Zmartwienia i problemy zatrzasnęły mnie w grubym, sfatygowanym pokrowcu, którego szorstkość powodowała ogromny dyskomfort, swędzenie i podrażnienia a z czasem tworzenie się rozrastających ran, ostrupiałych i ropiejących. Skupiały się stadnie wokół aorty i przesuwały ku górze powodując mrowienie. Ich gremialność adekwatnie do obrażeń jestestwa osaczała optymizm, paraliżując kolejno każdą z liter, a co za tym idzie ogólne znaczenie słowa–domeny:
Odwaga odziedziczona po przodkach uległa dewastacji deprecjonując genotyp, który nie wzbraniał się przed umniejszeniem swej roli spoglądając w zadumie na atak dekadentyzmu, bez podejmowania chociażby próby ucieczki, czy walki.
Priorytety, tak pieczołowicie chronione i pielęgnowane, zsunęły się na koniec listy, ukazując swą nieistotność na tle wymagań i wyznaczników przetrwania, nacechowanych uzurpatorskim mianem idylli i świętokradztwem posiadania bibelotów, które pozwalały się nie wyróżniać.
Tytanowa chęć sprostania rzeczywistości mimochodem nakazała zapalić papierosa, nie potrafiłem się porządnie zaciągnąć. Krztusiłem i kaszlałem upraszając o kolejnego nie zgniótłszy niedopałka, a dym, wbrew moim oczekiwaniom, nie tuszował bezsilności.
Yyyy – przeciągłe, trwające dłużej niż krótką chwilę, zawieszone w próżni, złowrogo brzmiące: yyyy, mające dać czas na odpowiedź, na zastanowienie – czy podołam? Yyy przybrało znamiona długiej, jednostajnej wypowiedzi.
Malkontentyzm dumnie prężył pierś, zbyt pewnie i nonszalancko, jak na takiego pyszałka, jakby był we właściwym miejscu, o właściwym czasie, wpasowany w skrojony na miarę uniform w kolorze khaki, zgniłej i błotnistej wiary w powodzenie.
Ignorancja szarą mazistą substancją oblepiła konstruktywne pomysły, zniekształcając ich zarys i zakrywając jaskrawość barw. Scalone z otoczeniem stawały się bezkształtnym, zakurzonym sztafażem, w niczym już nie przypominającym pierwowzoru.
Zapadliny radosnych oczekiwań stanowiły nie lada pułapkę, której przeskoczenie, czy ominięcie było awykonalne; średnica każdej powiększała się w zastraszającym tempie a jaskiniowa ciemność, chłód i zapach stęchlizny upraszały o omijanie jak najszerszym łukiem. Omijałem.
Melancholia jak zawsze czujna na taki obrót spraw, wgramoliła się na czubek mojego nosa, zasłaniając cały świat, nie chlipała, aby pokazać, że przejęła się swą rolą i poważnie podchodzi do tematy nostalgii. Wręcz przeciwnie. Rozpierała się łokciami i chichotała nerwowo, a na moje ”nie przystoi” odparła, żebym zrezygnował w końcu z archaizmów. Ona dobrze wie, gdzie ma stać, bo zna swoje miejsce i żebym nie wściubiał więcej nosa w jej sprawy, bo może to się źle dla mnie skończyć. Tęsknicą po kres.
Słowo kres dołożyło kolejnego balastu na moje ramiona i jeszcze ta tęsknica.
Skulony na swoim prowizorycznym lądzie nie miałem odwagi otworzyć oczu, aby zweryfikować nasilenie osaczających mnie utrapień. Sen. On zawsze pomagał.
– Poczytaj mi! – krzyknął, dotknąwszy maleńką rączką mojej twarzy.
– Teraz? Zmęczony jestem. Nie mam sił.
– Nie śpij. Poczytaj mi.
– Szkrabie, ale może za jakiś czas? Może jutro, pojutrze, za tydzień? Co ty na to?
– Chcę dziś, teraz! – Upór odziedziczył z pewnością po mojej matce.
– Dobrze. Poczytam. Wybierz coś.
Przyniósł starą książkę, pamiętającą czasy mojego dzieciństwa. Okładka sklejona bezbarwną taśmą troskliwie trzymała historie w swoich ramionach. To z nią pokonywałem siedem niebosiężnych gór, spacerowałem przez siedem zaczarowanych lasów i przepływałem siedem wartkich rzek.
Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt