Pewnego kwietniowego tygodnia (roz.1) - mesajah1
Proza » Długie Opowiadania » Pewnego kwietniowego tygodnia (roz.1)
A A A
17 kwietnia / czwartek

- Dobrze, że dałem ci się wyciągnąć na spacer - zwróciłem się do Kasi.
- Widzisz. Mówiłam, że przyda nam się chwila relaksu - odparła. - Nie możesz ciągle siedzieć w domu z nosem w książkach. Do matury zostało jeszcze dużo czasu, a ty i tak opanowałeś już większość materiału. Poza tym nie pozwolę ci mnie zaniedbywać - stwierdziła, uśmiechając się na wpół radośnie, na wpół złośliwie.
- Może masz rację…
- Nie może, a na pewno - starała się wymusić odpowiedź.
Wymuszała ją nie tylko słowami, lecz całą gamą drobnych, niemalże niezauważalnych gestów. W typowy dla siebie sposób prowokowała do przyznania jej racji. Natychmiast, bez zastanowienia, bez przeanalizowania prawidłowości takiego działania.
- Przestaniesz wreszcie! - mocnym szturchnięciem wyrwała mnie z transu.
- Ale o co chodzi? - ocknąłem się.
- Znowu jesteś nieobecny - rzekła, nie kryjąc rozdrażnienia.
- Przepraszam. Zamyśliłem się.
- Nie musisz przepraszać. W końcu nie zrobiłeś nic złego - odparła niby z wyrozumiałością, ale ja dobrze wiedziałem, jak wiele fałszu kryło się w jej słowach.
Zwolniła. Puściła moje ramię, na którym oparła się zaraz po wyjściu z domu i przy którym trwała do tej chwili. Poprawiła pas od ciemnozielonego jesiennego płaszcza, choć ten przylegał nienagannie do jej smukłej sylwetki.
- Słuchaj - rozpoczęła natarcie. - Wiem, że nie lubisz dzielić się przemyśleniami i w ogóle jesteś najbardziej introwertyczną osobą jaką spotkałam… - kontynuowała wywód wyraźnie przechodząc do meritum sprawy. - Ale chyba zasługuję na trochę uwagi? Na uwzględnienie mnie w twoich planach?
- Przecież cię uwzględniam - potwierdziłem, dziwiąc się, że może w ogóle w to wątpić.
- Znowu to samo - stwierdziła z rezygnacją, zatrzymując się i wymownie odwracając głowę. - Proszę cię o szczerą rozmowę, a ty wciskasz mi bajki. Mówisz jedno, robisz drugie. Ile razy już to słyszałam? Że jestem dla ciebie najważniejsza. Że nic innego się nie liczy…
- Wystarczająco często - odparłem sucho, nie zamierzając kontynuować rozmowy.
Rozejrzałem się po Starówce. Uciekłem od jej wzroku. Miasto było spokojne, niemalże wymarłe. Nie licząc kilku par przechadzających się leniwie po wybrukowanych drobną kostką ciasnych uliczkach gdańskiego centrum, nie było nikogo.
- A ty dalej swoje… - rzekła, tym razem nie ukrywając zawodu.
Poddała się. Słusznie założywszy, że nie jest w stanie wiele zdziałać, porzuciła daremną wiarę w siłę swej perswazji i pozwoliła naszym życiom płynąć swoim naturalnym biegiem.
- Idziesz, czy zostajesz? - zapytała.
- idę.
Ulotne, tak delikatne, że prawie nie istniejące, światła ulicznych lamp rzucały blady cień na nasze sylwetki powolnie przemieszczające się na tle stalowo-betonowych konstrukcji.
- Prawda jest taka, że są sprawy, o których nie potrafię mówić - przerwałem milczenie. - I takie, które muszę zachować dla siebie.
- I pewnie nie powiesz mi, co to za sprawy? - zapytała ciekawa odpowiedzi, choć zapewne zdawała sobie sprawę jak będzie ona wyglądać
- Nie, nie powiem. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe?
- A jak myślisz?
- Myślę, że masz.
- Widzisz, jaki domyślny z ciebie chłopak - uwolniła pokłady jadu, o których istnieniu nawet ja nie zdawałem sobie sprawy.
- Nieważne… - starałem się zamknąć wątek, który, lekkomyślnie rozpoczęty, przybliżał nas z każdym wypowiedzianym słowem do zguby, ostatecznej porażki. Definitywnej wojny.
- Jeśli już zaczynasz temat, doprowadź go do końca - naciskała. - Jeśli masz mi coś jeszcze do powiedzenia, to mów. Dzisiaj już nic mnie nie zaskoczy.
- Przestań! - podniosłem głos, co zdarzało mi się nadzwyczaj rzadko. Zwłaszcza w towarzystwie Kasi.
- Dobrze. Jak sobie życzysz.
Przez kolejne, upływające nienaturalnie powolnie, siedem minut i dwadzieścia osiem sekund milczeliśmy. Nie wydobyliśmy z ust choćby westchnienia, choćby oddechu, o szepcie nie wspominając. Przypadkowy świadek mógłby pomyśleć, że byliśmy typową parą nastolatków. Dwojgiem młodych ludzi upojonych szczeniacką miłością. Było inaczej. Baliśmy się zareagować. Zrobić cokolwiek. I tylko nerwowe spoglądanie na wskazówki zegarka odmierzające czas spędzony na milczeniu i tylko nerwowe pocieranie rąk wskazywały, że oboje chcieliśmy przerwać ów niepokojący stan.
- Mam nadzieję, że kiedyś zaufasz mi na tyle, że przestaniesz mieć przede mną sekrety.
- Ufam ci. Po prostu nigdy nie będę w pełni kimś, kim chciałabyś żebym był - odparłem, przyciągając jej twarz ku swojej.
- Kręcisz. Ale niech będzie. A tak w ogóle, to ładnie powiedziane - niespodziewanym żartem dała mi nadzieję na zakończenie konfliktu.
Po ponad półgodzinnej wymianie zdań, z których każde bolało bardziej od poprzedniego, otrzymałem wreszcie od losu szansę zasmakowania czułości skrytej w delikatnej powierzchni jej, spierzchniętych od wyrzuconego jadu, warg. Lecz, choć bardzo tego pragnąłem, nie było mi to dane.
Zatrzymałem się. Momentalnie. Wydawało mi się, że słyszałem jak ktoś z hukiem padł na ziemię.
- Ani mi się waż! - krzyknęła, próbując przeciągnąć mnie na drugą stronę ulicy. - To nie nasz interes.
Jej słowa upewniły mnie w przekonaniu, że nie tylko ja rozpoznałem charakterystyczny dźwięk.
- Czekaj tu na mnie! - rozkazałem.
Oboje zdawaliśmy sobie sprawę, co miało miejsce za żelazną bramą, która oddalona od nas o zaledwie kilkanaście metrów trwała zatopiona w mroku wąskiej, nieoświetlonej uliczki, dając schronienie prymitywnej brutalności. Tylko od nas zależało, czy zrobimy z naszej wiedzy użytek, czy trwać będziemy w ignorancji i bierności.
Moje przypuszczenia okazały się słuszne. Słuch i doświadczenie po raz kolejny nie dały się zwieźć nadziei forsującej myśl, że cała sytuacja jest swego rodzaju uzewnętrznieniem może zbyt rozbudowanej wyobraźni, może zbyt wybujałego poczucia sprawiedliwości. Dwóch napastników bezlitośnie okładało seriami ciosów wijącą się w grudach błota ofiarę.
Zareagowałem. Błyskawicznie, lecz w żadnym wypadku nie instynktownie. Daleki byłem od uzależnienia zwycięstwa od tak niepewnego czynnika, jak impuls nakazujący rzucić się ślepo w wir walki. Moje działania musiały być przygotowane, oparte na choćby elementarnym rozpoznaniu sytuacji, na choćby podstawowym ogarnięciu wydarzeń, których byłem świadkiem. Tego mnie nauczono…
- Puścicie go! - zażądałem, stanąwszy oko w oko z napastnikami.
Prawdę mówiąc, nieco naiwnie, spodziewałem się odpowiedzi. Chamskiej, bo chamskiej, ale odpowiedzi. Tymczasem mój "rywal", miast wdawać się w dialog, który i tak prawdopodobnie nie dałby rozwiązania satysfakcjonującego obie strony, wybrał rozwiązanie siłowe. Zamachnął się, wkładając w wyprowadzenie ciosu maksimum siły, ale też minimum finezji. Brak zasłonięcia gardą, zła postawa wyjściowa, nieumiejętność balansowania ciałem. To wszystko zadecydowało o tym, że walka nie trwała długo.
Uderzenie łokciem w skroń natychmiast zamroczyło bandytę, o ile w ogóle zasługiwał na takie określenie. Cios kolanem powalił na ziemię. Pierwsza potyczka zakończyła się zgodnie z przewidywaniami. Szybko i bez nieprzewidzianych komplikacji. Drugi z napastników nawet nie próbował walczyć. Oszołomiony tym, jak szybko udało mi się rozprawić z jego kompanem, stanął jak wryty. Zamarł.
- I co? Taki z ciebie teraz kozak?
Nie odpowiedział. Rzucił się do odwrotu W innych warunkach, może i pozwoliłbym mu uciec. Gdybym nie zdawał sobie sprawy jak nieprzewidywalne w swym działaniu może być zranione zwierzę. Gdybym nie zdawał sobie sprawy, że Kasia z pewnością wpatruje się w bramę, licząc że pierwszą osobą wychodzącej z jej wnętrza będę ja.
Ściąłem go z nóg. A gdy czołgał się jak robak wyciągnięty nagle z wilgotnej ziemi, dokończyłem dzieła.
Zwycięstwo było moje. Pewne i niekwestionowane. Upewniwszy się, że nie groziło mi już żadne niebezpieczeństwo przez kilka sekund napawałem się tryumfem. Zaś po krótkiej celebracji podałem rękę ofierze. Młodemu, może piętnastoletniemu, chłopakowi.
- Dasz radę wstać?
- Chyba tak - odparł, wsparłszy się na moim ramieniu.
- Idziemy - zadecydowałem, bacznie sprawdzając, czy zwyciężeni w boju nie porwą się na ostatni atak.

- Wszystko w porządku? - zapytałem, widząc z jak wielkim bólem zmaga się ofiara, stawiając każdy krok. - Oprzyj się o mnie. Będzie ci łatwiej.
- Boli jak cholera, ale poradzę sobie - odparł, odrzucając propozycję pomocy. - Nic mi nie będzie.
Nie miałem zamiaru się z nim spierać. Wystarczyło, że szedłem tuż obok. Gdyby wydarzyło się coś niepokojącego mogłem natychmiast zareagować.
- Czego od ciebie chcieli? Kasy? Komórki? - sugerowałem, będąc przekonanym że tylko tak można tłumaczyć to, co przed chwilą miało miejsce.
- Właśnie nie - odparł, wyciągając z tylnej kieszeni spodni pomiętą paczkę papierosów. - Zapytali się, czy mam fajki. Powiedziałem, że tak i wtedy wszystko się zaczęło - mówił, nie kryjąc zdziwienia. - Masz może ognia? - zapytał, wyrzuciwszy za siebie tanią zapalniczkę. Zmiażdżoną, a przez to całkowicie bezużyteczną.
- Ja nie, ale możesz zapytać moją dziewczynę - stwierdziłem, rozpoznając jej sylwetkę.
Kasia zrobiła to, o co prosiłem. Trzymała się z daleka. Mogę sobie tylko wyobrażać jak bardzo musiała być zdenerwowana, jak bardzo przestraszona. Nawet teraz, gdy wszystkie złe rzeczy jakie mogły się wydarzyć były już za nami, jej skrzyżowane dłonie wciąż oplatały sylwetkę żelaznym węzłem. Jej spojrzenie wciąż zatopione w kostkach brukowanej ulicy, nie miało siły wyrwać się z tej dziwnej hipnozy i spotkać się z moim.
- Już po wszystkim – stwierdziłem, licząc że to jedno zdanie pozwoli wyrwać ją z uśpienia. - Było ich dwóch, ale nie miałem z nimi problemów - relacjonowałem, dumny z tego jak szybko udało mi się rozwiązać niebezpieczną sytuację. - Trochę go poobijali, ale będzie dobrze - stwierdziłem, obracając głowę w kierunku niedoszłej ofiary, która, zająwszy miejsce na jednej z licznych ławek, starała się zebrać siły.
- Nie, nie będzie - odparła enigmatycznie, nawet nie rzuciwszy okiem na stan chłopaka.
Trzeba przyznać, że zachowywała się dziwnie. Spodziewałem się po niej pewnego rodzaju obojętności względem mojej osoby, co miało stanowić i stanowiło odpowiedź na lekkomyślne pakowanie się przeze mnie w kłopoty. Ale z drugiej strony sądziłem, że zainteresuje się chociaż losem ofiary. A tymczasem nic takiego nie miało miejsca.
- Co cię ugryzło? – zapytałem półszeptem. Mimo, iż staliśmy kilkanaście metrów od chłopaka, wciąż mógł nas usłyszeć.
- Nic. On jest jakiś dziwny - stwierdziła.
- A co w nim takiego dziwnego? - drążyłem temat, nie bardzo rozumiejąc, co dziwnego może być w osobie, która przed chwilą ledwo co uszła cało z poważnych tarapatów.
- Zobacz jak on się zachowuje! Siedzi spokojnie i pali papierosy. To nie jest normalne...
- O co ci chodzi? – stanąłem w jego obronie. – Jest w szoku i tyle. A fajki działają na niego uspokajająco.
Nie rozumiałem jej zaniepokojenia. Zupełnie normalne, typowe moim zdaniem, zachowanie wzbudzało w niej lęk i nienaturalne poczucia zagrożenia. W innych okolicznościach drążyłbym problem aż do uzyskania satysfakcjonującej odpowiedzi, ale tym razem zamierzałem poświęcić uwagę komuś innemu.
- Widzę, że jakoś sobie poradziłeś? - zwróciłem się do ofiary, zatopionej w kłębach dymu unoszonym bezwładnie ku ciemnemu niebu przez nikłe podmuchy wiatru.
- Tak. Okazało się, że miałem zapasową - odparł, zaciągnąwszy się zdrowo. - Dzięki za pomoc - rzekł, wyciągając rękę, którą bez zastanowienia uścisnąłem. - Będę wdzięczny, jeśli to, co się dzisiaj wydarzyło zostanie między nami. Nie chcę ciągać się po komisariatach - uzasadniał nietypową prośbę. - Właściwie to będę się zrywał. Stary i tak mnie zabije, gdy dowie się o której wróciłem. Jeszcze raz dzięki za wszystko. Na razie - pożegnał się, niedbale kiwnąwszy ręką.
- Poczekaj chwilę! – krzyknąłem, chwytając go za ramię. – Widzę, że spieszy ci się do domu, ale trzeba obejrzeć te rany. Zamówię ci taksówkę do szpitala.
- Dzięki, ale na prawdę muszę lecieć. Jutro się tym zajmę - trwał przy swoim.
- Widzisz to? – wskazałem szerokie rozcięcie nad jego lewym okiem. – Trzeba to szybko odkazić i zszyć. Krew sączy ci się z łuku, jak z kroplówki.
Raz jeszcze przyjrzałem się niedoszłej ofierze. Tym razem dokładnie. Mimo iż usiłował stać prosto, równowagę udawało mu się w dużej mierze utrzymać dzięki podpieraniu się czy to o ławkę, czy o słupy latarni. Oprócz naruszonego łuku brwiowego, który robił jak najgorsze wrażenie, zauważyłem też sporą ranę na podbródku, zaczerwienienie w okolicach lewej skroni, które jutro z pewnością przerodzi się w okazałego siniaka i kilka otarć na policzkach i szyi.
- Ładnie ci się dostało - podzieliłem się przemyśleniami.
- „Ładnie ci się dostało?!” - Kasia zacytowała moje słowa. - To mało powiedziane! On ledwo stoi na nogach. Musi iść do szpitala - zadecydowała.
- Nie znacie mojego starego - stwierdził, sądząc że w ten sposób odwiedzie nas od dalszego nękania go koniecznością wizyty w szpitalu. - Ze wszystkiego umie zrobić problem. Z tym też sobie poradzi.
Nastała cisza. Oboje wiedzieliśmy, że dla poturbowanego chłopaka jedynym sensownym rozwiązaniem była wizyta w szpitalu i odebranie go stamtąd przez rodziców. Mimo to milczeliśmy. Im dłużej miało to miejsce, z tym większą wnikliwością przyglądałem się obliczu chłopaka i tym trudniej przychodziło mi odpieranie myśli, że skądś go znam. Mając przed oczyma wychudzoną twarz ofiary starałem się wpasować ją w różne tła, w różne sytuacje, zestawić z różnymi ludźmi. Bezskutecznie...
- Na pewno nie potrzebujesz pomocy? - Kasia przerwała milczenie. Z jednej strony nie chciała puścić go do domu, z drugiej w jego towarzystwie czuła się niepewnie. To czuło się w jej głosie. - Najbliższy szpital jest na Nowych Ogrodach. Kilka minut stąd.
- Nic mi nie jest. Zajmę się tym w domu - naciskał. – Dziękuję za pomoc. Za to, że mi pomogliście i w ogóle, ale muszę już iść.
Ostatecznie pozwoliliśmy mu pójść swoją drogą. Ze zdziwieniem, niedowierzaniem, obserwowaliśmy jego odejście. Nie wiem, o czym wtedy myślała Kasia, ale ja wiedziałem, że popełniamy błąd. Zamiast otoczyć go opieką, na którą dobrowolnie wyraziłem zgodę w chwili, w której ruszyłem mu na odsiecz, potraktowałem go jak kogoś, kto przez chwilę pojawiwszy się w naszym życiorysie, może zniknąć bez śladu.
- Nic ci nie jest? – zapytała, upewniwszy się, że zostaliśmy sami.
- Dlaczego akurat teraz o to pytasz?
Nie odpowiedziała, a tylko zadarła wysoko głowę, obdarzywszy mnie przenikliwym spojrzeniem. W jej oczach dostrzegłem strach i niepokój. W jej gestach niemoc i zagubienie. Chciałem ją uspokoić. Zapewnić, że nic mi się nie stało. Że nie zostałem nawet draśnięty. Lecz Kasia nie oczekiwała pustych słów, ani żarliwych deklaracji. Objęła mnie ramionami wokół pasa. Złożyła głowę na mej piersi...
- Czasem jesteś taki głupi! - stwierdziła ni stąd ni z owąd. - Twoja ofiarność przysporzy ci kiedyś kłopotów. Zobaczysz! - strofowała niczym matka za czasów, kiedy miała jeszcze za co. - A co by się stało, gdyby ktoś wyciągnął nóż?! Gdybyś natrafił na takiego jak ty?! - krzyczała, szarpiąc kieszenie mojej kurtki.
- Na takiego jak ja? – powtórzyłem, zastanawiając się jak przebiegłaby ta hipotetyczna konfrontacja. - Faktycznie, to by było ciekawe doświadczenie. Sam nie wiem, kto by wygrał. Pewnie bardziej zdeterminowany - podsumowałem, drapiąc się po brodzie.
- Nienawidzę cię! – wrzasnęła i ruszyła przed siebie w kierunku Złotej Bramy.
Nie byłem pewny, czy tak na prawdę akurat tam chciała podążyć, niemniej przepełniała ją duma, ale i obawa, nakazujące podjęcie spontanicznej reakcji. Kasia zawsze wykazywała skłonność do łączenia w zgrabną całość skrajnych temperamentów. Słodycz z rozgoryczeniem, gniew z radością, spokój z nerwowością, śmiech z płaczem... Nie zastanawiając się dłużej nad kobiecą złożonością, pobiegłem za nią. Bo cóż innego mogłem zrobić? Zostawić ją samą?
- Kocham cię i nie chcę, by coś ci się stało. Rozumiesz?! - krzyczała na mnie nawet wtedy, gdy mówiła o miłości. - Zanim następnym razem wpakujesz się w kłopoty, pomyśl o czymś innym niż własna duma.
- Własna duma? O czym ty mówisz? Nigdy nie kieruję się dumą - stwierdziłem z naciskiem. - Przecież mnie znasz. Zastanowię się trzy razy, zanim zacznę działać.
- Przed tobą całe życie - prawiła kazanie. – Nie warto marnować przyszłości dla jednego głupiego incydentu.
- Przede mną całe życie... - westchnąłem, dając nieść się emocjom. - A co to za życie, w którym miałbym się wszystkiego bać? Do wszystkiego podchodzić z dystansem?! Co to za życie?! - pytałem, nie dając Kasi czasu na wtrącenie choćby słowa. - Nie raz dostało mi się w kość od tego twojego „życia”. Znam jego ciemną stronę. Wiem z kim można zacząć, a od kogo trzymać się z daleka - żywo gestykulowałem.
- Łatwo ci mówić - odparła, przyznając sobie prawa do komentarza. - W ogóle nie liczysz się z tym, że nie wszystko da się przewidzieć. Nigdy w swojej chłodnej kalkulacji nie zakładasz możliwości popełnienia błędu! – z każdym słowem, wyplutym przez suche od krzyku wargi, w jej postać wstępowały nowe pokłady wigoru. - Skąd mogłeś wiedzieć, że nie mają broni? Wiedziałeś?! Kiedyś się przeliczysz! I co wtedy?! Co wtedy?!
- Mówi się trudno – pozwoliłem dojść do głosu zawadiackiej naturze.
- „Trudno”?! Co to znaczy „trudno”!? Zdajesz sobie sprawę, co przed chwilą powiedziałeś? Lepiej pochwal się tym rodzicom! Na pewno będą dumni z takiego podejścia! Bo ja jestem! - mimo iż już prawie płakała, wciąż była nieugięta w reprymendzie.
- A co według ciebie miałem zrobić? - zirytowałem się. - Odwrócić się i udawać, że niczego nie widziałem!? Że nic się nie działo?! Weź się zastanów! Kasia! Nie mogłem tak stać i się przyglądać!
- Nie krzycz na mnie! - zganiła mnie, choć sama od dłuższego czasu nie potrafiła utrzymać nerwów na wodzy. - Nie powiedziałam, że miałeś mu nie pomagać.
- To o co ci właściwie chodzi?! - dopytywałem się zirytowany. - Powiesz mi wreszcie, czego ode mnie chcesz, czy dalej będziesz chodzić nadąsana?
- O nic mi nie chodzi! - odparła, a właściwie odburknęła. - Zupełnie o nic mi nie chodzi.
Nie odpowiedziałem na zaczepkę. Straciłem nastrój do konstruktywnej rozmowy, woląc w ogóle się nie wypowiadać, niż powiedzieć coś, czym do końca zraziłbym ją do siebie. Bardziej niż do kreatywnego dialogu, ciągnęło mnie do przyłożenia komuś w mordę. Niezbyt to budujące, ale tak właśnie się czułem.
- Może trochę przyspieszymy, bo nie mam zamiaru starczyć na dworcu jak ten ciołek - zaproponowałem sucho.
- A co? Towarzystwo nie odpowiada? Aż tak zaczęło ci przeszkadzać moje zdanie na temat twojego zachowania? - nie wiem, czy Kasia wierzyła w to co mówiła, w każdym razie jej słowa szczerze mnie ubodły. - Powiedz, męczysz się przy mnie?
- Odbiło ci?! - spytałem jak najbardziej poważnie. - Oczywiście, że się przy tobie nie męczę! Skąd ten pomysł? Dobrze wiesz, że gdyby tak było dawno bym wszystko zakończył. Naprawdę mi na tobie zależy. Na nas - poprawiłem się.
Byłem z nią szczery, prawie szczery. De facto jej towarzystwo od kilku dobrych minut było rzeczywiście uciążliwe. Przemilczałem jednak ten fakt. Sporo przeszliśmy tego wieczoru. Po co jeszcze dodatkowo go komplikować?
- Nie gniewaj się na mnie misiu, taka już jestem - zaskoczyła mnie nagłym zelżeniem tonu swych komentarzy. – To, że czasem cię skrytykuję wynika z troski o ciebie, a nie złośliwości. Nie chcę się z tobą kłócić.
- Wiem, wiem... – odparłem, rychłą odpowiedzią zdradzając, że zdawałem sobie z tego sprawę. - Rozumiem doskonale, że martwisz się o mnie, ale musisz zrozumieć, że potrafię o siebie zadbać. Jestem odpowiedzialny i potrafię podejmować odpowiedzialne decyzje. Odróżnić dobre od złego, konieczne od niepotrzebnego.
- Jesteś odpowiedzialny. Rozumiem - uspakajała. - Tyle tylko, że momentami nie widzisz różnicy w zachowaniu będącym przejawem odpowiedzialności i lekkomyślności. Czasami sama tego nie widzę.
Przez dłuższą chwilę rozmawialiśmy tylko na ten temat. Ja upierałem się przy swoim, Kasia przy swoim. Nazywała moje zachowanie lekkomyślnością, ja zaś odpowiedzialnością za siebie i innych. To co ona określała mianem niepotrzebnego ryzyka, ja oceniałem jako konieczność. Starała się wpoić mi wartości, o których dawno wiedziałem, w zgodzie z którymi od dawna żyłem. Problem polegał na tym, że nazywała je inaczej, niż ja przywykłem je nazywać. W tym leżała przyczyna nieporozumień. W definiowaniu rzeczy.
Słuchałem tego, co miała do powiedzenia. Tego, jak wiele dla niej znaczę, jak bardzo chciałaby zachować mnie w jednym kawałku. Słuchałem… Jednym uchem… Słuchałem… Cząstką siebie… Myślami zaś uciekłem daleko od jej tyrad. Swoją potajemną podróż odbywałem w pozornym skupieniu, w pozornej zadumie nad mozolnie wpajanymi mi słowy. Próbując nie dać się zdekonspirować, próbując nie zmartwić, nie rozgniewać swej połówki. Wiem, że oszukiwałem ją, podczas gdy ona starała się uczynić mnie lepszym człowiekiem. Nie potrzebowałem jednak jej nauk. Chciałem zostać sam. Zupełnie sam. Choć na chwilę.
Jedyną odpowiedzią na bolączkę moich rozrzuconych myśli wydawały się uliczne światła. Powracały wciąż i wciąż do wnętrza mego umysłu, wciąż i wciąż przybierając tą samą postać. Iskier. Iskier zdolnych wzbudzić żywioły uśpione wewnątrz ciała. Widziałem je wszędzie. Mamiły wzrok przebijając się z telewizyjnych odbiorników przez zasłonięte okna. Emanowały z drogowych sygnalizatorów wiszących ponad naszymi głowami. Jaskrawiły się w czerwonych neonach barów z szybkim jedzeniem, w oświetleniu pubów i nocnych klubów. Były wszędzie.
Nie rozumiałem przyczyny mego zafascynowania tym zjawiskiem. Jak głupi, rozpieszczony bachor, bawiłem się nową zabawką, która wyłączyła mnie na chwilę ze świata żywych. Tyle tylko, że nagła fascynacja nie chciała przeminąć niczym dziecięca uwaga. Wszędobylski blask miejskich świateł był nawet ważniejszy od dziewczyny, którą szczerze kochałem. Co prawda, od czasu do czasu, zerkałem na nią, szepcząc jakieś czułe słówko do ucha, ale to była tylko gra pozorów.
- Jesteśmy na miejscu - odetchnąłem z ulgą, ciesząc się nie tyle z dotarcia do dworca SKM, co opuszczenia świata majaczeń. - Mamy jeszcze trochę czasu - stwierdziłem, rzuciwszy okiem na rozkład jazdy.
- Co mówiłeś? Trochę się zamyśliłam i niedosłyszałam – odparła Kasia, wyraźnie zbita z tropu. - Nie chcę już wracać.
- Musisz - uśmiechnąłem się szeroko. - Obiecałem twojej mamie, że przed dwunastą odstawię cię do domu. Kojarzysz?
- Kojarzę - odparła zawstydzona.
- Ale się czerwienisz. Pewnie dlatego, że wreszcie wyszło szydło z worka - zamierzałem w pełni wykorzystać okazję do poznęcania się nad nią. - Cały wieczór wyrażałaś swoje pretensje, że nie zwracam na ciebie należytej uwagi, a sama nie jesteś lepsza. Tylko się nie denerwuj. Nie mam do ciebie pretensji. Nie jestem hipokrytą.
- Za to jesteś złośliwy - ripostowała. - Za dziesięć minut mamy kolejkę, jeśli wierzyć rozkładowi - ostatecznie zamknęła temat.
- Wiem, sprawdzałem.
- Wracając do kwestii twojej odpowiedzialności... – zaczęła swoje.
Zaprotestowałem. Gdy tylko otworzyła usta, by wydobyć z nich słowa mające wyrazić zażenowanie i zawód moją postawą i w ten sposób dokończyć ciągnący się od kilkunastu minut spór, przyłożyłem do jej twarzy rękę, dając jednoznacznie znać, że takie zachowanie nie będzie tolerowane.
- Dobrze, już dobrze - rzekła cicho. - Ale musisz pamiętać...
- Nic nie mów. Błagam cię. Tylko nic nie mów!
Zgarnąłem ją ramieniem do siebie. Chciałem, pragnąłem całym sobą, by choć na chwilę zapomniała, że stąpa po ziemi. By poczuła się jak anioł kroczący po bezdrożach Nieba. Posadziłem ją na kolanach. Wpatrywałem się w jej delikatną twarz. Muskając ciemnobrązowe włosy Kasi, odciągałem je co chwila za uszy, by głaskać jej policzki. Na dworcu nie było prawie nikogo. Nasze skupione na sobie zmysły mogły więc tańczyć w szalonym rytmie uniesienia, w wariackim rytmie pulsujących serc, w obłąkanym rytmie napinanych mięśni. Do czasu.
Kolejka podjechała punktualnie. A wraz z otwarciem się jej drzwi pozwoliliśmy naszym rozpędzonym życiom powrócić do normalnego biegu, do harmonii nieuporządkowanych marzeń i zdrowego rozsądku, do harmonii dnia codziennego.
- Tak sobie myślałem...
- Co się stało? Mam nadzieję, że to coś ważnego, bo psujesz nastrój - przestrzegała.
- Czy ważnego? - sam musiałem sobie odpowiedzieć na to pytanie. - Nie zabij mnie, ale uważam dzisiejszy wieczór za udany. Mimo bójki - podkreśliłem.
- W końcu do pewnego momentu dobrze się bawiliśmy. To chciałeś powiedzieć? - narzuciła gotową odpowiedź.
- Tak, przed bójką było fajnie, ale walka też była pewną formą rozrywki - mówiłem, nie przykładając wagi do wygłaszanych osądów.
Kasia zamarła. Z zewnątrz sprawiała wrażenie spokojnej, nieomalże nieobecnej. Ale to były tylko pozory. Wewnątrz wszystko się w niej gotowało. Przez chwilę bałem się, że zespoli się z plastykowym siedzeniem. Tak palił ją gniew. Tak bliska była gwałtownej eksplozji. Wiedziałem, że jeśli nagromadzone w jej krwi emocje nie znajdą wkrótce sposobu na opuszczenie rozgrzanych żył, rozerwą jej ciało na strzępy.
- Zachowujesz się gorzej od dwuletniego dziecka! Jemu chociaż można coś przetłumaczyć! A do ciebie nic nie dociera! - posłużyła się, w moim mniemaniu, krzywdzącym porównaniem. - Jesteś taki, taki... - nie dokończyła, nie potrafiąc dobrać odpowiedniego słowa lub też bojąc się go użyć.
- No jaki jestem? - dopraszałem się o odpowiedź. - Proszę mów. Słucham uważnie. No powiedz wreszcie, jaki według ciebie jestem.
- Myślałem, że jesteś rozsądnym chłopakiem, ale pomyliłam się - stwierdziła, nasycając dozą irytacji każde słowo.
- Więc to, że pomogłem temu biedakowi było błędem? Miałem udawać, że niczego nie widzę? - pytałem ze zdziwieniem.
- Nie zaczyna się zdania od więc - odparła lekceważąco.
- Nie pouczaj mnie! - podniosłem głos. - Wystarczająco nasłuchałem się twoich rad o tym, jak zostać chodzącym ideałem. "Musisz być rozsądny", mówisz. Przecież jestem rozsądny! Czego ty jeszcze ode mnie oczekujesz?! Lepszy być nie potrafię! - darłem się, nie potrafiąc poradzić sobie z ukryciem negatywnych emocji.
- Chciałabym, żebyś wykazywał więcej rozsądku, a mniej pewności siebie. Tylko o to cię proszę - wytknęła mi coś, na czym opierał się mój pomysł na życie. - Nie liczysz się ze zdaniem innych. Nie liczysz się ze mną… - w tym miejscu uczyniła dramatyczną pauzę, licząc że się rozpłaczę i zacznę ją błagać na kolanach o przebaczenie. - Czy naprawdę wymagam tak wiele? No powiedz, czy żądam niemożliwego? Myślałam, że w drodze na przystanek nie odzywałeś się, bo rozważałeś swoje postępowanie. Myślałam, że do czegoś doszedłeś…
- Bo doszedłem.
- Słucham. Jakie wyciągnąłeś wnioski? - zapytała retorycznie, bowiem natychmiast zabrała się za udzielanie odpowiedzi. - Że twoje postępowanie nie nosi znamion błędu? Że robiłeś tylko to, co było konieczne? Że nie było innego wyjścia? Jak masz mi takie bzdury wciskać, to lepiej nic nie mów!
- Da się zrobić. Skoro tego sobie życzysz.
Przestałem się odzywać. Ale milczenie nie miało być karą. Nie zamierzałem sprawić, by poczuła się dotknięta, urażona moim zachowaniem. Nie to było celem. Choć nie prowokowałem jej celowo do kłótni, każde wypowiedziane słowo przyczyniało się do eskalacji konfliktu. Oddaliłem jedno niebezpieczeństwo, za chwilę pojawiało się następne. Zamknąłem jeden drażliwy temat, wkrótce wszystko zaczynało się na nowo przy drugim.
Wysiedliśmy na Zaspie. Zmierzając w kierunku kompleksu starych betonowych bloków zwracałem uwagę na wszystko i wszystkich poza własną dziewczyną. Przypatrywałem się pojedynczo napotykanym osobom, a one przypatrywały się mi, śledząc każdy mój ruch, każde spojrzenie. Wszystko mnie drażniło. Wścibskie spojrzenie starszego jegomościa wyprowadzającego psa równie schorowanego, co jego właściciel. Grupka pijaków wlewająca w zniszczone gardła kolejne litry taniego alkoholu. Czy wreszcie ludzie tacy jak my. Szwędający się do późna po zniszczonych chodnikach.
Spojrzałem na Kasię. Była wściekła. Jej emocje były odsłonięte, całkiem nagie, podobne do pierwotnego gniewu powstającego w sytuacji zagrożenia życia. Nie byłem już jej kochanym misiem, którego chciała mieć przy sobie każdego dnia. Zostałem zredukowany do roli nieczułego chama, który wciąż się wymądrza, zamiast obiektywnie ocenić swoje postępowanie.
Mimo nienawiści, którą pałała do mojej osoby, Kasia chwyciła mnie za rękę, chcąc mi udowodnić, że tak na prawdę jej miłość jeszcze nie zgasła. I choć z całych sił ściskała moją dłoń, starając się połamać wszystkie palce, ten gest niósł w sobie więcej nadziei, niż ubrane w piękne słona zapewnienia o dozgonnym oddaniu.
Wspinając się w milczeniu na czwarte piętro odprowadziłem ją pod same wrota. Wyciągnęła klucz, spojrzała mi głęboko w oczy i zamiast wymierzyć policzek, czego prawdę mówiąc oczekiwałem pocałowała mnie i pogłaskała po twarzy, by po wszystkim pokręcić w niedowierzaniu głową, przybrać minę zasmuconego kociaka i zniknąć za drzwiami.
Świat kobiet jest jednak strasznym miejscem…
Stałem zmrożony tym co zaszło między nami, starając się wyciągnąć małą szpilkę, która wsadzona wprost w serce, ugrzęzła tam na dobre, zadając dotkliwy ból. Spoglądając na zatrzaśnięte mi przed nosem drzwi liczyłem na cud. Na coś nadzwyczajnego, coś czego oboje nie mogliśmy przewidzieć. Liczyłem, że Kasia spostrzeże, że wciąż tu tkwię. Otworzy drzwi i przyzna, że przesadziła ze swoją krytyką. Że zgodzi się, iż w wielu sprawach to ja miałem rację. "Wyjdź". "Wyjdź do mnie", powtarzałem.
Cud jednak się nie ziścił. Nie mógł. Inaczej świat okazałby się miejscem dążącym do autonaprawy, do autoregulacji, co byłoby wierutnym kłamstwem. Świat nie dążył do porządku, lecz samozniszczenia w wyniku bratobójczej walki zamieszkujących go ludzi. Byłem zbyt uparty, by ją przeprosić, ona zaś nigdy nie przyznałaby się do popełnienia błędu. A już na pewno nie po tym, jak jej wygarnąłem.
Wyszedłszy na ulicę ciągnącą się wzdłuż masywnych brył zamieszkiwanych przez setki ludzi, błagalnie spojrzałem w okno, w którym choć przez ułamek sekundy mogła się pojawić znajoma twarz. Gapiłem się w nie pięć minut, potem odszedłem, nie dostrzegłszy tego, co dostrzec pragnąłem.
W ramach pokuty zamierzałem zrobić coś pożytecznego. Coś, dzięki czemu zdołałbym zapomnieć o błędach, które popełniane jeden po drugim doprowadziły do utraty zaufania w oczach drugiej osoby. Drugiej połówki. Postanowiłem udać się do domu, korzystając z dobrodziejstw piętnastokilometrowego spaceru. Zamierzałem uporządkować myśli. Opracować plan działania, by poprzez jego stopniową realizację odzyskać utracone zaufanie. Okazało się jednak, że cała ta podróż opustoszałymi ulicami była nieporozumieniem, stratą czasu, skoro myśl, że należy zachować umiar we wszystkim, co się robi, we wszystkim, do czego się dąży, dopadła mnie dopiero przed klatką niewielkiej kamienicy mieszczącej się na ulicy Ogarnej.
Odnalazłem właściwy klucz, przekręciłem zamek, nacisnąłem klamkę. Przekraczając próg mieszkania doznałem niespodziewanego ukojenia. Szarpiące się we wnętrzu czaszki szaleństwo nie raniło już tak dotkliwie duszy, wręcz dawało się opanować. W towarzystwie niemalowanych od lat ścian, niezmienionych od lat mebli, poczułem się zwyczajniej. Lepiej. Poruszając się po przedpokoju na palcach, jak typowy nastolatek starający się nie zbudzić starych, wiedziałem że jutrzejszy dzień może przynieść zmiany.
- Cześć synu! - głos ojca połączony z nagłym zapaleniem światła wywołał u mnie nagły skok ciśnienia.
Przekraczając linię frontu dzielącą świat fantazji od rzeczywistości nie byłem w stanie, w skutek panujących ciemności, skutecznie rozpoznać terenu i wykryć obecności rodziciela. Był tam cały czas. Czaił się. Czekał na właściwy moment, by obwieść światu zwycięstwo doświadczenia nad młodzieńczą fantazją. Stał przede mną jak król. W wyciągniętym szlafroku, w wiklinowych kapciach, z rozpierzchniętym frycem i nieogoloną twarzą…
- Cześć tato - odpowiedziałem beznamiętnie, z trudem znosząc porażkę. - Jeszcze nie śpisz? O takiej godzinie? - zaskoczyła mnie ta nocna aktywność, zwłaszcza zwarzywszy na zamiłowanie ojca do długiego snu.
Moje zdumienie przybrało jeszcze na sile, gdy z mocno rozkopanej pościeli wyłoniła się głowa matki. Jej twarz wyrażająca zainteresowanie sytuacją, nie nosiła śladów znużenia, zmęczenia wykonywaniem codziennych obowiązków. Można by nawet powiedzieć, że uodporniła się na działanie czasu.
- Ty też nie śpisz? - symulowałem zdziwienie, choć odczuwałem niepokój. - Przecież zapowiedziałem, że wybieram się na nocny spacer i wrócę późno. Poruszałem się najciszej jak się da, by was nie obudzić, ale widzę że moje starania były niepotrzebne - dodałem, nie kryjąc zawodu.
- Tak, zapowiadałeś - odparł ojciec, sugerując, że czeka nas dłuższa rozmowa. - Ale zapomniałeś dodać, że „późno” oznacza drugą w nocy!
- Faktycznie, druga piętnaście - potwierdziłem. - Mam nadzieję, że nie macie do mnie pretensji? - zapytałem retorycznie. - Nasza umowa zakładała, że mogę robić co chcę, gdzie chcę i kiedy chcę, o ile znajduje się to pod waszą kontrolą, nie koliduje z nauką i nie przekracza granic przyzwoitości - cytowałem treść umowy zawartej swego czasu pomiędzy mną a rodzicami.
- Celne spostrzeżenie - zauważył ojciec. - Skoro sam poruszasz temat przekraczania granic, powinieneś wiedzieć, co oznaczają.
- Przecież wiem! Nie uważacie chyba, że przesadziłem?! - postawiłem sprawę jasno. - W końcu nie pierwszy raz wracam do domu o takiej godzinie. Poza tym wydawało mi się, że spędzenie wieczoru z Kasią nie jest złym pomysłem.
- Kochacie się i chcecie ze sobą przebywać. To dobrze - przez pozorną aprobatę podjętych przeze mnie działań matka szykowała się do druzgocącego komentarza. - Jesteśmy dumni z tego, kim jesteś. Kim się stajesz. Twoje zachowanie pozwala nam sądzić, że zależy ci na własnej przyszłości.
- W czym więc tkwi problem? - starałem się rozwikłać sprzeczność między wygłaszanymi przez nich sądami, a podejmowanymi krokami. - Z twoich wyjaśnień wynika, że nie ma żadnego, a przecież widzę, że jest.
- Synu... - o ile matka jedyną szansę na rozwiązanie konfliktu widziała w pokojowym dialogu, o tyle ojciec nie miał żadnych skrupułów przed zastosowaniem chwytów poniżej pasa. - Czeka cię ważny egzamin. Nie możesz traktować matury jak zwykłego sprawdzianu - instruował.
- A na czym polega różnica między nimi? Obydwa sprawdzają wiedzę. Do obu trzeba się przygotować. Czym się więc różnią? - ponowiłem pytanie. - Niczym. Ślęczę nad książkami po kilka godzin dziennie. Nie ma takiej możliwości, żeby mi nie wyszło - zapewniałem. - Nie musicie zastanawiać się, czy zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo moja przyszłość uzależniona jest od wyników w nauce. Odpowiedź jest oczywista. Zdaję..
- Ale… - ojciec nie zamierzał składać broni.
- Dobrze wiem, co chcecie powiedzieć - przerwałem niewypowiedzianą myśl. - Zamierzacie przypomnieć mi, że matura to życiowa szansa, której nie mogę zmarnować. Dlatego powtórzę to jeszcze raz. Zdaję sobie sprawę, że nie stać was na prywatne studia i uczelnia państwowa jest dla mnie jedyną szansą - czytałem w ich myślach, starając się wywrzeć na tyle silne wrażenie, by nigdy nie musieć już wracać do tematu matury i ewentualnych studiów. - Proszę was o jedno… - w tym miejscu posłużyłem się pauzą, zapożyczając ją z zachowania Kasi. - Uwierzcie mi, że jestem za siebie odpowiedzialny.
Nie czekając na ich reakcję uznałem rozmowę za zakończoną. Ściągnąłem buty, powiesiłem kurtkę, poprawiłem rozczochraną fryzurę.
- Wierzymy - tyle usłyszałem, zanim zamknąłem za sobą drzwi pokoju. Tylko tyle chciałem usłyszeć.
Uciekłem do swojego królestwa, niczym małe dziecko skrywające się przed potworem zamieszkującym szafę rodziców. Nie miałem ochoty nikogo widzieć. Ani dziewczyny, ani starych. Nikogo. Absolutnie nikogo. Nie szukałem drogi na odcięcie się od rzeczywistości, nie szukałem wyimaginowanych wrogów, na nikogo się nie obrażałem. Po prostu wadziła mi obecność ludzi. Ich oczekiwań, ich opinii, ich celów.
Zwaliłem się na łóżko jak ś wieżo powalone drzewo i obdarzywszy tępym spojrzeniem białe połacie sufitu zacząłem się zastanawiać, kim są ci wszyscy ludzie roszczący sobie prawo do mieszania się w moje życie? Udzielający na każdym kroku cennych porad, wygłaszający złote zdania? Kim oni byli?
Ojciec pracował jako księgowy w małej firmie meblarskiej. Choć w praktyce od lat utrzymywała się na rynku tylko dzięki jego zdolnościom organizacyjnym, nie chciał nawet słyszeć o zmianie pracodawcy. Wieloletnie doświadczenie w zawodzie i zaskakująca, jak na jego wiek, umiejętność przyswajania nowych informacji powodowały, że bez problemu znalazłby lepszą posadę, ale on wciąż trwał w swym dziwnym przywiązaniu. Z czasem poznałem jego przyczynę. Ojciec dokonał wyboru. Odrzucił szansę na dobre pieniądze, wiedząc że ich zdobycie wymaga poświęcenia dobra rodziny. I to stało mi osią w gardle! Dokonując daleko istotniejszej decyzji, niż te które były przede mną, nie poddał się presji otoczenia. Jednocześnie nie pozwalał pójść tą samą drogą własnemu synowi.
To zabawne w jak krótkim czasie historia potrafi zatoczyć koło. Przed kilkunastoma laty to ojciec zdawał na studia ekonomiczne, teraz podobny los miał spotkać mnie. Niezależnie bowiem od mało dyskretnych nacisków z jego strony faktycznie rozważałem możliwość złożenia papierów na ten kierunek. Jak i kilka innych...
Myśl o moich przyszłych studiach do tego stopnia zaabsorbowała ojca, że gdy tylko dostałem się do liceum, pierwszą rzeczą jaką zrobił było założenie lokaty z przeznaczeniem na sfinansowanie dalszej nauki. Kiedyś zażartowałem, że przepuszcza przez nią brudne pieniądze firmy, co wydawało mi się wtedy zabawne. Zresztą nie tylko mi, bo i matka nieźle się naśmiała. Tylko ojciec spojrzał na mnie ponuro. Jakbym właśnie dźgnął go w serce. Pamiętam dobrze, że nie odzywał się do nas przez dwa dni.
Matka była inna. Była skałą, o której ostre krawędzie rozbijały się wszystkie nasze problemy. Poza jednym jedynym. Istniała pewna sprawa, która nieważne jak daleko odrzucona, zawsze w tajemniczy sposób powracała. Studia...
Przewróciłem się na brzuch, nie zamierzając dalej wodzić wzrokiem po pustce sufitu, która długo przynosiła zadziwiającą ulgę, ale na dłuższą metę powodowała, że czułem się jak warzywo. Choć mój pokój niczym się nie wyróżniał, nie było w nim niczego charakterystycznego, to jednak przyglądając się jego wnętrzu, oświetlonemu wątłą stróżką księżycowego światła wpadającego przez szerokie okno, doświadczałem spokoju. Moje życie przez chwilę stawało się podobne do czterech ścian, które zamieszkiwałem. Nie tyle puste, co niezatłoczone, nie tyle anonimowe, co nienasycone głosami innych ludzi. Chciałem, by takie pozostało, lecz ono nigdy tak nie wyglądało i nie mogło wyglądać.
Ze stanu częściowego uśpienia, częściowego majaczenia, wyrwał mnie dźwięk komórki. Ktoś usilnie dopraszał się o wysłuchanie. O wpół do czwartej w nocy mogła dzwonić tylko jedna osoba. Gdy zdałem sobie z tego sprawę, moje oczy okryły się balaskiem, a mięśnie napięły do nagłego skoku…
- Hej skarbie. Co się stało? - zapytałem troskliwie, udając że nie pamiętam przebiegu naszej ostatniej rozmowy. - Nie możesz zasnąć? Ja też mam z tym problem - dodałem, nie czekając na odpowiedź.
- Dzwonię, by sprawdzić, czy wszystko u ciebie w porządku. Przepraszam, ale musiałam upewnić się, że nic ci nie jest.
- Oczywiście, że nic mi nie jest! - zakrzyknąłem zdziwiony. - Do domu wróciłem w jednym kawałku, jeśli o to pytasz - stwierdziłem, starając się odczytać jej intencje. - I więcej mnie nie przepraszaj. Mówiłem ci, że możesz dzwonić o każdej porze dnia i nocy. Masz do mnie darmowy numer, a poza tym swoimi telefonami czasami bardzo mi pomagasz.
- Naprawdę? - ucieszyła się. - Wiesz, zadzwoniłam bo mam złe przeczucia - w jej głosie faktycznie dawało się wyczuć coś niepokojącego. - Ten chłopak, któremu pomogłeś. Współczuję mu, ale w jego zachowaniu było coś dziwnego.
- Kasieńka, tylko spokojnie! - rzekłem lekko rozbawiony. - Wszystko będzie dobrze. Nerwy płatają ci figla. Nic więcej. Za chwilę położysz się spać i o wszystkim zapomnisz. A mi nic nie będzie. Tamci dwaj na dobrą sprawę nie wiedzieli, co ich spotkało - tłumaczyłem cierpliwie. - Nie mają jak mnie znaleźć. A nawet gdyby wiedzieli jak, nie mają na to najmniejszej ochoty.
- Sama nie wiem, co myśleć - wciąż dawała wyraz wątpliwościom. Wciąż czuła się niezbyt pewnie. - Andrzej - szepnęła do słuchawki.
- Słucham cię - odparłem głośniej, starając się przekonać ją do bardziej zdecydowanych wypowiedzi.
- Obiecaj mi, że będziesz na siebie uważał.
- Ok. - rzuciłem niedbale.
- Nie żadne ok! - oburzyła się. – Obiecaj mi, że poważnie potraktujesz moje słowa.
- Obiecuję, że będę na siebie uważał - starałem się brzmieć w miarę poważnie, ale z trudem maskowałem rosnące rozbawienie. - A co u ciebie? Mama mocno się czepiała, że wróciłaś do domu tak późno?
- Nic nie wspomniała na ten temat - odparła, zastanawiając się, dlaczego postawiłem pytanie, na które odpowiedź była tak oczywista. - Wiedziała, że jestem z tobą na spacerze, dlatego mogła spać spokojnie. To nie moje słowa, tylko jej - podkreśliła z dumą, chcąc bym i ja ją poczuł.
- No nie! - ryknąłem do słuchawki, nie zwracając uwagi na to, że nagłym wybuchem emocji mogłem zbudzić staruszków. - To twoja mama ufa mi na tyle, że pozwala ci się szlajać ze mną po mieście do pierwszej w nocy, a moi robią problem z każdego wyjścia?! - oburzyłem się.
- Musisz zrozumieć, że to normalne, że boją się o ciebie - stanęła w ich obronie. - Przecież moja mama czuje to samo.
- Może i tak. Ale sama przed chwilą powiedziałaś, że zdaje sobie sprawę, że jestem na tyle odpowiedzialny, by zadbać nie tylko o siebie, ale i ciebie.
- Wiem skarbie i twoi rodzice też o tym wiedzą - podkreśliła. - Możesz być pewien, że nie kwestionują twojej odpowiedzialności. Jesteś ich największą radością. Ich światełkiem, które prowadzi ich przez życie, jak księżyc oświetlający drewnianą łódź, która kołysze w swych dłoniach parę kochanków przemierzających zdradliwe wody.
- Fajne! Gdzie to przeczytałaś? - zażartowałem, nie chcąc broń Boże jej urazić.
Efekt zaś był taki, że po wygłoszeniu niefortunnego komentarza rozmowa dobiegła końca. Gwałtownie.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
mesajah1 · dnia 28.12.2008 19:31 · Czytań: 684 · Średnia ocena: 1,5 · Komentarzy: 4
Inne artykuły tego autora:
  • Brak
Komentarze
Miladora dnia 01.01.2009 14:03 Ocena: Słabe
szukając przypadkowych rozmówców. - niejasne, chodzi o słuchających?
tonem tyleż dramatycznym, co nazbyt przerysowanym. - przerysowane
niewiadomo - nie wiadomo
stwierdziła ze zrezygnowaniem. - z rezygnacją
Za to uwielbiałem noc... Za jej czerń, za jej tajemniczość, - do przerobienia np. ...uwielbiałem noc. Za czerń, tajemniczość...
nieomalże wymarłe - niemalże
nie sposób pominąć jego roli. - powtórzenie 2x
Nagle zorientowałem się, że coś nie miało być publicznie zadeklarowane, coś miało zostać zachowane dla siebie. - stylistyka
Nie ważne - nieważne
diagnozowała, przyglądając się wnikliwie twarzy, która zdawszy sobie sprawę z popełnionego błędu, skamieniała. - stylistyka
nie urywała zawodu. - ukrywała
I tylko światła ulicznych lamp... Tak ulotne, tak delikatne, - połącz te zdania
zdawaliśmy sobie sprawę, co działo się za... - sprawę z tego, co...
Dwóch napastników, których niewyraźny kontur rysował się - kontury
spuszczało salwy ciosów na kłębiące się ciało. - kłębiące?
Wyrachowania i spokoju, tego potrzebowałem, by w miarę dokładnie oszacować mentalne... - styl
krzyknęła ofiara, sądząc po barwie głosu, młoda wiekiem. - styl
proporcjonalne do noszonych gabarytów. - niezręczne sformułowanie
z ust nowodesygnowanego lidera wypłynęło coś na kształt ultimatum. - styl
Byłem co prawda chłopakiem jakich pełno na ulicach. Jakich pełno w betonowych molochach, w piętrowych kamienicach, jakich pełno na... - zbyteczne powtórzenia
Zaśmiał się. Zaśmiał się donośnie, jakby w zdarzeniu, w którym odgrywaliśmy pierwszoplanowe role było coś zabawnego. Zaśmiał się, ujawniając pogardę... - zbyteczne powtórzenia
Mój adwersarz tak dalece rozproszył uwagę - styl
wolę walkir.. - literówka
Zszokowani żołnierze miast przygotować się do walki lub uciec w niechwale nie zrobili nic. Trwając w zamarciu, czekali na wypełnienie się przeznaczenia... - styl + "w niechwale"?
brodził w ziemi - ?
Oparłszy się o słup latarni, czekałem na potwierdzenie hipotezy... ?
Mesajah - za dużo powtórzeń, za dużo wielokropków, stylistyka do poprawy na każdym kroku - sporo roboty przed Tobą.
Dialogi dość sztuczne. Spróbuj opowiedzieć tę historię w bardziej prosty sposób, krótszy, płynniej... Na razie słabe niestety :(
Miladora dnia 08.01.2009 19:00 Ocena: Słabe
Znacznie lepsze po poprawkach. Jeszcze parę sugestii -
- ... a na pewno - wymuszała odpowiedź. - proponuję "starała się wymusić odpowiedź", ponieważ ładniej wpasowuje się w następne zdanie - Wymuszała ją...
- stwierdziła ze zrezygnowaniem - z rezygnacją
- nieomalże wymarłe - niemalże
- Są sprawy, które muszę... - proponuję zamienić na "I takie, które muszę..."
- Nie ważne - nieważne
- kim chciałabyś bym był - żebym był
- jej twarz ku swojej twarzy - ku swojej.
- salwami ciosów - trochę niezręczne określenie, da się inaczej?
- rozbudowanej wyobraźni może zbyt - przecinek po wyobraźni
- pogrążone w hańbie namiastki... - ujmij to trochę prościej, lżej
Chyba wyciąłeś kawałek tekstu poprzedzający ingerencję bohatera w tę napaść. Zabrakło króciutkiego wprowadzenia typu - usłyszeli odgłosy szamotaniny, zduszone jęki czy krzyk - coś w tym sensie, bo zrobił się trochę za duży przeskok z jednej sceny do drugiej.
W każdym razie bardzo duża poprawa. Teraz tylko zachowaj umiar w następnych częściach, nie przeszarżuj ze słowami i będzie w porządku. W tej formie już jest całkiem dobre. :yes:
lina_91 dnia 08.01.2009 19:05 Ocena: Przeciętne
Hehe, podobała mi się ta walka. Mój trener zaraz by na mnie nawrzeszczał, że zamiast ćwiczyć, piszę o bzdetach :p. Dość profesjonalnie to zabrzmiało. Trenujesz?

Opowiadanie niezłe. Błędy są, ale nie mam czasu ich wyszczególniać. Czekam na cd.
mesajah1 dnia 16.01.2009 20:48
Nie. Nie trenuję. W ogólniaku grałem w kosza w kadrze szkoły. Na studiach w nogę w lidze akademickiej, więc jako takie doświadczenia ze sportem mam. To mi pomogło. Pełny pierwszy rozdział zamieszczony. Nad następnymi muszę popracować
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
Gabriel G.
14/04/2024 12:34
Bardzo fajny odcinek jak również cała historia. Klimacik… »
valeria
13/04/2024 23:16
Hej miki, zawsze się cieszę, gdy oceniasz :) z tobą to jest… »
mike17
13/04/2024 19:20
Skóra lgnie do skóry i tworzą się namiętności góry :)»
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:37
Najnowszy:emilikaom