Pod sosną chropowatą
Wziął ją między skrawkiem samotności,
a brzegu rozstania echem,
ona się opierała o sosny chropowatą korę,
gasząc niepewność uśmiechem.
Z początku był delikatny,
czule piersi całował,
później już co raz szybciej
niczym koń galopował.
Wtem pośród westchnień i jęków,
mając wszystko co trzeba.
Na jedną ulotną chwilę
przeszli przez bramy nieba.
Gdy już ucichły oddechy,
z ramion mu się wyrwała,
kryjąc łzy z oczu płynące,
przez pole do domu pognała.