Tego dnia znowu się spóźniła. Do sali wbiegła z kwadransowym opóźnieniem. Na szczęście nauczycielki nie było. Tylko Jim stał przy tablicy i bawił się markerami. Scott rzucał kulkami z papieru w Allison.
Ten luz na lekcjach w Anglii najpierw ją zauroczył, potem oburzył. Po pięciu latach przeszła nad tym do porządku dziennego.
-Masz płytki? - rzucił na przywitanie James.
Błyskawicznie wywalając przybory szkolne z torby, z okładki podręcznika do prawa cywilnego wyciągnęła dwa krążki. Złapał je w locie i z szerokim uśmiechem skoczył do odtwarzacza.
Roześmiała się, bo ostatni raz, kiedy James dorwał się do głośników, do klasy przybiegła ochrona, myśląc, że coś wybuchło.
Dosłownie parę sekund później rozległy się pierwsze akordy albumu Green Day. Kate wskoczyła obiema nogami na ławkę i zaczęła się wdzięcznie wyginać. Po chwili dołączył do niej Martin. Julka, prawie leżąc na podłodze ze śmiechu, doczołgała się do kontaktu i przekręciła pstryczek.
Wtedy drzwi się otworzyły. Kate zeskoczyła na podłogę, Julka poderwała się na równe nogi. Ale w progu nie stała nauczycielka.
Pierwszy strzał był głośny, zbyt głośny. Pchnięcie w ramię powaliło ją na podłogę. Usłyszała krzyk Toma, trafionego pociskiem w czoło. Martin wykręcił na ławce piruet i grzmotnął w kosz na śmieci, upadając. Leżała nieruchomo, czekając, aż trzech facetów w kominiarkach opuści klasę.
Gdy trzasnęły drzwi, podniosła się z trudem.
Lewa ręka zwisała bezwładnie, rękaw był postrzępiony i zakrwawiony. Daniel stał obok niej, nietknięty. Scott zwijał się z bólu na podłodze. Chris, draśnięty w skroń, opierał się o ławkę. Jane i Alisha obejmowały się, skulone w kącie. Patrzyła na nich w milczeniu o jedną chwilę za długo. Zabrakło im słów.
-Co teraz? - Ross podniósł się z podłogi i oparł o ścianę, żeby nie upaść. Przestrzelona noga nie zapewniała oparcia.
Nie myśląc, jakby to było oczywiste, wyciągnęła komórkę. Chwila wahania - po czym wybrała numer policji. Po krótkim raporcie przełączyli ją na gorącą linię dowódcy oddziału specjalnego.
-Jestem Mariusz, tak do mnie mów. Teraz po kolei, spokojnie... - niski, opanowany głos.
-Jesteś Polakiem? - jeśli pytanie go zaskoczyło, nie dał nic po sobie poznać. Odpowiedź padła od razu:
-Tak.
-Możemy przejść na polski? - spytała w ojczystym języku.
-Jasne. Jak masz na imię?
-Julia. Poczekaj, podłączę słuchawki. Będę miała przynajmniej wolną jedną rękę.
-Jesteś ranna?
Mariusz do perfekcji miał opanowaną sztukę odczytywania niewielkich zmian w głosie podejrzanego. Wiedział już, że dziewczyna miała zamiar studiować prawo. Głos prawniczki, pokerowy. I tylko gdzieś tam głęboko, pod warstwą opanowania, skłębione emocje.
Julia zawahała się na ułamek sekundy, który jednak nie uszedł uwadze Mariusza.
-Nic mi nie jest.
Skrzywił się po drugiej stronie słuchawki, bo potrzebował jej zaufania, a nie wymijających odpowiedzi. Pocieszył się tylko, że rana nie może być poważna.
-W porządku, podaj adres, zawiadomimy rodziców. I mów, co pamiętasz, co wiesz.
-26 Bell Avenue, Northfield, 6HT F54. Widziałam trzech napastników, przyszli do mojej klasy, ale może być ich więcej. Stare maszynowe, M-16. Jeden na pewno miał też glocka.
Zanim zdążył wyrazić swoje zdziwienie, przed oczami wylądowały mu papiery dotyczące Julii Matuszewskiej. Od niemal sześciu lat w Anglii, gimnazjum kończyła w szkole wojskowej, kapral. Czarny pas w karate, od dwóch lat trenuje judo. Złoty medal w krajowych zawodach strzeleckich. Niemal agentka specjalna.
-Okej. Gdzie jesteś?
-U7, zachodnie skrzydło.
Zawahał się.
-Są ofiary śmiertelne?
Teraz zamilkła Julia. Rozejrzała się po klasie. Zacisnęła zęby.
-Na pewno trzy. Dużo ciężko rannych.
-Zostańcie tam, gdzie jesteście. Spróbujemy wysłać grupę uderzeniową i negocjatora.
-To nic nie da - mruknęła Julia. I w tym momencie popełnił błąd. Nie zapytał, co miała na myśli. Na wiarę przyjął jej słowa. Jeszcze raz powtórzył jej, żeby czekała.
Julia usiadła ciężko na podłodze. Zerwała z szyi arafatkę i obwiązała nią ramię. Potem, z braku innego zajęcia, zaczęła sprawdzać innych. Scott nie oddychał, kula uderzyła w brzuch. Wykrwawił się. Daniel klęczał przy ciele przyjaciela i kołysał się rytmicznie. Tai oberwał w szyję. Nie żył. Tak samo jak Tom i śliczna blondyneczka Beaut, trafiona idealnie w serce.
-Julia? Julia? - w głosie Mariusza już nie było spokojnej pewności, tylko dziwny lęk.
-Jestem.
-Ile jest wejść do twojej szkoły?
-Pięć. Jedno główne, dwa od zachodu i po jednym od północy i wschodu. Co się stało?
-I nic innego? Żadnego korytarzyka, schowka?
-Co się dzieje? - zirytowała się. Daniel patrzył na nią z przerażeniem.
-Założyli ładunki wybuchowe na drzwi. Nie wejdziemy. A na wezwania mediatora nie reagują.
-Jakie ładunki?
-Według naszych semtex. Na czujniki ruchu. I C4, na detonator.
-Jeśli C4 jest tylko na detonator...
-Nie mamy pewności, a jeśli zorientują się, że podejmujemy jakąś akcję...
-Nie rozumiesz jednego - przerwała mu bezceremonialnie Julia. -To nie jest jakaś debilna akcja, w której możecie sobie pozwolić na zwłokę, bo jeśli będziecie wykonywać polecenia porywaczy, oni nikogo nie skrzywdzą. Tylko w mojej klasie są cztery trupy. Oni już udowodnili, że potrafią zabijać bez powodu. Nie macie nic do stracenia, poza swoją własną...
-Wolisz kulę czy bombą? - teraz to on jej przerwał. Zamilkła. Bała się ładunków wybuchowych, to prawda. Ale jednocześnie...
-To nie chodzi tylko o mnie.
-Wiem - przyznał spokojnie. -Ale słyszysz jeszcze strzały?
Wsłuchała się uważnie w ciszę szkoły. Pokręciła głową, zapominając, że on tego nie widzi.
-Nie.
-Właśnie. Wejdziemy tylko w ostateczności. Ładunki są rozmieszczone w taki sposób, że jeśli je wysadzą, budynek spłonie. I nie mamy żadnej pewności, że uda się was wydostać na czas.
Julia zamilkła na dłuższą chwilę i teraz zaczął się zastanawiać, czy nie przesadził ze szczerością. Kwalifikacje kwalifikacjami, nadal miała niecałe osiemnaście lat. I była w samym środku piekła.
-Rozumiem.
-Julia...
-Co? - spytała ze znużeniem. Na migi przykazała reszcie, żeby się nie ruszała z klasy i sama wyszła na korytarz. Było pusto. Tylko z klasy obok dochodziły przytłumione jęki. Pod drzwiami leżał, wygięty w dziwnej pozie, profesor Gross. Nie żył.
Przyklejona do ściany, zaczęła schodzić po schodach. Departament Prawa opuściła bocznym wejściem. I wtedy padły kolejne strzały, w sali gimnastycznej. Była zbyt blisko, żeby się cofnąć. Nie miała też czasu, żeby przemknąć, zanim wyjdą. Skoczyła w przebieralnie, minęła prysznice i wtedy usłyszała za plecami jakiś szelest. Gdy wypadła na pływalnię, zagrzechotały strzały. Mariusz wrzasnął jej coś do ucha, ale nie słuchała. Popędziła schodami w górę, do pracowni komputerowych.
Wiedząc, że to jedyne, co może zrobić, schowała się za kurtyną. Wstrzymała oddech. Kroki się zbliżały, ale minęły jej pokój. Odetchnęła z ulgą.
-Julia, co się dzieje, do cholery?
-Nie możecie rozbić szyby przy wejściu?
-Co ty wyprawiasz?
-Próbuję uciec przed pewnym gościem z taką dużą zabaweczką - wysyczała wściekła.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
lina_91 · dnia 26.12.2008 19:43 · Czytań: 675 · Średnia ocena: 2 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora: