- Miś, ile razy jeszcze będziesz to oglądał? - Wioletta zapytała, gdy zatrzymałem na telefonie film z mojej samochodowej kamery. Akurat udało mi się zatrzymać ułamek sekundy przed tym, jak dziewczyna miała uderzyć policzkiem w szybę. Rozbiła mi szybę w samochodzie, uderzając nią policzkiem! Kamera nie ma GPS i nie rejestruje prędkości, ale ile mogłem jechać? Trzydzieści? Może nawet dwadzieścia? Awaryjne, brutalne hamowanie coś jednak dało. Odetchnąłem ciężko, zablokowałem telefon i odłożyłem go na półkę obok. Cudownie było zostać u niej na całą noc. Cudownie było mieć gwarancję od Filipa że na telefon nikt nie zadzwoni. Fak, najprawdziwszy urlop. Dwa dni, a tyle radości.
- Przepraszam - westchnąłem. - Ale wiesz... Dziewczyna wpadła mi przed samochód. Potrąciłem ją. Przeturlała mi się po masce, rozbiła mi policzkiem szybę, spadła na asfalt i dostała strzał w plecy od drugiego auta. A potem wstała, wzięła hulajnogę, kazała mi spierdalać i odjechała.
- Trzeba było jej nie słuchać - powiedziała Wioletta i położyła się na boku, opierając mi głowę o ramię. To też było super. Wczesny poranek, jeszcze przed kawą i śniadaniem, my oboje w łóżku z piżamami na podłodze. A jednak nie umiałem przestać myśleć o tamtej pieprzonej prawie-samobójczyni na hulajnodze.
- Wiesz, w jej oczach, w głosie, było coś dziwnego - powiedziałem po krótkiej potyczce z myślami. Ale wiedziałem, że Wiolettce mogłem powiedzieć wszystko. Chyba oboje pracowaliśmy w zawodach, w których istniała konieczność posiadania w swoim bliskim otoczeniu osoby, która wysłucha smutnych i tragicznych historii. Dłonie pół roku temu przestały mi się trząść dopiero wtedy, gdy na SOR-ze z krwi mojego zastrzelonego kumpla umyła je właśnie Wioletta. Pamiętam, jak dzisiaj, wejście na chatę do poszukiwanego dilera. "Uzbrojony w nóż nastolatek" okazał się być facetem w naszym wieku z nielegalną klamką. Gość uciekł po wymianie ognia i zatrzymał go patrol kilkanaście ulic dalej po wściekłej nagonce. A Wioletta ma jeszcze więcej takich ponurych historii, które łączy jedno - znam je wszystkie. Ciężar we dwójkę łatwiej znieść.
- Słuchasz mnie w ogóle? Pytałam, co takiego było w oczach tej dziewczyny? - zapytała. W jej tonie wyczułem... zazdrość? Popatrzyłem na nią. W jej oczy. Były śliczne, szare, duże. Ale zupełnie inne. Oczy tamtej dziewczyny... połyskiwały, jak jakiś cholerny, fluorescencyjny szmaragd.
- Nie. - Przyznałem szczerze. - Zamyśliłem się. - Już nie będę myślał o pracy, jestem z tobą - powiedziałem. Nie odezwała się, tylko wsunęła się na mnie i wymieniliśmy kilka pocałunków.
- Nie ze mną, tylko pod - zaśmiała się i zaczęła się poruszać tak, że faktycznie przestałem myśleć o pracy. W zasadzie przestałem myśleć w ogóle.
- Ej, ciekawe czy nasz Miejski Wampir dzisiaj znów zostawi po sobie kolejną ofiarę? - powiedziała Iga wlepiając wzrok w smartfona. Miałyśmy w kawiarni trochę więcej luzu, więc mogłyśmy usiąść na chwilę. Zwłaszcza że na miejscu była też Karolina oraz Gosia - najmłodsza z nas, bo dziewiętnastoletnia, rudowłosa dziewczyna.
- Miejskie co? - zapytałam, udając zdziwienie, chociaż doskonale wiedziałam o czym ona mówi. No ale przecież o pozory trzeba dbać prawda? Iga popatrzyła na mnie i niemal usłyszałam jak przewraca oczami.
- No tak, przecież ty nie istniejesz w sieci - westchnęła i popatrzyła na swój telefon, a potem pokazała mi ekran. Zobaczyłam na nim doskonale znaną mi stronę na popularnym portalu społecznościowym, która gromadziła zdjęcia, jakie wrzucałam z telefonów moich ofiar. Nieznacznie uśmiechnęłam się pod nosem. Oczywiście miałam fikcyjne konto na tym portalu, chociażby po to, by śledzić informacje na własny temat. Poza fotkami, które zrobiłam ofiarom, na stronie była również mapka z miejscami moich działań oraz kalendarz. W pewnym sensie jej autor ułatwiał mi życie; wiedziałam w których miejscach już byłam i kiedy ostatni raz się pożywiałam. Strona miała już całe setki obserwujących i myślę że jeden mój mały profil nie powinien zwrócić niczyjej uwagi, zwłaszcza że się nie wychylałam. Ale według autora strony i jego statystyki dzisiaj przypadał wieczór, kiedy powinno pojawić się nowe zdjęcie i cóż, najlepsze, że miał rację. Byłam już trochę głodna. Na szczęście dzisiaj planowałam wyjście na imprezę.
- No i? - zapytałam. - Że to wszystko prawda? - Teraz ja teatralnie przewróciłam oczami. - Nie mam czasu na takie głupoty - dodałam, przesunęłam telefon do niej i wstałam z krzesła. - Miejski Wampir? Ktoś mógłby wymyślić lepszą nazwę. W ogóle wydaje mi się że ta strona wspiera bandytę, nie sądzisz?
- Może... Ale za to dyskusje w komentarzach są ciekawe. Ktoś niedawno zauważył, że ofiarami są zawsze tylko i wyłącznie młodzi mężczyźni, którzy tego samego wieczoru dobrze bawili się w klubach lub dyskotekach - powiedziała. - Dość wąskie grono, prawda? - dodała. Cóż, piłam krew. Musiałam więc pilnować by była czysta. Zanim jej skosztowałam, musiałam się zorientować na ile chłopak był już pijany albo, co gorsza, czy nie zdążył już wciągnąć czegoś wspomagającego. Wtedy byłoby ze mną naprawdę słabo. Ale fakt, było to dość wąskie grono. Ostatecznie wzruszyłam ramionami, chociaż w mojej głowie pojawił się pewien plan.
- A ty jutro masz wolne? - zapytałam Igi, jakby od niechcenia zmieniając temat. Iga skinęła głową i podeszła do klienta, chcącego zamówić kawę. Po chwili jednak wróciła do mnie, gdy akurat wróciłam z tacką na której stały filiżanki po kawie.
- Tak, jutro mam luz - powiedziała z uśmiechem. - Idę dzisiaj zabalować. Umówiłam się z dziewczynami z liceum. Zamierzamy pójść na podryw. - Roześmiała się rozradowana, a ja tylko westchnęłam. Boże, jakie to było głupiutkie stworzonko!
- A wydaje mi się, czy chyba nawet zmieniłaś perfumy? To na tą okazję? - zapytałam. Iga skinęła głową i postawiła mi nadgarstek. Doskonale widziałam jej żyły i aż mnie zakręciło. Faktycznie byłam już głodna, a nawet gdzieś w głębi mnie zaczynał pojawiać się już Głód. Opanowałam się jednak i tylko wciągnęłam mocno powietrze.
- Ładny - stwierdziłam, zapamiętując już na zawsze jej zapach i ruszyłam w stronę przyzywającej mnie gestem Karoliny.
Kurczak kupiony w osiedlowym spożywczaku zaskwierczał, gdy wrzuciłem go na patelnię. Obok indukcyjnej płyty stała już szklanka z rozmieszanym Fixem. Wiem, może to nie jest zbyt wyszukane - jedzenie z gotowej torebki - ale moje umiejętności kulinarne pozostawiały wiele do życzenia. A to było proste, szybkie i łatwe. Poszedłem więc na łatwiznę. Wioletta chyba doceniała takie małe geściki. To znaczy, miałem nadzieję, w sumie nie mieliśmy okazji spędzić ze sobą tyle czasu, by ugotować sobie własnoręcznie jedzenie. Słyszałem jak wciąż w górnej łazience brała prysznic więc z kieszeni spodni wyciągnąłem komórkę.
"Jak w mieście? Wszystko w porządku, nic się nie dzieje?".
Wystukałem szybko wiadomość w Messengerze i nie musiałem czekać długo na odpowiedź od Łukiego.
"Miasto płonie, ludzie sobie nie radzą kompletnie, system upadł, trwa apokalipsa, bez Ciebie nie damy rady, wracaj, ale dopiero POJUTRZE".
Oczywiście poza słowami było dołączonych jeszcze kilka różnych emotikonek z plejadą przerażonych twarzy, ognia i radiowozów, karetek i straży pożarnej. Pokręciłem głową z dezaprobatą. Cały Łukasz. Ale to znaczyło że wszystko było w porządku. Schowałem telefon do kieszeni i wróciłem do gotowania. Akurat gdy Wioletta weszła do kuchni.
- Co to za wykwintne danie? - zapytała z uśmiechem. Popatrzyłem na nią, zastanawiając się czy sobie żartuje, czy mówi poważnie. W jej głosie wyczułem jednak kpinę.
- Wiesz, nie mam talentu do gotowania. Gdy jestem u siebie, zwykle coś zamawiam albo po prostu jem na mieście - burknąłem. To był poważny minus naszego romansu; Wrocław był niby dużym miastem ale ona nigdy nie chciała ryzykować i wychodzić ze mną. Niby to rozumiałem, taki miała układ z mężem, o "nie afiszowaniu się", jak sama to kiedyś nazwała, ale ostatnio coraz częściej mnie to męczyło. Świetne chwile razem, ale tylko u niej w domu, z rzadka wspólne dni i jeszcze rzadsze noce też tylko u niej. Zaczynałem się zastanawiać, czy nie chciałem czegoś więcej. Związek z Gosią, poza tymi chwilami kiedy się kłóciliśmy, oferował chociażby wspólne wyjścia do kina czy restauracji. Zaczynało mi tego brakować.
- Nie możemy wyjść razem na miasto - powiedziała całkiem poważnie. - Nikt nie może nas zobaczyć razem na mieście bo...
- Tak, bo się wyda że idealne małżeństwo się dawno posypało jak mój związek z Gosią. - Wioletta prychnęła tylko gniewnie.
- Wiesz co? Chyba powinieneś sobie jednak pójść do siebie zamówić znowu pizzę albo zjeść po drodze na mieście, najlepiej w Macu - warknęła.
- No chyba tak! - Odszczeknąłem jej, niedbale rzuciłem drewnianą łyżkę do gotowania do zlewu i ruszyłem do wyjścia. Może po prostu spędzaliśmy teraz ze sobą za dużo czasu? Wciąż jak głupiec liczyłem że może będzie chciała mnie zatrzymać, ale gdy tylko zbliżyłem się do bramki w ogrodzeniu, zamek zaczął trzeszczeć. Wyszedłem na ulicę, trzaskając bramką o wiele mocniej niż było to konieczne.
"Wracam do was jeszcze DZISIAJ. Znajdź mi coś do robienia na miejscu bo foch." - zdążyłem napisać do Łukasza, idąc do samochodu.
Wiedziałem, że Łuki, który dzisiaj był na dyżurze, domyśli się, że będę potrzebował jakiejś odmóżdżającej, papierkowej roboty by zatopić się w służbowym myśleniu i żeby o nic nie pytać. Znaliśmy się na tyle długo, by rozumieć swoje własne słowa-kody. Nawet nic mi nie odpisał, wystarczyło potwierdzenie że przeczytał.
- Wystarczy ci tej biurokracji. Do domu. - Łuki wparował do biura w którym siedziałem nad papierami. Przez ostatnie cztery godziny spędziłem nad analizowaniem donosów uprzejmych sąsiadów, anonimowych zgłoszeń i innych pierdół. Część z nich - niewielka - pójdzie do sprawdzenia, część została oznaczona jako nieistotne anonimy. Popatrzyłem na zegarek. Dochodziła dwudziesta. Wstałem od biurka i przeciągnąłem się. W tym momencie mój telefon zaczął dzwonić. Po raz chyba pięćdziesiąty. Wioletta. Odwróciłem tylko ekranem do dołu i zignorowałem, dopóki nie przestał hałasować. Schowałem resztę dokumentów do pudła i wstałem od biurka. Widziałem, że Łukasz spostrzegł, kto dzwonił ale nie odezwał się słowem.
- Masz rację. Czas do domu. Mam dość na dzisiaj.
- Są lepsze sposoby na odmóżdżenie się niż zatopienie w papierach - powiedział Łuki.
- Z pewnością, ale moja wątroba już nie jest w takiej kondycji jak kiedyś - powiedziałem, ale Łuki tylko się roześmiał.
- A ten tylko o piciu. - Roześmiał się. - Miałem na myśli jutrzejsze strzelanie - dodał. Faaaak, zupełnie o tym zapomniałem. Jutro mieliśmy zaplanowany obowiązkowy trening i egzamin ze strzelania. Zwiesiłem głowę ponuro.
- Najchętniej bym to przełożył na kiedy indziej - westchnąłem i wstałem zza biurka. - No ale dobra, niech będzie. Ty jutro też strzelasz? - Łuki pokiwał głową.
- Też. Wziąłem już broń, nie chce mi się przyjeżdżać na komendę rano, pojadę prosto na strzelnicę - powiedział, a ja uznałem to za wcale niegłupie. Też tak postanowiłem zrobić. Niestety cała papierologia związana z wydaniem służbowej broni i amunicji do niej trwała prawie godzinę. Wreszcie. Minęła dziewiąta wieczorem gdy wyjechałem z parkingu komendy.
Wreszcie. Minęła dziewiąta wieczorem gdy wyszła z koleżankami z pubu. Wcale nie tak wcześnie, uwzględniając że była w nim ponad trzy godziny. Na początku szły wszystkie razem, w piątkę, a ja bez trudu podążałam za nimi tuż przy krawędzi dachu. W czarnych, dżinsowych rurkach z nogawkami wsuniętymi w wysokie na dziesięć dziurek glany Steel-a, czarnej koszuli i czarnym płaszczu z pewnością byłam niewidoczna. Zwłaszcza że nie musiałam widzieć dziewczyn, by je śledzić. Z wysokości dachu kamienic doskonale czułam zapach perfum Igi, słyszałam ich rozmowę. W końcu doszłam do krawędzi dachu, one szły dalej, a przede mną była przepaść szeroka na trzy metry. Uśmiechnęłam się tylko ironicznie, odczekałam, aż trochę się oddalą i kucnęłam na samej krawędzi. Przymknęłam na chwilę oczy, po czym otworzyłam je, czując jak mocno napinam mięśnie i skoczyłam w górę i przed siebie. Czas jakby zwolnił, chociaż wiedziałam, że to tylko moja adrenalina i spokojnie leciałam w powietrzu, przeskakując z dachu na dach. Upadłam dość ciężko, ale wytraciłam energię pędu, robiąc przewrót w przód, jak uczył mnie jeszcze kiedyś Lesław. Tak naprawdę, mając możliwość skoku na dach metr, dwa niżej, przeskoczyłabym nawet i pięć metrów z marszu. Z rozbiegiem byłabym w stanie przeskoczyć spokojnie i trzy razy dalej - oczywiście wszystko to nocą, będąc w pełni sił. Teraz byłam już poważnie głodna, więc i słabsza. Jednak wciąż na tyle silna, by bez trudu śledzić dziewczyny skacząc z dachu na dach.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt