Wyjechaliśmy do Bolesławca, mąż dostał propozycję objęcia stanowiska dyrekora ekonomicznego w jednym z dużych zakładów. Ja podjęłam pracę w przedsiębiorstwie budowlanym, dwurocznego syna codziennie odprowadzałam do żłobka. Wydawało się, że przed nami wspaniałe życie, mieliśmy dziecko, dobrze zarabialiśmy, zdrowie wszystkim dopisywało. Chociaż mąż przychodził niekiedy po pracy lekko podchmielony, nie przejmowałam się tym. Nigdy nie pił, popijanie od czasu do czasu tłumaczył spotkaniami z kontrahentami, taki był zwyczaj, bez alkoholu nie załatwiało się żadnych spraw.
Pewnego sobotniego popołudnia nie przyszedł prosto z pracy na obiad, zadzwonił, poinformował gdzie jest i z kim, że wróci późno w nocy, żebym nie czekała, że ma samochód, ma czym dojechać.
Głupi by się domyślił w czym rzecz. Czekałam. Po pierwszej w nocy złapałam za telefon i zadzwoniłam na milicję.
- Mój mąż pije i ma zamiar siąść za kierownicą - poczułam się podle.
- Donosi pani na swojego męża? - zapytał z rozbawieniem milicjant.
- A jak po drodze zabije kogoś, to będziemy się razem bawić? - zawiesiłam głos.
- Proszę o więcej informacji - głos milicjanta spoważniał.
W fatalnym samopoczuciu, z okropnymi wizjami męża za kratkami, z płaczącą rodziną po utracie bliskiej osoby, ległam i w półśnie dotrwałam do rana.
Niedzielny poranek, w milczącym oczekiwaniu na dalszy bieg wydarzeń, przeszedł w południe.
- Idę przyprowadzić samochód - mąż zaczynał wykładać karty na stół.
- A gdzie jest? - lepszego pytania nie mogłam zadać.
- Wyobraź sobie, kiedy wychodziłem z restauracji dwóch niebieskich stało opartych o mój samochód i musiałem wracać na piechotę - coś go dręczyło - dlaczego właśnie o mój, przecież tam stały jeszcze dwa inne - z szamotaniną myśli wyszedł, nie wierzył w cuda.
Po paru dniach przyznałam się, wyjawiłam pobudki mojego postępku. Przy mnie nigdy po kieliszku nie prowadził, wiedział na co mnie stać.
Moja praca wiązała się z wyjazdami na kontrolę budów. Wyjechałam do Zgorzelaca, wcześniej poprosiłam męża, żeby po pracy odebrał syna ze żłobka. Zgodził się i zapomniał. Nie zatroszczył się o dziecko, wieczorem wrócił pijany.
Brakowało mi życia towarzyskiego. Zaprosiłam na weekend kolegę z pracy z żoną, młodych, sympatycznych prawników. Zaproszenie obejmowało nocleg, mieszkali poza miastem. Po kolacji miałam nadzieję, że poślubiony wkrótce dołaczy do nas. Niestety, przed północą, nieprzytomnego z nadmiernego spożycia alkoholu małżonka przytaszczyli do mieszkania dwaj mężczyzni i rzucili na łóżko, które wcześniej przygotowałam dla gości. Zmiana planów. Zmieniłam pościel w łożu małżeńskim, w którym to, chcąc nie chcąc, moi znajomi musieli zakończyć wizytę, sama położyłam się na podłodze w dziecinnym pokoju.
Nad ranem obudził mnie kolega.
- Maju, chodź pomóż nam - błagał.
Na brzegu łoża leżał mąż i chrapał, wcisnięta w ścianę dziewczyna z przerażeniem wbijała wzrok w intruza, nie znali się, nie byli sobie przedstawieni.
- Wepchnął mi ręce między nogi - prawnik skwitował występek.
Wyciągany za uszy, do swojego miejsca przeznaczenia, nieproszony gość bełkotał.
- Było mi zimno, chciałem się ogrzać - nie czuł, że był nagrzany.
Pił coraz więcej, był nieobecny. Miałam wrażenie, że żyję z obcym człowiekiem. Postawiłam na przetrwanie, nie chciałam, żeby syn wychowywał się bez ojca.
Minie dziesięć lat, zanim odzyskam swoje życie.
Po niespełana dwóch latach znowu przeniesienie służbowe, znowu przeprowadzka. Mąż wyjechał, ja musiałam zostać sama z dzieckiem do czasu przydzielenia nam nowego mieszkania.
Pewnego dnia, przed wyjściem do pracy przeszył mnie ostry ból brzucha. Upadłam i leżałam na podłodze przeszło pół godziny. Kiedy ból nieco zelżał zadzwoniłam do męża. W zakładzie powiedzieli mi, że nikt o takim nazwisku u nich nie pracuje. Zadzwoniłam do kolegi z pracy, przyjechał, zadzwonił po pogotowie ratunkowe, przyjechali i zabrali mnie do szpitala. Kolega zaopiekował się synem.
W poczekalni szpitalnej, ze względu na dużą ilość pacjentów, czekałam w kolejce wiele godzin. Lekarze po godzinie piętnastej zaczęli rozchodzić się do domów. Ból mi przeszedł jak ręką odjął. Zostałam sama w ogromnej sali, trudno było mnie nie zauważyć.
Z dyżurki obok wyszedł lekarz. Omiótł spojrzeniem ściany w poszukiwaniu zabłąkanego chorego, przez którego mógłby stracić prywatny czas.
- A, to pani jest jeszcze? - zdziwiony spojrzał na mnie.
- Tak, dzień dobry.
- To panią przywiozło pogotowie? - zaciekawił się lekarz.
- Uhm, siedem godzin temu - udzieliłam pierwszej odpowiedzi na wywiad lekarski.
- Trzeba było natychmiast wejść - wyjaśniał mi procedury.
- Nic mi nie dolega, bolało, nie boli, pójdę do domu - tłumaczyłam się z najścia, zarazem chciałam wiedzieć, co takiego zwaliło mnie z nóg.
- Jak już pani jest, proszę wejść. Zbadam panią - otworzył drzwi do gabinetu.
Rozpoczął badanie, nacisnął brzuch do samego kręgosłupa i szybko podniósł rękę do góry. Zawyłam, zabolało jakby mnie koń kopnął.
- Dlaczego mnie pan bije? - krzyknęłam.
- Nie biję, proszę zobaczyć, powtórzę badanie - koń kopnął mnie po raz drugi.
- Co to jest? - przestraszyłam się.
- Początek zapalenia otrzewnej.
Po konsylium lekarskim zabrali mnie późnym wieczorem na salę operacyjną, rzetelny lekarz z izby przyjęć Szpitala Powiatowego w Bolesławcu uratował mi życie.
Przy porannym obchodzie podszedł do mnie chirurg i troskliwie położył rękę na moim ramieniu.
- Ma pani dzieci? - zapytał.
- Mam jedno dziecko, syna.
- To dobrze... Nie wiem jak to pani powiedzieć, ale więcej dzieci pani nie będzie mogła mieć - szybko przekazał mi złą wiadomość.
- Nie chcę mieć więcej dzieci - odburknęłam, narkoza jeszcze nie przestała działać.
- Cysta pękła, musieliśmy zrobić częściową resekcję prawego jajnika, przy okazji wycięliśmy pani wyrostek - z przykrością przekazywał mi etepy operacji.
Odwróciłam głowę, zwracałam narkozę, nie chciałam słuchać dalszych rewelacji, nie teraz, nie w tej chwili.
- Zajrzę do pani później - uścisnął mi lekko ramię i odszedł.
- Niech pani spróbuje zasnąć - pielęgniarka wymieniła "nerkę", poprawiła poduszkę i przykryła kocem.
Wpadłam w odrętwienie, zaczęłam użalać się nad sobą... Co dalej, miałam dopiero dwadzieścia dziewięć lat, pragnęłam dużej, szczęśliwej rodziny a tu taki wyrok?!
Boże, dlaczego mnie opuściłeś...
Z przygnębienia wyrwało mnie uderzenie w twarz. Nade mną stała Anka. Spadła jak grom z jasnego nieba. Ona? Tutaj? Po co? Przyjechała nieść pomoc? Jakie ma zamiary?
- Doigrałaś się, wycięli ci jajniki, jesteś nikim, dobrze ci tak! - machała mi przed oczami szpitalną kartą informacyjną.
Nie zareagowałam, zobaczyłam nienawiść w jej oczach. Załatwiła swoją sprawę i wyszła. Tak szybko, jak weszła.
Boże, nie opuściłeś mnie jeszcze...
Minęła dekada.
Przez dziesięć lat oszukiwałam się, naiwnie wierzyłam, że uratujemy nasz związek. Nie wyszło. W alkoholu mąż znajdował sposoby na rozwiazywanie swoich problemów, konflikty wybuchały coraz częściej.
- Ciągle jesteś pijany, mam dość! - zrywały się więzi, związek się wypalał.
Nie odpowiadało mi jak się do mnie odzywał. Przerażał mnie wybuchami złości. Wchodził na wyższy poziom znęcania się nade mną.
- Nie umywasz się do dziewczyn, z którymi się spotykam - mówił o prostytutkach i o kochance.
- Gdybyśmy mieli więcej dzieci, na pewno bym cię nie zostawił - obrzucał mnie pijackim zezem i obserwował jakie wrażenia rysowały się na mojej twarzy po jego słowach. Czułam się bezradna i coraz bardziej samotna.
Ukrywał przede mną prawdę. Za wspólne oszczędności kupił mieszkanie kochance - swojej sekretarce, która notabene odbiła matce partnera, człowieka dwadzieścia lat od siebie starszego i z którym pozostawała w związku małżeńskim ponad dwadzieścia lat. Mój mąż bardzo jej współczuł, tak długo musiała się męczyć ze starym dziadem, na domiar złego, ślusarzem. Jego zdaniem zasługiwała na coś lepszego, na niego.
- Ona nie może po grób zatruwać się starymi jajami - patrząc mi w oczy, płakał nad jej losem.
W okresach trzeźwości niekiedy wracał, interesował się, obiecywał, że nigdy nas nie skrzywdzi, nie opuści. Zaczynał zauważać syna i dbać o dobry z nim kontakt.
- Chcę wrócić, daj mi szansę - próbował nieudolnie wydostać się z sideł sekretarki.
- Nie! - nie mogłam wybaczyć zdrady, dla oblubienicy mieliśmy zniknąć z jego życia.
- Nie rób mi tego, nikt nie jest doskonały - uważał, że może dostać to, co chce.
- Pamiętaj, na zawsze będę twoim pogotowiem seksualnym - na odchodnym wyrażał gotowość pan Nikt. Zamknęłam drzwi za przeszłością.
Przez wiele miesięcy pod naszym domem na psa warowała bura suka.
Po siedemnastu latach małżeństwa odzyskałam swoje życie.
Były mąż stracił stanowisko.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt