-Jesteśmy z tobą - Karina wolno uniosła dłoń do czoła.
-Zbierajcie swoje gramoty. Idziemy - rzucił Maciejewski, ruchem ręki przywołując do siebie Karinę.
-Dokąd? - spytała szybko. Maciejewski zaczął układać w torbie opatrunki ze szpitala.
-Później powiem. Odpowiesz mi na jedno pytanie?
-Pytaj.
-Dlaczego wróciłaś do Polski?
-Nie rozumiem....
-Od lat mieszkałaś w Anglii, tam się uczyłaś, tam miałaś przyjaciół. Dlaczego wróciłaś?
Karina wzruszyła ramionami i sięgnęła po swoją kurtkę, rzuconą wcześniej na barykadę. Obsypana pyłem i kurzem, zmieniła kolor z ciemnozielonej na barwę musztardową.
Wciąż doskonale pamiętała tamten dzień, choć oddalony o tysiące lat świetlnych. Miała przed sobą wykład z prawa cywilnego, ale nim poszła do auli, sprawdziła wiadomości ze świata. Tłustym, czarnym drukiem widniały literki, układające się w przerażającą wiadomość: Rosja najechała na Polskę.
Na wykład nie poszła. Popędziła do Jednostki Wojskowej po swoje dokumenty i do banku - po wszystkie oszczędności. Następnego dnia odnowiła legitymację uprawniającą ją do podjęcia służby wojskowej, zdała test ze sprawności fizycznej i w domu oznajmiła, że jedzie do Polski. Rodzice początkowo ją wyśmiali. Gdy zrozumieli, że mówi poważnie, wybuchła awantura. Karina, głucha na błagania, zaczęła się pakować. Wiedziała jednak, że samej nie uda jej się wydostać z Anglii. Gdy rodzice nie zmienili zdania, uprosiła kumpla, by zawiózł ją na wybrzeże, gdzie mogłaby złapać prom. Na koniec przekonała mamę, że pojedzie i tak, a lżej byłoby wszystkim rozstawać się w zgodzie. W końcu, aczkolwiek po wielkich trudach, dostała swoje błogosławieństwo.
Sama tak naprawdę nie wiedziała, dlaczego. Nigdy nie uważała się za patriotkę, bez żalu wyjechała z Polski, w odwiedziny przyjeżdżała rzadko. A jednak wiedziała, że jeśli tego nie zrobi, do końca życia będzie sobie to wyrzucać.
-Musiałam. Tak po prostu. Musiałam.
-Dokąd idziemy? - Michał w pełnym rynsztunku już stał przed dowódcą. Manierki napełnił śniegiem, bo w bombardowaniu rozwaliło hydrociąg i wody zabrakło. Żywności już nie mieli, amunicji coraz mniej.
-Wszyscy dostali rozkaz demobilizacji? - wcięła się Karina, zanim Maciek zdążył odpowiedzieć.
Porucznik uśmiechnął się kpiąco.
-A co, myślisz, że na nas się uwzięli? Wszyscy. Ale nikt w Warszawie nie posłuchał.
-To niemożliwe - Artur powiedział na głos to, co Karina myślała.
-A jednak. Utrzymać się będzie coraz trudniej. Podzieliliśmy się na dwie grupy. Jedna przeskoczy na wschodni brzeg Wisły i okrąży Rosjan. Druga odwróci się i uderzy w tych na peryferiach miasta. Mamy najwięcej dwa tygodnie, żeby odzyskać Rembertów, Targówek, Białołękę i Pragę, jednym słowem wschodni brzeg. Za czternaście dni Rosjanie dostaną transport broni. Wtedy rozniosą nas w proch.
-Jaki z ciebie promyczek słońca - burknął pod nosem Krystian.
Maciek zawahał się, po czym, patrząc prosto na Karinę, dodał:
-Wielka Brytania wkroczyła do wojny już na dobre. Niemcy przerzucają przez granicę dostawy. To dobrze, ale zanim dojdą do nas, musimy się trzymać.
Karina zagryzła usta i odwróciła się od oddziału. Poczuła na ramieniu czyjąś lekką rękę. Serce zabiło jej na alarm; przez jeden szalony moment miała wrażenie, że doleciał ją zapach wanilii i wody kolońskiej Nika.
-Nie martw się.
Odtrąciła rękę Mariusza i stanęła przed Maćkiem. Artur zachwiał się na kamieniach i omal nie upadł; w ostatniej chwili Sebastian złapał go pod rękę.
-Jak mamy przejść na drugi brzeg? Myślałam, że most zburzyli.
-Mają go pod obserwacją, ale nie zburzyli.
Do Kariny dopiero teraz dotarło znaczenie słowa "Oddział Śmierci". Wystarczyłby jeden ładunek, jedna bomba, kilka kul i most zostanie zniszczony. A oddział razem z nim.
-Będziemy mieli osłonę?
-Niewielką. Tylko dwa działka i kilka maszynowych po drugiej stronie. Ryzykujemy.
Tupot stóp za plecami Kariny kazał jej się odwrócić. Sosik biegł do nich jakby się paliło. Przypadł do Maćka i złapał go za rękę.
-Panie poruczniku, zabierzcie mnie ze sobą!
Chwila konsternacji - i Maciek pokiwał głową.
-Przyda nam się łącznik.
-Oszalałeś?! - Karinę wmurowało. Maciek wzruszył ramionami.
-Jak go nie zabierzemy, pójdzie sam. I zginie.
-A jak go zabierzesz, uratujesz mu życie?
-Karina, on ma trzynaście lat. To znaczy, że albo jego rodzice nie żyją, albo też walczą. Dokąd on ma wracać?
-To nie jest wytłumaczenie - mruknęła, ale porucznik już nie słuchał.
Dołączyły do nich trzy oddziały. Dowódca jednego z nich, porucznik Stawiński, z kieszeni wyciągnął mapę.
-Musimy przedostać się przez most. Szybko, zanim go zburzą. Po drugiej stronie od razu natarcie. Nie ma czasu na wahanie, na strach.
-Pięćdziesięciu chłopa ma przejść w mgnieniu oka po strzeżonym moście? To szaleństwo - zirytował się Sebastian.
-I baba - dodał któryś z kpiną.
Zanim Karina zdążyła się odezwać, Mariusz jednym celnym uderzeniem powalił pyskacza na ziemię. Sebastian parsknął śmiechem, ale odciągnął kolegę od żołnierza. Maciek po chwili konsternacji wzruszył przepraszająco ramionami do Stawińskiego. Pozostali dowódcy, Kostecki i Wiąch, milczeli jak zaklęci.
Karina spojrzała w zamyśleniu na mapę. Plan powoli dojrzewał w jej głowie.
-Most Świętokrzyski stoi? - spytała głośno.
Krystian spojrzał na nią, jakby zgłupiała. Na Powiślu walki trwały nieprzerwanie, sam pomysł był szalony. A jednak...
-Stoi. Myślisz o przynęcie? - Maciek nie tracił czasu.
-To pięć kilometrów, ale chyba warto spróbować. Przejście przez most faktycznie jest wariactwem, ale może choć trochę uda się odwrócić ich uwagę.
-Kto tam pójdzie? - Wiąch popatrzył sceptycznie dookoła.
-Jedna grupa może spróbować przedostać się wpław - Sebastian udawał, że nie zauważa spojrzeń żołnierzy i kontynuował: -Będą zajęci mostami, nie zauważą.
Kapral, któremu nie podobała się obecność Kariny w oddziale, podszedł teraz do niej i wyciągnął rękę. Mariusz czujnie stał obok.
-Sory, głupio wyszło - wymamrotał chłopak. -Artek jestem.
-Czy to, że głupio wyszło ma jakiś związek z rozwaloną wargą? - spytał kpiąco Mariusz.
Karina uciszyła go jednym spojrzeniem. Wzruszył ramionami i odwrócił się do żołnierzy.
-Jacyś ochotnicy?
-Ja pójdę na Świętokrzyski - wtrąciła Karina, wzrokiem prosząc Maćka o pozwolenie. Odwrócił się.
-Kto z panią plutonową? - krzyknął po chwili.
Z wahaniem unosiły się kolejne ręce. Krzykacz Artek stanął w pierwszym rzędzie, obok Mariusza.
-Ilu chcesz? - Maciejewski starannie unikał jej wzroku. Zawahała się.
-Artyleria z jednym pozostałym czołgiem ułatwi ci dojście do mostu, ale dalej musicie sobie radzić sami - wtrącił Kostecki. Podziękowała mu skinieniem głowy.
-Ośmiu.
Maciek otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale zrezygnował. Stawiński uniósł brwi w niemym zdziwieniu.
Wiąch ruchem ręki wydzielił grupę: szeregowi Matt, Czacha, Łom, czterech kaprali Bartek, Artek, Kopacz i Łoś i jeden plutonowy, Marek.
-Ja też pójdę - Mariusz, zaciekły przeciwnik sztywnej dyscypliny wojskowej, stanął na baczność przed dowódcą. Maciek skinął przyzwalająco głową.
Najwyżej półtorej godziny później stanęli pod mostem Świętokrzyskim. Barierka była miejscami zwalona, most bardziej przypominał kładkę przerzuconą nad dwiema połaciami ziemi.
-Jaki plan? - Matt nasunął hełm na oczy.
Karina zawahała się. Teraz zwątpiła.
Czacha i Łom skoczyli do Kariny.
-Spróbujemy się przebić. Jak się nie uda, skoczymy do rzeki.
-Jest zima. I za wysoko - Marek pokręcił głową.
-Masz lepszy pomysł?
Karina wzruszyła ramionami. Tu, nad samą rzeką, śniegu nie było. Rozmokły brzeg przypominał bardziej bagno niż Wisłę, którą znała ona.
-Okej - burknęła.
Łom wziął w ręce karabin i niepewnie wstąpił na most. Czacha kucnął, śledząc czujnie przeciwległy brzeg. Po chwili oboje przebiegli ponad połowę dystansu.
Strzały padły znikąd. Czacha runął z rozkrzyżowanymi ramionami. Łom jakby przez chwilę zamarł. Wtedy usłyszeli krótki huk.
Chłopak wziął z ziemi broń kolegi i bez wahania przesadził barierę. Mariusz pokręcił głową, Kopacz zaklął pod nosem.
-Co teraz?
Karina w mgnieniu oka podjęła decyzję. Swój granatnik rzuciła Artkowi.
-Przekażcie artylerii, żeby rozpoczęli ostrzał przeciwległego brzegu, ale niech nie skracają promienia moździerzy - rzuciła. Łoś popędził w głąb miasta. -Z granatników ostukujcie Rusków, ale nie zmniejszajcie zasięgu. Mariusz, pójdziesz ze mną? - pierwszy raz od dłuższego czasu spojrzała mu prosto w oczy. Bez najmniejszego wahania uniósł rękę do czoła. -Jakieś pytania?
-I ja z wami - wyrwał się Artek. Spiorunowała go wzrokiem.
-Jakieś pytania? Jeśli nam się nie uda, wracajcie na Most Łazienkowski. Może im się powiodło. Jeśli się uda, przechodźcie po kolei, po dwóch. Jasne?
Ciche, jakby stłumione stukanie moździerzy oznajmiło początek ofensywy. Karina zdjęła hełm. Wolała wygodę niż bezpieczeństwo, zwłaszcza że teraz sama pędziła na śmierć.
Wystrzeliła do biegu zaraz za Mariuszem. Dopadła do ciała Czachy i zerwała z szyi nieśmiertelnik. Dopiero teraz padły pierwsze strzały ze strony rosyjskiej. Milcząc, spojrzała na Mariusza. Pokiwał głową.
Bardziej bała się granatu niż kuli, ale nie podniosła się na nogi. Czołgając się, przebyli jeszcze ze trzy metry, kiedy na most wyskoczyło trzech Rusków. Mariusz był szybszy. Poderwał się na nogi i odbił w bok. Pociągnął lekko za spust. Dwóch padło, ale trzeci dobiegł do Kariny. W ostatniej chwili uniknęła ciosu. Widząc, że ma do czynienia z dziewczyną, nawet nie wyciągnął broni.
-Śliczna jesteś - zarechotał.
Karina zręcznie wyminęła jego długie ręce i z rozpędu przywaliła mu w twarz. Zaklął, złapał się za krwawiący nos i sięgnął do kabury. W zapamiętaniu zapomniał o Mariuszu. Chłopak chwycił Ruska za kark i lekko pchnął. Zaskoczenie zdziałało więcej niż faktyczna siła. Wrzeszcząc na cały regulator, runął w mętne wody Wisły.
Sama nie wiedziała, czy coś usłyszała, czy po prostu zadziałał instynkt.
-Padnij! - ryknęła do Mariusza, sama pozostając na nogach o ułamek sekundy za długo. Kula zapiekła. Odruchowo przeciągnęła dłonią po sparzonym do krwi dotykiem pocisku czole.
Mariusz złapał ją za rękę i szarpnięciem zwalił na most.
-Pokaż - zażądał gwałtownie, ale odtrąciła jego rękę.
-Nie teraz! - warknęła.
-Osłaniaj - krzyknął i nie czekając na odpowiedź, przypadł do gruzów. Westchnienie ulgi - jemu się udało - zamarło jej na ustach. Przecież to dopiero początek.
Zanim zdążyła się zastanowić, jak ona dotrze na drugi brzeg, Mariusz wyciągnął coś z plecaka i wykonał parę krótkich, zamaszystych ruchów. Nad spienionymi wodami przeleciał grzmot. Kilka granatów uciszyło Rosjan na dłuższą chwilę. Karina odwróciła się i ruchem przywołała do siebie pierwszą grupę. Artek i Bartek dołączyli do Mariusza.
Samolot pojawił się znikąd i, ostro pikując, zniżył się do mostu. Karina, nie zaprzątając sobie już głowy Czachą, poderwała się na równe nogi i popędziła do Mariusza. Artka nie było, znikł gdzieś między murami. Po chwili huknął grzmot z działka przeciwlotniczego. Niecelny. Kolejny trafił jednak w miejsce swojego przeznaczenia.
Karina spojrzała z pytaniem w oczach na Mariusza. Teraz już dowództwo zaczęło jej ciążyć.
Chłopak jednak milczał. W jego oczach nie było niczego poza spokojną pewnością, wiarą w jej siły.
-Daj latarkę.
Polecenie wykonał bez słowa. Odwróciła się w stronę drugiego brzegu, jeszcze niedawno tak zazdrośnie strzeżonego. Przekręciła pstryczek.
Kropka, kreska, kreska. Mariusz przyklęknął za nią.
-Morse? Myślisz, że zrozumieją?
-Uczyli go nas na szkoleniu.
-Tak, ale ja już nic nie pamiętam - wzruszył ramionami. Karina spokojnie dokończyła swoją wiadomość.
-Co im powiedziałaś?
-Wracajcie na łazienkowski.
-Więc jest nas czterech. Przeciwko... Ilu jest Rosjan?
-Nie wiem - wzruszyła ramionami. -Za dużo.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
lina_91 · dnia 22.12.2008 22:52 · Czytań: 623 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora: