Dwa tygodnie w Leipzigu - jelcz392
Publicystyka » Reportaże » Dwa tygodnie w Leipzigu
A A A
Klasyfikacja wiekowa: +18

19 lipca 1986, sobota

Wreszcie wyjeżdżamy! Redaktor (czyli ja) jako jeden z pierwszych pojawił się na dworcu. Kadra opiekunów w osobach Ireny Magierskiej nazywanej też Ciotką, zastępcy dyrektora do spraw wychowawczych, Pawła Fojcika noszącego ksywkę Fofo, zastępcy dyrektora do spraw technicznych oraz Julii Szmuc, kierowniczki internatu, oczywiście była już na miejscu. Pojawił się gość z przetrącona głową. Oficjalnie mówi, że na basenie, podczas skoku do wody, zderzył się z kimś. Ale my tam przypuszczamy, że oberwał sztachetą na zabawie w Malawie, bo podrywał córkę sołtysa. Jeden wycieczkowicz, niejaki Rynkiewicz Tadeusz, spóźnił się i jeszcze trochę, a pojechalibyśmy bez niego.

W przedziale mieliśmy samą śmietankę: ja, Stopa, Ciotka, jej syn Wojtek, Fofo i Julia. Wszyscy byli do zaakceptowania za wyjątkiem Julii. Ale z opowieści internowanych (mieszkańców internatu) wiadomo, że ta kobieta nie nadaje się do życia z innymi. Fofo okazał się całkiem sympatyczny, zupełnie inny niż w szkole. Odkrył swoją druga twarz, której do tej pory zupełnie nie znaliśmy. Całą drogę żartował ile wlazło, no i przede wszystkim zmienił swój image: zgolił brodę! Jeszcze zanim wsiedliśmy do pociągu okazało się, że ani Julka, ani Fojcik nie wzięli grzałki i nie zdążyliśmy nawet wyjechać z dworca, a już zrobił się problem, czym zagotować wodę na kawę. Wprawdzie Fofo ofiarował się skoczyć do domu po ową grzałkę (mieszkał niedaleko), ale panie stanowczo się nie zgodziły w obawie, że mógłby nie zdążyć na pociąg.

No i pojechaliśmy bez grzałki, na dodatek w zamkniętych na klucz wagonach. Nie wiem, obawiali się jakiegoś desantu czy co? W czasie jazdy było trochę nudnawo. Życie umilały nam takie pseudo harcerki. Zachowywały się trochę jak tanie dziwki i z harcerstwem wiązał je pewnie tylko mundur i wyjazd do NRD. Okazały się nadzwyczaj napastliwe. Jedna z nich wzięła w objęcia Stopę, aż się chłopak przestraszył, żeby do czegoś nie doszło. Ale sam sobie winien, bo nie chciał ich przepuścić jak wracały z kibla i bezczelnie żądał okupu. Późnym wieczorkiem co niektórzy zasnęli sobie, ale Redaktor ze Stopą nie spali. Za to reszta w naszym przedziale i nie tylko w naszym, ostro chrapała.

Na granicy spotkaliśmy rodaków z Łodzi wracających do kraju. Okazali się bardzo rozmowni i krzykliwi. Pośmialiśmy się trochę. Odprawa celna  i te inne pierdoły poszła gładko. Potem dostaliśmy paczki żywnościowe i herbatę. Harcerki wysiadły w Riesie, niedaleko od granicy  i zrobiło się luźno w wagonie. Śpiochy wykorzystały to i rozlokowały się w wolnych przedziałach. I tak zaczęła się niedziela…

20 lipca 1986, niedziela

W Lipsku znaleźliśmy się punktualnie o 439. Dworzec okazał się bardzo ogromniasty. Jak się później dowiedzieliśmy, liczy sobie dwadzieścia sześć peronów i cały jest pokryty dachem.

Dość szybko odnaleźliśmy „swoich” Niemców. Okazało się, że jeden z nich mówi po polsku. Wprawdzie nieco kalikuje, ale można go zrozumieć. Przed dworcem czekał na nas Ikarus w wersji miejskiej wynajęty z tutejszego LVB (Leipzig Verkerbetreib), przedsiębiorstwa komunikacji miejskiej. Na ulicach było jeszcze pusto i gdyby nie napisy w języku niemieckim można by pomyśleć, że to jedno z polskich miast.

Jeszcze nim wsiedliśmy do autobusu Bruno (ichniejszy tłumacz)poinformował nas, że spod dworca możemy w dwadzieścia minut dojechać tramwajem „16” do Wiederitzsch, miejsca naszego pobytu. Okazało się, że będziemy mieszkać właściwie tuż za Lipskiem, w internacie szkoły zawodowej. Sam internat, na pierwszy rzut oka, zrobił przygnębiające wrażenie. Wyglądał tak, jakby miał się zaraz zawalić; piętrowy, podłużny barak, typowy hotel robotniczy. Na szczęście były to tylko pozory. Naprzeciwko internatu znajdował się zakład produkujący sklejki, laminaty, płyty pilśniowe itp. W tym to zakładzie odbywała praktyki młodzież ucząca się w przyzakładowej szkole.

Ustawiliśmy się parami przed wejściem, jako że pokoje były wyłącznie dwuosobowe. Redaktorowi i Stopie dostał się pokój na piętrze, obok kuchni i jadalni, ale za to vis a vis pokoju dyrektorki i Julii. A w pokoju obok zamieszkał Fojcik z Tadkiem Rynkiewiczem.

Zaraz po zakwaterowaniu było śniadanie, które nie wywarło na nas większego wrażenia. Po jedzeniu poszliśmy spać, ponieważ było jeszcze wcześnie rano. Mogliśmy spać do południa, bo na trzynastą był zaplanowany obiad. Obiady miały być w restauracji Mühlen Csarda, która specjalizowała się w kuchni węgierskiej i do której to restauracji trzeba było dojechać tramwajem.

Zanim jednak poszliśmy spać, Stopa wyraził przypuszczenie, że może w kuchni pracują jakieś fajne laski. Jak się wkrótce okazało, laską była stara baba, a te laski, o które mu chodziło, przyszły nieco później, o czym przekonał się Redaktor wędrując ze cztery razy do kibla. Przyczyną było wypicie mleka w kartoniku otrzymanego na granicy, a tak przez wszystkich zachwalanego.

Na obiad obudził nas Wiśniak, który zawsze szwendał się tam, gdzie nie trzeba. Zupa była jakaś taka cienka, ale za to na drugie były frytki, mięso, ogórki, papryka, kiełbasa, sałatka z czerwonej kapusty i cola. Podczas posiłku do Stopy przyczepił się jakiś gość i zapytał grzecznie po niemiecku, czy miejsce obok nas jest wolne, ale Stopa ani me, ani be, jak neptek. Ale jakoś mu w końcu wytłumaczył, że zajęte, bo mamy rezerwację.

Po obiedzie poszliśmy do ZOO razem z trzema, jak my ich nazywamy, dziwkami: Peggy, Katrin i Grit. Największą atrakcją było to, jak małpy bekały bardzo pociesznie zresztą, a jeszcze większą jak miśki pierdoliły się na oczach publiczności. Koło ZOO spotkaliśmy naszych, czyli rodaków, a także Węgrów i Ruskich.

Wieczorem nasze kierownictwo miało małą libację, czyli wieczorem zapoznawczy, a my gadaliśmy z Niemkami. Zaczyna się wzajemna nauka przekleństw. Wiadomo, to jest zawsze najciekawsze. Zaczyna się też ujawniać Wojtek , syn Magierskiej. Mimo iż jest jeszcze młody, to ma wielką ochotę stracić swoją cnotę.

Dziś widzieliśmy panią dyrektor po raz pierwszy w spodniach i po raz pierwszy nas opieprzyła, że graliśmy w karty po 2200, zamiast być w swoich pokojach. Potem myliśmy się w zimnej wodzie. A Pałka podobno nie kąpał się na waleta, tylko w majciorach.

21 lipca 1986, poniedziałek

Obudziła nas Magierska. Śniadanie było jednym słowem do dupy. Niby wszystkiego pełno, a nie ma w co zębów włożyć. Po śniadaniu wychodzimy przed budynek, a tu… nowe dziewczynki. Wszystkie jakieś takie sieroty, ani to wyrośnięte, ani seksowne. Jest ich teraz w sumie dziesięć. Do Peggy, Katrin i Grit dołączyły Susanne, Anke, Gabi, Hilke, Uta, Betty i Bettina. Nam przypadła w udziale Susanne. Poszliśmy z nią na miasto. Nie tyle samo miasto nas oczarowało, co dwa bycze domy towarowe, położone w centrum, jeden trzy, a drugi pięciopiętrowy, który nazwaliśmy Blaszakiem z racji blaszanej elewacji. Towaru jest od groma: zaczynając od żarcia, poprzez ubrania, zabawki, galanterię, sprzęt rtv , sprzęt sportowy, a na dywanach, sprzęcie agd i różnego rodzaju żelastwie skończywszy. Ale trzeba przyznać, że ceny niekiedy są szokujące, a na dodatek nie ma ich na wierzchu i trzeba się dopytywać. A w kioskach są zdjęcia porno po 10 marek, ale gazet nie ma. Scheise!

Na obiad były frytki, bigos, mięso, sałata, kompot, tonic. Nawet jadalne. Po obiedzie Susanne nie miała już ochoty iść do miasta, ale zmusiliśmy ją. Z Susanne ciężko się niekiedy porozumieć. Po rusku nic nie kuma, a nasz niemiecki jest jaki jest. Ale jakoś sobie radzimy, słownik jest ciągle w robocie. Dowiedzieliśmy się od niej, że nie pali, nie pije, jest wyznania ewangelickiego, nie miała i nie ma chłopaka, dobrze jej z oczu patrzy i nie wygląda na dziwkę.

Na wyjazd dostaliśmy przydział po 525 marek. To dość spora suma biorąc pod uwagę, że najtańsza czekolada, tzw. „szlagier” kosztuje tu jedną markę. Mówią, że jest to czekolada dla sportowców, żeby uzupełnić bilans energetyczny, ale ostatecznie da się zjeść. A karnet sześcioprzejazdowy na tramwaj też kosztuje jedną markę. Bo się okazało, że Niemcy byli hojni tylko dwa dni i w tym czasie fundowali nam przejazdy. A od dzisiaj za przyjemności musimy płacić sami. Ale oficjalna wymiana waluty w zupełności wystarczyła na nasze potrzeby i nie musieliśmy posiłkować się np., handlem zegarkami elektronicznymi z ośmioma melodyjkami, które u nas kosztowały 800 złotych, a tu schodziły po 100 marek. Albo lizakami, u nas za śmieszne pieniądze, a tu po marce od sztuki. Swoją drogą, żeby w takim kraju lizaków nie wyprodukować?

Zrobiliśmy pierwsze zakupy. Na pierwszy ogień poszły rodzynki, kakao, znaczki no i piwo. Potem poszliśmy razem z Susanne do takiej pijalni piwa, ale piwo okazało się wyjątkowo syfiaste. Redaktora zaczęły brać drgawki, Stopa o mało się nie porzygał, tylko Murjas, stary pijus, wychlał wszystko i jeszcze chciał wypić Susanne, ale się krępował. A tak na marginesie, to pijaków nie zauważyliśmy.

Okazało się, że Warchlak stłukł dziś w pokoju wino za osiem marek. Też z niego sierota. Tyle dobrego zmarnować. Pałka znów kąpał się w majtkach. Jednak jest ciepła woda, tylko trzeba kurek odkręcić do końca. Maślana rozwalił dziś łóżko Redaktorowi, ale jakoś złożyliśmy je do kupy. A potem Redaktor ze Stopą siedli drugi raz i załatwili łóżko na amen. No i Redaktor był zmuszony spać dziś w pokoju na dole. Okazało się również, że Fofo to równy facet i można się z nim dogadać, tylko w szkole jest taki waryjot. Strzępek z Jaśkowskim poleźli na lotnisko (zapaleńcy) i spóźnili się na kolację, która jak zwykle była uboga. A Maślak też się spóźnił, ale na śniadanie.

22 lipca 1986, wtorek

Dziś było wyjątkowo kiepskie śniadanie. Kto się spóźnił, nie miał co jeść. Redaktor dostał dziś nowe łóżko – żeleźniaka. Solidne i masywne, można po nim skakać i na pewno się nie załamie jak tamto ze sklejki.

Po śniadaniu było oficjalne powitanie w zakładzie pracy. Oczywiście było nudne i przydługie, bo wszystko trzeba było tłumaczyć. Potem było zwiedzanie zakładu. Też nic specjalnego tyle, że może trochę czyściej niż u nas na warsztatach. Jedyną atrakcją było spotkanie w stołówce Polki, która tam pracuje. Oczywiście na stałe mieszka w NRD, ale w Polsce ma rodzinę.

Na obiad była zupa z mięsem, więc pewnie gulaszowa, frytki też z mięsem i sałata. Potem pojechaliśmy całą bandą do miasta, bo mieliśmy zwiedzać Lipsk autobusem. Dostaliśmy taką przewodniczkę, co mówiła po polsku. Istna szafa trzydrzwiowa z przystawkami, jeszcze szersza od Magierskiej. Coś tam truła przez cały czas, ale nikt jej za bardzo nie słuchał. Tył rozrabiał, aż Magierska musiała ich wziąć pod obserwację, a przód spał. Po zwiedzaniu wróciliśmy na kwaterę. Na kolację były parówki i pomarańcze. Potem wyskoczyliśmy znowu na miasto, ale nie pamiętam dokładnie w jakim celu. Prawdopodobnie po wodę ognistą, bo później Maślak latał nawalony jak messerschmitt.

23 lipca 1986, środa

Dziś uraczono nas wycieczką do takiej dziury, co się zowie Bad Kösen. Dlatego też musieliśmy wstać o piątej rano i ostro darliśmy do pociągu, bo tam nie ma tak jak u nas i biletów sprzedaje się tyle, ile jest miejsc w pociągu im nikt nie stoi po korytarzach.

W pociągu Rożkiewicz zaczął się kleić do tej pizdy Bettiny i coś tam gadał do niej na nasz temat, ale uziemiliśmy go szybko. Powiedzieliśmy Bettinie, że on jest duży byk i ma dużego członka. On by ją chciał, ale ona jego nie za bardzo, bo twierdzi, że jest zaręczona.    W sumie żadna z niej piękność. Jeszcze ma takie obsyfione ciało.

Jak tylko dojechaliśmy, to zaczęło lać. Poszliśmy zwiedzać filię tego zakładu, co jest w Lipsku. Też nie było nic zajmującego. Dużo małolatów tam pracuje i to zapieprzają ostro.        Z zakładu dostaliśmy na pamiątkę dwa oparcia i dwa siedzenia do krzeseł. Z jednego kompletu mamy zrobić pamiątkę dla Niemców, a z drugiego oni dla nas.

W sklepie elektromechanicznym wykupiliśmy wszystkie młynki do kawy po 55 marek. Potem poszliśmy na obiad. Były prawdziwe ziemniaki, tłuste mięsiwo i piwo. Pili prawie wszyscy, nawet Pałka. A na deser były lody. Po obiedzie poszliśmy do jakiegoś domu zakonnic przerobionego obecnie na muzeum. Nic tam nie było godnego uwagi, jakieś stare książki, stare drewna i rozlatujące się szafy. Ale za to zrobiliśmy sobie zdjęcie na tle tego budynku. Potem był czas wolny. Bardzo nie chcieliśmy iść do solanek, ale zabłądziliśmy (Redaktor, Stopa i Krzysiu) i w efekcie i tak tam trafiliśmy. W sklepie papierniczym kupiliśmy parę dupereli, między innymi tusz do rapidografów i szablony do liter.

W parku natknęliśmy się na dyrektorkę odpoczywająca po zakupach, a ponieważ nie chciało się nam już łazić bez celu, to pogadaliśmy z nią gdzieś przez półtorej godziny. Potem zeszli się inni, aż w końcu poszliśmy do pociągu. W czasie jazdy Bury i Stopa pieprzyli różne farmazony z Grit. Dowiedzieli się kilku ciekawych rzeczy, np. tego, że ona ma chłopaka, który ma 21 lat, że z nim śpi oraz że Bury i Stopa to są stare świnie.

24 lipca 1986, czwartek

Dziś Redaktor zapomniał zrobić na bieżąco notatki i uczynił to dopiero nazajutrz, dlatego ten dzień wygląda tak ubogo.

Śniadanie jak zwykle było chujowe. Potem czekaliśmy na dziwki, bo gdzieś się zapodziały w kuchni. Ale w końcu wyruszyliśmy do miasta. Na obiad były frytki, ale takie przesolone, że aż gębę wykrzywiało. Po obiedzie znów poleźliśmy do miasta, bo to nasza jedyna rozrywka.

Wieczorkiem poszliśmy ze Stopą do dyrektorki i Julii pogadać trochę. Potem przyszedł Fofo. W czasie rozmowy dowiedzieliśmy się od Fofa, że w szkole jest pełno fajnych rzeczy dostępnych dla uczniów, o których nam się nawet nie śniło. Że nawet można robić szkolną gazetkę i drukować ją na komputerze. Dla Redaktora to niebywała gratka.

25 lipca 1986, piątek

Dziś czekała nas wycieczka do Drezna czyli znów mordęga i wstawanie o piątej rano. Na śniadanie była ryba, co warto zauważyć, gdyż było to urozmaiceniem naszych monotonnych posiłków.

W pociągu robiliśmy sobie, jak zwykle, jaja. Jechaliśmy jak pany, w wagonie z przedziałami, ale trzeba przyznać, że było deko za ciasno. W polskich wagonach jest trochę więcej miejsca. W Dreźnie każdy tylko patrzył, żeby wyrwać się do sklepu, a tu czekało nas jeszcze zwiedzanie i ukulturalnianie. Zobaczyliśmy złotego konia i Augusta Mocnego, który na tym koniu oczywiście siedział.

Na obiedzie byliśmy w barze samoobsługowym. Każdy mógł się najeść za pięć marek, ale jakoś nikt się specjalnie nie przejadł. Widzieliśmy tutejsze wesele. Jest tu taki ciekawy zwyczaj, że państwo młodzi przerzynają wspólnie gruby kloc drewna umieszczony na stojaku. Zbiegowisko było co niemiara, bo jeszcze jakaś ruska wycieczka się napatoczyła. Następnie poszliśmy do galerii obrazów słynnej na całym świecie (Galeria Drezdeńska), ale każdy był tak zmordowany, że większość czasu z godziny przeznaczonej na zwiedzanie, przesiedzieliśmy na ławeczkach, które przezornie w galerii umieszczono. Potem wreszcie poszliśmy do sklepu, a właściwie takiego kaufhausu, gdzie połowa wycieczki kupiła słynne młynki do kawy po 55 marek i to był w zasadzie właściwy cel naszej podróży do Drezna. A potem zaczęło siąpić, ale poszliśmy już na dworzec.

W pociągu Stopa dowalał się do Anke, bo miał niebywałą chcicę, a poza tym był po piwie, więc tym bardziej go nosiło. Murjas przywalał się do Susanne, bo tez miał ochotę, ale na szczęście w niedzielę Susanne rozchorowała się i Murjas obszedł się smakiem w postaci Anke, którą wcześniej… Ale o tym później. A tak w ogóle, to szkoda by było, żeby Susanne zmarnowała się z tym dziwkarzem Murjasem. Na kolację znów była ryba.

26 lipca 1986, sobota

Z samego rana, jeszcze przed śniadaniem, Stopa, Bury, Krzysiu i Maślak poszli po wędki, bo miała być akurat dostawa. Ominęło ich zwiedzanie pomnika bitwy narodów, do którego poszliśmy po śniadaniu, no i samo śniadanie też. Pomnik okazał się kamiennym kolosem, o wysokości stu metrów. Na samym szczycie umieszczony jest taras widokowy, z którego rozciąga się wspaniały widok na Lipsk. Aby tam się dostać należy pokonać około pięćset krętych schodów znajdujących się wewnątrz pomnika. Część schodów mieści się w kamiennej nodze jednego z rycerzy, którzy wieńczą pomnik.

Potem poszliśmy na obiad, który okazał się wyjątkowo niestrawny. No bo jak można jeść zupę, która wyglądała jak żywy ketchup, a na dodatek nie było w niej nawet grama makaronu? (Zapewne była to jakaś zupa krem). Za to drugie było w normie. Redaktor skorzystał z tego, że Gabi nie chciała jeść drugiego i zeżarł jej porcję.

Po obiedzie poszliśmy do miasta zaopatrzyć się w coś mocniejszego od zwykłej wody. Kupiliśmy trzy wina, a właściwie to Anke kupiła. Dobrze, że przynajmniej sklep na dworcu był czynny. Ale kolejka była jak fiks.

Wieczorem było disco. Już na samym początku, jak jeszcze było jasno, rozdano piwo i colę. Maślak, który był niby chory, od razu wyzdrowiał i wypił pięć piw, a potem spijał jeszcze resztki z butelek. Ale wypił to mało powiedziane; on je po prostu wyżłopał. Z początku wszyscy siedzieli, mimo zachęty ze strony kierownictwa. Ale później wszystko się rozkręciło. Póki było jasno, wszyscy byli jeszcze obecni. Ale gdy rozpalono ognisko i zaczęło się pieczenie kiełbasy, frekwencja nieco spadła i towarzystwo poprzenosiło się do pokoi. Redaktor i Stopa wraz z Anke i Gabi poszli do Krzysia i Burego. Krzysiu wyciągnął z „barku” wino i szkło. I zaczęło się picie. Wino okazało się jakieś syfiaste. Gabi kręciła nosem, Anke nie chciała, ale piła, a Stopa był już trochę „chycony”, bo zaczął po trochu zasypiać. Byliśmy zmuszeni zamknąć okno, bo bydło chciało włazić na sępa. Zrobiło się trochę duszno. Stopa zaczął startować do Anke. Anke nazywaliśmy Niunią, bo była typem takiej słodkiej laleczki. Mówiła i rozumiała trochę po polsku, bo jej rodzina miała chyba jakieś polskie korzenie. Gabi, widząc, co się święci, przezornie opuściła pokój pod pretekstem zatelefonowania do domu. Po jej wyjściu wypiliśmy brudzia. Potem nieopatrznie wpuściliśmy Murjasa, który usadowił się obok Niuni i widząc, że Stopa, sporo już wcięty, zachowuje się raczej biernie i tylko głupio się uśmiecha, przystapił od razu do dzieła. Niunia nie była raczej zaskoczona atakiem, bo nawet się specjalnie nie broniła. Poza tym było jej wszystko jedno, z kim się będzie migdalić. Gdy Murjas zaspokoił już pierwszą potrzebę i wyślinił się z Niunią, Krzysiu podał mu wino w filiżance. Uczynił to tak niefortunnie, że wino wlazło Murjasowi do nosa. Ten rzucił się gwałtownie do przodu i cała zawartość filiżanki wylądowała na podłodze. Wtedy wywaliliśmy Murjasa z pokoju. Zaraz po tym wróciła Gabi z jakimś dryblasem, który okazał się być jej chłopakiem. Dryblas pracował na drugą zmianę w zakładzie i właśnie na moment urwał się z roboty. Potem poszli oboje, bo dryblas musiał wracać do roboty. Potem z kolei dobiegły nas krzyki z podwórza. Otworzyliśmy okno, a tam Maślak w transie piwosza szalał przy „Metal heart” Acceptu. Międzyczasie Stopa ocknął się nieco z letargu i od nowa zaczął dobierać się do Anke. Aby się nie krępował, wyszliśmy na pół godzinki na dwór. Wróciliśmy gdzieś koło jedenastej, ale okazało się, że Stopa jeszcze nie zaczął akcji. Jak później powiedział, bardziej chciało mu się spać niż jebać. Wyszliśmy więc jeszcze, ale dyskoteka wkrótce się skończyła i trzeba było wracać. Tym razem nieco dłużej musieliśmy czekać na otwarcie drzwi, ale nie ma się co dziwić, w końcu Niunia musiała się ubrać. W pokoju był istny burdel. Wino śmierdziało, na dodatek na podłodze zrobiło się błoto. I to wszystko koło łóżka Burego. Bury szalał i wziął się z Krzysiem za porządki. A potem Magierska z Fofem robili obchód. Wpadają do nich, a Krzysiu stoi przy oknie i wylewa wino z filiżanki. Ale nic nie powiedzieli.

27 lipca 1986, niedziela

Rano wszyscy, no prawie wszyscy, byli skacowani. Sałatkę tym razem podzielono sprawiedliwie. Po śniadaniu pojechaliśmy autobusem nad jezioro, odległe od Lipska o 60 kilometrów. O ile rano była jako taka pogoda, to potem się popsuła. Nad jeziorem nie było nic specjalnego oprócz łódek i plaży nudystów, na którą płynęło się łódką.

Na obiad dostaliśmy po pół kurczaka jako dodatek do suchego prowiantu. Potem było chwilę spokoju, aż Susanne dostała jakiegoś bliżej niezidentyfikowanego ataku bólu. Julka usiłowała postawić diagnozę, ale równie dobrze można było o to poprosić przypadkowego przechodnia; taki z niej lekarz. Narobiła tylko niepotrzebnej paniki. Magierska też zaczęła się martwić. Jedynie Fofo i Reinchard zachowali spokój, a już szczególnie ten drugi. Ani go to ziębiło, ani grzało, totalna olewka. Magierska usiłowała zebrać wszystkich przed czasem, ale nic z tego nie wyszło bo nudyści byli jak magnes i niektórych ciężko było od tej plaży oderwać. Wreszcie wyjechaliśmy o piątej, czyli tak jak było planowane. Wysiedliśmy koło internatu, a Susanne odwieźli do szpitala. Jak się później okazało, miała mechaniczne uszkodzenie wątroby. Julia jak się o tym dowiedziała, od razu wszczęła dochodzenie, kto pływał  łódką z Susanne. Okazało się, że Murjas i Anke. No to od razu na Murjasa, że to niby on posuwał Susanne na łódce! A to wcale tak nie było, bo to Anke była bardziej chętna na amory, a Susanne wysiadła w połowie drogi i popłynęła wpław do brzegu.

Przy kolacji Fofo się wściekł, bo bydło brało po dwie, trzy cole zamiast po jednej. Więc rozdzielił jedną colę na dwie osoby i po herbacie. A chłopaki chciały urządzić poprawiny, a wiadomo, że wódka z colą najlepsza. Niunia przyniosła wino, które mieliśmy wypić dopiero we wtorek podczas planowanej dyskoteki, ale że dzień bez picia, to dzień stracony, więc po krótkim certoleniu opróżniliśmy flaszkę wspólnie z Wojtkiem, który akurat się napatoczył. Wieczorem poszliśmy do Burego do pokoju. Przyszedł tez Wojtek, nieco już ciachnięty, bo od nas poszedł pić do dziwek. Potem pod okno przyszła Magierska i było trochę cyrku, jak Wojtek zaczął pieprzyć głupoty, Magierska kiwała litościwie głową, a my laliśmy ze śmiechu.

28 lipca 1986, poniedziałek        

Dzisiaj był wyjątkowo luźny dzień. Pobudka była dopiero o dziewiątej! Widocznie kierownictwo uznało, że jesteśmy niedospani po przeżyciach dwóch ostatnich dni, no bo najpierw popijawa, potem nudyści… Wrażeń co nie miara!

Po śniadaniu część pojechała na jakiś międzynarodowy camping, a reszta tradycyjnie do miasta. Obiad porażka, jakaś wątróbka zamiast normalnego mięsa. A na campingu było podobno ciulowo. Podobno, bo Redaktora tam nie było i opinie sformułował na podstawie relacji tych, co byli. Poza tym w tym dniu nie wydarzyło się nic ciekawego. Jak to mówią, dzień bez cudów.

29 lipca 1986 , wtorek

Dziś z samego rana pojechaliśmy na kąpielisko do nowej dzielnicy. Taka dzielnica ma osiem osiedli, które wzięte do kupy pomieściłyby cały Rzeszów. Sam dojazd trwał godzinę, a jechało się tramwajem i dwoma autobusami. Na miejscu nie było oczywiście za bardzo co robić. Można było popływać łódką przy lekkiej fali, pomoczyć się w zimnej wodzie albo poopalać na słońcu. Obiad był na statku wmurowanym w nabrzeże. Dali nam taki ni to grysik ni to co, mięso i po dwie cole. Wróciliśmy stamtąd po osiemnastej.

Wieczorem, po kolacji, była dyskoteka na sali konferencyjnej w zakładzie. Najpierw jednak pieprzył jakiś antyfaszysta i było cholernie duszno, bo zamknęli wszystkie okna ze względu na przejeżdżające często obok pociągi. Na szczęście szybko skończył. A potem była część właściwa czyli disco połączone z wielkim piciem. Pito dosłownie na umór. O 2200 piwa już zabrakło. Rekord pobił chyba Zuga, który wypił jedenaście piw. Trzeźwa była chyba tylko Julka, która pod koniec imprezy zaczęła odsyłać co niektórych do domu, tzn. do internatu. Poszli między innymi Zuga, Murjas i Frosch. Bardzo fajnie wyglądał Fofo, nieco dziabnięty, ale trzymający się nawet prosto. Na koniec Julka zrobiła oborę i zakończyła imprezę piętnaście minut przed czasem, jakby ten kwadrans miał jakieś znaczenie. W ogóle to ona chyba za cnotkę robi, bo przez całą imprezę nic nie robiła, tylko obczajała, co kto robi i jak się zachowuje.

30 lipca 1986, środa

Rano Julka opierdalała niektórych za wczorajsze, ale nikt się tym nie przejął, bo ani Magierska, ani Fojcik nie zabierali głosu, a jakby nie było, oni stoją wyżej w hierarchi władzy niż Julia.

Obiad był w normie. Po obiedzie Redaktor, Maślana i Misiek pojechali tramwajem linii”16” na drugi jej koniec czyli do Lößnig. Na planie było tam pełno ulic więc wydawać by się mogło, że jest tam pełno sklepów, a tu guzik. Lößnig to nowe osiedle, typowe blokowisko i jest tam tylko duży pawilon spożywczy, a drugi z duperelami. W tym drugim właśnie Redaktor kupił bez problemu słynny młynek do kawy za 55 marek. Jeszcze się go ekspedientka pytała, czy chce jeden czy więcej.

Wieczorem, gdzieś koło dwudziestej drugiej, poszliśmy do Burego do pokoju. Wcześniej zaprosili Katrin II, córkę tutejszego nauczyciela, która dopiero teraz dołączyła do ekipy dziewczyn. Miała chyba jakieś praktyki na zakładzie i też mieszkała w internacie. Trinknęliśmy nieco „Kryształu”, tutejszej czyściochy. Bury, jako znawca tematu orzekł, że to syf. Gdzieś koło dwudziestej trzeciej przyszedł Fojcik i zapowiedział, że za piętnaście minut ma nie być nikogo. Po kwadransie wrócił i zastał towarzystwo w tym samym składzie. Zapowiedział tylko, że ma być spokój i poszedł. Więcej już nie wrócił. Siedzieliśmy do pierwszej w nocy. Okazało się, że Katrin ładnie śpiewa, szczególnie „Yesterday” w oryginalnej wersji.

Warto jeszcze wspomnieć, że na kolację były szaszłyki.

31 lipca 1986, czwartek

Śniadanie znowu było ubogie. Sałatki, jak zwykle, dla wszystkich nie starczyło. Potem, kto miał ochotę, poszedł do miasta. Na obiad były prawdziwe ziemniaki. Potem parę ludzi poszło spać, między innymi Krzysiu i Stopa. Do kolacji nic specjalnego się nie działo. Za to kolacja była obfita: dwie sałatki i banany. Po posiłku część poszła do miasta, a reszta została i szalała. Szczególnie celowali w tym Misiek, Katrin i Betty. Robili sobie piloty, oblewali wodą i perfumami, wywalali ciuchy za okno.

Wieczorem przyszła Katrin II i przyniosła zagrychę w postaci ciastek i czegoś tam jeszcze. Znowu trochę trinknęliśmy. Katrin była tak zmęczona, że zasypiała na siedząco. Ale nic dziwnego, skoro poszła spać o pierwszej, a wstała o piątej. Położyła się na łóżku Krzysia, obok Stopy. Trzeba jeszcze dodać, że podczas tych wizyt Bury ostentacyjnie właził na łóżko, a podczas drugiej chciał nawet iść spać, ale żeśmy mu w tym skutecznie przeszkodzili. Potem Krzysiu odniósł Katrin II do jej pokoju, a po chwili wrócił tam na dłużej…

 

1 sierpnia 1986, piątek

Śniadanie znowu było cienkie. Potem było oficjalne pożegnanie, a później poszliśmy na ostatnie zakupy. Na obiad była jakaś syfiasta zupa i ten niby grysik. Potem nie działo się nic szczególnego. Gdzieś kolo piętnastej odprowadziliśmy Katrin II do pociągu, bo jechała do domu, do Halle. Po jej odjeździe Krzysiu, Stopa i Redaktor odczuli jakąś ulgę. Nie wiadomo czemu, ale mieliśmy jej serdecznie dosyć, choć w gruncie rzeczy była fajną dziewczyną.

Na kolacji zabrakło naszego kierownictwa, które zostało zaproszone na pożegnalną bibkę do jednego Niemca, Karla. A po kolacji zaczęło się szaleństwo! Wiadomo, zielona noc! Kto chciał, szalał, kto nie miał ochoty, bo chciał się wyspać przed podróżą, zamykał się w pokoju. Redaktor ze Stopą tak właśnie zrobili. Zamknęli nawet okno, ale tylko jedno. Drugim w nocy wpieprzył się Murjas, mimo iż było to pierwsze piętro. Narobił jednak hałasu i Redaktor go przepłoszył. Po chwili to samo zrobił Wiśnia. I znów Redaktor czuwał. Wypieprzył Wiśnię za drzwi, zamknął drugie okno i już do rana był spokój.

2 sierpnia 1986, sobota/3 sierpnia 1986, niedziela

Dziś już ostatni dzień. Ostatnie śniadanie wszystkim smakowało. Po obiedzie, który również wszystkim smakował, dziwki płakały, a już szczególnie Peggy za Łukaszem. Po południu Rafał przeszło godzinę odprowadzał Gabi i Hilke i wrócił dopiero tuż przed odjazdem.

Na dworzec wyjechaliśmy obładowani godzinę wcześniej. Ledwo zmieściliśmy się do Ikarusa. Na dworcu Maślak zgubił się i Fofo zaczął już się denerwować, no bo za pięć minut odjazd, a jego nie ma. Ale znaleźli sierotę i pojechaliśmy. Pociąg był wybitnie dziadowski, bez przedziałów. Toboły ledwo wlazły na półki. Granicę przekroczyliśmy, nawet nie wiedzieliśmy kiedy. W wagonie wszyscy spali ( Misiek rozłożył gazety w przejściu i spał na podłodze) albo pili, no bo jak tu nie pić przy takiej okazji?

  W Rzeszowie byliśmy o 1615.

 

 

Rzeszów, 23.08.1986-27.09.1986

 

 

      

     

 

 

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
jelcz392 · dnia 29.10.2019 15:19 · Czytań: 944 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 3
Komentarze
Kazjuno dnia 30.10.2019 11:58
Skoro Ty nie rewanżujesz się komentarzem pod moim tekstem, odpuszczam komentowanie Twojego.
Pozdrawiam,
jelcz392 dnia 30.10.2019 15:59
Żeby napisać komentarz, najpierw trzeba przeczytać tekst. A nie zawsze mam na to czas, bo pracuje do pózna. Nie ma się co gorączkować. Zacząłem czytać Grę i planuję skomentować całość, żeby się nie rozdrabniać po każdym rozdziale, bo nie jestem korektorem i ortografii czy stylu poprawiać nie będę.
Kazjuno dnia 31.10.2019 20:22
OK. Dzięki za wyjaśnienie. Przepraszam. Sam też jestem na bakier z czasem, więc rozumiem.
Wielokrotnie komentuję Kolegów i Koleżanki, a w zamian ni be, ni me. To czasem delikatnie wkurwia.

Przeczytałem o wycieczce do Leipcigu i zacząłem czytać serial Gdynia.
Masz poczucie humoru i zajmująco mi się Ciebie czyta. Parę razy parsknąłem śmiechem.
Potrafisz w tempo wchodzić z wulgaryzmami, co pewnie niektórym nie w smak, ale ja do nich nie należę.
Stworzyłeś kolejne prawdziwe świadectwo minionej epoki, która już nigdy nie wróci, choć w pamięci Twojej i koleżków z pracy, jak i hostess z Dedeerowa, pewnie dopóki żyją, pozostanie.
Nawet gościnni byli dla Was Dedeerowcy, a szczególnie Dedeerówy
W Leipcigu byłem dawno temu i największe wrażenie wywarł na mnie ten ogromny, kiedyś największy w Europie dworzec.
Dzięki za lekturkę,
Pozdrawiam, Kaz
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
Gabriel G.
14/04/2024 12:34
Bardzo fajny odcinek jak również cała historia. Klimacik… »
valeria
13/04/2024 23:16
Hej miki, zawsze się cieszę, gdy oceniasz :) z tobą to jest… »
mike17
13/04/2024 19:20
Skóra lgnie do skóry i tworzą się namiętności góry :)»
Jacek Londyn
12/04/2024 21:16
Dobry wieczór. Dawno Cię nie było. Poszperałem w tym, co… »
Jacek Londyn
12/04/2024 13:25
Dzień dobry, Apolonio. Podzielam opinię Darcona –… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty