Rozdział 4 Monika – córka kryminalisty
Ojciec Moniki Jabłońskiej nie był świętoszkiem. Kiedy ożenił się z jej matką, miał za sobą dwuletnią odsiadkę w więzieniu na Białołęce. Kolejnego, dwunastoletniego wyroku, dorobił się za ciężkie okaleczenie oficera SB, mszcząc się w ten sposób na kochanku swojej żony.
Czteropokojowe mieszkanie na Ochocie, w którym Monika wychowywała się od dzieciństwa, słynęło z częstych alkoholowych libacji. Na całonocne pijatyki i awantury niejednokrotnie skarżyli się sąsiedzi. Usiłowali interweniować w dzielnicowym biurze kwaterunkowym, pisali prośby o eksmitowanie tej uciążliwej dla otoczenia rodziny, lecz ich prośby pozostawały pobożnymi życzeniami. Po aresztowaniu Franciszka Jabłońskiego lokatorzy bloku przy ulicy Wery Kostrzewy odczuli ulgę. Wtedy do mieszkania Leokadii Jabłońskiej wprowadził się Mutynia – były snajper z Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Pracował jako kierownik milicyjnej strzelnicy i zarazem instruktor prowadzący sekcję sportową dla młodzieży. Przed dramatycznym wieczorem, zakończonym krwawą zemstą ojca Moniki, Mutynia parokrotnie bywał w domu Jabłońskich jako uczestnik pijatyk. Przyprowadzać go zaczął kochanek matki Moniki z prostego powodu: w jego towarzystwie czuł się bezpieczniej. Kolega był silnym mężczyzną, dobrze wyszkolonym w walkach wręcz, a zdradzany małżonek kilkakrotnie się esbekowi odgrażał.
– Ty sobie nie wyobrażasz, jaka ona jest fantastyczna w łóżku – chwalił się gach Jabłońskiej przed Mutynią, dumny z uwodzicielskiego podboju.
Powiedział to parę dni przed doznanym okaleczeniem. Zazdrosny do obłędu mąż Jabłońskiej zaczaił się na niego i zaatakował w ciemnym korytarzu bloku o drugiej w nocy, kiedy esbek po zakupieniu wódki w melinie wracał do złaknionego alkoholu towarzystwa. Otrzymał wówczas śrubokrętem kilkanaście ran kłutych w podbrzusze. Ciosy mierzone były w genitalia.
Ofierze napaści życie uratowała skomplikowana operacja. Mutynia, zdawać by się mogło, przywykł do widoku rannych. Jednak podczas odwiedzin doznał szoku. Po wejściu do izolatki z trudem rozpoznał kolegę. Utrata krwi spowodowała nie tylko bladość, lecz i znaczną zmianę rysów twarzy. Nie odpowiedział na powitanie, patrząc na przybysza chłodno.
– Lonia Jabłońska chce się z tobą zobaczyć. Czeka na korytarzu – powiedział Mutynia.
Przez twarz leżącego kumpla, podłączonego do kroplówki, przemknął nerwowy skurcz.
– Nie chcę widzieć ani tej ździry, ani ciebie. Przez was ucięli mi chuja. Spierdalaj – rzucił chrapliwym, pełnym nienawiści głosem.
Na początku Monika wrogo traktowała kolejnego kochanka matki. Zbyt mocno utkwił jej w pamięci epizod, który zdarzył się po pierwszej jego wizycie od czasu zaaresztowania ojca. Wychodząc z założonym na plecy tornistrem do szkoły, zamykała właśnie podziurawione kopniakami drzwi, gdy usłyszała głos jednej z sąsiadek, z niższego piętra.
– Ma już następnego. Mówię ci, tak głośno trzeszczał mi nad głową tapczan, a do tego te zwierzęce pojękiwania, że nie mogłam zasnąć.
Jedenastoletnia dziewczynka nie mogła pogodzić się z myślą o obcym mężczyźnie, który zajął miejsce jej ojca. Lecz to właśnie Mutynia położył kres regularnym pijatykom. Matka miała chorobę wrzodową i jej bóle nasilały się po ożyciu alkoholu.
– Nie wolno ci chlać – powtarzał, gdy skręcała się, pojękując z powodu cierpień. – Ja też muszę się obyć bez kieliszka. Nie będziemy przecież ciągle wzywali pogotowia.
W czasie pobytu matki w szpitalu, gdzie przeszła resekcję żołądka, przyjaciel Jabłońskiej ani razu się nie upił. Raz nawet zatrzasnął drzwi przed nosem pijanemu sąsiadowi, który usiłował wejść do ich mieszkania, trzymając w ręce półlitrówkę.
I w ten sposób stopniowo zdobył zaufanie Moniki i jej o dwa lata młodszej siostry. Okazał się zdolnym kucharzem. Gotował ciepłe posiłki, a kasza okraszona skwarkami i grochówka na boczku stały się ulubionymi daniami dziewczynek.
Nowy lokator cierpliwie uczył siostrzyczki robót domowych. Pomagał też w odrabianiu lekcji. Popołudniami, kiedy wychodził na strzelnicę, pasją Moniki stało się udawanie modelki. Podkreślała tuszem oczy, szminkowała usta i przebierała się w matczyne sukienki, podciągając je pod pasek, by krygować się i tańczyć przed lustrem.
– Mogłabyś, Monisiu, być aktorką – usłyszała raz od młodszej siostry.
Rozmiłowana w plotkowaniu sąsiadka z dolnego piętra, ujrzawszy raz starannie uczesaną Monikę w nowym szkolnym fartuszku, przerwała sprzątanie korytarza i otworzyła usta.
– Dzień dobry, pani Waśkowa – pozdrowiła ją wychodząca do szkoły dziewczynka.
– Rośniesz na całkiem ładną panienkę – powiedziała plotkara.
Kiedy Monika miała dwanaście lat, odchodziła czasem od koleżanek, z którymi grywała w klasy. Przyglądała się z zainteresowaniem zabawom chłopaków zamieszkujących okoliczne bloki. Często odgrywali powstańców warszawskich, posługując się własnoręcznie wystruganymi z desek karabinami, a jeden z nich miał nawet prawdziwy hełm otoczony biało czerwoną opaską. Niezbyt chętnie zgodzili się na jej udział w walkach; mogła być jedynie sanitariuszką lub łączniczką. Szacunek wśród chłopców zdobyła dopiero wtedy, gdy pewnego dnia Mutynia podjechał pod blok milicyjnym motocyklem. Siedzący na tylnym siedzeniu młodzieniec trzymał zawieszone na plecach dwie nowe wiatrówki. Wyglądały jak najprawdziwsze karabiny.
Monika z mocno bijącym sercem podążyła do mieszkania za konkubentem matki niosącym sportową broń. Pierwsze dwa strzały, które oddał do małej papierowej tarczy, przypiętej na tylnej stronie deski do prasowania, nie trafiły w jej środek.
– Myślałam wujku, że umiesz dobrze celować – odezwała się rozczarowana dziewczynka.
Mutynia bez słowa wyjął z wojskowej torby pudełko z narzędziami. Przez chwilę majstrował małym śrubokrętem przy szczerbince celownika, po czym ponownie wystrzelił, umieszczając bolec prawie w centrum tarczy. Chwilę jeszcze podłubał przy celowniku i spojrzał na Monikę.
– Teraz się przyjrzyj, oddam pięć strzałów i wszystkie będą w środku.
Monika, po każdym strzale podskakując z radości, podbiegała do tarczy i nie mogła się nadziwić. Kolorowe pędzelki wszystkich wystrzelonych bolców znajdowały się w samym środku celu.
– Będę mogła spróbować? – zapytała podekscytowana.
– No dobrze, ale muszę ci pomóc skierować lufę. Możesz nie trafić w deskę i zniszczyć kredens – powiedział Mutynia, ładując wiatrówkę.
Ponieważ broń była dla niej za duża, poradził dziewczynce, by wzięła kolbę pod pachę. Objął Monikę z tyłu, lecz ona, chcąc zademonstrować, że poradzi sobie sama, szarpnęła od razu za spust. Rozległy się dwa następujące po sobie trzaski.
– Ojej – jęknęła. – Mama mnie zabije.
Na szybie górnej części kredensu widniała bielejąca wokół obwodu dziurka z promieniście odchodzącymi od niej rysami pęknięć.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt