Gra część czternasta - Kazjuno
Proza » Historie z dreszczykiem » Gra część czternasta
A A A
Od autora: W poprzedniej części bohater opowieści, usiłuje przez attache kulturalnego ambasady francuskiej nawiązać kontakt z Kulturą Paryską. To wrogie władzom PRL wydawnictwo, jest postrzegane przez komunistów jako tuba propagandowa sącząca Polakom jad nienawiści za pośrednictwem rozgłośni Radio Wolna Europa. Autor / narrator zdaje sobie sprawę, że może być aresztowany przez agentów SB. W francuskiej ambasadzie przedstawia się jako polski pisarz. Jednak dla attache od spraw kultury jest osobą anonimową. Francuska urzędniczka podejrzewa, że jest prowokatorem, albo komunistycznym szpiclem. Daje mu więc warunek. Musi zarekomendować go znany Francuzom polski pisarz, desydent. Autor/narrator z listy zajmujących się literaturą polskich desydentów wybiera pisarza Marka Nowakowskiego. Poszukuje go w Warszawie i dzięki poznanemu wokaliście Rosiewiczowi dowiaduje się, gdzie pisarz mieszka.

Zachęcam do przeczytania poniższego rozdziału. Będzie dreszczyk emocji i parę zwrotów akcji.
Pozdrawiam Koleżanki i Kolegów z PP oraz Czytelników. Jak zwykle proszę o komentarz.

Rozdział 25 Spotkanie z Nowakowskim i sensacyjna propozycja

Stojąc przed tanimi, pozbawionymi wizjera drzwiami ze sklejki i desek, czułem mocną tremę. Dwa piętra niżej usłyszałem odgłos otwierania głównego wejścia. Zamieniłem się w słuch. Nie słyszałem, żeby ktoś wchodził po schodach. „Znowu za mną łażą”? Drżałem z emocji. Naciśnięty dzwonek okazał się zepsuty. Zapukałem i za drzwiami usłyszałem kroki.

Marek Nowakowski od razu wydał się bardzo sympatycznym człowiekiem. Wpuścił mnie do środka, zanim się przedstawiłem. Był sam, poczęstował kawą i zrobił mi skręta z holenderskiego tytoniu. Tytoń miał wspaniały aromat, a kawa mocno ożywiła. Wyjaśniłem, po co przyszedłem. Gospodarz patrzył na mnie łagodnie, aczkolwiek przenikliwie. Poprosił, żebym opowiedział coś o sobie. Pobudzony kofeiną, zacząłem wyszczekiwać zdania z podobną szybkością jak czupiradło w napoleońskiej bluzie, w ambasadzie francuskiej. Opowiadałem o filmie, boksie i przypominając sobie, o szemranych bohaterach opowiadań siedzącego naprzeciw pisarza, rozgadałem się na temat cinkciarskich przygód. Chciałem przekonać lubianego autora, jakby spojrzeniem na wylot przenikającego zawartości mojego mózgu, że mam o czym pisać.

Tracąc oddech, nabrałem powietrza. „Przecież on jest desydentem, wypada powiedzieć o swojej niechęci do komunizmu”. Już zamierzałem rozpocząć relacje o opisanej w manuskrypcie masakrze robotników z Grudnia 1970, kiedy mnie zamurowało. Zobaczyłem, że Marek Nowakowski z trudem powstrzymuje się przed ziewaniem. „Rozpędziłem się jak idiota”. – Skarciłem się w myślach. Zamilkłem.

– Ma pan przy sobie jakieś teksty? – właściciel mieszkania przerwał krępującą ciszę.

Wyjąłem dwa egzemplarze miesięczników Nowego Wyrazu, zawierające opublikowane opowiadania.

– Mam też miesięcznik Okolice i wspomnianą powieść. – Wyjąłem z torby ciężki plik maszynopisu.

Rozemocjonowany patrzyłem, jak pisarz zatopił się w lekturze. Nie doczytał pierwszej strony. Podniósł na mnie oczy.

– Czy mógłby mi pan zostawić to do jutra?

– No jasne. – Zgodziłem się bez wahania.

„Jest dobrze”. – Myślałem po wyjściu od Nowakowskiego. Cel przyjazdu do Warszawy realizowałem według zamierzeń. Stojąc przy wejściu do holu przed ruchomymi schodami, naprzeciw świeżo odbudowanego Zamku Królewskiego, zamierzałem przejść się po Starówce. Znienacka wyrośli przede mną dwaj mężczyźni w cywilnych ubraniach. Od razu rozpoznałem osiłka z twarzą poznaczoną bliznami, którego dawno temu pomyliłem z chlubą polskiego pięściarstwa.

– Obywatel pozwoli z nami. Służba Bezpieczeństwa Narodowego – powiedział ten z pyskiem, jakby kiedyś po pijaku się wywalił i zarył facjatą na potłuczonej butelce.

Czułem, jak uderzyła mi do głowy krew, momentalnie zrobiło mi się gorąco. Ten wyglądający na boksera chwycił mnie mocno pod rękę i warknął:

– Nie próbuj się wyrywać, bo cię skujemy.

– Powiedzcie panowie, o co chodzi? – zapytałem, nie potrafiąc opanować drżenia napiętych mięśni.

Po przejściu kilkunastu metrów tajniacy otworzyli tylne drzwi nieoznakowanego polskiego fiata.

– Nie wsiądę, jak nie powiecie, o co chodzi? – Udawałem niewinnego.

Towarzyszący pokancerowanej twarzy tajniak wykonał zbyt widoczny zamach. Chciał mnie walnąć w splot słoneczny. Jego pięść zderzyła się z wystawionym łokciem. Syknął z bólu.

– Ty skurwysynu – warknął i sięgnął do kieszeni marynarki.

Wyciągnął pojemnik z gazem.

– Zostaw! Wsiadam! – Wolną ręką zasłoniłem oczy i wpakowałem się do fiata.

Zawieźli na znany mi komisariat na Wilczej, gdzie przed laty wylądowałem po bijatyce w kawiarni Crystal.

Kiedy wyrzucili na stół zawartość mojej torby, mieli zawiedzione miny.

– Gdzie zostawiłeś antypaństwowe ulotki, które miałeś w Stodole? Co robiłeś we francuskiej ambasadzie? – padały pytania, które przekonały mnie, że jestem podejrzany o kolportowanie nielegalnych pisemek. Tłumaczyłem, że w ambasadzie pytałem o warunki otrzymania wizy, a w Stodole wyjmowałem te czasopisma. Pokazałem egzemplarze Nowego Wyrazu. Nieco się uspokoiłem. „Nie wiedzą o mojej wizycie u Marka Nowakowskiego”. – Nabierałem pewności siebie.

– Przecież mnie znasz, piliśmy kiedyś wódkę – zwróciłem się do pokancerowanego pyska.

– Świń z tobą nie pasłem, posrany reżyserze. – odpowiedział znajomy tajniak.

Wypuścili mnie, uznając chyba swoją pomyłkę. Zamiast przeprosić, masujący jeszcze piąchę partner pokancerowanej mordy pożegnał mnie „sympatycznie”:

– Spierdalaj stąd…

* * *

Po przyjemnej kolacji u kuzynki, której nie wspomniałem ani słowem o przygodzie z bezpieką, wcześnie się położyłem i twardo zasnąłem. Nazajutrz, przez dwie godziny krążyłem po Starówce przed umówioną wizytą u Marka Nowakowskiego. Starałem się dyskretnie rozglądać, sprawdzać, czy nie ciągnę za sobą „ogona”. Do mieszkania pisarza poszedłem okrężną drogą. Zatoczyłem krąg, dochodząc do Teatru Wielkiego. Byłem ogarnięty strachem: „Co zrobię, jak w mieszkaniu wrogiego komunie pisarza jest kocioł1? Przecież zostawiłem tam tykającą bombę – antykomunistyczny tekst”? Na ulicy Moliera nie zauważyłem nikogo podejrzanego. Do drzwi pisarza zapukałem punktualnie o drugiej. Jemu także postanowiłem nie mówić o przygodzie z esbekami. Rozczarował mnie widok leżących na biurku kilkunastu odłożonych stron, obok sterty mojego maszynopisu. „Za dużo nie przeczytał”.

– Proszę usiąść, zrobię panu kawę.

Odetchnąłem, słysząc przyjazny ton pisarza.

Przed wyjściem do kuchni, wskazał otwartą na stoliku paczkę z holenderskim tytoniem i bibułki.

– Proszę się poczęstować skrętem.

Wprawdzie wykonałem papierosa o kształcie banana, ale dym miał znakomity aromat.

– Mocny ten pański tekst. – Zaczął, wnosząc szklankę z kawą.

Nie potrafiłem zapanować nad radosnym uśmiechem. Miałem ochotę wstać i pisarza uściskać.

– Ale… zadam panu pytanie – zawiesił na chwilę głos. – Ile razy pisze pan jedną stronę?

– Zawsze, to co napisze, poprawiam – odpowiedziałem wybity z pantałyku.

– Ja nieraz piszę po dziesięć razy, Dużo zmieniam. Proszę tu spojrzeć. – Odsłonił drugą i następną stronę, gdzie czerwonym długopisem były naniesione liczne skreślenia, a między wierszami powpisywane propozycje alternatywne. – No i interpunkcja? Kuleje s z a n o w n y k o l e g o.

Czułem gorąco w uszach, pewnie zaczerwieniłem się jak sztubak.

– To, to… – nie wiedziałem, co powiedzieć.

– Powiem jasno. Musi mnie pan zrozumieć. Mimo że tekst jest ciekawy i chwilami czyta się wartko, zawiera za dużo usterek. Musi pan nad nim popracować. Pańskie dzieło powinno być poddane redakcji albo przynajmniej obróbce korektora.

Patrzył na mnie i zauważył, jak boleśnie odczułem jego uwagi. Chwilę milczał. Wreszcie dodał na pocieszenie.

– Zarekomenduję pana do Paryskiej Kultury, po naniesieniu na całość poprawek. – Spojrzał na stos manuskryptu. - Niech pan przemyśli zmiany naniesione czerwonym długopisem.

Wychodząc z mieszkania znanego pisarza, ciężki maszynopis trzymałem w ręce. „Czy jest mi potrzebny”? – Była to obok oryginału pozostawionego w Szczawnie Zdroju jedna z dwóch kopii. „W razie czego tą wyrzucę” – pomyślałem, nasłuchując chwilę na klatce schodowej. Przed wyjściem z bramy bloku na wszelki wypadek otworzyłem uchylone drzwi do piwnicy. „Tykającą bombę” schowałem we wnęce pod schodami. Czujnie, zatrzymując się koło witryny kawiarni Literatki, potem szyb galerii oraz sklepu, sprawdzałem, czy nikt mnie nie śledzi. Idąc w stronę Nowego Światu, zrobiło mi się żal zostawionego manuskryptu. Skręciłem w ulicę Trębacką i za chwilę z torbą dociążoną kopią powieści szedłem ponownie w stronę pomnika Kopernika. Byłem uskrzydlony, roznosiło mnie poczucie tryumfu. „Poznałem słynnego pisarza, bardzo uroczego faceta! Nazwał mnie szanownym kolegą! Pomoże rozwinąć karierę”. – Niosło mnie jak w obłokach. Dochodziłem do kościoła Świętego Krzyża, kiedy poczułem się głodny. Postanowiłem uczcić sukces smacznym obiadem. Po drugiej stronie ulicy Krakowskie Przedmieście był hotel PTTK Harenda. To miejsce kojarzyłem z miłymi wspomnieniami, z wczesnej młodości, także z późniejszymi, kiedy zarabiałem pierwsze pieniądze jako cinkciarz. (Szatniarz /z pewnością były ubek/ dobrze płacił za przynoszone dewizy). Właśnie tutaj, w przyhotelowej kawiarni, ponad dekadę temu spotkałem Leszka Waszkiewicza. Bliskiego mi przez stoczoną z nim bokserską walkę. Później oglądałem go w telewizji jako partyjnego karierowicza. Siedział na Sali Kongresowej wyżej od Gierka i Jaroszewicza. W czasie pamiętnego spotkania stwierdził, że bardzo rozwinąłem osobowość. Komplement uznałem za ważny omen. Pokrzepił na duchu, zmotywował do pracy twórczej, bo pierwsze próby pisarstwa szły jak po grudzie.

W suterynie pod kawiarnią była kultowa restauracja ze znakomitą kuchnią. Tam przychodzili celebryci peerelowskiego filmu, wartko płynęła gorzała. Trafiał się słynny sportowiec, a nawet komunistyczna szycha, dyskretnie pilnowana przez krążących po korytarzu goryli z BOR-u. Na wspomnienie ogórkowej i pysznego dewolaja z rozpuszczającym się masełkiem przełknąłem ślinę.

Niestety, teraz w porze obiadowej knajpa warszawskich elit pękała w szwach. „Wszystkie miejsca, do diabła, zajęte” – miałem ochotę kląć jak szewc. Ale?… na końcu długiego pomieszczenia knajpy zobaczyłem mężczyznę samotnie zajmującego stolik. Tyłem do sali siedział potężny facet. Był w eleganckiej granatowej marynarce. „Pewnie ważniak na kogoś czeka”? Pokusa drażniących powonienie smakowitych zapachów pchnęła mnie do przodu. „Najwyżej ważniak mnie zmyje”. Podchodząc, przełknąłem nagromadzoną ślinę.

– Przepraszam, czy mogę się dosiąść?

Mężczyzna powoli odwracał w moją stronę głowę. Zamurowało mnie.

– To ty? – zapytałem patrzącego na mnie Romka Waszkiewicza.

– Poznaję, poznaję. – Szeroko uśmiechnął się kolega z dzieciństwa i wczesnej młodości. – No jasne, siadaj. – Ruchem dłoni pokazał wolne krzesła.

Usiadłem naprzeciw Romka.

– Kopa lat. Opowiadaj, co tu robisz i co cię sprowadza? Co w Szczawnie i u starych znajomych? – Nalegał onegdajszy pasjonat boksu.

Do stolika podszedł kelner i postawił przed Romkiem kotlet po wiedeńsku z sadzonym jajkiem, bukietem świeżych jarzyn oraz z ziemniakami, posypanymi koperkiem.

– Pan też coś zamawia? – zapytał kelner.

– To samo – powiedziałem bez wahania, bo widok apetycznie pachnącego dania, spotęgował mój apetyt.

– Panie Leonie – Romek zawołał do odchodzącego kelnera. – Jeszcze dwie pięćdziesiątki wyborowej. – Chyba nie masz nic przeciwko temu – zwrócił się do mnie. – Przy takiej okazji wypada zwilżyć gardło.

– No jasne – przytaknąłem.

Opowiadał, że jest profesorem zwyczajnym i szefem katedry historii dwudziestego wieku. Nie miałem wątpliwości, że naukowe zaszczyty na uniwersytecie osiągnął dzięki karierze w PZPR. Jednak już po pierwszej pięćdziesiątce zapomniałem, że siedzę z ideowym wrogiem – człowiekiem, który należy do grona zdrajców, pracujących na rzecz kremlowskiego okupanta. Widziałem w nim sympatycznego dużego chłopaka z dawnych czasów, którego czas zamienił w przystojnego zwalistego mężczyznę. Kiedy opowiadałem o znajomych, chłonął każde słowo, patrzył na mnie ze szczerą serdecznością. 

Nie zapomniał zapytać o Jarka Menowskiego, kolegę, z którym stoczył krwawą bijatykę w podstawówce. Zawahałem się. „Mam mu opowiedzieć, że stał się moim wrogiem, bo odbił mi piękną Ewusię? Dziewczynę, której seksapil stanowił inspirację dla połowy walących kapucyna wałbrzyszan? Pewnie nie będzie mu przyjemnie, kiedy się dowie, że jego dawny przyjaciel odsiedział wyrok za zabójstwo i rozboje, a teraz na wolności, kiedy rzuciła i jego moja ex dziewczyna, piję na umór”. (Ewusia zamieniła Jarka na otyłego nadzianego kasą oszusta, popijającego wódkę z wałbrzyskimi esbekami).

– Wiesz? Jarek wpadł w alkoholizm – powiedziałem po krótkim milczeniu. Szkoda faceta, poza sportowym talentem, był błyskotliwy intelektualnie. – Wykręcałem się z relacji o Menowskim. – Pamiętasz? Pisał świetne wiersze. Był zbyt wrażliwy, jak to poeci – dodałem, bo przypomniałem sobie Jarka poemat stworzony na cześć bohaterstwa czerwonoarmistów, który przeczytał przy całej klasie.

Patrzący na mnie przenikliwie Romek, chyba wyczuł, że chcę zamknąć temat wspólnego kolegi. W rewanżu, kiedy kelner postawił przede mną sznycel, zamówiłem następne pięćdziesiątki wyborowej. Romek dopiero teraz się zajął wiedeńskim z sadzonym. Ja, mimo uprzedniego apetytu, pochłaniałem danie mechanicznie, prawie nie czując smaku.

– Przyznam ci się, że jestem pochłonięty twórczością literacką – zacząłem się przechwalać.

Oczywiście, sądząc, że jest zaprzedanym komuchem, nie wspomniałem o trzymanym w torbie antykomunistycznym manuskrypcie. Wyciągnąłem dwa egzemplarze Nowego Wyrazu i magazyn kulturalny „Okolice”.

– Tu są moje opowiadania. Napiszę przy każdym dedykację i masz ode mnie prezent. – Wyciągnąłem długopis i zająłem się wpisami.

– Bardzo dziękuję. To wypijmy toast, żeby nie opuszczała cię twórcza wena.

Wlaliśmy w gardła wódkę.

– Wiesz? Niedługo będziesz znowu mógł mnie zobaczyć w telewizji. – Romek przerwał mi pisanie ostatniej dedykacji. – Będę przewodniczącym jurorów w znanym programie Wielka Gra.

– No, gratuluję. Pochwalę się znajomym, że żłopałem z tobą gorzałę – powiedziałem, chcąc być miły.

Romek odwrócił się w stronę obsługującego sąsiedni stolik kelnera.

– Panie Leonie, panie Leonie. Jeszcze raz. – Machnął dwoma palcami, ułożonymi w kształt litery „v”, niczym Wałęsa na wiecu Solidarności.

– Jeszcze raz dwie wódeczki.

– To pewnie będzie jakiś temat historyczny. – Domyśliłem się, znając naukową specjalność Waszkiewicza.

– No, tak. Tematem Wielkiej Gry będzie REWOLUCJA PAŹDZIERNIKOWA.

Chyba, gdyby nie wypite dwie pięćdziesiątki, skrzywiłbym się jak po przełknięciu zgniłego jadła, teraz było mi to obojętne. Przez głowę przemknęła mi podsunięta chyba myśl przez diabła: „Ale bym się nachapał, gdybym wygrał główną nagrodę”.

– Ile teraz płacą zwycięzcy? – zapytałem, udając obojętność.

– Pięćdziesiąt tysięcy.

„A l l e forsa”! – Ukuła mnie zazdrość.

Pojawił się Leon z tacą zastawioną oszronionymi kieliszkami wyborowej i nową karafką pomarańczowego soku. Na opuszczony przez sąsiednich konsumentów stolik, przeniósł talerze po naszym obiedzie.

– Panie profesorze… – Kelner eleganckimi ruchami postawił przed nami wódkę i sok.

Romek obserwował mnie z przenikliwością podobną do Marka Nowakowskiego.

– Za nasze spotkanie. – Podniósł kieliszek trzeciej kolejki.

Przełknęliśmy wódkę.

– Żaden Polak po jedzeniu nie zapomni o paleniu? – Wyciągnął paczkę carmenów.

Podsuwając mi zapaloną srebrną zapalniczkę, pochylił się w moją stronę.

– Może chciałbyś tę Wielką Grę wygrać? – zapytał...

 

1Metoda stosowana przez gestapo, później NKWD i UB. Polegała na wpuszczaniu wszystkich gości odwiedzających zajęte przez wrogie służby mieszkanie i po kilku dniach poddaniu ich brutalnemu śledztwu.

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Kazjuno · dnia 25.11.2019 10:47 · Czytań: 750 · Średnia ocena: 4,33 · Komentarzy: 25
Komentarze
Marek Adam Grabowski dnia 26.11.2019 14:36 Ocena: Dobre
Dobrze napisane; zwłaszcza na początku. Szczun za ciężkie; ale i ciekawe przeżycia.

Pozdrawiam!
Kazjuno dnia 26.11.2019 16:56
Bardzo dziękuję Marku Adamie Grabowski. Zarówno za przeczytanie, zwięzły komentarz i dobrą ocenę (Za mojej młodości dobry stopień zapisywano jako czwórkę, a tu trója - małe rozczarowanie).

Jeszcze Marku jedno. Nie rozumiem pierwszej części zdania:
Marek Adam Grabowski napisał:
Szczun za ciężki; ale i ciekawe przeżycia.


Co to jest "Szczun"? Może to jakiś młodzieżowy żargon? Albo coś rodem z grypsery? Żargonu więziennego nie opanowałem dogłębnie. Wprawdzie odwiedziłem od środka kilka aresztów, ale przebywałem przeważnie po dwie doby. Miało się trochę farta, a raz, gdy już przebrali mnie w więzienny uniform, przyjechał Tatuńcio i wykupił, płacąc słoną grzywnę.

Do miłego Marku, pozdrawiam.
Marek Adam Grabowski dnia 26.11.2019 17:38 Ocena: Dobre
Za twojej młodości chyba nie było jedynek. Szczun to znaczy szacunek, to zwrot kikolski, który (przynajmniej w Warszawie) wdarł się do mowy potocznej u mojego pokolenia.

Pozdrawiam!
Kazjuno dnia 26.11.2019 18:53
Marku Adamie Grabowski.
Dzięki. Nie znałem tego zwrotu. Znam słowo "Szacun" - oznacza też szacunek i zwrot ten rodem z grypsery zagościło nawet na salonach.

Dzięki za wyjaśnienie słowa "Szczun".

Ale Marku, teraz ponownie jestem w kropie. Co oznacza szacunek za ciężki?
Do pisarza Nowakowskiego? Może do profesora Waszkiewicza?
Doprawdy nie wiem...

Pozdrawiam serdecznie!
ApisTaur dnia 26.11.2019 20:01
Ja tylko kwestii formalnej.
Omawiane wyżej gwarowe słówko "szczun", pochodzi ze starej (obecnej również) gwary poznańskiej, i oznacza najzwyczajniej chłopaka.
Resztę uncle-google dopowie.;)

Pozdrawiam:)
Kazjuno dnia 26.11.2019 22:08
Apisie Taur
Dzięki za wyjaśnienie.
Choć wolałbym, abyś zainteresował się też tekstem. No ale trudno...

Pozdrawiam
Marek Adam Grabowski dnia 26.11.2019 22:43 Ocena: Dobre
Miało być ciężkie. Już poprawiłem. Generalnie podziwiam ile przeszedłeś.

Pozdrawiam!
Kazjuno dnia 26.11.2019 23:37
Dzięki Marku,
Teraz wszystko jasne.
Pozdrawiam
al-szamanka dnia 29.11.2019 20:46 Ocena: Świetne!
W sumie dziwię się, że tajniacy potraktowali Cię tak ulgowo.
Chroniąc się, uraziłeś jednemu łapę, nic nie znaleźli, a byli tacy pewni, że złapali ptaszka.
To powinno ich było raczej rozwścieczyć.
Miałeś w tej sytuacji ogromne szczęście, że jedynie wyprosili Cię delikatnym spierdalaj.
Kolega z roku nie miał tak lekko i po takim spotkaniu wymiotował trzy dni, bo mu dokładnie żołądek wymasowali, a on bał się iść z tym do lekarza.
I za co?
Studiując, dorabiał w jakiejś gazetce mocno po linii, ale coś tam niezgrabnie napisał i przestali mieć go za swojego.
Znając takie fakty, nie dziwi mnie, że tak kluczyłeś przed następną wizytą u Nowakowskiego.
Hehe, gdyby można tak na portalu kreślić czerwonym długopisem, to też bym Ci potknięcia zakreśliła, dokładnie jak on. Ale nie o to chodzi, skupiam się na tym co piszesz, a nie ile kropek czy przecinków zapomniałeś postawić.

Czy Romek Waszkiewicz, to jakaś znana postać?
Bo piszesz o nim tak, że zaczęłam się zastanawiać.
Nigdy o kimś takim nie słyszałam.
Albo byłam w tamtych czasach jeszcze zbyt młoda i mnie to nie interesowało, albo po prostu mało się o nim mówiło.
Niemniej wygląda na to, że miał jakieś wpływy i ewentualnie mógłby Ci pomóc.
I to w dziwny sposób pomóc.
Bo przecież propozycja wygrania w Wielkiej Grze to zwykłe szachrajstwo.
Ciekawe ile takich ustawek robiono, a ludzie się podniecali szlachetną konkurencją zawodników.
Myślę, że w następnym odcinku wyjaśnisz jak to funkcjonowało.

pozdrawiam ciepło :)
Kazjuno dnia 30.11.2019 00:26
Urocza Aldono.
Jak zwykle z niecierpliwością czekałem na Twój komentarz i aczkolwiek z opóźnieniem jednak spieszę z wyjaśnieniami. Wybacz, jeśli moja - na gorąco napisana - odpowiedź będzie zawierała usterki i może chaos, który jak zwykle będę poprawiał. Więc od razu zachęcam Cię do ponownego przeczytania dzień później, bo post factum widzę swoje błędy i potem je poprawiam.

Muszę się przyznać do pewnych przekłamań zawartych w całości mojej opowieści i jeszcze raz pochwalić Twoją bystrość umysłu połączoną ze snajperskim okiem (i nie tyko), też z zaletami analityka mogącego być perłą kontrwywiadu. Otóż moja opowieść zawiera wprawdzie bardzo wiele - może 90% prawdy o moim życiu, jednak pozwoliłem sobie na pewne przeinaczenia oraz wymysły. Chcę zapewnić Czytelnikom nieco dreszczyku.

Wyznanie:

Powieść, z którą pojechałem do ambasady francuskiej, nie zawierała wcale tak mocnych akcentów antykomunistycznych, jakie opisałem w tym i poprzednich rozdziałach. Dlaczego? Pisanie tak ostro krytykującej władze i ZSRR książki w tamtym czasie byłoby świadomym samobójstwem albo całkowitą utratą instynktu samozachowawczego. Przedstawiłem więc siebie jako chojraka albo - trochę głupka. Wzmocniłem dramaturgię, używając licentia poetica. Podobnie jak Twój kolega pisałem, założywszy sobie świadomie kaganiec autocenzury. Nie znaczy to, że pisałem ciepłe kluchy, rzeczywiście coś było o nadmiarze szkodliwych dla ówczesnej gospodarki zjawiskach, wynikających z gospodarki komunistycznej. Było trochę prześmiewczych tekstów dotyczących moich obserwacji w koksowni, którą kierował mój Ojciec. Krytykowałem wiele innych zjawisk typowych dla tamtych czasów. Miałem jednak pewność, że tekstu nie przepuściłaby cenzura.
Więc tu w Grze, znacznie ostrzej opisałem zawartość mojego manuskryptu, twierdząc, że był "tykającą bombą". Śledzenie mnie przez agentów SB zwyczajnie zmyśliłem, co celnie zakwestionowałaś. Podobnie do Ciebie czułem dyskomfort, pisząc, że bezpieczniacy wzięli się za mnie brutalnie, by potem szybko wypuścić.
Rozumowałem według następującego schematu: Barmanka "spółdzielnia ucho" w barku kawowym w Stodole widzi, że coś pokazuję Rosiewiczowi (naprawdę miałem z nim opisaną rozmowę). Niezbyt dokładnie mnie obserwuje, ale kabluje pokancerowanej mordzie, że pewnie roznoszę nielegalne broszury. Może rzeczywiście, gdyby ciążyło na mnie takie niezasadne podejrzenie, mogliby mnie esbecy wypuścić. Jednak sytuacji z barmanką zapomniałem dopisać. Przecież mogłem, choćby jednym zdaniem. Na przykład, że spoglądała na mnie podejrzliwie, czy wtrącić coś o jej wścibskim zainteresowaniu moją osobą, a potem po wyjściu z komisariatu zdać sobie sprawę, że wzięli mnie z powodu jej donosu.
Wizytę u Nowakowskiego opisałem rzetelnie, na ile pozwala mi pamięć.
(Gdy będę starał się o wydanie e-booka albo wersję papierową, dodam kwestię barmanki).

Raz, Aldono, przesłuchiwał mnie na wałbrzyskiej komendzie oficer SB, starał się być uprzejmy. Pochwalił się, że też jak ja pochodzi z rodziny, z arystokratycznymi korzeniami (Moje pełne nazwisko brzmi Kazimierz De Trojan Junosza Piotrowski - przydomek po zubożałej szlachcie galicyjskiej ze strony Ojca). W pewnym momencie esbek wyskoczył z pytaniem: "Dlaczego pan powiedział, ze pierdoli pan wybory" Mogłem coś takiego powiedzieć, pewnie kiedy bratowa wróciła z komunistycznych wyborów i zapytała, czemu nie poszedłem. Do dziś podejrzewam, że była TW.
Esbek miał przygotowaną dla mnie misję jako kapusia, kulturalnie odmówiłem. Powiedział, że gdybym był przestępcą, dałby mi „warunek nie do odrzucenia”. Musiałem podpisać, że nic nikomu nie powiem, o odbytej rozmowie - w domyśle - o proponowanej "misji".

Dalsze wyjaśnienia:

Romek Waszkiewicz to wymyślone nazwisko, on nazywał się inaczej, wyjątkowo zmieniłem, bo żyje jego syn, mógłby wytoczyć mi proces. (Bliski kolega profesor już nie żyje),
Czy był znany? Nie sądzę, aby był bardzo znaną postacią. Jak napisałaś, nie słyszałem, „aby dużo o nim mówiono”. Rzeczywiście był profesorem na UW i przewodniczącym komisji ekspertów przy Wielkiej Grze. Kilkanaście lat wcześniej widziałem go w telewizji, jak napisałem w pierwszym rozdziale Gry i wspominałem w dalszych częściach. Rozmowa w knajpie pod Hotelem Harenda wyglądała mniej więcej, jak napisałem.
W całości wspomnieniowej opowieści niejednokrotnie stosowałem skróty albo coś tam podbarwiałem. Ogólnie mówiąc - trzymam się chronologii wydarzeń z mojego pokręconego życiorysu.

Czy wszystkie Wielkie Gry były ustawkami? Nie wiem, Aldono. Domyślam się, że wały mogły się zdarzać.

Dziękuję Ci za pochylenie się nad tekstem. Bardzo Cię lubię.

Ściskam serdecznie, Kaz
al-szamanka dnia 30.11.2019 07:33 Ocena: Świetne!
A jednak to podbarwienie spowodowało, że coś mi tam zgrzytnęło, że nie dowierzałam łagodności przesłuchania.
Wiesz, moja rodzina po kądzieli też ma arystokratyczne korzenie, dziadek był szpiegowany do późnych lat siedemdziesiątych i coś tam musiało być w kartotekach, bo gdy moja mamusia odwiedziła mnie w 1983 w Salzburgu, to po powrocie została podwieziona policyjnym samochodem na posterunek. Mała miejscowość, wszyscy ją znali, a jednak znajomkowie trzymali ją prawie trzy godziny, zadając durnowate pytania. Oczywiście nic "nie wiedziała", nawet tego, gdzie pracuję:D , ale za to oni wiedzieli wszystko: nazwiska znajomych, także to, że raz w miesiącu jestem na polskiej mszy i mam rezerwację na pociąg do Rzymu.
I do tej pory nie wiem kto w moim otoczeniu był szpiegiem.
Gdy po latach padła komuna mamusia zapytała jednego z przesłuchujących dlaczego się tak wydurniał. Odpowiedział, że musiał, a poza tym mieli plany zwerbowania mnie jako TW, bo miałam ciekawe wejścia.
To na tyle, dobrego dnia, do pracy muszę :)
Kazjuno dnia 30.11.2019 08:41
Aldono, w powyższym komentarzu wyraźnie pochwaliłem Cię za bystrość umysłu i spostrzegawczość!
No, to mieliśmy podobne doświadczenia. Wprawdzie mieszkaliśmy daleko od siebie, ale i Ty i ja spędziliśmy jakiś czas na intensywnym kursie języka niemieckiego. Ja mieszkałem trzy lata w Buckeburgu (przez "u" umlaut), niedaleko Hannoveru. Byłem tam tzw Asylbewerber - czyli, starającym się o azyl polityczny. Też chodziłem na niedzielne msze do katolickiego kościoła, a czasem jeździliśmy do polskiego kościoła w Hanowerze.
Esbecja miała mnie jednak rzeczywiście na oku. Ale nie zdradzam szczegółów, bo będzie o tym w następnym rozdziale, albo jeszcze kolejnym. (Może dopiero w epilogu).
Na ogół w Grze podaję prawdziwe nazwiska, choć parę zmieniłem. Inaczej nazywała się też aktoreczka Monika, która w Austrii została modelką.
Współczuję Ci, że musisz pracować. Ja już jestem emerytem - ale przez wzgląd na b. niskie uposażenie jeszcze dorabiam "produkując" grafikę, udzielając lekcji tenisowych i angielskiego.
Jak chcesz to napisz ze dwa słowa na mój e-mail, to Ci wyślę parę obrazków, Mój adres: kazimierzjuno@gmail.com.
Pozdrawiam i życzę miłego dnia, Kaz
PS
Jeszcze podzielę się z Tobą swoją spiskową teorią dziejów. Odnoszę wrażenie, że w obecnej Polsce nie mniej intensywnie niż za czasów PRL-u funkcjonują tajne służby. Ich działalność jest prowadzona dyskretnie, ale nie mniej skrupulatnie. Skąd się wywodzą? Odnoszę wrażenie, że rodem z minionego systemu. Jest to wprawdzie nowy narybek, często sztafeta pokoleniowa po tatusiach, mamusiach, także młode osoby zwerbowane po transformacji.
Jaka ich rola? A no strzec uwłaszczonych postpeerelowskich fortun, wpływać na odpowiednie, korzystne dla nowej „arystokracji” posunięcia gospodarcze, kierować korzystnie dla siebie polityką wewnętrzną i międzynarodową, a także kulturalną.
Jestem pewien, że publikowane tu w PP teksty i komentarze są także weryfikowane przez służbowo wyznaczaną do tego agenturę. Jednak PP to platforma medialna. Może nie wielka, ale jednak.
Co rusz wśród zalogowanych Koleżanek i Kolegów z PP pojawiają się nowe nieznane nicki osób o zerowym dorobku, zarówno w ilości publikacji, jak i komentarzy. Po co się logują? Nie wątpię, że z potrzeby nieustannej „bolszewickiej czujności”!

Pozdrawiam Was Agenci!
al-szamanka dnia 30.11.2019 13:39 Ocena: Świetne!
Hej, nie współczuj mi, niewyobrażalnie kocham moją pracę - to sens mojego życia.
A jeśli chodzi o Ciebie, to na tyle się zainteresowałam, że pare tygodni temu znalazłam wywiad z Tobą w wałbrzyskiej telewizji, no i oczywiście pełne imię i nazwisko ;)
Hehe, chyba jednak mogłabym zostać tym TW... z takimi zdolnościami szpiegowskimi :D

pozdrawiam ciepło :)
Kazjuno dnia 30.11.2019 13:52
Przeczytaj, wybitnie uzdolniona Aldonko, mój dopisek PS do porannego komentarza. Co o tym myślisz?
W trakcie wywiadu w wałbrzyskiej telewizji kwękałem jak stara baba. :) mogłem wypić kawę, jakoś się pobudzić. Nie mogę na siebie patrzeć. Raczej należę do wyszczekanych.

Jak zwykle pozdrawiam z całego serca ;)
PS Chyba Ty i ja jesteśmy ulubieńcami naszej niszowej agentury. Z "wdzięczności" wysłałbym im butelkę wódki.
Usunięty dnia 01.12.2019 22:06
Prawdę powiedziawszy, jedyne element w tym tekście, który mnie wciąga, to spotkanie profesora esbeka. Poza tym tekst zwykły, bardzo dobrze napisany, ale tematyka nie moja.
W zasadzie błędów nie zaobserwowałem, poza interpunkcją.

Cytat:
Tracąc oddech, nabrałem powietrza.


To zdanie zabrzmiało mi jak z innej bajki, zupełnie mi nie pasuje do toku tekstu.

Pozdrawiam.
Kazjuno dnia 01.12.2019 23:43
Dzięki Antoni Grycuku.
Przeczytałeś, a Twój komentarz? Wprawdzie powściągliwy ale raczej pozytywny. Nawet gdyby był zdecydowanie krytyczny i wytoczyłbyś słuszne argumenty, także powinienem być wdzięczny - edukacji nigdy za wiele. Wszak zaletą PP jest możliwość pobierania nauk, a Ty jesteś surowym weryfikatorem.
Jasne, że trochę mi przykro z powodu nie oberwania Ci zaokrągleń poniżej kręgosłupa. Liczyłem na zapewnienie też Tobie krztyny rozrywki.
Pocieszyłeś mnie, że przypadła Ci do gustu końcówka.
Gwoli ścisłości profesor nie był esbekiem. Wspominam i będę go wspominał jako kozaka i wspaniałego kumpla.
Dlaczego? Dowiesz się jeśli raczysz zajrzeć do rozdziału 16-go, który teraz piszę. Piętnasty powinien Ci się też spodobać, może już jutro albo za parę dni w PP. (Na razie pochrapuje sobie w poczekalni).
Dzięki jeszcze raz za dotrzymanie słowa i serdecznie pozdrawiam, Kaz
Madawydar dnia 20.12.2019 14:13 Ocena: Świetne!
To jest szczegółowy zapis historii i rozumiem, że jako taki może nie budzić większego zainteresowania. Ale ja lubię szczegóły historyczne. Mogę nie znać daty bitwy pod Wiedniem, ale wiem, że wojska Jana III Sobieskiego, dzień przed bitwą piły wino i miód, zamiast wody, gdyż ta była zatruta przez Turków. Prowadzisz mnie przez mieszkanie znanego pisarza, knajpę dla ówczesnych elit, razem z Tobą spotykam Rosiewicza i cieszy mnie fakt, ze ma "czyste konto" jeśli chodzi o tzw, współpracę. No i te emocje; śledzenie, czy nie jest się śledzonym, gubienie potencjalnego "ogona", chowanie maszynopisu, jazda SB-ckim fiatem...bezcenne.

Pozdrawiam

Mad
Kazjuno dnia 21.12.2019 10:59
Szanowny Kapitanie Żeglugi Wielkiej i zarazem interesujący prozaiku. Zaraz, zaraz... Chyba czytałem też twój wiersz? Więc i Poeto!
Ponownie zaszczyciłeś mnie bardzo miłym komentarzem. To dla mnie zaszczyt, że poświęcasz wolne chwile na czytanie mojej powieści. Daje mi to niemałą satysfakcję i radochę. To piękny prezent z okazji nadchodzącej wigilii.

Życzę Ci Kapitanie uroczego Bożego Narodzenia, abyś cieszył się smakowitą wigilią w towarzystwie przemiłych Wnuczek i bliskiej Rodziny, też Zdrowia i weny w AD 2020.
Ahoj!
Kaz
marzenna dnia 21.12.2019 11:03
Kaziu ciekawe jaki wiersz, który? :) Chcę przeczytać :)
Madawydar dnia 22.12.2019 14:19 Ocena: Świetne!
Marzena

To było raczej pogranicze.

Mad
Miladora dnia 13.05.2020 01:36
No to dzisiaj coś na temat myśli i dialogów, Kaz. :)
Bo generalnie rzecz biorąc, najczęściej są nieprawidłowe.

Cytat:
Wpu­ścił mnie do środ­ka, zanim się przed­sta­wi­łem. Był sam, po­czę­sto­wał kawą i zro­bił mi skrę­ta z ho­len­der­skie­go ty­to­niu.

Naucz się zauważać zbędne słowa. To bardzo pomaga w opanowaniu dobrej stylistyki.
- Wpu­ścił mnie do środ­ka, zanim się przed­sta­wi­łem, po­czę­sto­wał kawą i zro­bił skrę­ta z ho­len­der­skie­go ty­to­niu. - zaimek "mnie" rozciąga się na całe zdanie. "Był sam" burzyło ten układ.

Co do dialogów - wszystkie kwestie związane z mową piszemy małymi literami. Kwestie związane z jakąś wykonywaną czynnością - dużymi.
Cytat:
„Roz­pę­dzi­łem się jak idio­ta”(.) – (S)kar­ci­łem się w my­ślach.

Bez kropki (.) i skarciłem.
Cytat:
– No jasne. – Zgo­dzi­łem się bez wa­ha­nia.

Bez kropki i zgodziłem.
Cytat:
„Jest do­brze”. – My­śla­łem po wyj­ściu od No­wa­kow­skie­go.

Bez kropki i myślałem.
Cytat:
– Świń z tobą nie pa­słem, po­sra­ny re­ży­se­rze. – od­po­wie­dział zna­jo­my taj­niak.

Bez kropki.
Cytat:
– Mocny ten pań­ski tekst. – Za­czął, wno­sząc szklan­kę z kawą.

Bez kropki i zaczął.
Cytat:
– Kopa lat. Opo­wia­daj, co tu ro­bisz i co cię spro­wa­dza? Co w Szczaw­nie i u sta­rych zna­jo­mych? – Na­le­gał oneg­daj­szy pa­sjo­nat boksu.

- nalegał - zaczął nalegać.
Często nadmiernie rozbudowujesz dialog o zbędne dookreślenia, przez co traci tempo i staje się nudny.
Cytat:
– Ma pan przy sobie ja­kieś tek­sty? – (w)ła­ści­ciel miesz­ka­nia prze­rwał krę­pu­ją­cą ciszę.

Właściciel.
Cytat:
– Mam też mie­sięcz­nik Oko­li­ce i wspo­mnia­ną po­wieść. – Wy­ją­łem z torby cięż­ki plik ma­szy­no­pi­su.

A tu jest prawidłowo.
Cytat:
„Nie wie­dzą o mojej wi­zy­cie u Marka No­wa­kow­skie­go”. – Na­bie­ra­łem pew­no­ści sie­bie.

To zdanie należałoby rozbić na dwa:
Nie wie­dzą o mojej wi­zy­cie u Marka No­wa­kow­skie­go. Na­bie­ra­łem pew­no­ści sie­bie.

Cytat:
– Za­wsze, to co na­pi­sze, po­pra­wiam – od­po­wie­dzia­łem wy­bi­ty z pan­ta­ły­ku.

- Zawsze to, co napiszę, poprawiam – odpowiedziałem zbity z pantałyku.
Cztery błędy w tak krótkiej kwestii to naprawdę dużo.

Cytat:
„A l l e forsa”! – Ukuła mnie za­zdrość.

Aale forsa! Ukłuła mnie zazdrość.

A teraz trochę Tobą potrząsnę, Kaz.
Z niejakim rozbawieniem czytałam o wskazówkach, które udzielił Ci Marek Nowakowski. Ile lat temu to było, a Ty nadal robisz błąd za błędem?
Pisarz powiedział (przynajmniej w Twojej narracji), że pisze jedną stronę nawet dziesięć razy.
I całkowicie mu wierzę, bo swoje teksty też dopracowuję w podobny sposób.
Ale Ty z tego nie wyciągnąłeś żadnych wniosków. Nawet praca z panią, która pomagała Ci przy poprzedniej książce, niczego Cię nie nauczyła. Jak pisałeś przedtem, tak piszesz do dzisiaj.
Nowakowski zalecił Ci redaktora i korektora. Ciekawa jestem, czy wiesz, ile byś dzisiaj zapłacił za solidną redakcję i korektę, gdybyś wydawał książkę na swój koszt. Wiesz?
Dlatego nie masz wyboru - musisz się w końcu nauczyć dopracowywania tekstów.

No to Cię zjechałam, a teraz coś przyjemniejszego - rozdział kończy się na tym, na czym powinien się kończyć, czyli na zaintrygowaniu czytelnika zdaniem:
– Może chciałbyś tę Wielką Grę wygrać? – zapytał...
I niewątpliwie przeczytam następny odcinek, by zaspokoić ciekawość. :)

Aha... powinieneś był dać te teksty do działu "Długie opowiadanie", a nie "Historie z dreszczykiem", bo to bynajmniej nie dreszczowiec. To literatura obyczajowa.

A teraz śpij spokojnie, póki jeszcze możesz, bo na koniec zrobię Ci test na przetrwanie. :)))
Kazjuno dnia 13.05.2020 08:28
Tym razem, Milu, najmocniej wlazło mi w pięty. Najgorsze, że widząc twoje poprawki, zdaję sobie sprawę z ich racjonalności. I jeszcze jedno! Ja prawie to wszystko wiem i jedynym usprawiedliwieniem - o którym kiedyś wspomniałem - może być wrodzona dysleksja.
Poprzednią książkę, co już Ci pisałem, redagowała mi kuzynka zawodowo związana z dziennikarstwem, tłumaczeniami i pracą w redakcjach. Teraz TY podjęłaś się mi pomóc. Nie mam niestety nadto środków, by kompensować Ci wysiłek materialnie. Nie wydawałem książki za swoje pieniądze, ale domyślam się, że koszty byłyby nie małe. Złożyłem Tobie obietnicę rekompensaty i cały czas o niej pamiętam. Jedno co wyniosłem - pewnie z wychowania - to dotrzymywanie słowa.
Mam tylko jedną wątpliwość, czy ta książka, nawet po naniesieniu korekt, przyniesie rzeczywiście profity? Wiem, jak ważna jest promocja. Mam pewne pomysły, lecz nie wiem, czy wypalą.

Z czytaniem i uwagami uciekłaś do przodu. Ja na razie zatrzymałem się na rozdziale dwudziestym, bo jeszcze mam zagwózdkę, co do uwagi Wiosny sprzed paru miesięcy. (Zgodnie z twoją radą zaglądam też do uwag Aldony, A. Grycuka i innych).
Właśnie we wspomnianym miejscu, będę musiał dokonać pewnych zmian.

Zresztą też po twojej uwadze, na temat wadliwego dialogu w mieszkaniu Olbrychskiego, przerobiłem całą scenę i jestem ciekaw, czy korektę potraktujesz łaskawie.

Cóż, bardzo Ci dziękuję i bądź pewna, że bardzo poważnie traktuję twój wysiłek.
Aha, na razie nie wklejam swoich poprawionych rozdziałów. Zdaje się że ostatni wklejony był szósty.
Kiedy dojadę do końca będę wklejał kolejne, abyś mogła ocenić na ile moje poprawki polepszyły jakość odbioru.

Jeszcze jedno, pewnie przemknęło Ci przez głowę pytanie, dlaczego Kaz mimo świadomości, że ma ułomny warsztat, nie odpuścił pisania? Otóż odpuszczałem. Raz na prawie dziesięć lat. Wróciłem, bo kolega, pisarz z Niemiec poczytał jakieś moje manuskrypty i mu się spodobały. Ponadto nawet tu w PP, mimo pisania długich tekstów, miewam czytelników, których udaje się zainteresować moimi wypocinami. (Przynajmniej tek mi się wydaje). Co jeszcze?. Jestem gadułą, który sobie wmówił, że ma coś do powiedzenia.

Serdecznie pozdrawiam, wdzięczny, Kaz

PS. Czas na przedśniadaniową pigułkę...
Miladora dnia 13.05.2020 13:54
No to zacznę od końca, Kaz. :)

Kazjuno napisał:
dlaczego Kaz mimo świadomości, że ma ułomny warsztat, nie odpuścił pisania?

Akurat to nigdy nie przyszło mi do głowy. :)
Rozumiem potrzebę pisania, a ze swoim ułomnym warsztatem borykałam się sporo lat. I nadal się borykam, bo nikt i nic nie jest doskonałe.
Masz talent gawędziarski, łatwość pisania, a do tego dobrą pamięć, znajomość realiów i mnóstwo różnych historii do opisania. Jak więc mógłbyś odpuścić? :)
Ale musiałam trochę Tobą potrząsnąć, żebyś zrozumiał, że pisarstwo to także odpowiedzialność, którą się na siebie bierze. I praca. Dlatego Cię do niej zaprzęgłam.
Bo szkoda byłoby zmarnować taki potencjał. I przez to mam twardą rękę.
Cóż... wahający się i niezdecydowany redaktor czy korektor nie na wiele przydałby się książce.
A poza tym jesteś twardym facetem i byłym bokserem, więc wiesz, że czasem ktoś po prostu musi Cię walnąć jakimś krótkim prostym. :)

Kazjuno napisał:
czy ta książka, nawet po naniesieniu korekt, przyniesie rzeczywiście profity?

Najlepiej z góry się nastawić, że nie przyniesie. Ale czy to takie ważne?
Z jednej strony tak, bo dzisiaj każdy zastrzyk pieniężny się przydaje. Dlatego, gdy książka będzie solidnie dopracowana, lepiej chyba byłoby, gdybyś wystartował z nią do innych wydawnictw, bo poprzednie nawet nie zrobiło Ci właściwej promocji.
Z drugiej strony miła jest świadomość napisania dobrej książki i czasem trzeba się tym zadowolić bez kokosowych profitów. Zobaczymy. :)

Kazjuno napisał:
Jestem gadułą, który sobie wmówił, że ma coś do powiedzenia.

Fakt - jesteś gadułą i masz coś do powiedzenia. :)

Pocieszyłam Cię? :)
Serdeczności.
Kazjuno dnia 13.05.2020 14:54
Oj, pocieszyłaś, Milu, nawet bardzo.
Właśnie przerobiłem kawałek zalecony przez Wiosnę (raczej na pewno miała rację). Zabierałem się do poprawek części jedenastej, gdy mnie skusiło, żeby zerknąć do PP.
Masz rację, lepiej nie dzielić skóry na niedźwiedziu, skoro jeszcze pałęta się po lesie. Na razie trzeba ją dopracować.
Cytat:
A poza tym jesteś twardym facetem i byłym bokserem, więc wiesz, że czasem ktoś po prostu musi Cię walnąć jakimś krótkim prostym.

Zainkasowanych ciosów prawie się nie pamięta ale pod warunkiem wygrania walki.
Jednak do ostatniego gongu trzeba jeszcze boksować. Na razie nie czuję zadyszki, powinno się wygrać.

Miłego popołudnia. Do następnego razu :)
Miladora dnia 13.05.2020 15:03
Kazjuno napisał:
Jednak do ostatniego gongu trzeba jeszcze boksować.

Trzymam Cię za słowo, Kaz. :)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty