie. Może to ty byłaś kapo w Oświęcimiu?
- Może i byłam, ha, ha, ha… – śmiała się Ala, a w jej głosie zabrzmiała nienaturalnie ostra nuta.
Tę noc spędziła przykryta kocem na tapczanie. Do łóżka, w którym spał Tonio podeszła rano. W jednej ręce trzymała niedopitą półlitrówkę, a w drugiej zwój pakunkowego sznura. Wypiła łyk wódki i butelkę oraz sznurek położyła na stojącej przy łóżku szafce. Odrzuciła kołdrę na bok i położyła przytulając się do Wereszczeckiego.
- Nie udawaj, że śpisz – powiedziała uwodzicielskim altem.
Zaczęła całować jego szyję i wsunęła dłoń do rozporka wytwornej jedwabnej piżamy. Tonio także ją objął, przyciągnął mocniej do siebie i zamruczał.
- Jesteś niesamowita.
- Zobaczysz jeszcze jak bardzo niesamowita – powiedziała zbrodniarka, schylając się po leżący na podłodze sznur.
***
Dzieciaki, które zaalarmował siedzący pod oknem werandy dziewięcioletni syn fornala wożącego gnój i dojarki, nie mogły się nadziwić szeptanym meldunkom. Patrzący przez odchyloną firankę syn świniopasa , który tym razem jako pierwszy zajął miejsce na szczycie drabiny, co chwila pochylał się nad synem gnojarza, przekazując krótkie relacje. Podrapała się w głowę trzecia w kolejce trzynastoletnia ekspertka od spraw damsko - męskich.
- Co ony zmyślajom? – powiedziała sama do siebie, ignorując zebraną za plecami grupkę niedomytych folwarcznych malców. – Starczy – pociągnęła za kubrak syna gnojarza. – Kłamieta jak najęte.
Ryzykując zakończenie arcyciekawego spektaklu i wywrócenie się drabiny szarpnęła za nogawkę spodni syna świniopasa.
- Czekaj, ona tera przywionzuje jego rence do żelaznego łóżka – syknął do niej obserwator.
Skrzywiona trzynastolatka, z głupawym wyrazem twarzy, pociągnęła mocniej nogawkę.
- Co ty głupolu godosz? – nie mogła dać wiary słowom naocznego świadka.
***
Działania Złotej Ali zaskoczyły Tonia Wereszczeckiego. Także nie mogła ich pojąć pragnąca już rozpocząć spółkowanie z mężczyznami trzynastoletnia Kachna Rzepa.
Tymczasem, żeby zrozumieć zamiłowane Złotej Ali do perwersyjnych praktyk seksualnych, należałoby lepiej znać jej życiorys. Miała piętnaście lat, kiedy brała udział w zbiorowym gwałcie dokonanym przez pięć pensjonariuszek domu poprawczego na młodym palaczu kotłowym. Wówczas nie była już dziewicą. Jej pierwszym kochankiem był konkubin nałogowo pijącej matki. Nie raz podsłuchiwała spazmów rozkoszy zażywanych przez matkę z kochankiem. Wówczas, stosując podpowiadane przez starszą kuzynkę techniki masturbacji, nauczyła się przeżywać rozkosz. Okazja na skosztowanie zakazanego owocu, przekonanie się jak to jest z mężczyzną, nadarzyła się, kiedy pijana matka była nieprzytomna. Podpity samiec bez wahania wziął się do rzeczy, gdy dziewczyna, niby to chcąc wyjść z domu, zaczęła się przebierać. Prowokująco przy tym odsłaniała ponętne krągłości. Schadzki czternastolatki z dwudziestopięcioletnim mężczyzną trwały do czasu, gdy wytropiła ją matka. Wówczas rzuciła się na córkę z pianą na ustach, dzierżąc w dłoni rzeźnicki nóż. Ali udało się uciec i zamieszkała u siostry matki, lecz niedługo potem zaaresztowano ją za kradzież. W domu poprawczym wylądowała na dwa lata.
Liczący dwadzieścia jeden lat kotłowy palacz przychodził do pracy w obcisłych bryczesach, eksponujących umięśnione pośladki. To pobudzało erotyczne podniecenie reedukowanych dziewczyn. Gwałt na palaczu odbył się zgodnie z wytycznymi siedemnastoletniej dziewczyny, a do spisku prowodyrka dopuściła Alę i trzy koleżanki. To Ala, na którą młody mężczyzna nie raz pożądliwie spoglądał, otrzymała zadanie sprowadzenia mężczyzny do pustej kaplicy w godzinach wieczornych.
Na wejście do kameralnej świątyni przy poprawczaku, namówiła kotłowego palacza twierdząc, że chce mu coś ważnego wyznać. Mimo, że nie był ułomkiem, uderzony znienacka w potylicę owiniętą szmatami rurą , osunął się na ziemię. Dziewczyny związały obiekt pożądania, a kiedy się ocknął, zakneblowały mu usta i prowodyrka całując, liżąc i ssając, doprowadziła do erekcji jego penisa. By wszystkie mogły zażywać rozkoszy zaciśnięto sznur na jego członku i jądrach. To na kilka nocnych godzin zablokowało odpływ krwi z nabrzmiałego penisa utrzymując go we wzwodzie. Podobne gwałty popełniała ponad dziesięć lat później w Oświęcimiu, na młodych jeńcach radzieckich.
***
Tym razem trzynastoletnia „ekspertka”, która przemocą zajęła miejsce na szczycie drabiny, nie była w stanie wyjaśnić folwarcznej dziatwie zgromadzonej w pralni, czemu ta kobita owiązywała sznurem wielgachnego penisa razem z jajami. Następnego dnia tematem sprzeczki dzieciarni w pralni, były kolejne niezrozumiałe sensacje. Goła kobita, biła Wereszczeckiego pasem i jeździła na nim jak na koniu. A on jęczał, jakby przeżywał rozkosz.
- Ja słyszała jak ona była zła i mówiła: „masz mnie dobrze pierdolić, ty kurwa pedale”. Przecie pedały, to jak chłop jebie chłopa… – nie mogła nic ogarnąć ciasnym mózgiem trzynastolatka.
***
Dramatem Tonia, mającego o sobie mniemanie, że jest stuprocentowym mężczyzną, było odkrycie, że znacznie większą rozkosz przeżywa, gdy Ala wciela się w rolę męskiego sadysty. „Więc jestem masochistą, czyli zboczeńcem, kimś w rodzaju pederasty” – przeraził się.
Biczowania połączone z boleśnie odczuwanym zaciskaniem sznurem genitaliów, później podniecanie się, gdy go gwałciła, trwały jeszcze kilka dni.
Złota Ala zniknęła wraz z biżuterią jego, Amelii i własną, kiedy pewnego popołudnia po wypiciu sporej ilości alkoholu zapadł w głęboki sen. Nie było też małej walizeczki, ani należącej do kryminalistki torby.
- Jezus Maria! Boże święty! – wrzasnął Tonio i wybiegł w majtkach na podwórze.
Zobaczył grupkę dzieci wychodzącą z piwnicy z drabiną.
- Nie widzieliście tej pani, co tu mieszkała ze mną?
- Ja widziała, panocku – odezwała się jedna z dziewczynek. - Odjechała samochodem z milicjantem. Tam – pokazała drogę do Kryspinowa, dalej prowadzącą, do Krakowa.
- To już po mnie. Jestem wrakiem człowieka – powiedział do siebie, jakby chcąc przekonać o tym folwarczne dzieci.
***
„Boże, jaka byłam naiwna i głupia” – pomyślała Amelia primo voto Scipio del Campo, secundo voto Inżynierowa Szwabowicz. Teraz, w dżdżysty listopadowy dzień, siedziała zdenerwowana , nie potrafiąc zamieszać kawy w ulubionej kawiarni Michalikowa Jama. Jej łyżeczka w niekontrolowany sposób dzwoniła o porcelanę filiżanki. Nieopatrznie upstrzyła lniany obrusik paroma kroplami kawy. Parę minut przedtem, dochodząc do znanej kawiarni – ze ścianami obwieszonymi akwarelowymi karykaturami młodopolskich twórców – zobaczyła dwóch milicjantów stojących nad zamroczonym alkoholem mężczyzną.
- Czy wiecie kim ja jestem? – krzyknął leżący na chodniku pijak. – Jesteście nędzną padliną. Macie czelność mnie dotykać? Mnie? Potomka znakomitego rodu? Słynnego twórcę miłosnych liryków?
Wtedy, mimo że nie rozpoznała głosu zamienionego na charczący sznaps baryton, Amelii mocno zabiło serce. „Przecież to Wereszczecki! To on pisał znienawidzone przez matkę miłosne sonety! – przypomniała sobie czasy, kiedy przed laty uwiódł siostrę Różę. Mężczyzna znany z dbałości o elegancki ubiór, teraz robił wrażenie ludzkiego śmiecia. Jego prochowiec, ponoć zakupiony w modnym paryskim magazynie na Champs-Élysées, był utytłany w błocie i w dolnej części pożółkły, pewnie od moczu. Kiedyś promienna twarz, na której błąkał się szelmowski uśmieszek, teraz była szara. Jedno oko miał opuchnięte, zapewne pozostałość po pijackiej burdzie. Wereszczecki nawet jej nie zauważył. Minutę później obserwowała, jak ex kochanka, a właściwie to co z niego zostało, milicjanci wlekli po chodniku.
Prawdy o kobiecie, którą przez ponad miesiąc uważała za narodową bohaterkę, nie dowiedziała się od razu. Jednak jako osoba, dla której sprawy damsko męskie były chlebem powszednim, szybko zrozumiała, że ukrywający ją Tonio został jej kochankiem.
„Dobrze ci, sutenerze” – przeklinała go w myślach. Już parę dni wcześniej o jego stoczeniu się na samo dno usłyszała od znajomego szatniarza. Początkowo nie dowierzała. Teraz widziała, że to prawda.
[1] Konfederacja Tatrzańska była organizacją konspiracyjną zanim nie została włączona do AK.