Kolejne opowiadanie z tomu "Czerwona gondola".
Nazwiska i imiona występujących osób zostały wymyślone.
Jedenasta klasa - niedaleko do egzaminu dojrzałości; wiele sobie po nim obiecuję, choć jestem jednak świadomy, że nie od razu nastąpi zmiana w moim "dorosłym życiu".
Czuję się bardzo pewny - należę do najlepszych uczniów. Fizyka wykładana przez pełnego zapału profesora Bożka do tego stopnia mnie zainteresowała, że wybieram ją jako dodatkowy przedmiot maturalny.
Co jednak będę robić dalej? Nie znając odpowiedzi, rzadko zadaję sobie to pytanie.
Mama strasznie chce żebym poszedł na medycynę - kategorycznie odrzucam ten wybór; szkoda na to mojej "matematycznej głowy". Mam nawet obiecanego "Mikrusa"; w nagrodę za pójście w ślady ojca. Młodzieńczy idealizm nie wie, co to konformizm, choć posiadanie własnego samochodu było moim największym marzeniem.
Ojciec daje mi całkowicie wolny wybór, nie pozostawiając jednak cienia wątpliwości, że studia muszę skończyć.
Od dawna pociąga mnie majsterkowanie - jednak myślenie o Wydziale Mechanicznym jest nierealne. Mama wprost oświadcza:
- Nie będziesz całe życie chodził z brudnymi rękami!
Młodzieńcze marzenie o konstruowaniu statków też spala na panewce:
- Na Politechnikę Szczecińską? Na drugi koniec Polski!? – Nie! To za daleko od domu!
Może za daleko, albo dlatego, że właśnie tam, na Akademii Medycznej, planowała studiować Irenka.
Szkoła Filmowa w Łodzi znalazła się również w obszarze niemożności i nierealności.
Cóż mogłem robić? Samo dostanie się na studia, ze względu na brak punktów za pochodzenie, stanowiło nie lada problem. Dzięki temu pochodzeniu, nie mogłem liczyć na jakiekolwiek stypendium, czy akademik. Studia moje uzależnione zostały całkowicie od materialnej pomocy rodziców, czyli z ich zdaniem, chcąc nie chcąc, musiałem się liczyć.
- Architekt to brzmi nieźle. - Między projektowaniem domów a konstruowaniem statków jest niemała różnica; ale czemuż by nie?
- Jak jednak przedstawiają się moje, umiejętności rysunkowe?
Starszy artysta-plastyk, postać ascetyczna rozpoczął naukę od trzymania ołówka - pojąłem to na pierwszej lekcji. Przy martwej naturze spędziłem wiele godzin; szło mi nawet nieźle, ale jakoś brak było w tym wszystkim pasji. W rezultacie doszedłem do wniosku, że moje predyspozycje artystyczne pozostają wyraźnie w tyle, za zdolnościami matematyczno-fizycznymi.
W sumie nie miałem pojęcia, na jakie studia pójdę. Było to jednak drugoplanowe zmartwienie, które czas miał rozwiązać.
Oczekiwało mnie wkuwanie przed maturą a przygotowywaliśmy się właśnie do studniówki.
Pewnego popołudnia oderwał mnie od książki uroczysty głos mamy:
- Andrzeju, chcemy kupić telewizor..., ale musisz przyrzec, że nie wpłynie to ujemnie na twoją naukę przed egzaminami.
W jadalni, na honorowym miejscu, stanęła ciężka skrzynka z płaską szybą. "ORION" - gwiaździsty napis gwarantować miał najwyższą jakość i faktycznie, ten węgierskiej produkcji telewizor, nigdy nie nawalił.
Z zainteresowaniem oglądałem pierwsze programy TV. To najnowsze osiągniecie myśli technicznej wzbudzało niekłamany zachwyt. Niemniej wolny czas, tak jak dawniej, przeznaczałem na sport i..., spotkania z Irenką.
A co do nauki przedmaturalnej - nikt nie mógł się tego spodziewać: wygrała na tym.
Teraz już nikt wieczorem nie zasiadał przy okrągłym stoliku, przykrytym kocykiem. Już nikt nie tracił czasu na zagranie choćby jednego, małego roberka.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
wyrrostek · dnia 05.01.2009 12:28 · Czytań: 650 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 3
Inne artykuły tego autora: