Dźwięk zagrzmiał, niczym piorun przecinający niebo.
Barwy i światło dotarły do moich oczu. Kalejdoskop ułożył się w obraz:
Stary buk rosnący obok naszego domu. O jego pień opiera się postać, pozbawiona jednej nogi, z czaszką skierowaną ku dołu. Wiatr zawodzi. Dłonie postaci, smagane jego porywami, wydawają odgłosy muszelek, zderzających się o siebie.
Zapadła cisza, jakby całe to miejsce przykryła trumna. Oczy, które wyglądały niczym dwie wydrążone w czaszce jaskinie, spoczęły na drodze mojego wzroku i wwierciły się we mnie.
Dominująca w nich ciemność zlała się jasnością i pochłonęła ją. Światło i barwy zniknęły. Ja zniknąłem. A wraz ze mną ów człowiek. Chociaż… słyszałem jeszcze echo owego głosu.
Jakby dobywało się spod trumny.
Otworzyłem oczy.
Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, na widok, jaki ujrzałem.
Milczała. Spoglądała w moje oczy, gładząc mnie dłonią po klatce piersiowej. Wsłuchiwałem się w jej oddech. I huczące za oknem gradobicie.
Ta chwila trwała długo. Lecz dla mnie trwała wiecznie. Po tej wieczności oboje wstaliśmy.
obejmując go w obu dłoniach.
Przytaknęła.
Zawiesiłem na ramieniu pas, przypięty do gitary.
Wyszliśmy na zewnątrz i zasiedliśmy na krzesłach.
Z tarasu rozciągały się nierówne przycięte połacie trawy, które pokrywały swoim dywanem strzechy, zbudowane z pogniłego od deszczu drewna. Pomiędzy nimi trakt wyznaczały błotniste dróżki, wzdłuż których ciągnęły się bezlistne, przechylone ku dołu drzewa, sprawiające wrażenie wystających spod ziemi, wyschniętych,
pozaginanych pazurów.
Niebo tonęło w morzu chmur, cały czas płacząc mżawką. Zaczęliśmy grać wesołą melodię. Melodia ta płynęła, docierając do wnętrz i budząc mieszkańców wioski Sarein.
Szarpałem struny, przesuwałem palcami po gryfie i obserowałem tych, co wychodzili na zewnątrz, uśmiechnięci, niczym dzieci.
Cieszyli się, mijając kości zmarłych na zarazę, mijając groby swoich bliskich, radowali się, zmierzając w kierunku pastwisk, by tam pracować do omdlenia, orając polę i sprzątając zwierzęce odchody. Radowali się, nie zdając sobie sprawy, że za niedługo sami zmienią się w to czym teraz są ich bliscy.
automatycznie przerwałem grę, niemal odrzuciłem gitarę na bok i...
Melisa, przechylona na bok i tak czerwona, jakby ktoś wylał na nią wiadro krwi, wyła z bólu. Łzy ciekły jej z oczu. Skrzypce ze zgrzytem stoczyły się na podest.
Zbliżyłem się do niej. Ściskała się za skronie i wbijała w
skórę pazury. Pomiędzy jej palcami widniała czarno czerwona, przecinająca wzdłuż jej skroni, od okolic karku, blizna, która teraz nabrzmiała, jakby wypełnia się jakimś żrącym płynem.
Wciąż wyła.
Jedyne, co mogłem teraz uczynić, to patrzeć. I czekać. Jak na zachodzie, kiedy ją postrzelili.
Minęło pół minuty. Minuta. Półtorej.
Ból dźgał ją, ściskał i gryzł. Jej włosy wydawały się jakoś dziwnie gorące, przesiąknięte tym bólem.
Zignorowałem głos jakiegoś dziecka, albo niezwykle szczęśliwego, bezrozumnego dorosłego i dalej wpatrywałem
się w Melisę. Nadzieja na to, że atak przeminie, gasła.
Jej oczy zamknęły się. Padła na ziemię, wydając przy tym pusty dźwięk, zawierający tyle życia, co belka drewna, zrzcuona ze schodów.
Uniosłem jej dłoń. Przez chwile wydawało mi się, że trzymam kostkę lodu. Jednak uczucie to minęło, wraz z tym, jak zacząłem myśleć racjonalnie. Zaczerpnąłem głęboki oddech. Jeszcze nigdy wcześniej to się nie wydarzyło. Nigdy wcześniej.
Zmierzyłem jej puls. Sto osiemdziesiąt. Ile czasu brakowało jej do zera?
Rzuciłem się w bieg, do domu.
Wewnątrz naszej chaty, szczególnie w kuchni, znajdowało się wiele lekarstw, których obróbką zajmowała się głównie Melisa. Ja wiedziałem tylko tyle, że niektóre specyfiki leczyły, inne zaś mogły uśmiercić człowieka po minucie od chwili zażycia.
,,Na Paraliż Mięśni Kręgosłupa’’, ,,Na Częściowy Zanik Pamięci’’, ,,Na bezsenność’’. Szperanie po szafkach tylko pogorszyło sprawę.
Przybiegłem do Melisy. Było z nią...cóż, źle. Czoło miała zimne. Zimne, jak powierzchnia zamarzniętego jeziora.
Uklęknąłem i powoli uniosłem ją do góry, czując jak ona dygocze, razem ze mną. Zabrałem ją do chaty. Ważyła równie dużo, ile waży gałąź krzewu. Mimo tego, ledwo zdołałem ją przenieść, bo ręce przestały działać, jak należy.
Położyłem w łóżku, przykryłem wszystkimi kocami i kołdrami, jakie chowaliśmy w szafie i usiadłem obok niej.
W kuchni tykał zegar. Minęło pięć minut odkąd jej kojący głos przerwał mój sen. Odkąd gładziła mnie swoją dłonią, zdrowa i wesoła.
A teraz jej oddech jednoczy się z sapaniem maszyny parowej, jej skóra wyschła, upodabniając się do kartki pergaminu.
A ja myślę, co mógłbym w tej chwili uczynić. Czy mam jakiś wybór? Ludzie z wioski i tak nic nie poradzą. Oni jedynie potrafią się uśmiechać. I mówić dzień dobry.
Nagle w mojej głowie odzywa się głos.
sprawia, że oni są tacy szczęśliwi. To coś leczy ludzi.
Podnoszę się na równe nogi. I zaczynam zmierzać w kierunku miejsca. Tam, gdzie Tireck znalazł to coś.
Pędziłem na przód, choć w tym wieku moje stawy cierpiały katusze, nawet po krótkim maszru.
- Gdzie się pan tak spieszy, panie Yard? - zawował jakiś mężczyzna, chyba Gard, kierujący się boczną stroną dróżki. - Niech mi pan powie, czy widział pan gdzieś moją córkę? Cały dzień jej szukam! - rzekł wesoło, na dodatek cicho rechocząc.
Pastwiska, zapracowani chłopi, wozy konne, budowle, gdzie kowale wytwarzali stal i pałace należące do szlachty niknęły za polem mojego widzenia, jakby do świat gonił mnie, a nie ja jego. Melisie zostały jakieś dwie minuty, licząc na oko.
Skręciłem przysłoniętą cieniem alejkę.
Hałas i gwar ucichły. Wytężyłem wzrok. Byłem pewien, że cel czeka na mnie właśnie tutaj.
Pomiędzy zwężającymi się budynkami ujrzałem snop światła, przebijający się przez cienką szczelinę, wydrążoną w ścianie jednej z ceglanych budowli. Nosił białą barwę i iskrzył się, przywodząc na myśl promyk ognia.
Przyspieszyłem. Tireck tydzień temu powierzył mi mapę, z drogą prowadzącą do tego miejsca, które nazwał, Białą Dziurą. Oznajmił wtedy, że znalazł tam coś bardzo groźnego, ale niesamowitego. Coś, co może pomóc. To było ostatnim, co mi w życiu powiedział. Minęła noc i już zniknął.
Mapa w chwili obecnej okazała się dla mnie zbędnym
bagażem. Zapamiętałem dosłowne każdy wyraz, jaki mi przekazał. Poza tym, nawet gdybym zabrał ją ze sobą, to by przemokła i zmieniłaby się w szmatkę.
Więc, kierując się własnym umysłem, trafiłem dokładnie tam, gdzie on.
Potem, według jego nakazów, podszedłem do szpary i dotknąłem jej. Nawet przez moment się nie wahałem.
Moja żona wciąż leżała w łóżku i dławiła się własną śliną. Lecz w tamtym momencie wiedziałem tylko jedno. Otóż, byłem pewien, że właśnie zniknąłem.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt