Sanitariuszka cz. 22 - ost. - lina_91
Proza » Fantastyka / Science Fiction » Sanitariuszka cz. 22 - ost.
A A A
-Co teraz?

Spojrzała bezradnie na chłopaka i sięgnęła po radio. Zasięg powinien obejmować do dziesięciu kilometrów, ale teraz słyszała tylko nieczytelne trzaski. Rozwścieczona, trzasnęła nieużytecznym plastikiem do rzeki. I tylko dzięki temu usłyszała cichy jęk.

-Łom!

-Bombardują? - dygocąc z zimna, chłopak wyszedł na brzeg. Mokre ubranie błyskawicznie zesztywniało.

-Zdejmuj mundur, założysz jakiś rosyjski.

-Nie znam rosyjskiego.

-Nieważne. Zdejmuj to!

Posłuchał bez słowa. Bartek zniknął między domami i wrócił po chwili ze spodniami, butami, koszulą i nawet żołnierskim płaszczem. Karina patrzyła w milczeniu, jak się przebiera. Karabinek oparła o mur kamienicy. I nagle ją olśniło.

-Mundury.

-Co? - Artek wrócił i stał teraz przed nią prawie na baczność.

-Mundury. Musimy się przebrać. W rosyjskie mundury.

Mariusz już się odwracał, kiedy jego radio zatrzeszczało. Z głośniczka popłynęły niewyraźne słowa:

-17, gdzie jesteście?

-Na rosyjskim brzegu.

-Jest z tobą Chatul? 64? - poprawił się gorączkowo Maciek i zaraz stracił cierpliwość, nawet nie czekając odpowiedzi: -Co się u was dzieje, nie mogę się z nią skontaktować.

-Straciła radio - Mariusz zagryzł wargę, żeby nie parsknąć śmiechem i rzucił odbiornikiem w Karinę.

-64, na rozkaz.

-Wracaj. Zdaj dowództwo i wracaj na drugą stronę. Na skrzyżowaniu Świętokrzyskiej z Kopernika będzie na ciebie czekał kielecki oddział piechoty. Stracili dowódcę. Przeprowadzisz ich do Zamku Królewskiego, na północ od Ogrodu Saskiego. Potem wracaj do szpitala. Tam się z tobą skontaktujemy. Do Zamku jest niecałe trzy kilometry, ale czasu też mało. Trafisz?

-Tak jest - zająknęła się lekko. Ulice, nigdy nie widziane, znane tylko z map, zawirowały jej przed oczami. Słabo znała Warszawę. Ale wycofać się nie mogła.

-Weź radio Mariusza. Uważajcie. Po Powiślu wciąż krążą oddziały Rusków.

-Tak jest. Okej - odetchnęła głębiej Karina. Rozejrzała się dookoła. -Mariusz, przej... - urwała. Najchętniej zdałaby dowództwo Mariuszowi, ale Marek był wyższy rangą. Nie miała czasu na kłótnie czy nieporozumienia. -Marek, przejmujesz dowództwo. Spróbujcie zdobyć kilka mundurów. Jeśli się nie uda, obstawcie brzeg. Pilnujcie mostu i nie przepuszczajcie nikogo.

-Będę cię osłaniał - wyrwał się Mariusz, kiedy Karina odwróciła się w stronę mostu. Złapała go za rękę i odsunęła.

-Szkoda naboi - powiedziała łagodnie.

Most przebiegła w kilka sekund. Znalazłwszy się na lądzie, nie zwolniła. Pięć minut później stanęła przed oddziałem, zbitym w nieregularny czworokąt. Przedstawiła się, szybko podzieliła pluton na dwie grupy.

-Rozdzielamy się. Jeden oddział idzie ze mną przez Ogród Saski. To dłuższa droga, może też bardziej niebezpieczna. Ale łatwiej będzie się przebić mniejszą grupą. Drugi oddział idzie prosto, Krakowskim Przedmieściem. Cel: Zamek Królewski. Wszystko jasne?

Kilka osób pokiwało energicznie głowami, trzech mężczyzn podniosło niepewnie dłonie do czapek.

Karina zrobiła kilka kroków i nagle dotarło do niej, że zostawiła karabin. Palnęła się w czoło. Zawirowało jej przed oczami, na skostniałych palcach została krew. Przewróciła oczami, ale jeden z żołnierzy wysunął się z szeregu.

-Mogę to opatrzyć.

Zawahała się. Doszła jednak do wniosku, że kilka minut ich nie zbawi. Machnęła przyzwalająco ręką. Co to zresztą było za opatrywanie? Garść śniegu, przyciśnięta do rany, zabarwiona na czerwono biel, następnie omotana chustką głowa. Nie było już jodyny ani spirytusu, na obandażowanie draśnięcia się nie zgodziła

-Powodzenia.

Do Marszałkowskiej doszli bez problemu. Potem było gorzej. Dużo gruzu, kołujące nad kamienicami bombowce, siekące odłamki. Prawie biegli, zgięci wpół, wtuleni w pozostałości murów.

W którymś momencie Karina stanęła jak wryta.
Mała dziewczynka, może dziewięcioletnia, z puszką farby w sprayu smarowała coś na ścianie. Ze wzruszeniem i paniką jednocześnie Karina rozpoznała w krzywych liniach znak ''parasola'', Polski Walczącej.

-Julka, uciekaj stąd! - starszy mężczyzna wyrwał się z szeregu i popędził w stronę dziewczynki. Karina nawet nie zdążyła za nim krzyknąć. Bomba grzmotnęła po drugiej stronie ulicy. Mężczyzna wygiął się w tył i runął na chodnik.

Bez wahania Karina wcisnęła radio w rękę najbliższego żołnierza.

-Znasz drogę?

-Tak jest!

-Więc idźcie, prowadź!

Oddział zniknął jej z oczu błyskawicznie, jakby się rozpłynął w przedwieczornej mgle. Dopadła mężczyzny. Leżał nieruchomo, z dziwnie wygiętą szyją. Przesunęła palcami po jego potylicy i natychmiast odkryła przyczynę zgonu: odłamek przerwał kręgosłup. Julka stała, nic nie rozumiejąc. Ale kiedy Karina pokręciła głową, bardziej do siebie niż do dziewczynki, rozszlochała się gwałtownie.

-Julia? Gdzie mieszkasz? - dziewczynka, zanosząc się łkaniem, pokazała paluszkiem w stronę pobliskiej kamienicy, o dziwo, jeszcze nietkniętej.

-Wracaj do domu. To twój tata?

-Wujek...

-Ja się nim zajmę. Wracaj do domu.

Kiedy Julia, wciąż szlochając, zniknęła w bramie, Karina odciągnęła ciało pod mur i zerwała nieśmiertelnik. Robiła to mechanicznie, nie myśląc.

I dopiero przeraźliwy krzyk jakiegoś chłopca wybudził ją z zamyślenia. Spojrzała przytomniej: Sosik, już nie w harcerskim mundurze, a jakiejś czarnej kurtce, dopadł do niej i coś wydyszał ciężko. Nic nie zrozumiała.

-Co?

-Ruscy przełamali naszą blokadę. Idą tu! Okrążyli nas, nie uciekniesz. Zdejmuj mundur! I wymyśl coś! - już go nie było, pędził dalej.

Rozejrzała się bezradnie i w pierwszej chwili stwierdziła, że nie wyrzuci munduru. W następnym momencie przyszło opanowanie. Kurtkę miała uszytą na wzór wojskowy, ale od biedy mogła udawać cywilną. Błyskawicznie zdarła bluzę i przykryła nią ciało mężczyzny. Poprawiła na rękawie opaskę Czerwonego Krzyża. Na więcej czasu jej nie starczyło.

-Ręce do góry!

Posłuchała bez słowa sprzeciwu. Kilku Rosjan podeszło do niej, reszta minęła ją i zniknęła w Ogrodzie.

-Co tu robisz?

Nie ufając teraz swojemu głosowi, pokazała opaskę.

-Sanitariuszka?

-Tak.

Młodszy sierżant o coś jeszcze pytał, ale nie słuchała. Gdzieś z boku dobiegł ją przerażający śmiech. Miała wrażenie, jakby ktoś walnął ją obuchem w głowę, jakby jej wnętrzności zamarzły i teraz zalegały lodowatą kulą w brzuchu. Zamknęła oczy i natychmiast je otworzyła.

Zawrót głowy był tak silny, że z największym trudem utrzymała się na nogach. Kornakov stał teraz tuż przed nią. I on wychudł, jego szare oczy wydawały się jeszcze zimniejsze. Ale uśmiech, ten kpiący uśmiech, przez który budziła się nocą, pozostał ten sam.

-Opuść ręce, Karina.

-Słucham? - postanowiła grać. Jeszcze miała szansę. O ile jej nie przeszukają. Dopiero teraz, o ile za późno, przypomniała sobie o nieśmiertelniku. -Nie rozumiem, o czym pan mówi. Mam na imię Nadia - z trudem panując nad rękami, wyciągnęła rosyjski paszport.

Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Nie wziął go do ręki.

-Daruj sobie. Masz mi może coś do powiedzenia?

Jeden krótki ruch ręką i za jej plecami stanęło dwóch szeregowców. Nie szarpali, nie ściskali. Ale było jasne, że odejść jej nie dadzą. Oblizała spieczone wargi. Coś stuknęło ją w rękę. Spojrzała ukradkiem w dół: lufa karabinu, przewieszonego przez ramię żołnierza, zwisała na wysokości jej dłoni.

To było takie proste. Ostatni rozkaz, ostatnie zadanie. Ostatni akt zemsty. Za Nika. Podjęła decyzję.

-Tak.

-Słucham - uśmiechnął się jeszcze szerzej. Oddałaby wszystko, żeby zetrzeć ten przeklęty uśmiech.

-Masz syna.

Jeśli spodziewał się jakiś słów, to na pewno nie takich. Zesztywniał, zbladł, spojrzał na nią z niedowierzaniem. Karina nie czekała, aż otrzeźwieje. Płynnym ruchem chwyciła karabin.

Być może zrozumiał, co ma zamiar zrobić, być może odezwał się w nim jakiś pierwotny instynkt. Zanim jednak zdążył uczynić jakikolwiek ruch, zanim stojący przy niej szeregowiec choćby zauważył, że coś się stało, Karina szarpnęła za spust. Lufa plunęła ogniem.

Jurij Kornakov, uderzony w pierś, zatoczył się jak pijany i, nie odrywając wzroku od twarzy Kariny, runął na kolana. Karina usłyszała przeraźliwy ryk żołnierzy stojących za nią, ale nie przejęła się tym. Ona już zrobiła, co miała do zrobienia.

Byli tak oszołomieni jej głupotą, że poza wytrąceniem jej z rąk karabinu, nawet jej nie uderzyli. Z Ogrodu Saskiego wyprowadzili dwie osoby, dwóch młodych chłopaków. Jeden z nich krzyczał coś w dźwięcznym języku, może hiszpańskim, może włoskim. Podprowadzili ich pod ścianę.

Pierwszy strzał był niespodziewany. Blondyn osunął się wdzięcznie na ziemię. Włoch spojrzał z przerażeniem na Karinę. Mamrotał słowa jakieś modlitwy.

Karina nie znała języka Mussoliniego. Umiała się tylko przywitać i pożegnać po włosku. Ale te słowa, słowa miłości, bólu i nadziei w każdym języku brzmiały tak samo. Z dziwnym, błogim uśmiechem na ustach, zaczęła powtarzać po chłopaku, każde po swojemu:

-Ojcze nasz, któryś jest w niebie...

-Padre nostro che sei nei cieli, sia santificato il tuo nome; venga il tuo regno, sia fatta la tua volontŕ, come in cielo cosě in terra. Dacci oggi il nostro pane quotidiano...

-Odpuść nam nasze winy...

Włoch nie miał szans dokończyć. Krótki strzał w kark rzucił nim o ścianę, zamienił go w jeszcze jedno bezwładne ciało, nienazwane, mające skończyć w masowym grobie.

-Jak i my... - Karina nagle stwierdziła, że nie jest w stanie dokończyć.

Wybaczyć swoją krzywdę można. Ale jak wybaczyć, gdy widziało się zbyt wiele, gdy krwawe łzy matek, sióstr i ukochanych nawet teraz, w tej chwili, uparcie dzwoniły jej w uszach?

-Odpuszczamy naszym winowajcom! - prawie krzyknęła. Wyczuła, że chłopak za nią się zawahał. -Amen - dodała spokojniej.

Czekając, zaczęła się zastanawiać, czy zdąży jeszcze poczuć ból, uderzenie pocisku, krew, czy może błogosławiona ciemność spadnie na nią wcześniej?

Żołnierz, jakby się wahając, odgarnął jej włosy z karku i przyłożył lufę. Zamknęła oczy.

Gwałtowne pchnięcie, czerwono, zielono, kolorowe plamy, niesamowita temperatura, jakby się sparzyła, jakby ktoś przyłożył jej rozpalone żelazo do karku - i nagła ciemność. Nie była na to gotowa, jakby ta kurtyna miała jeszcze poczekać, opaść - tak, ale później.

Tego ostatniego strzału już nie słyszała.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
lina_91 · dnia 29.12.2008 20:03 · Czytań: 637 · Średnia ocena: 4,33 · Komentarzy: 5
Komentarze
Usunięty dnia 29.12.2008 21:18 Ocena: Dobre
dobre
pani jeziora dnia 30.12.2008 00:30 Ocena: Świetne!
dobre?! świetne!!
lina_91 dnia 30.12.2008 16:28
dzięki :)
gabstone dnia 31.12.2008 00:11 Ocena: Świetne!
No to co drukujemy?:) Mogę liczyć na autograf?:)
lina_91 dnia 31.12.2008 22:17
Jak stanie sie cud i wydrukuja, to pewnie ;)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:43
Najnowszy:emilikaom