Gra część trzynasta - Kazjuno
Proza » Historie z dreszczykiem » Gra część trzynasta
A A A
Od autora: W poprzednim rozdziale było o pierwszej powieści tworzonej przez narratora. Rozgoryczony wprowadzeniem stanu wojennego (grudzień 1981) pisał paszkwil na komunę. Autor/narrator, pracując nad książką wypełnioną oczerniającymi komunistów treściami, zdaje sobie sprawę, że nikt nie wyda powieści w PRL-u. Obawia się kontaktów z nielegalnymi wydawnictwami. Wreszcie wpada na pomysł: "zawiozę manuskrypt do francuskiej ambasady. będę prosił o opublikowanie powieści w Paryskiej Kulturze".
Poniżej zawarłem część opowieści, opartej na własnych przeżyciach, o początku prób zdobywania międzynarodowej sławy.
Mam nadzieję, że zaciekawię Koleżanki i Kolegów po piórze oraz szanownych Czytelników. Pozdrawiam, Kaz.

Rozdział 24 W poszukiwaniu dewizowego honorarium

Nocny pociąg pośpieszny Jelenia Góra – Warszawa Wschodnia, monotonnym stukotem na złączach szyn, zaczął mnie utulać do snu dopiero nad ranem. Podczas ośmiogodzinnej podróży nie mogłem zasnąć. Nękały mnie wyrzuty sumienia w stosunku do swoich bliskich. Rozważałem, jakie konsekwencję mogą spaść na moją rodzinę, w wypadku opublikowania powieści w Paryskiej Kulturze. Sam, mógłbym być osadzony w więzieniu. Niestety komunistyczne władze nie zadowoliłyby się nękaniem wyłącznie mojej osoby. Przecież podobnie jak gestapo stosowały odpowiedzialność zbiorową. Ojciec, który prosił, żebyśmy nie dzielili się z nikim opowieścią o zamordowaniu przez ubeków ciotki należącej do AK, mógłby stracić pracę. Był jednym z niewielu w Wałbrzychu dyrektorów przemysłowego zakładu, nienależącym do partii. Może i Matkę odprawiono by z posady dyrektora sanatorium dziecięcego? Kłopoty, po powrocie z USA miałby Radek. Też syn – rozwijający się jako tenisista – mógłby zostać usunięty z klubu.

Idąc w stronę francuskiej ambasady ulicą Piękną, byłem podniecony kawą wypitą w bistro naprzeciw Grand Hotelu na Kruczej. „Co ma być, to będzie”? – Zdecydowałem. Nocne niepokoje o losy najbliższych, zepchnęły mrzonki o domniemanym sukcesie. „Gdyby opublikowano mnie w Paryżu, pewnie brat i rodzice byliby ze mnie dumni”. Egoistyczna chęć odniesienia międzynarodowego sukcesu niosła mnie jak na skrzydłach. Stłamsiła we mnie strach przed konsekwencjami.

Zbliżałem się do najprzyjemniej wspominanych okolic Warszawy. Niedaleko był park Agrykoli, a tam zlikwidowany przez budowę Trasy Łazienkowskiej klub tenisowy. Na tych kortach ponad dekadę wcześniej uczyłem tenisowych uderzeń. Szkoliłem reżysera Zanussiego, znanych aktorów i bardzo sympatyczną pisarkę Basię Wachowicz. Moja ekskluzywna klientela musiała imponować ładnej blondynce, przechadzającej się z dużym psem alejką koło kortów. Zaciekawiona zerkała na postaci znane z filmów i telewizji. Dziewczynę poznałam za pośrednictwem sympatycznej wilczurki. Rzuciłem tenisową piłkę, a suka zerwała się za nią w pogoń, wróciła i wypuściła zdobycz pod moje nogi. Powtarzałem zabawę, wywołując głośny chichot rozbawionej blondynki. Niedługo potem chodziłem z nią, trzymając się za ręce. Zbliżając się teraz do ulicy Myśliwieckiej, podobnie jak wtedy grzało słońce i czułem zapach skoszonych traw powoli kończącego się lata. Blondynka nie pożałowała mi wdzięków. Przeżyłem romans, który pomógł się otrząsnąć z miłosnego zawodu. (Parę miesięcy przedtem wałbrzyska piękność Ewusia zostawiła mnie dla zwolnionego po sześciu latach z więzienia Jarka Menowskiego).

Przyjemne wspomnienie zastąpiło inne, kiedy z daleka ujrzałem kawiarnię Sejmową. Tam spotkałem gasnącą gwiazdę wałbrzyskiego boksu Edka Załomskiego. W plecach poczułem nieprzyjemny dreszcz. Epilogiem pogaduszek z bokserem przy piwie stała się bójka w knajpie Crystal na Marszałkowskiej. Nie wiele brakowało, a wylądowałbym na parę latek w więzieniu. Wspomnienie o bijatyce, aresztowaniu, nocy za kratami i łaskawym wyroku, przywróciło mnie do rzeczywistości. Przecież szedłem do ambasady francuskiej z zamiarem wkroczenie na ścieżkę jawnej wrogości wobec władz PRL-u. Zawartym w napisanej książce przesłaniem chciałem się przyczyniać do uświadamiania, głównie młodym czytelnikom, jakim złem był komunizm. Ogarnął mnie lęk.

„Co, gdyby zaaresztowali mnie esbecy? Jaki dostałbym wyrok”? Przez moment przemknęło mi przez głowę, że tak jak teraz, mógł się czuć akowiec niosący w czasie okupacji teczkę z granatami. On był narażony na rewizję przez patrolujących ulice, uzbrojonych po zęby esesmanów. A ja? Co zrobiliby tajniacy po zatrzymaniu mnie i osobistej rewizji”? W przewieszonej przez plecy torbie Adidas miałem sto-kilkadziesiąt stron kopii tekstu wystukanego przez kalkę na starej maszynie Olimpia. Niosłem paszkwil na komunę. „Ale czy tajniak miałby ochotę to czytać? Pewnie wyrzuciłby moją literaturę do kosza”. – Uspakajałem się w duchu. Jednak na widok wyłaniających się zza brzóz, klonów i platanów, modernistycznych kształtów ambasady francuskiej, zacząłem się nerwowo rozglądać. Koło bramy, przy żelaznym płocie otaczającym enklawę kapitalistycznej Francji, kręcił się mężczyzna w szarej kurtce. Kątem oka zauważyłem, że mi się przygląda. Miał krępą sylwetkę, przez moment pomyślałem, że go znam. „Esbecki tajniak”? – Ponownie na moment obleciał mnie strach, przypominając o lękach z nocnej podróży. Biło mi mocno serce.

Jednak już przechodząc przez podwórze ambasady, bardziej od tajniaka, obawiałem się spotkania z attache kulturalnym. „Czy moja znajomość francuskiego wystarczy, żeby jasno przedstawić prośbę, o kontakt z Paryską Kulturą? Dawno nie rozmawiałem w tym języku”.

Portier skierował mnie na pierwsze piętro. Wszedłem do sekretariatu.

– Que desirez-vous, monsieur?1 – Zapytała badawczo patrząca na mnie kobieta. Niepewnie wystękałem, że jestem polskim pisarzem i chciałbym się widzieć z attache kulturalnym. Sekretarka zaprowadziła mnie do pokoju, w którym za ogromnym biurkiem siedziała kobieta wyglądająca na osobę niezrównoważoną psychicznie. Miała fryzurę a la potargane czupiradło. Stałem zaskoczony, a urzędniczka wyglądająca na pacjentkę wariatkowa poderwała się na nogi. Trudno mi znaleźć porównanie dla ekscentrycznego ubioru attache od spraw kultury. Wierzch górnej części jej kostiumu przypominał mundur Napoleona, brakowało tylko szarfy i orderów. Spódnicę miała w kwiaty i w chwili, gdy wyszła zza zabałaganionego biurka, zobaczyłem na jej nogach sznurowane do połowy łydki czarne buciory na grubej podeszwie. Podała mi dłoń i szacowała moją powierzchowność z taką podejrzliwością, jakbym był stuprocentowym uosobieniem komunistycznego szpiega.

– Bonjour, mademoiselle – wyrzuciłem z siebie i ugryzłem się w język.

A priori określiłem ją panną, starą panną, mając pewność, że nikt nie ożeniłby się z tak szurnięta babą. „Błąd! Kto wie, czy nie jest matką pięciorga dzieci”? Zakłopotany przedstawiłem się jako ecrivain polonais2, podałem rzecz jasna swoje nazwisko. Pragnąc wyjaśnić, po co przyszedłem, poczułem, jakby mój język zesztywniał jak jęzory jej buciorów, mogących się nadać do zdobywania Mont Everestu. Coś tam jednak wykrztusiłem. Zaczęła mówić z tak zawrotną szybkością, że stałem jak słup soli. Nic nie zrozumiałem. Spojrzałem błagalnie na sekretarkę. Ta pojęła, w czym rzecz. Zaczęła tłumaczyć jej francuski na ten sam język, lecz w tempie tak wolnym, jak kochająca matka może wyjaśniać dwuletniemu brzdącowi, żeby nie sikał poza obręb nocnika. Czupiradło wróciło za biurko i z szuflady wyjęło listę znanych polskich pisarzy desydentów. Patrzyła na mnie z uśmieszkiem tryumfu, jakby chciała powiedzieć: „mam cię, ty komunistyczny szpiclu”. Ja jednak odetchnąłem. Już wiedziałem, że któryś z kilkunastu polskich pisarzy z podanej mi listy powinien mnie zarekomendować jako literata, który ma na pieńku z władzami peerelu. Biegłem wzrokiem po nazwiskach, o paru coś słyszałem, ale nie czytałem żadnej ich książki. Wreszcie poczułem ulgę, był wśród nich Marek Nowakowski – pisarz, którego opowiadania mnie fascynowały. Wyłonił się problem, jak do niego dotrzeć?

Kiedy wychodziłem za bramę francuskiej ambasady, przypomniałem sobie o groźnie wyglądającym mężczyźnie w szarej kurtce. Rozglądnąłem się. Już go nie było. Trochę dalej, przed wejściem do kawiarni sejmowej, także stał jakiś fagas. Ten był w marynarce. Trzymaną gazetę wsadził do teczki. Poczułem niepokój. „Czyżby mnie śledzili”?

* * *

Obecnie w dobie internetu, znalezienie adresu i telefonu znanego pisarza byłoby łatwiejsze. Wpisując w wyszukiwarkę nazwiska autora, ukazałyby się tytuły książek i nazwy wydawnictw. Później wystarczyłaby odrobina hochsztaplerskiego talentu. (Tego mi nie brakowało). Przedstawiając się jako dziennikarz chcący zrobić z Nowakowskim wywiad lub jako redaktor z telewizji, mógłbym wycyganić poszukiwane namiary.

Przez dwa dni bezskutecznie krążyłem po Warszawie, chcąc się dowiedzieć, gdzie mieszka autor „Benka kwiaciarza” i „Tego starego złodzieja”. Zapomniałem o niepokojach, jakobym stanowił obiekt obserwacji esbeckich agentów, Straciłem czas na wypytywanie o Nowakowskiego w redakcji wytwórni filmowej na Chełmskiej.

Ktoś podpowiedział, żeby pytać w Klubie Dziennikarza na Nowym Świecie.

„Przecież dziennikarze piszą też recenzje książek – pomyślałem – może znajdę kogoś, kto zetknął się z poszukiwanym autorem? Albo będę miał łut szczęścia i trafię na recenzenta, który pisał o Nowakowskim. Przecież on zdobył rozgłos, zanim naraził się peerelowskim władzom”.

Wchodząc do parterowego pomieszczenia Klubu Dziennikarza, byłem podekscytowany. Przyciemnione wnętrze przypominało podupadłą, dużą restaurację pierwszej kategorii. Czuć było wyziewy kuchenne, pomieszane z papierosowym dymem, kwaśnawym odorem piwa i nieokreślonych alkoholi. Niewiele stolików było zajętych. Niektórzy bywalcy byli zamroczeni wódką, inni, pochyleni ku sobie, przyciszonymi głosami toczyli jakby tajne rozmowy. W jednym z zakamarków knajpy, stojące otyłe pijaczysko grzmiało, recytując Redutę Ordona.

„Nam strzelać nie kazano! – Wstąpiłem na działo! I spojrzałem na pole; dwieście armat grzmiało...”.

– Zamknij ryj, ty jebany patrioto! – ryknął na niego brodacz o złodziejskich oczach, któremu najwyraźniej pijak przeszkadzał omawianie czegoś przy piwie.

Poczułem się źle. Nie znałem środowiska dziennikarskiego. Na chwilę zapomniałem, że szczególnie teraz, po wprowadzeniu stanu wojennego, musiało być przetkane esbecką agenturą. Kiedyś na studia dziennikarskie można się było dostać po ukończeniu humanistycznego kierunku studiów. Więc absolwenci musieli być rodzajem intelektualnej elity. Miałem cichą nadzieję na spotkanie kogoś takiego jak piękna dziennikarka z dwutygodnika Twórczość, która przed laty, po obejrzeniu retrospektywy filmów studenckich w Stodole, uznała mój film za najlepszy. Tymczasem dookoła widziałem same odpychające zapijaczone facjaty. Chciałem już wyjść, kiedy przy jednym ze stolików zobaczyłem dwóch nieźle ubranych facetów o sympatycznych twarzach. Na ich stoliku stała niedopita karafka wódki, sok pomarańczowy i kieliszki.

– Przepraszam – zagadnąłem. – Moglibyście panowie mi pomóc?

– Ale o co chodzi? – zapytał jeden z zagadniętych.

– Jesteście dziennikarzami, szukam…

Nie dokończyłem, bo przerwał mi jeden z mężczyzn.

– My? Niech pan nas nie obraża. Z tą padliną nie mamy nic wspólnego. Jesteśmy elektrykami. Naprawialiśmy w kuchni chłodniczy agregat.

Miałem ochotę puknąć się w czoło. „Przecież to jasne! Kim jak nie „padliną” musieli być pismacy kadzący komunie”?

* * *

Nie rezygnowałem z poszukiwań lubianego pisarza. Byłem przekonany, że Marek Nowakowski nie odmówi pomocy w nawiązaniu kontaktu z Paryską Kulturą. Udałem się do kiedyś codziennie odwiedzanej Stodoły. Ciekawe co tam słychać? Nie czułem się już przegrany, przecież podniosłem się po życiowej porażce, którą była nieudana batalia o zostanie filmowcem. Realizowałem się jako literat. Kto wie? Może na kanwie mojej powieści, powstanie kiedyś film? Chciałem spotkać szefa Studenckiego Centrum Filmowego Jurka Karpińskiego. Ciekawe, co by powiedział na pomysł filmu na podstawie moich tekstów? Jednak teraz nie zamierzałem zawracać mu tym głowy, Liczyłem na jego rozległe kontakty w środowiskach twórczych. A nuż, mógłby coś podpowiedzieć? Myślałem też, że trafi się ktoś pomocny z dawnych kolegów filmowców?...

Niestety, SCF już nie istniał. Ani Jurka, ani nikogo ze znajomych realizatorów z filmowego centrum w Stodole dawno nikt nie widział. Wszedłem na półpiętro, gdzie jak dawniej mieścił się bufet i rozstawione kawiarniane stoliki. Z pewnym rozrzewnieniem przypomniałem sobie moją aktoreczkę Monikę. Właśnie tutaj zapraszała mnie na wino i zaczynaliśmy wspólne balangi w czasie dyskotekowych wieczorów. Powrócił do mnie optymistyczny nastrój. Wprawdzie Monika zrobiła na zachodzie karierę modelki, ale przecież mam dorobek twórczy, jeśli dopisze szczęście, może też zostanę doceniony w zachodniej Europie?

Nagle ujrzałem wchodzącego na półpiętro faceta, który wydał mi się znajomy. Zmroził mnie lęk. Mężczyzna rozglądał się na boki, jakby kogoś szukał. Chyba mnie dostrzegł, lecz spojrzał obojętnie. Oddalił się do sekretariatu. Obok miał kiedyś gabinet Jurek Karpiński. „Śledzi mnie”!? Mocną sylwetką przypominał mężczyznę w szarej kurtce, tego spod francuskiej ambasady. Teraz miał na sobie sweter, a jego groźna facjata, na której dostrzegłem blizny, przypominała kogoś znajomego sprzed lat. „Czyżby to był kolega podpułkownika SB Piwnika, którego dawno temu pomyliłem ze słynnym bokserem Walaskiem”? Trochę się uspokoiłem. Widocznie esbecki agent kręcił się tu służbowo, a pod francuską ambasadą stał ktoś podobny.

Kiedy kupowałem w bufecie kawę z ekspresu z ciastkiem, trzęsły mi się jeszcze dłonie. Niosąc zamówienie, zobaczyłem słynnego wokalistę. W towarzystwie dwóch młodych mężczyzn – pewnie studentów – siedział Andrzej Rosiewicz – Piosenkarz cieszący się dużą popularnością. W telewizji i radio puszczano jego szlagiery: „Najwięcej witaminy”, „Czy czuje pani cha-chę”, „Chłopcy radarowcy” lub „Żaba story”.

Zaciekawiony, udając obojętność, podszedłem z kawą i napoleonką. Zająłem miejsce przy sąsiednim stoliku. Towarzyszący wokaliście faceci okazali się oświetlaczami. Gwiazdor estrady, szczegółowo im objaśniał, jak mają prowadzić światła reflektorów, by należycie eksponować jego koncert. Podekscytowany bliskością słynnej postaci przestałem myśleć o spotkanym tajniaku. Podziwiałem Rosiewicza. Rzeczowymi sugestiami zdradzał wiedzę godną filmowego operatora, fachowca umiejącego grą świateł budować dramaturgię estradowego występu.

Zakłopotany, nie chcąc uchodzić za podsłuchującego szpicla, wyjąłem maszynopis powieści oraz długopis. Pomysł, żeby zaczepić znanego piosenkarza, przyszedł do głowy znienacka. Chyba telepatycznie wyczułem, w tym skromnym i sympatycznie traktujący zwykłych techników człowieku, poczciwą duszę. Kiedy zobaczyłem, że skończył rozmowę z oświetlaczami i podaje im na pożegnanie rękę, poderwałem się z krzesła.

– Przepraszam pana – zagadałem do piosenkarza. – Może pan mógłby mi pomóc?

Stałem, przed nim niepewnie z maszynopisem i długopisem w drugiej ręce.

– Proszę powiedzieć, w czym rzecz? – Ośmielił mnie piosenkarz.

– Widzi pan – zacząłem wymyślać kłamliwą opowieść – mój przyjaciel mieszkający w Paryżu, prosił mnie, żebym przekazał pisarzowi Markowi Nowakowskiemu ten maszynopis.

Machnąłem grubym plikiem kartek swojej powieści. – Nie mam pojęcia, gdzie pisarz mieszka. Nie wiem jak go znaleźć?

– ZNAM PANA MARKA NOWAKOWSKIEGO. – MOGĘ PANU POMÓC.

– N a p r a w d ę? – wycedziłem, z trudem się opanowując, żeby nie krzyknąć z radości.

– Niech pan usiądzie, nie dopił pan kawy – powiedział Rosiewicz, pokazując krzesło przy moim stoliku i odsunął jedno dla siebie.

Sięgnął do kieszeni dżinsowej bluzy.

– Może mam jego telefon? – Przewracał chwilę kartki zapisanych telefonów i adresów. – Pewnie jest w starszym notesie.

– Może pan wie, gdzie pan Nowakowski mieszka?

Rosiewicz zapytał, czy wiem, gdzie jest kawiarnia Literatka. Nie wiedziałem. Wytłumaczył, że na Krakowskim Przedmieściu koło Placu Zamkowego. Dodał, że przed kilku laty znalazł się w towarzystwie, które po zakrapianym wieczorze, przeniosło się do mieszkania pisarza. Na ostatniej stronie maszynopisu narysował plan sytuacyjny. Naszkicował przybliżony układ mieszkalnych bloków, mieszczących się w kwadracie między Placem Zamkowym, Krakowskim Przedmieściem, ulicami Trębacką i Moliera. Zaznaczył prawdopodobne wejście do budynku...

1Czego pan sobie życzy?

2Polski pisarz.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Kazjuno · dnia 18.11.2019 09:09 · Czytań: 1162 · Średnia ocena: 4,67 · Komentarzy: 19
Komentarze
Kazjuno dnia 20.11.2019 12:28
Nie chceta mnie komentować? To Wam powiem...
Już nic nie powiem.
Szkopuł w tym, że rzeczywiście byłem w ambasadzie francuskiej, mówiłem też po francusku, zaliczyłem blond girl i miałem do czynienia z ówczesnymi tuzami kultury (choć niektórzy podpisali na esbecji lojalki - jak się dowiedziałem. /Na pewno nie Basia Wachowicz/) i bardzo mało tu zmyślam. A, że międzynarodowa kariera się nie ziściła to już inna brocha. Możeta pozacierać z uciechy łapska.

Serdecznie Was pozdrawiam.
marzenna dnia 20.11.2019 12:41
Kaziu spokojnie, zapewne twoje doznania i emocje są bardzo ważne.
pozdrawiam i całuję serdecznie w czółko
czytałam i na osobności powiem Ci co myślę
https://youtu.be/hwZNL7QVJjE dla Ciebie Kaziu
Marek Adam Grabowski dnia 20.11.2019 13:22 Ocena: Bardzo dobre
No, cóż dylemat czy działać w opozycji storo to zagraża rodzinie, to typowe rozterki mieszkańców takich państw jak PRL.

Wiesz nawet nie znałem tej piosenki Rosiewicza "Żaba story"; aż musiałem zrobić przerwę w czytaniu, żeby ją przesłuchać. Dzięki za informację.

Co do meritum; ta część jest ciekawa i dobrze napisana; tylko nie wiem po co ten emocjonalny i polityczny komentarz.

Pozdrawiam!
marzenna dnia 20.11.2019 14:16
Marek cały PRL był taki typowy. Niewiele pamiętam. Byłam taka podstawówka. Ojciec strajkował, a w kieszeni miał legitymację partyjną, bo musiał, bo rodzina, żona, dzieci.
Byłam dumna, nawet nie rozumiejąc za dużo.
pozdrawiam
Kazjuno dnia 20.11.2019 15:04
MARZENNO
Porównanie do samogwałtu? Chmmm, trochę nietaktowne.
Nie piszę dla samozadowolenia... Z trudem, bo z trudem, ale pisaniem, chciałbym dać odbiorcom krztynę rozrywki.
Pozdrawiam i dziękuję za dodatkowe wyjaśnienia i dedykację.

MARKU ADAMIE GRABOWSKI
Bardzo dziękuję za przeczytanie i komentarz,
Też wdzięczny jestem za miłe słowa. Co do komentarza, to rzeczywiście przegiąłem.
I'm sorry.
Nie byłem oficjalnie w żadnej opozycji. Cinkciarzy i podejrzanych typów mojego pokroju nie rejestrowano w Solidarności. Ale jakoś duchem czułem się po stronie tych, co chcieli dokonać zmian. Więc ruszyłem z przytupem z niezbyt jeszcze udaną powieścią, by zaznaczyć swój ślad. I chyba nie tylko. Jak wynika z tekstu, pokrywającego się z moim ówczesnym stanem ducha, chciałem zmazać z siebie odium lumpa i nieroba.
Pozdrawiam serdecznie, Kaz
marzenna dnia 20.11.2019 15:55
Kaziu przepraszam, ale czasem mnie poniesie, coś jest we mnie nieobliczalnego. Właściwie to, nie do Ciebie, mam pretensje. Tylko jak czytam komentarz i pisze "chuj ci do kwadratu", to taka akcja reakcja. Sam widzisz, jaką słowa mają MOC. Przepraszam i czekam na kwiatki, bo przeklinasz jak szewc i mnie to denerwuje.
pozdro
Kazjuno dnia 20.11.2019 18:18
Przepraszałem MARKA ADAMA GRABOWSKIEGO, przepraszam i CIEBIE. Z kwiatkami będzie techniczny kłopot, ale w ramach TWOJEGO APELU zdecydowałem się na pokutę inną, przepraszając też INNYCH czytających stek brzydkich słów.
W ramach pokuty - fragment epitetów załatwiłem metodą: zaznacz, kliknij na backspace.
al-szamanka dnia 24.11.2019 12:32 Ocena: Świetne!
No tak, droga pisarza do sławy najczęściej nie jest usłana różami, chociaż i te potrafią porządnie pokłuć.
W Twoim uporczywym poszukiwaniu pomocy kogoś uznanego i z powiązaniami wyczułam wyjątkową desperację. Wiadomo, to była PRL, gdzie bez lojalki, przynależności do partii, kumoterstwa i kuzynostwa z odpowiednimi osobami nie dało się nic. Wcześniej czy później traciło się złudzenia.
Ty miałeś ten plus, że jako tako znałeś to środowisko.
Dziewczyna z prowincji, taka jak ja, nie wiedziałaby jak w ogóle się w tym świecie poruszać.
No i chyba miałeś farta, spotykając Rosiewicza.
Pamietam, jeszcze w czasach studenckich byłam na jego występie we Wrocławiu.
Był doskonały.
Miał szacunek dla widowni i dawał z siebie wszystko - prawdziwy artysta.
Mam nadzieję, że nigdy nie podpisał lojalki.
W jego przypadku byłabym wyjątkowo zawiedziona!
Co do wizyty w ambasadzie francuskiej.
Byłam w dwóch - w jednej na terenie Austrii i jednej w Szwajcarii - i już wtedy sobie powiedziałam, że nigdy więcej. Francuzi to szowinistyczny narodek, a ich urzędnicy mocno tę postawę celebrują, myśląc zapewne, że nadal są Grande Nation.
I nie dziwię się, że po takiej wizycie trzęsły Ci się nogi :D

Znowu uraczyłeś czytelników opowieścią z mrocznych czasów.
Czytając, doznałam wielokrotnego déjà-vu.

pozdrawiam ciepło :)
Kazjuno dnia 24.11.2019 13:20
Wreszcie Al-Szmanka, Moja ulubiona komentatorka!
Rosiewicz nie podpisał lojalki. Wiem na pewno! Obecnie wypowiada się broniąc patriotyzmu i przeciwstawiając lewackim "wartościom", także często "elitarnemu środowisku".
Przyznaję - artystą był i jest znakomitym.
Przed dziesięciu laty, od opisanych powyżej wydarzeń, mówiłem biegle po francusku. Ten język był pierwszym moim zachodnim językiem, którego się nauczyłem. Ucząc się intensywnie (brałem też korepetycje u przedwojennej hrabiny), wykorzystywałem opędzającą się ode mnie Matkę, która biegle znała francuski. Ale, jak napisałem, z "czupiradłem" miałem problem. Po dziesięcioletniej przerwie od konwersacji
Cytat:
Pra­gnąc wy­ja­śnić, po co przy­sze­dłem, po­czu­łem, jakby mój język ze­sztyw­niał jak ję­zo­ry jej bu­cio­rów, mo­gą­cych się nadać do zdo­by­wa­nia Mont Eve­re­stu.

Jednak generalnie lubiłem Francuzów. Byli dobrymi kontrahentami w trakcie walutowych transakcji. Wymieniali chętnie spore pliki franków na złotówki. Jakoś mi ufali.
Prawdą jest, co piszesz o ich mocarstwowej megalomanii. Aż się nie chce wierzyć, że mimo dwustu lat od czasu panowania Napoleona nad Europą jeszcze roi im się w głowach pycha. Lecz rzeczywiście, do końca pierwszej wojny światowej ich język, był (jak dzisiaj angielski) obowiązującym językiem światowej dyplomacji. Jeszcze przed Napoleonem posługiwała się francuskim arystokracja. Do 2 wojny światowej był językiem aspirujących do lepszych sfer Polaków.
Przyznaję, że też uczyłem się ze snobizmu, ale nie tylko. Ze względu na Matkę miałem ten język w bliskim zasięgu.

Kariery pisarskiej, Al Szamanko nie zrobiłem po dziś dzień. Dlaczego? Już w bardzo bliskim epilogu opowieści, poświęcę temu parę słów.
Zresztą, droga Aldonko (tak zwraca się do Ciebie Mike17 - więc to pewnie Twoje imię), podjąłem w Forum PP polemikę na temat możliwości robienia literackich karier.
http://www.portal-pisarski.pl/forum/temat/3651/jak-wydac-pierwsza-ksiazke-i-czy-to-sie-oplaca/post:210502#210502.

Jak zwykle jestem Ci bardzo wdzięczny za czytanie i komentarz.

Pozdrawiam serdecznie i gorąco, Kaz
marzenna dnia 24.11.2019 15:19
Kaziu to czekam na epilog. Marzenia o karierze, wielka sprawa. Ale daleka, czasem nieosiągalna. Znów warto wrócić, do małych historii, małych radości i zwycięstw. One też potrafią cieszyć, może nie cały świat :) ale czy to ważne :) czy to się opłaca?
a jakże, opłaca jak najbardziej.

pozdrawiam serdecznie
Kazjuno dnia 24.11.2019 15:33
Dzięki Marzenno za kolejny wpis.

Zadajesz trudne pytania. Nie łatwo o odpowiedź.
Pozdrawiam też serdecznie.
Usunięty dnia 29.11.2019 22:15
Technicznie dobrze napisane, jak to u Ciebie.
Co do fabuły to 4 liter nie urywa, ale czytać się chce, a to zasługa stylu.
Całość przypomina mi jeden z filmów - coś o grze w karty, nie pamiętam tytułu.


Cytat:
Niedługo potem chodziłem z nią, trzymając się za ręce.

Sorry, ale to brzmi jak z tekstu dla młodszych nastolatków.

Cytat:
Spódnicę miała w kwiaty i w chwili, gdy wyszła zza zabałaganionego biurka, zobaczyłem na jej nogach sznurowane do połowy łydki czarne buciory na grubej podeszwie.

W co miała spódnicę? W kwiaty i w chwili? Wybacz, ale po kwiaty powinno być następne zdania. To zupełnie odmienne informacje.

Cytat:
Kiedy wychodziłem za bramę francuskiej ambasady, przypomniałem sobie o groźnie wyglądającym mężczyźnie w szarej kurtce.

Już pisałeś, że ten mężczyzna był groźny. A teraz, gdy go już nie było, wystarczy napisać: ...sobie o mężczyźnie w szarej kurtce.

Cytat:
Wpisując w wyszukiwarkę nazwiska autora, ukazałyby się tytuły książek i nazwy wydawnictw.

Albo nazwiskO autora, albo nazwiska autorÓW.

Pozdrawiam.
Kazjuno dnia 30.11.2019 09:04
Dzięki serdeczne Antosiu Grycuk za przeczytanie i komentarz. Masz ten redaktorski talent, Chylę nisko czoło. Od Ciebie można się niemało nauczyć. Wszystkie Twoje uwagi są dla mnie bezcenne, Dzięki tak celnie znalezionym błędom, mogę wiele poprawić w swoim pisaniu.

Jasne, że wolałbym gdyby tekst urwał Ci cztery litery. Uwierz mi, staram się jak potrafię, nie zawsze ma się wenę, pewnie przydałoby się więcej talentu.

Pozdrawiam serdecznie, życząc dobrego weekendowego relaksu, Kaz
Madawydar dnia 18.12.2019 10:15 Ocena: Świetne!
Droga do sławy usłana kocimi łbami i porośnięta cierniem, kręta i wyboista. Czas ponury, ale wspomnienia z czasem są nawet fajne. Tak wiele rzeczy można było dokonać w oparciu o skromne możliwości techniczne i finansowe.

Czytam z zaciekawieniem. To dobra lektura. Czasu mi tylko brak. Teraz jestem w trakcie tworzenia opowiadania do "Utopi"

Pozdrawiam.

Madawydar
Kazjuno dnia 18.12.2019 11:47
Bardzo dziękuję Madawydarze, Kapitanie Żeglugi Wielkiej.
To dla mnie zaszczyt, że czytasz moją powieść. Sam przez proces tworzenia i kończenia Gry, relatywnie mało czytam.
Mimo to, nie opuszczam żadnej z Twoich fascynujących publikacji.
Życzę Twojej "Utopii" sukcesu.
Doskonale rozumiem Twoje ograniczenia czasowe. Jednak zachęcam, abyś przynajmniej "do poduszki", czasem zerkał na kolejne rozdziały.
Jestem jak zwykle wdzięczny za zwięzły i przychylny komentarz.
Pozdrawiam serdecznie, Kaz
Ahoj! Kapitanie.
Miladora dnia 10.05.2020 01:39
I od razu, z rozpędu, następna część, Kaz. :)

Cytat:
„Co ma być, to bę­dzie”? – Zde­cy­do­wa­łem.

- Co ma być, to bę­dzie – zde­cy­do­wa­łem.
Przejrzyj dialogi, bo niektóre mają zły zapis.

Cytat:
„Gdyby opu­bli­ko­wa­no mnie w Pa­ry­żu, pew­nie brat i ro­dzi­ce by­li­by ze mnie dumni”.

Wyrzuć raz na zawsze cudzysłowy z tekstu. Chyba że naprawdę należy je dać.
Ale myśli ich nie wymagają, dlatego wszystkie zaznacz kursywą.
Gdyby opu­bli­ko­wa­no mnie w Pa­ry­żu, pew­nie brat i ro­dzi­ce by­li­by ze mnie dumni.

Cytat:
Szko­li­łem re­ży­se­ra Za­nus­sie­go, zna­nych ak­to­rów i bar­dzo sym­pa­tycz­ną pi­sar­kę Basię Wa­cho­wicz.

Powtarzasz to po raz trzeci od początku powieści. Do kosza. ;)

Cytat:
Dziew­czy­nę po­zna­łam za po­śred­nic­twem sym­pa­tycz­nej wil­czur­ki.

Zmieniłeś płeć? ;)

Cytat:
(Parę mie­się­cy przed­tem wał­brzy­ska pięk­ność Ewu­sia zo­sta­wi­ła mnie dla zwol­nio­ne­go po sze­ściu la­tach z wię­zie­nia Jarka Me­now­skie­go).

Czytelnicy z pewnością nie mają sklerozy - do kosza.

Cytat:
Jed­nak na widok wy­ła­nia­ją­cych się zza brzóz, klo­nów i pla­ta­nów,

Szczypawka mówi, że powinieneś jeszcze dopisać: dęby, jesiony, modrzewie, graby, kasztany, topole, olchy, wierzby itd., jeżeli ma to być przyzwoity Atlas drzew. ;)))

Cytat:
– ZNAM PANA MARKA NO­WA­KOW­SKIE­GO. – MOGĘ PANU POMÓC.

Nie krzycz - małe litery.

Gdy będziesz dopracowywał - miej oczy dookoła głowy. Mniej się załamiesz po mojej korekcie. ;)
No dobrze - czyta się płynnie, ale nie licz na to, że cokolwiek Ci przepuszczę (np. błąd ortograficzny, który masz w tekście).
Szczypawka mówi także, że to tylko tak dla zabawy i żebyś miał co opowiadać, gdy znowu Cię weźmie na zwierzenia przy kieliszku. ;)))

Spokojnej nocy. :)
Kazjuno dnia 10.05.2020 11:07
Znowu, Miladoro, na końcu pocieszający akcent, już mniejsza z zawartą potem groźbą.
Owszem, raczej potrzebna, wymusi większą koncentrację w czasie nanoszenia korekt.
Cytat:
No dobrze - czyta się płynnie, ale nie licz na to, że cokolwiek Ci przepuszczę (np. błąd ortograficzny, który masz w tekście).

Gdzie ortograficzny błąd? Pewnie znalazłaś. OK, będę szukał nanosząc poprawki.

Generalnie bardzo cenne uwagi. Podobnie jak w poprzedniej odpowiedzi, pochwalę się, że w autokorektach, obok zmieniania dużych liter przy opisywaniu najbliższych, redukuję też nadmiar cudzysłowów.
Zastanawiam się czy wystarczająco?

Już trzęsą się portki, zbliżasz się do końca, trapię się, czy zakończenie tej historii nie wyda Ci się miałkie?

No nic, czas na odżywczą przedśniadaniową pigułkę. Wracam do opowieści o dwóch tajemniczych siostrzyczkach. Nawet zacieram dłonie, może i ja miałem antenata szczypawkę?
Okaże się, czy i ja potrafię wstrzyknąć trochę piekącego jadu.

Dzięki, Milu. Miłej niedzieli, wdzięczny Kaz
Miladora dnia 10.05.2020 13:04
Kazjuno napisał:
Gdzie ortograficzny błąd?

Tutaj: :)
Cytat:
Nie wiele bra­ko­wa­ło,

- niewiele -

A to na deser:
Cytat:
sto-kil­ka­dzie­siąt stron kopii tek­stu

- sto kilkadziesiąt -

Jeżeli ma się wątpliwości co do jakichś słów, dobrze jest sprawdzić w internetowym słowniku sjp albo w Googlach. Ja korzystam również ze słownika synonimów.

Kazjuno napisał:
czy zakończenie tej historii nie wyda Ci się miałkie?

Sama jestem ciekawa, ale na pewno się dowiesz, gdy doczytam do końca. ;)

Miłej niedzieli. :)
Kazjuno dnia 10.05.2020 16:06
Dzięki za kolejne podpowiedzi.
Cytat:
Jeżeli ma się wątpliwości co do jakichś słów, dobrze jest sprawdzić w internetowym słowniku sjp albo w Googlach. Ja korzystam również ze słownika synonimów.

Najczęściej właściwych słów szukam w synonimach. Ortografię też sprawdzam, jak widać mniej skutecznie. Nie znałem słownika sjp.

Także Tobie życzę miłej reszty niedzieli :)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:58
Najnowszy:emilikaom