Mojej Nauczycielce o świętej cierpliwości, która pomogła mi, gdy tego potrzebowałam...
Jeszcze raz kontrolne zerknięcie w lusterko samochodu. Wygładziłam bluzkę. Czerwony kolor niby symbolizuje pewność siebie. Sportowy komplet był raczej ukłonem w stronę uczniów. Uczniów? Knypki, ledwo od ziemi odrosły. Ale co tam. Przynajmniej będzie mi wygodnie.
Rozkład klas, o dziwo, był prosty, nawet jak na pierwszy dzień. Ostatnia lekcja, już po dwunastej, w trzydziestce.
Z dziennikiem pod pachą, przemaszerowałam przez korytarz i wtedy złowiłam pierwsze złowrogie spojrzenie. Wytarte dżinsy, za duża niebieska bluza. Twarz przeciętna, o ile nie poniżej przeciętnej. I jasnozielone oczy, w których wyczytałam... Nienawiść? Nie, jeszcze nie. Raczej zdziwienie i strach. Dziewczyna zlustrowała mój strój i odwróciła się pospiesznie.
W klasie usiadła w najdalszym rzędzie. Nie patrzyła na mnie, uparcie mnie ignorując. Swoje "obecna" przy sprawdzaniu obecności wymamrotała ze wzrokiem wbitym w podręcznik. Czytała? Szczerze w to wątpiłam.
W nowej szkole nie spodziewałam się ciepłego przyjęcia. Wiadomo, nowa. Ale Ewelina mnie zaskakiwała. Kiedy zarządziłam czytanie na ocenę, miałam wrażenie, że z trudem powstrzymuje parsknięcie śmiechem. Była zła, że traktowałam ich jak pierwszoklasistów. Ale swoją część tekstu przeczytała niemal na jednym wydechu. Zatrzymywała się w odpowiednich miejscach, zawieszała teatralnie głos. Piątka jej nie zdziwiła, jakby nawet nie słyszała mojej oceny. Powoli zaczynała mnie denerwować.
Patrycja, jak na złość, rozłożyła się wygodnie na ławce. Ciśnienie mi skoczyło.
-Usiądź, dziewczyno, normalnie!
Ta lekcja mijała zbyt szybko jak na mój gust. A jednak na dzwonek czekałam z dziwnym utęsknieniem. Kiedy w końcu zadzwonił, Ewelina wybiegła z klasy pierwsza.
Każda następna lekcja była dziwnym pojedynkiem. Robiła zadania, czytała, pisała - wszystko na szóstkę. I wciąż wpatrywała się we mnie tym roziskrzonym wzrokiem.
Grudzień minął w takim samym klimacie. Trzynastego stycznia niespodziewanie się pogorszyło. Bartek wyskoczył z klasy na moment po kredę. Wrócił z rewelacyjną nowiną, że Pani K. siedzi na korytarzu. Akurat ktoś musiał odnieść słowniki do biblioteki, więc zapytałam o ochotników. Ewelina o mały włos nie wyskoczyła z ławki. Pierwszy raz zgłaszała się z takim entuzjazmem. Machnęłam ręką przyzwalająco. Miałam niejasne wrażenie, że jak jej nie pozwolę, i tak wyleci z klasy. Wcale nie chodziło jej przecież o bibliotekę. Karolina poszła z nią.
Wróciły jakieś dziesięć minut później, obie zapłakane. Karolina uspokoiła się wprawdzie dość szybko, za to Ewelina ryczała do końca lekcji. Po dzwonku wybiegła, jakby się paliło.
Parę dni później wystawiałam oceny. Lekcja luźniejsza niż pozostałe. Ewelina stała przy Kamilii i coś jej tam cicho klarowała, kiedy doszłam do "P".
-Ewelina, celujący.
Specjalnie przystanęłam. Ewelina wyprostowała się i strąciła na podłogę długopis. Tym razem jednak się po niego nie schyliła. Patrzyła na mnie ze zdumieniem, ale bez radości, bez cienia choćby zadowolenia. Wręcz przeciwnie, z dziwnym smutkiem.
-Dlaczego? - Kamilę najwyraźniej ta wiadomość też zaskoczyła.
-Bo jej wiedza wykracza poza to, co jest wymagane od klasy szóstej - powiedziałam sztywno. Ewelina wymamrotała coś pod nosem, co brzmiało jak "dziękuję" i pochyliła się nad zeszytem ćwiczeń. Do końca lekcji już się nie odezwała.
Następnego dnia klasa miała przynieść opowiadania na temat "Wakacje z duchami". Ewelina wręczyła mi swoją kartkę bez uśmiechu, z jakimś wyzwaniem w oczach. Spodziewałam się kłopotów, ale kiedy przeczytałam jej pracę, nie mogłam powstrzymać śmiechu. Napisała raczej felieton niż opowiadanie o swoich przekonaniach, że nie wierzy w duchy i nie będzie o nich pisać.
Oddawałam je dwa dni później. Patrzyła na mnie już bez wyzwania, za to ze strachem w oczach. Jakby nagle pożałowała swojego uporu. Bo przecież chodziło tylko o postawienie na swoim, nie o samo przekonanie. Długo zastanawiałam się nad oceną. Praca była na piątkę, ale przecież nie mogłam postawić takiej oceny za wypracowanie totalnie nie na temat. W końcu, dla spokoju, dałam to pięć, ale pod jednym warunkiem: musiała też napisać opowiadanie. Przyniosła je zaraz następnego dnia.
Kolejne dwa tygodnie minęły spokojnie. Ewelina przestała się już wściekać, jakby częściej też się uśmiechała na moich lekcjach. Potem, w czwartek, pożarły się z Beatą. Wrzaski słychać było aż na drugim końcu korytarza, ale obie odmówiły odpowiedzi na jakiekolwiek pytania.
Później widziałam Ewelinę, znowu zapłakaną, ale nie podeszłam. Zaczynała mnie wkurzać, z tymi swoimi wiecznymi pretensjami, minami, które mają być nonszalanckie.
No i jeszcze ten konkurs recytatorski. Ewelina zgłosiła się chyba tylko z przekory. Co nie znaczyło, że nie była dobra. Była. Umiała odpowiednio unieść i zawiesić głos, zmienić wyraz twarzy. Ten jej aktorski talent zawodził tylko na moich lekcjach. Odbębniała wszystko z tym przesadnie układnym uśmieszkiem, ale w jej oczach był lód. Choć może mi się tylko zdawało? Minęło już tyle czasu... Bo przecież ponad trzy miesiące, od kiedy ją uczyłam.
W połowie lutego po raz pierwszy nie zrobiła pracy domowej. Zachorowała i nie nadrobiła zaległości. Przyszła się zameldować z dziwnym, przepraszającym uśmiechem. Jakby błagała mnie, żebym się nie odgrywała za te niezliczone razy, gdy mroziła mnie wzrokiem. Machnęłam ręką.
-Nic się nie stało, uzupełnij na jutro.
Uśmiechnęła się, tak lekko, zupełnie jak nie ona, prawie radośnie. Nawet mnie to nie zdziwiło. Wiedziałam przecież już wtedy, że oceny mają dla niej dużą wartość. Popędziła na miejsce w podskokach.
Już, już zaczynałam mieć nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Następnego dnia jednak obudziłam się z dziwnym przekonaniem, że o czymś zapomniałam. Chwilę leżałam, myśląc. I nagle mnie poderwało. Konkurs recytatorski! Miałyśmy zrobić eliminacje klasowe i od razu szkolny etap. Wiedziałam, że Ewelina będzie wściekła. W końcu, gdyby nie moja propozycja, mogłaby pospać dwie godziny dłużej.
Osiem dziewczyn siedziało w bibliotece. Nie wydawały się przejęte. Ewelina siedziała sama, z książką na ławce. Nie czytała. Jej jasnozielone oczy ciskały gromy. Eliminacje klasowe przeszła jak burza. Przed szkolnymi Paulina poprosiła o chwilę przerwy. Ewelina wybiegła z biblioteki, jakby nie mogła usiedzieć w tym samym pomieszczeniu co ja. Wróciła szybko, zgrzana. Biegała po szkole.
Nie wiem, czy była aż tak zła, czy może to był nieodpowiedni moment na sport. Lekcje dykcji poszły do kosza, łapała oddech jak ryba wyrzucona na brzeg. A może po prostu wiersz był za trudny. Na próbach wprawdzie sobie z nim radziła, ale to ja go jej wybrałam. Nie lubiła Lieberta i to było widać. Odpadła.
Dwie godziny później miała eliminacje do miejskiego konkursu ortograficznego. Cieszyła się na nie, głównie chyba dlatego, że odbywały się w czasie lekcji polskiego. Za to mina wyraźnie jej zrzedła, gdy dowiedziała się, że to ja będę dyktować.
Następnego dnia zobaczyłam ją, jak szła z Pauliną. Coś tam szeptały, potem wybuchnęły śmiechem. Paulina zobaczyła mnie pierwsza i skoczyła w moim kierunku.
-Ma pani wyniki tego konkursu ortograficznego? Bo Ewelina się boi, że pani ją zabije, jak nie przejdzie do następnego etapu - Paulina trajkotała, ale prawie jej nie słuchałam. Ewelina stała obok z taką miną, jakby chciała udusić koleżankę. Bez zastanowienia ją przytuliłam.
-Ty jako jedyna z moich kandydatek dostałaś się dalej, jestem z ciebie taka dumna, że... - urwałam. Nie chciałam przesadzić. Ewelina patrzyła na mnie spokojnie i nagle w jej oczach po raz pierwszy, odkąd ją znałam, zamigotał uśmiech.
-Ile miałam błędów?
-Żadnego - tym razem niedowierzanie w oczach, ale już przysłonięte radością.
-Dziękuję - rzuciła i popędziła dalej, do koleżanek.
Po feriach zimowych nagle ja się wycofałam. Stwierdziłam, że już dosyć tego dobrego. Nie obdarzałam już Eweliny uśmiechami, nie starałam się roztopić jej mrozu, który zresztą nagle samoistnie stopniał. Jakby się przestraszyła. Wybierała się przecież do dobrego gimnazjum i potrzebowała wysokiej średniej. Może się zestrachała, że zaniżę jej ocenę? Bo wiedziałam, że podania o egzamin komisyjny nie złoży. Nagle przestała już mnie zabijać wzrokiem.
Na początku marca dała mi do podpisania albumik na zakończenie szkoły. Jako pierwszej. To już było jak symbol zawartego przymierza.
"Z życzeniami wielu sukcesów,
których jesteś warta!
p. Wioleta S.."
Warta na pewno była. O ile nauczyłaby się trochę opanowania.
Jej zmienne nastroje zraziły do niej nawet dziewczyny z klasy. Nie żeby zresztą zabiegała o przyjaźń z nimi. Na ogół chodziła sama, z książką. I nie wydawała się przybita z tego powodu.
Na chwilę ucieszyły ją wyniki szkolnego konkursu ortograficznego, w którym zajęła pierwsze miejsce. Na dworzu było ciepło, słonecznie, więc coraz częściej dzieciaki pytały mnie, czy nie wyszlibyśmy na boisko. Beata nagabywała mnie przez całą przerwę, aż w końcu ją spławiłam. Ale na początku lekcji podeszła do mnie z małą karteczką. Zaczęłam czytać, a Ewelina ryknęła takim śmiechem, że zaraziła pół klasy. Po lekcji, wciąż jeszcze zaczerwieniona od chichotu, podeszła do mnie.
-Czemu pani to czytała? - zwykłe pytanie, już bez lodu w oczach. Roześmiałam się.
-To było słodkie!
Nie uwierzyła. Ale wychodząc z klasy, wciąż jeszcze się uśmiechała.
Ten dzień był paskudny, od rana miałam zepsuty humor. Niestety, wyszło na to, że zepsułam go i Ewelinie. Mieliśmy zacząć przerabiać "Kłamczuchę".
-Ci, którzy nie przeczytali książki dostaną jedynki. A jak będziemy pisali wypracowanie, nie będzie mnie już obchodziło, czy ktoś nie ma książki.
Zamotałam się, nie to chciałam powiedzieć. Ale w Ewelinę jakby piorun strzelił. Całą lekcję siedziała jak struta, potem wybiegła równo z dzwonkiem, co jej się już dawno nie zdarzyło. Gdy wyszłam, siedziała na ławce, z twarzą w dłoniach. Przysiadłam obok, ale Ewelina wciąż nie podnosiła głowy, więc z braku innego zajęcia zapatrzyłam się w swoje czerwone kozaki.
-Co się stało, Ewelina? - milczenie. -Nie chcesz mówić? - wzruszyła ramionami. -Chłopcy cię denerwują? - czułam, że zaczynam się denerwować. Miałam dość pytań bez odpowiedzi, ale teraz przecież nie mogłam jej zostawić.
-Jak zawsze - burknęła.
-Nie przejmuj się, oni są popieprzeni - mówiąc, zdałam sobie nagle sprawę, że chyba powiedziałam o jedno słowo za dużo, ale Ewelina parsknęła śmiechem.
-No, to prawda. Nie denerwuj się.
Wstała przede mną. I od razu się pożegnała.
Dzień przed międzyszkolnym konkursem ortograficznym poprosiłam ją, by została po lekcji. Przestraszyła się, ledwo co skinęła głową. Wyraźnie jej ulżyło, gdy powiedziałam, że chcę jej tylko dać kopniaka na szczęście.
Wyniki przyszły parę dni później. Dowiedziała się już wcześniej, do mojej klasy weszła wściekła jak nigdy. Powietrze aż się iskrzyło.
-Gratuluję ci.
-Czego? - prawie warknęła. Nawet nie byłam pewna, czy mnie słucha, gdy tłumaczyłam jej, że czwarte miejsce to przecież bardzo dobra lokata. Po lekcji zwlekała z wyjściem.
-Wiem, że to głupie miejsce, tuż za podium, ale przecież jest dobre - sama nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Ewelina zaczęła ścierać tablicę, ale patrzyła na mnie i połowa kredowego pyłu spadła na jej czarną bluzę. Nie przejęła się tym. W końcu uśmiechnęła się i wyszła.
Było dobrze. Do następnego dnia. Pani K. chodziła po klasach i rozdawała kopniaki na szczęście przed testami kompetencji.
-A słyszała pani o naszej Ewelinie? Zajęła czwarte miejsce w konkursie ortograficznym...
Złe słowo. Nie powinnam była powiedzieć "naszej". Ewelina zesztywniała i siedziała jak wbita w ziemię. Po lekcji przyszła oddać mi ćwiczenia. Zostałyśmy w klasie już same.
-Czemu jesteś taka ponura? Masz jakieś problemy osobiste? - pytania były lekkie, nie wymagały odpowiedzi. Ale nie zdążyła skłamać. Wybuchnęła płaczem.
-No dobrze, jak nie chcesz mówić... Ja też wczoraj poszłam na egzamin prawa jazdy i rozpłakałam się facetowi w samochodzie... - mówiłam, przytulając ją do siebie. Trzęsła się jak osika, aż mi się w końcu zrobiło jej żal.
-Tęsknię za panią...
-Jejku, nie płacz, bo mi się serce kraje, jak płaczesz. Jeszcze żebyś płakała z jakieś tragedii... A jak tęsknisz za panią, to wystarczy, że ją odwiedzisz. Będziesz ją odwiedzała, to i tęsknić będziesz mniej. Ona was tak kocha, jak wy ją. I bardziej jej brakuje was niż wam jej. Ale rzeczywiście, pani K. jest wspaniała, chyba muszę ją poprosić o jakiś poradnik dla początkujących nauczycielek. Chciałabym być taka jak ona.
Gadałam i gadałam, a Ewelina oderwała się ode mnie i uśmiechnęła, jakby chciała powiedzieć, że mi to niepotrzebne.
-Pomyśl o tych pokoleniach dzieciaków, które pani K. jeszcze wychowa.
-Tylko pozazdrościć - wymamrotała.
-Tak - uśmiechnęłam się do niej.
Poczułam się, jakbym zdała jakiś egzamin, gdy Ewelina, wychodząc, powiedziała dziękuję.
To był już chyba ostatni zryw. Zaczęłam poznawać Ewelinę taką, jaką była wcześniej: nie osowiałą i lodowatą, a zwyczajną, rozprawiającą na lekcjach, wybuchającą śmiechem z byle powodu.
Testy zdała perefekcyjnie, trzydzieści dziewięć punktów na czterdzieści. Potem zgłosiła się do konkursu z trylogii Sienkiewicza. Z Piotrkiem i Krzyśkiem zajęli drugie miejsce. Ewelina, chorobliwie ambitna, była zła, ale dość szybko jej przeszło. Chłopcy za to w ogóle się nie przejęli.
Nadszedł w końcu czas wystawiania ocen końcowych. Nie czytałam ich na głos, po lekcji więc Kamila z Pauliną zostały w klasie. Ewelina udawała, że ściera tablicę. Co starła, to zaczęła po niej mazać. Byłam zadowolona, że przynajmniej na mnie nie patrzy.
-Możesz się, Ewelina, na mnie obrazić, ale ja i tak wstawię Gawłowej szóstkę. Wprawdzie ona nie udziela się tak jak wy, ale pisze naprawdę nieprzeciętnie jak na szóstą klasę, ma w sobie to coś.
Paulina wzruszyła tylko ramionami. Ewelina zmartwiała. Swoją szóstkę przyjęła z uśmiechem, ale bez zaskoczenia. Jakby jej się należała. Ta jej pewność siebie mnie denerwowała.
Przyjmowała za pewnik, że jest najlepsza. Była dobra. Bardzo dobra. Ale najlepsza? Za tą opinię, powtarzaną przez panią K. już bym się nie opowiedziała. Zawsze miała tą swoją szóstkę, tego jej nie negowałam. Ale celującą dla swojej imienniczki i rywalki odebrała jak obelgę. Niemal słyszałam jej myśli: "więc ja źle piszę?! po trzech latach się dowiaduję, że ona jest ode mnie lepsza?!"
Kamila też nie była zadowolona, ale Ewelina dosłownie kipiała. Jak za starych, dobrych dni wyszła bez słowa, nie czekając na koleżanki.
Przebaczyła mi po dwóch dniach, gdy dostała szóstkę z techniki. Ze średnią pięć i trzy była najlepsza w klasie.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
lina_91 · dnia 03.01.2009 19:03 · Czytań: 1031 · Średnia ocena: 3,2 · Komentarzy: 21
Inne artykuły tego autora: