Anna i Henryk - Agatta
Proza » Obyczajowe » Anna i Henryk
A A A

1      Anna i Henryk

            Kamienica u zbiegu ulicy Mickiewicza i 22 Lipca nie zachwycała urodą. Front zdobiły resztki odpadającego tynku, beznosy Atlas podtrzymywał poszczerbioną resztkę balkonu. Uważny przechodzień mógł być zdziwiony takim widokiem. W końcu było to centrum miasta. Fakt, że lata świetności miało już dawno za sobą, a może nigdy ich nie przeżyło?

Parter zajęty był przez sklep mięsny, fryzjera i złotnika. Ludzie w tamtym czasie raczej przemykali ulicami. Wystawy nie zwracały uwagi swoją oryginalnością. Ot, jakieś kwiatki latem, czy śnieżynki ze styropianu zimą, nie mogły zaskoczyć, czy zadziwić i spowodować, by ktoś spieszący do pracy, czy domu, zatrzymałby się choć na chwilę, a przecież każde z okien, każda brama musiała skrywać jaką historię, czy tajemnicę.

            Warsztat złotnika był wyjątkowo niepozorny. Witryna sprawiała wrażenie, jakby chciała ukryć się przed światem. Za niezbyt czystymi szybami dostrzec można było kawałek aksamitu, który kiedyś mógł być czerwony albo bordowy, jednak czas i kurz, skutecznie wykonały swoją pracę. Stał na nim zegar, pokazujący niezmiennie od lat tę samą godzinę. Napis „Złotnik” wykonany dość niedbale, miejscami miał częściowo zatarte litery.

            Miejsce dla wtajemniczonych. Nikt obcy nie miałby odwagi nacisnąć klamki drzwi.

Właścicielem tego miejsca był Henryk Jabłonowski. Odziedziczył warsztat na parterze

 i mieszkanie na pierwszym piętrze po swoich rodzicach Stefani i Janie, którzy jakimś cudownym zrządzeniem losu, popartym zapewne odpowiednią ilością gotówki, bądź złota, pozostali w tym miejscu po ostatniej wojnie.

            Rodzina Jabłonowskich przed wojną uchodziła za jedną z najzamożniejszych. Fach jubilerski przekazywany był tu z pokolenia na pokolenie, więc nikogo nie dziwił fakt, że kolejni Jabłonowscy prowadzili sklep i pracownię. Kolejne wojny i kryzysy omijały ich szczęśliwie, chociaż czasem uszczuplały nieco kapitał.

            Henryk Jabłonowski ożenił się w roku 1965 z Anną, córką ważnego miejskiego urzędnika. Ślub nieco zaskoczył miasteczko, bowiem nie był poprzedzony zbyt długim okresem narzeczeństwa, a sam ślub nie był zbyt wystawny. Młoda pani Jabłonowska urodą raczej nie zachwycała. Zresztą stając na ślubnym kobiercu miała już dwadzieścia sześć lat, więc uchodziła za starą pannę, co tym bardziej odbierało jej uroku. Henryk był o dwa lata od niej młodszy. Postawny, wysoki brunet przyciągał nie jedno kobiece spojrzenie. Nigdy jednak nie był widywany w tak zwanym towarzystwie. Miał opinię odludka i dziwaka, bo wolał całe dnie spędzać w warsztacie, albo nad książkami. Poza tym znał doskonale język niemiecki, więc czasem udzielał korepetycji. Zrezygnował z tego zajęcia, gdy jedna z matek przyprowadzających córkę na lekcje, stała się dziwnie wścibska i napastliwa. Nie potrafił sobie wytłumaczyć jej zachowania, bo nie był pewien, czy próbuje ona swatać swoją córkę, czy chce zainteresować go swoją osobą.

            W tym mniej więcej czasie pojawiła się Anna. W każdą sobotę robiła zakupy w sklepie mięsnym. Musiała więc przejść przed witryną jego warsztatu. Początkowo nie zwracał uwagi na przechodniów za szybą, ale ona czasem przystawała i jak w lustrze, poprawiała włosy albo sprawdzała, czy spódnica wystarczająco zakrywa kolana. Była przy tym w jakiś nieokreślony sposób bezbronnie zabawna. Tak więc soboty rano stały się stałym punktem w jego kalendarzu.        Czasem czuł się jak widz w teatrze. Sprawiało mu to coraz większą przyjemność. W lutym, gdy przez kolejne dwie soboty nie pojawiła się jak zawsze, zaczął się dziwnie niepokoić. Nie mogła przecież wyjechać! Sam przed sobą się zdziwił, że tego nie przewidział. Zapragnął natychmiast dowiedzieć się, co takiego mogło się wydarzyć. Nieoczekiwanie dla siebie samego, w kolejną sobotę zamknął pracownię i postanowił zrobić zakupy w mięsnym. W końcu w kolejce stało się wtedy około dwóch godzin, więc ktoś, coś musiał powiedzieć o córce ważnego urzędnika.

            Zimne powietrze poranka nie ostudziło potrzeby zdobycia chociaż odrobiny wiedzy. Stanął karnie  za grubą jejmością, która popatrzyła na niego z nieskrywanym zdziwieniem. Wszyscy wiedzieli, że kierowniczka z mięsnego dba szczególnie o mieszkańców kamienicy i nie muszą oni wystawać w kolejkach po kawałek antrykotu czy wątróbki. Niezrażony stał spokojnie                        i wsłuchiwał się w rozmowy kolejkowiczów. Ze zdziwieniem stwierdził, że wszyscy wiedzą tu o wszystkich nawet więcej niż oni o sobie samych. W pewnym momencie usłyszał jej imię.

            - Anka. Wie, pani, ta córka zastępcy naczelnika zachorowała jakoś tak paskudnie, że bańki nie pomogły i musieli ją do szpitala chyba oddać – mówiła kobiecina w szarym płaszczu. Zresztą prawie wszyscy mieli wtedy szare płaszcze…

Henryk wsłuchiwał się w każde jej słowo. Wiedział już, że nie wyjechała, ale tylko jest chora. W szpitalu?  To nic. Nawet może lepiej, bo się nią zajmą i wróci. Gdy przyszła jego kolej, był nie mniej zdziwiony niż ekspedientka, która rozpoznała w nim sąsiada.

            - Litewskiej kilo i słoniny – wydukał zmieszany.

Matka, gdy zobaczyła, co przyniósł syn, pokręciła tylko głową. Była pewna, że zauroczyła go nowa ekspedientka i że to nie są żarty. Cóż, miał już dwadzieścia cztery lata.

Postanowiła, że w poniedziałek z samego rana pójdzie jej się uważniej przyjrzeć.

Henryk miał nieco inny plan na poniedziałek. Postanowił pójść do szpitala. W końcu, to tylko kilka krótkich korytarzy. Znał je z czasów, gdy chorował ojciec.

            Niedziela minęła na planowaniu, chociaż sam nie wiedział czego, bo co ma jej powiedzieć? Że podoba mu się w jaki sposób poprawia spódnicę?

Wraz z upływającymi godzinami tracił pewność siebie.

            W końcu nadszedł poniedziałek. Poranne godziny w pracowni dłużyły się niemożliwie. Postanowił zamknąć przed piętnastą. Mniej pewny siebie, ale z tylko sobie właściwą determinacją skierował się w stronę dworca kolejowego. Stamtąd do szpitala dzieliło go zaledwie kilkaset metrów.

            Przekroczenie bramy szpitala nie było łatwe, bo przy zawsze opuszczonym szlabanie czekał strażnik. Henryk był na to przygotowany. Paczka amerykańskich papierosów potrafiła niejedne drzwi otworzyć.

            Dziedziniec szpitalny o tej porze roku sprawiał wyjątkowo ponure wrażenie, ale on nie zwracał na to uwagi. Wszedł w podcienie i otworzył ciężkie drzwi. Kamienne szerokie schody prowadziły na pierwsze piętro. Zobaczył napis „Oddział Wewnętrzny”. Bez namysłu nacisnął klamkę. Uderzył go ostry zapach leków pomieszany ze środkami do dezynfekcji. Zrobił kilka niepewnych kroków i usłyszał za plecami:

            -  A do kogo?

Odwrócił się i zobaczył niską, tęgą kobietę w białej chustce na głowie.

            - Szukam panny Anny – bąknął nieśmiało

            - Tej od naczelnika? To pod szóstką – warknęła i odeszła.

 

            Zrobił kilka kroków i zatrzymał się przed  białymi solidnymi drzwiami, na których wisiała nieco przekrzywiona tabliczka z numerem sześć. Wziął głęboki oddech.

            - Co ja właściwie tu robię? – gorączkowo szukał odpowiedzi. Miał ochotę uciec, ale szybko porzucił tą myśl. Nacisnął klamkę. Drzwi lekko ustąpiły. Zrobił dwa kroki i znalazł się w dość obszernej sali. Widok czterech łóżek nieco go zdziwił. Wyobrażał sobie to spotkanie nieco inaczej. Na pewno bez świadków. Zaskoczony szukał wzrokiem znajomej twarzy. Na łóżku pod oknem ktoś się poruszył. Zobaczył wpatrzone w siebie duże zdziwione oczy. To była ona. Zrobił jeszcze jeden krok.

            - Dzień dobry. Słyszałem, że pani choruje – wydukał nieporadnie – Wiem, że tutaj nie najlepiej karmią, więc przyniosłem…- nerwowo zaczął wyjmować z wewnętrznej kieszeni kurtki tabliczkę czekolady.

            - Z orzechami? – zapytał jeszcze bardziej zdziwiona.

            - Z orzechami. Jeśli pani chce, jutro mogę coś innego – jego głos odzyskał pewność.

            - Za kilka dni powinni mnie wypisać do domu – zrobiła pauzę – panie Henryku – wymówiła jego imię nieco niepewnie i spojrzała mu prosto w oczy. Poczuł przyjemne ciepło.

            - Przyjdę jutro, jeśli pani pozwoli. Pani Anno…- słowa te wypowiedział bardzo powoli. Wiedział, że od jej odpowiedzi zależy bardzo dużo.

            - Będę czekała – powiedziała z lekkim uśmiechem.

            Odetchnął głęboko, pożegnał się jakoś niezdarnie i wyszedł. Nie pamiętał jak minął budkę strażnika. Gwizd przejeżdżającego pociągu otrzeźwił jego myśli. Zauważył ze zdziwieniem, że padał gęsty, gruby śnieg. Zatrzymał się na chwilę i uśmiechnął się do siebie.

Przez cały wieczór próbował unikać wzroku matki. Zawsze miał wrażenie, czyta w jego myślach. Bał się jej pytań, chociaż wiedział, że prędzej, czy później powie o wszystkim, ale teraz jeszcze na to nie pora. Kolację zjadł pospiesznie. Pragnął jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju. Nie chciał, żeby umknął mu jakiś szczegół tego spotkania. Chciał przeżyć je raz jeszcze. To, co zrobił, było naprawdę dużym aktem odwagi. A może głupoty? Nie był z siebie zadowolony.

            Wreszcie został sam. Zamknął oczy. Obrazy pojawiły się natychmiast.

 2

            Anna leżała bez ruchu. Wsunęła się nieznacznie głębiej pod kołdrę i niewidzącym wzrokiem popatrzyła na okno. Nie była pewna, czy to co stało się przed chwilą, nie było kolejnym gorączkowym majakiem. Ostrożnie dotknęła ręką czoła.

            - Chłodne – stwierdziła ze zdziwieniem. Myśli zaczęły się niespokojnie kłębić. Spojrzała na blat stolika. Tabliczka czekolady leżała, czyli on tu jednak był naprawdę.

Ostatnie miesiące były dziwne.

            Pewnego wieczora była świadkiem rozmowy rodziców. Pozornie o wszystkim i niczym. Ot zwyczajne  plotki z miasta, które często gościły przy ich stole w czasie kolacji. Zwykle słuchała ich niezbyt uważnie. Myśli miała, jak zawsze zaprzątnięte losami kolejnej bohaterki książki, które pochłaniała w ilościach wręcz hurtowych.

            Biblioteka miejska stawała się powoli jej drugim domem. Znała każdy jej zakamarek. Uwielbiała spacery pomiędzy półkami. Grzbiety książek pokryte szarym, często sfatygowanym papierem pakunkowym, kryły tajemnice, które czekały na kolejnego odkrywcę. Zawsze jako pierwsze brała do ręki te najbardziej zniszczone, z poszarpanymi brzegami, poklejone bezbarwną taśmą, z wyblakłym miejscami drukiem. Każda wyprawa zamieniała się w swoiste polowanie, którego wyniku nigdy nie była pewna. Romanse, kryminały, klasyka. Czytała wszystko. Czasem dopuszczała się małego „przestępstwa”, ponieważ jednorazowo mogła wypożyczyć tylko trzy książki, a zdarzało się, że nie mogła zdecydować które, wtedy tę wypatrzoną, „ponadprogramową” ukrywała na półce innego działu z obawy przed tym, żeby ktoś jej nie ubiegł do następnego tygodnia. Musiało to zapewne irytować panie bibliotekarki, kiedy znajdowały na przykład kryminał na półce z napisem „Zdrowie i Medycyna”… Ta metoda często się sprawdzała i książka czekała na nią przez tych kilka dni. Potem biegła                      w pośpiechu do domu, żeby cieszyć się kolejnymi literami.

            Nie prowadziła właściwie żadnego życia towarzyskiego. Zawsze była dość chorowita, więc rodzice nie pozwalali jej na zbyt wiele i niewiele od niej wymagali. Rozpoczęła nawet studia, ale kolejne pobyty w szpitalach były nie do pogodzenia z intensywną nauką. Wróciła do domu bez pomysłu na życie. Pewnie dlatego z taką zachłannością żyła losami swoich papierowych bohaterów.

            Rodzice jej powrót do domu przyjęli z wyraźną ulgą. Pozycja ojca pozwalała na spokojne, dostatnie życie. Matka, po latach bycia gospodynią domową, zaczęła pracę sekretarki w przedszkolu. Upływające miesiące, zmieniały się w lata. Rutyna kolejnych dni dawała poczucie bezpieczeństwa, a szara rzeczywistość za oknem nie zachęcała to tego, żeby się w nią zatopić.

            Tamtego wieczoru rodzice rozmawiali jak zwykle o tym, co wydarzyło się w ciągu dnia.

            - Wiesz kochanie, dzisiaj w urzędzie pojawiła się stara Jabłonowska. Zrobiła mi awanturę o schody w ich kamienicy. Rozpadają się, ale swoje lata już mają i co mamy z tym zrobić? Wypada rozebrać i położyć nowe, ale to zabytek niestety…- westchnął i sięgnął po kolejną porcję kaszanki.

            - Jabłonowska? Ta wdowa po złotniku? Ponoć niezbyt dobrze im teraz idzie ten interes. Jej syn jakiś taki, jak nie z tej ziemi. Dziwak. Chyba nie ma smykałki do interesów. Nie to, co jego ojciec. Widziałeś tę wystawę? Koszmar. Nawet szyby nie umyją…- wzruszyła ramionami.

            - Nie byłbym taki pewny. Klientów mają, a stary pewnie coś zostawił. Podatki płacą, młody jest bystry, a że trochę mrukowaty, to i co z tego. Dzisiaj takie czasy, że lepiej mniej mówić i raczej się nie wychylać, bo wiesz…Ktoś może się zacząć interesować, grzebać, a jak się grzebie, to się i dogrzebie. Prywatna inicjatywa, to już podejrzane, a złoto, waluta…Szkoda gadać. Myślę, że ten młody, jak mu tam…chyba Henryk. Musi dobrze kombinować. Jakby był głupi, to kończyłby jakieś studia, a wiesz, że z jego pochodzeniem na stanowisko szanse miałby niewielkie – zamyślił się na chwilę.

            - Wydawałby to, co tam ojciec zostawił na jakieś rozrywki, a tak, pracuje na swoim, matce pomoże, z czasem kto wie? – wytarł chusteczką usta i odłożył widelec.

Matka popatrzyła na niego uważnie, zawahała się, dolała sobie herbaty.

            - Jeśli tak, to może…może, to znaczy, że jak tak, to pewnie może być niezłą partią.

            - Ech, wy kobiety, tylko o jednym. Romanse i romanse…- w głosie ojca usłyszała ironię z nutką dezaprobaty.

            - W romansach nie ma nic złego  tato – powiedziała  z lekkim uśmiechem.

            - No, jakoś wydaje mi się, że akurat ty, wiesz o tym, tyle, co w tych swoich książkach wyczytasz, a życie, to nie książka. Życie, jest twarde i na romantyzmy nie ma w nim miejsca dziecko. Jego głos był łagodny, ale stanowczy. Kochał swoją jedynaczkę i zrobiłby dla niej wszystko, ale z coraz większym niepokojem myślał o jej przyszłości. Wiedział, że żona, też o tym często myśli, ale starali się o tym nie mówić głośno. Czasem słyszał jej ciche westchnięcia, gdy Ania zamykała drzwi swojego pokoju i siedziała tam godzinami nad tymi swoimi książkami.

            Anna wstała od stołu i zaczęła zbierać puste talerze. Wolała nie ciągnąć tego tematu. Dobrze wiedziała, co usłyszy za chwilę. Wolała tego uniknąć, wyszła więc pośpiesznie do kuchni. Ciepłej wody znowu nie było. Zmywanie będzie musiało poczekać do jutra – odetchnęła z ulgą. Przemknęła do łazienki. Rodzice wciąż siedzieli przy stole i o czymś rozmawiali, ale ona nie była tego ciekawa, chciała jak najszybciej znaleźć się u siebie.

            - Ale naprawdę przystojny z niego chłopak – stwierdziła mama.

            - Daj spokój. Niech ci już nic po głowie nie chodzi. Przyjdzie czas, to kogoś spotka. Odpowiedniego. Wiesz, że nie ma do czego się spieszyć – zawiesił głos.

            - Ale co w tym złego? A jak jej jakiś łobuz w głowie zawróci? Wiesz, jaka jest wrażliwa…- w głosie matki usłyszała niepokój, którego nie znała.

 Nigdy, nawet w trudnych sytuacjach matka nie okazywała emocji, a ta troska ją zastanowiła.

            - Może ojciec ma rację? – pomyślała.

            W łazience popatrzyła w lustro. Nie lubiła swojego odbicia. Nie dbała zresztą specjalnie o urodę. Czasem, jeszcze babcia mówiła jej, że ładna dziewczyna z niej wyrośnie, ale babcia zmarła i nie zdążyła zobaczyć, co wyrosło z ukochanej wnusi. Ona na pewno powiedziałaby, czy jest ładna…

            Cicho zamknęła drzwi łazienki. Z pokoju rodziców dobiegały głosy radia. Już nie rozmawiali. Zaświeciła nocną lampkę. Ciepłe światło wypełniło mały pokoik. Otworzyła książkę  i próbowała skupić się na czytaniu, ale niezbyt jej to wychodziło. Wieczorna rozmowa, pozornie niewinna, jakoś ją rozstroiła. Z niechęcią uświadomiła sobie, że ma już dwadzieścia sześć lat, a żyje jak pod kloszem. Nie potrafi decydować o sobie, nie wie co to znaczy być niezależną. Nie wyobrażała sobie życia bez rodziców.

            - Co dalej?- ta myśl zaczęła ją uwierać i zburzyła spokój.

            - Co mogę zrobić? – poczuła się przez moment jak w matni.

Zasnęła z tymi myślami.

            Ranek był wyjątkowo chłodny. Z kranu wciąż leciała tylko zimna woda. Anna wytarła twarz szorstkim ręcznikiem. Odbicie w lustrze nic nie chciało podpowiedzieć. Pospiesznie się ubrała, ze stołu wzięła pieniądze, które jak zawsze mama zostawiła na zakupy i zamknęła drzwi domu.

            Ogród był niezbyt duży, ogrodzony resztkami rozwalającego się drewnianego płotu. Próchniejące, przekrzywione sztachety wypluwały z siebie zardzewiałe gwoździe. Jeden mocniejszy ruch ręką wystarczył, aby granica między chodnikiem a posiadłością państwa Jeżowskich zniknęła, ale nikomu z przechodniów nawet to do głowy nie przychodziło. Dzieciaki z sąsiedztwa, latem i jesienią często zakradały się na jabłka albo śliwki. Nikogo to nie złościło. Ojciec Anny nawet lubił te „wizyty” małych złodziejaszków, bo wtedy jego żona miała mniej pracy przy przetworach, które i tak nigdy się nie udawały, a mycie słoików, należało niestety do jego obowiązków. Chętnie sam usunąłby ten cholerny płot, ale jakby wyglądała posiadłość bez ogrodzenia? Matka by mu tego nigdy nie wybaczyła. Nawet po śmierci. Staruszka dziwnie była przywiązana do własności, czego on, człowiek nowych czasów nie mógł zrozumieć, ale staruszki bał się. Po jej śmierci nawet bardziej niż przed.

            Anna przebiegła krętą ścieżką do bramki, która uroda nie ustępowała reszcie ogrodzenia. Nie zwracała uwagi na baśniowo oszronione drzewa. Złościł ją lód i zimno. Mocniej wcisnęła nos w szalik i włożyła ręce w kieszenie płaszcza. Wyprawa po poranne zakupy była zawsze dużą niewiadomą. Nigdy nie wiedziała co tak naprawdę przyniesie w nieco sfatygowanej, płóciennej torbie do domu. Zresztą mama nigdy nie zostawiała listy zakupów.        W tamtych czasach kupowało się to, co akurat przywieziono do sklepu. Pieczywo, powidło z dyni, wafelki śmietankowe albo malinowe, były raczej zawsze, ale już mięso czy wędliny stanowiły swego rodzaju wyzwanie i zdobycie ich wymagało sporego wysiłku. W dni powszednie były raczej nie do kupienia. W soboty ustawiała się w kolejce do mięsnego „na rogu”. Wszyscy znali to miejsce, chociaż nie był to jedyny taki sklep w miasteczku, ale największy i tutaj było najlepsze zaopatrzenie. Dziwiło ją tylko jedno. Każdej soboty wystawała przed nim prawie dwie godziny, kupowała to, co akurat do niej doszło, a po południu mama szła do fryzjera i przynosiła najlepsze mięso. Jej pytający wzrok, karciła krótkim „tak trzeba”, więc o nic nie pytała. Zresztą nawet lubiła te kolejki.

            Tego ranka, nie była to sobota, ale środa. Godzina dziewiąta trzydzieści, to trochę późna pora, ale na kupno gazety, chleba i cukru w sam raz. Nie planowała długiego spaceru, tym bardziej, że po trwającym dość długo remoncie, otworzono w końcu spożywczak na sąsiedniej ulicy, a kiosk Ruchu był tuż za rogiem. Szła energicznym, szybkim krokiem. Miała już otworzyć drzwi sklepu, gdy nagle zawahała się na chwilę. Przypomniała sobie wieczorną rozmowę rodziców i bez większego namysłu postanowiła pójść jednak do centrum, chociaż marznące dłonie i stopy, raczej do tego nie zachęcały. Miała do pokonania około kilometra chodnikiem pod górę. Zimą był to istny tor przeszkód, bo nikt specjalnie nie dbał o to, żeby był odśnieżony. Czasem musiała zejść na jezdnię, bo dzieciaki robiły sobie na nim ślizgawki                           i przejście było niemożliwe. Samochodów zresztą było jak na lekarstwo. Częściej można spotkało wóz z końskim zaprzęgiem niż cuda współczesnej motoryzacji.

            W połowie drogi była na siebie zła. Pomysł zobaczenia zakładu złotniczego wydał jej się bezsensowny. Przecież mijała go już tyle razy…. Czego się spodziewała? Czasem lubiła działać pod wpływem impulsu.

            Kamienicę Jabłonowskich zobaczyła z daleka. Kiedyś należała do tej rodziny, ale teraz zajmują w niej tylko niewielkie mieszkanie i część parteru z warsztatem. Zwolniła kroku                           i przystanęła po drugiej strony ulicy. Witryna warsztatu złotniczego rzeczywiście nie wyglądała zbyt zachęcająco. Nie rzucała się w oczy. Weszła do domu handlowego. Pomyślała, że tutaj zrobi zakupy.

            Ciepłe, nieco zatłoczone wnętrze sklepu, wydało się niezwykle przytulne. Stanęła przy ladzie. Ekspedientki nie były zachwycone ilością klientów i wcale nie starały się tego ukrywać. Gdy przyszła jej pora, wzięła to, co planowała i przystanęła jeszcze na chwilę przy szybie wystawy. Zauważyła, że drzwi zakładu są uchylone, a jakiś człowiek w dużej czapce i wysokich butach, odśnieża chodnik. Przyjrzała się dokładniej i zauważyła, że jest całkiem młody. Mógł być w jej wieku. Wysoki, szczupły. Energiczne ruchy przykuwały uwagę.

            - O, młody Jabłonowski otwiera – usłyszała za plecami głos kobiety.

            - Taki młody i taki zaradny. Ma pociechę matka na starość. Przynajmniej tyle. Po tym co przeszła…- odpowiedział drugi głos.

            Anna miała nadzieję, że usłyszy coś więcej, ale kobiety nie były skłonne do rozmowy. Stała i patrzyła. Młodzieniec wydał jej się teraz nieco starszy, a każdy jego ruch miał jakąś ukrytą elegancję. Fajny – pomyślała. Nagle wydała się sama sobie śmieszna. Po co tu przyszła? Co chciała? Zmarzła i przeszła taki kawał drogi po co? Żeby jakiegoś chłopaka zobaczyć? Wzruszyła ramionami i skierowała się w stronę drzwi. Mróz podrażnił jej twarz. Myśl o drodze powrotnej nie była przyjemna. Na chodniku, jeszcze raz spojrzała w jego stronę. Stał wyprostowany i miała wrażenie, że patrzy w jej stronę. Schowała twarz w szalik i przyspieszyła kroku. Droga powrotna minęła szybko. Dom powitał ją chłodem. Straciła już zbyt dużo czasu, a rodzice za chwilę wrócą z pracy. Szybko uwinęła się z napaleniem w piecu, postawiła na płycie kuchni wczorajszą zupę, uprzątnęła kuchnię i planowała jak zawsze przeczytać kilka rozdziałów, ale dzisiaj lektura nie zaprzątała jej myśli. W pamięci miała obraz tego chłopaka.

            Od tego tamtego dnia szukała pretekstu, żeby iść do centrum. Był grudzień, zbliżały się święta, więc dłuższe pobyty w mieście nie zwracały uwagi rodziców. Poza tym, w każdą sobotę robiła zakupy w mięsnym, który sąsiadował ze złotnikiem. Do tych wyjść zaczęła przygotowywać się coraz staranniej. Ułożone włosy i spódnica zwróciły uwagę matki, która robiła uwagi, że za zimno na taki ubiór, ale ona zdawała się tego nie słyszeć.

            Mijały kolejne tygodnie. Widziała go czasem, gdy pochylony nad stołem siedział za witryną swojego warsztatu. Czasem miała wrażenie, że czuje na sobie jego wzrok, wtedy wpadała w popłoch i miała ochotę stamtąd uciec, ale ciekawość była silniejsza. Nazywała to ciekawością, bo nie potrafiła znaleźć lepszego określenia na powód, dla którego zaczęła zachowywać się  w sposób dla siebie zupełnie obcy.

            W końcu przyszedł ten lutowy poniedziałek, gdy obudziła się z wysoką gorączką                      i bólem gardła. Domowe sposoby leczenia nie przynosiły żadnego skutku. Lekarz, przyjaciel rodziców, gdy w końcu ją zbadał, bez zastanowienia wypisał skierowanie do szpitala. Wdało się paskudne zapalenie płuc. Szpitalne łóżko nie było dla niej niczym nowym i nie robiło specjalnego wrażenia. Nauczyła się radzić sobie w tym miejscu już dawno temu. Żadnych zbędnych rozmów, zawierania znajomości. Poddawała się posłusznie poleceniom lekarzy                        i miała sporo czasu na lekturę. Tym razem było nieco inaczej. Była na siebie zła. Tęskniła za widokiem zamazanej szyby zakładu złotniczego. Coraz częściej wyobrażała sobie pierwszą rozmowę z Henrykiem. Ułożyła nawet plan, że jak tylko wyzdrowieje, pójdzie naprawić pierścionek. Trochę to dziecinne…Wprawdzie nie nosiła biżuterii, ale babcia zostawiła jej kilka pamiątek i na pewno coś wymaga naprawy. Dziwiła się, że dotąd o tym nie pomyślała.

Moment, w którym zobaczyła go w drzwiach szpitalnej sali, wydawał jej się tak nierealny, że jeszcze przez długi czas nie mogła zrozumieć co tak naprawdę się stało.

 

3

  Wiosna tego roku była szczególna. Anna zaczęła pracę w urzędzie. Nikogo nie dziwił fakt, że ojciec zaprotegował córkę na miejsce referentki, która przeszła na emeryturę. Wręcz przeciwnie. Dziwili się dlaczego tak długo z tym zwlekał.

            Pierwsza praca nieco rozczarowała Annę. Każdego dnia żmudnie zliczała kolumny cyfr i uczyła się pisania na maszynie, co początkowo bardzo ją irytowało. Stare, poniemieckie chyba jeszcze urządzenie czasem odmawiało posłuszeństwa, a uderzanie w klawisze sprawiało, że czasem bolały opuszki palców, ale pierwsze własne pieniądze wynagrodzały to poświęcenie.

Praca wprowadziła nowy rytm w jej codzienne życie. Musiała przede wszystkim większą uwagę zwracać na ubiór. Nie miała jeszcze styczności z petentami, ale samo bycie urzędniczką zobowiązywało.

            W każdy poniedziałek znajdowała na biurku niebieską kopertę z listem od Henryka, w którym dziękował za niedzielny spacer albo wyjście do kina. Nie wiedziała jak on to robi. Może pani sprzątająca, która zawsze ciepło uśmiechała się na jej widok, była cichym listonoszem?

Tak, poranne poniedziałki były dla niej bardzo przyjemne. Nie wyobrażała początku tygodnia bez tych kilku miłych słów wykaligafowanych starannym, równym pismem. Sprawiały, że uśmiech przez cały tydzień nie schodził z jej twarzy. W każdy piątek czekał na nią w parku, przez który wracała do domu. Te początkowo krótkie spotkania, w czasie których umawiali się na sobotę albo niedzielę, z czasem stawały się coraz dłuższe. Po miesiącu po raz pierwszy odprowadził ją pod furtkę domu. Nie umknęło to oczywiście uwadze rodziców, którzy przyjęli to z lekkim zdziwieniem. Mama stwierdziła nawet z uśmiechem, że tan Jabłonowski, to taki amant w starym stylu.

            - Zaproś go do nas, chętnie go poznamy – powiedział któregoś dnia ojciec.

Anna wzruszyła tylko ramionami, ale była zadowolona, że rodzice nie mają pretensji i nie robią jakichś dziwnych, złośliwych uwag.

            W końcu przyszła ta deszczowa sobota. Umówiła się z Henrykiem na spacer nad rzekę, ale pogoda pokrzyżowała ich plany. Henryk czekał w umówionym miejscu z dużym ciężkim parasolem. Gdy zobaczył ją idącą w zwiewnej sukience, którą targał chłodny, wiosenny wiatr, powiedział bez zastanowienia, że ze spaceru raczej nic nie będzie, bo nie lubi składać wizyt w szpitalu. Podał jej ramię, otworzył parasol, który osłaniał ich przed wiatrem i odprowadził do domu. Szli wolnym krokiem. Anna żałowała, że tak krótko będą z sobą, ale w duchu przyznała mu rację. Ta troska nawet ją rozczuliła. Poczuła się pod tym parasolem bezpiecznie. Przez głowę przebiegła jej myśl, że byłoby wspaniale, gdyby zawsze tak o nią dbał.

            Droga upływała na rozmowie o nowym filmie, który ogłaszały afisze przed kinem. Seans miał być następnego dnia, więc cieszyli się, że wynagrodzą sobie straconą sobotę.

            Przed domem spotkali mamę wracającą właśnie od fryzjera. Była nieco zaskoczona ich widokiem. Zwolniła kroku i przez chwilę się zawahała. Henryk wyprostował się na jej widok, chociaż Annie wydawało się, że bardziej już nie może tego zrobić i powiedział lekko stremowany:

            - Dzień dobry pani

            - Dzień dobry – mama odpowiedziała z uśmiechem.

            - Aniu zaproś swojego kolegę na herbatę, bo przecież w taką pogodę nie będziecie tu stali.

            Anna wiedziała, że ten moment kiedyś nadejdzie, ale nie spodziewała się go tak szybko. Henryk nie protestował. Weszli do domu. Ojciec zdziwiony wizytą niespodziewanego gościa, oderwał wzrok od gazety i zaprosił go do pokoju gościnnego.

            - Za zimno na spacery, co? – zagaił – A Anka oczywiście tylko w lekkiej sukience – popatrzył karcąco na córkę.

Zmieszała się na te słowa.

            - To ja zrobię herbaty – rzuciła.

            - A i ciasta ukrój, bo coś tam piekłaś chyba dzisiaj.

Anna wyszła do kuchni. Mama rozpakowywała zakupy.

            - Miły z niego chłopak. Ukrój ciasta.

Minęła dłuższa chwila zanim woda w czajniku zabulgotała. Anna bez pośpiechu zrobiła herbatę i przygotowała talerz z ciastem. Dziwiła się sobie, że nie czuje żadnego zdenerwowania.                           Z pokoju dochodziły ją strzępy rozmowy. Ojciec pytał jak idzie interes.

            - On czasem nie ma za grosz wyczucia – pomyślała i weszła z tacą do pokoju.

Panowie byli pochłonięci pogawędką. Nie wiedziała, czy powinna usiąść, czy może wyjść, żeby nie przeszkadzać.

            - Usiądź, co tak stoisz – powiedział ojciec.

            - A mama to gdzie się podziewa? –zapytał.

            - Już idę – zawołała.

            - Miło nam, że możemy pana bliżej poznać. To dobrze, że pan zabiera czasem Annę na spacery, bo ona najchętniej nie podnosiłaby nosa znad książek – mama wydawała się wyraźnie zadowolona z obecności gościa.

            - Proszę mówić mi po imieniu – Henryk wydawał się nieco zmieszany takim nieoficjalnym tonem.

            Dalsza rozmowa przebiegała w dość luźnej i momentami zabawnej atmosferze. Nie spostrzegli, gdy za oknem zaczęło się zmierzchać. Henryk nieco zdziwiony faktem, że czas tak szybko upłynął, uznał, że należy już podziękować za gościnę.

Anna odprowadziła go do drzwi. Na pożegnanie przetrzymał jej dłoń dłużej i mocniej niż zwykle.

            - No, no, kto by pomyślał… To całkiem miły młody człowiek. Taki poważny. Dobrze, że to właśnie na niego trafiłaś Aniu – powiedział wyraźnie zadowolony z nowej znajomości ojciec.

Anna zarumieniła się i pospiesznie wyszła z pokoju. Nie chciała odpowiadać na jakieś kłopotliwe pytania, które mogłyby mu przyjść do głowy.

 

  Henryk wracał wolnym krokiem. Sposób, w jaki przyjęli  go rodzice Anny mile go zaskoczył.

- Teraz chyba pora na dalsze kroki – pomyślał.

            Matka czekała na jego powrót. Dotychczas przyzwyczaił ją do tego, że wracał przed zmrokiem. Wiedziała, że nie może wymagać takiej punktualności od dorosłego mężczyzny, ale tak zwyczajnie po matczynemu martwiła się, gdy zbyt długo był poza domem. Wiedziała, że sobotnie popołudnia i czasem niedziele spędza w towarzystwie Anny. Usłużne sąsiadki informowały ją o wszystkim. Dzięki temu nie musiała irytować syna natrętnymi pytaniami, na które pewnie i tak odpowiadałby wymijająco. Patrząc na niego, często, nawet na siłę doszukiwała się podobieństw do ojca. Chciałaby, żeby był do niego podobny. Mimo upływu lat nadal go kochała i chociaż wspomnienia czasem kłuły serce, to nie zamieniłaby tych lat spędzonych z Janem na żadne inne. Czasem zastanawiała się, co by było, gdyby dokonali innych wyborów, inaczej się wtedy zachowali. Czy on mógłby żyć dłużej?

Teraz został jej tylko Henryk i to mieszkanie, którego każdy kąt łączył się ze wspomnieniami. Każdego dnia dziękuje losowi, że chociaż to jej zostało.

 

            - Mamo, poznałem rodziców Anny – powiedział to głośno nie oczekując odpowiedzi, albo jej się tak wydawało.

            - Myślę, że dobrze się stało. Powinieneś to zrobić wcześniej. Tak długo już się spotykacie, że jej rodzice mają prawo wiedzieć. Zresztą ja też chętnie ją poznam – powiedziała to tak spokojnie, z nutką nadziei w głosie.

            - Poznasz, poznasz. Ona jest, jest taka inna.

Zobaczyła na jego twarzy uśmiech.

            - To już miłość, czy mu się wydaje? – westchnęła cicho, patrząc na syna – Czy matka w takim momencie powinna być zazdrosna?

            Często zastanawiała się jak powinna się zachować, kiedy przyjdzie ten moment.

Uważnie rozejrzała się po pokoju. Ściany, które tak bardzo lubiła, nagle wydały się poszarzałe. Okna prosiły o nowe firanki. Półki z drobiazgami, kiedyś starannie dobieranymi, teraz przypominały małe graciarnie. I ten kurz… Jak żyła jeszcze pani Maria, wszystko miało swój błysk i zapach, a domownikom wydawało się, że raz uprzątnięte, zostaje takim na długie tygodnie. Nikt nie zauważał, gdy przechodząc poprawiała każdy szczegół, a szmatkę w kieszeni fartucha każdego następnego dnia, zastępowała nowa, świeżo uprana.

            - Tak… Muszę zarządzić mały remont – ten pomysł wywołał mimowolny uśmiech na jej twarzy. Poczuła się jak mała dziewczynka, która ma przemeblować domek dla lalek tak, żeby znalazło się w nim miejsce dla nowej lokatorki.

 

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Agatta · dnia 25.10.2019 14:58 · Czytań: 431 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Inne artykuły tego autora:
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty