Rozdział 26 Szansa na zemstę
Kiedy wracałem nocnym pociągiem do Wałbrzycha, owładnęły mnie myśli związane z udziałem w Wielkiej grze. Plan wspólnego przestępstwa postanowiliśmy z Romkiem Waszkiewiczem trzymać w ścisłej tajemnicy. Sam zaproponowałem, aby główną wygraną podzielić po połowie. Dwadzieścia pięć tysięcy złotych wydało mi się i tak fortuną, żeby podjąć wyzwanie. Znacznie więcej ryzykował Romek. W razie przypadkowej wpadki przekreśliłby swoją karierę, a przecież na Uniwersytecie Warszawskim był jednym z najmłodszych profesorów zwyczajnych .
Poza szansą na zdobycie kupy pieniędzy obudził się we mnie duch zemsty. Chciałem się odegrać na Radiokomitecie. Miałem poczucie wyrządzonej mi krzywdy przez komunistyczną telewizję. Przecież przed kilkoma laty mój najwyżej oceniony film z SCF-u jeden z redaktorów potraktował jak zwykły chłam. Po pogardliwym potraktowaniu mnie przez tajniaka z pokancerowaną mordą zacząłem się domyślać, że za filmową porażką pewnie stały esbeckie służby. Tajniak powiedział do mnie: „posrany reżyserze”. Więc już dawno mieli mnie na oku. Ale za co? Przypomniałem sobie o rozmowie w kawowym barku z moim aktorem Adamem Łukomskim. Snułem przed nim relację na temat komunistycznej zbrodni w czasie buntu robotników w Grudniu 1970. Opowiadałem o kłamstwie peerelowskich mediów na temat ilości zastrzelonych robotników. W telewizji i radio mówiono o trzydziestu siedmiu ofiarach na całym wybrzeżu, a ja przekonywałem Adama, że ofiar mogły być setki, a nawet tysiące. W takim razie on musiał złożyć na mnie donos. Potem już niszczyła mnie wszechwładna esbecja. (Dopiero po transformacji ustrojowej sam Łukomski mi się pochwalił, że był etatowym agentem specjalnym Ministerstwa Spraw Wewnętrznych). Gdybym wygrał Wielką Grę, mającą uczcić sowiecką rewolucję, zrobiłbym w głowach niszczących mnie esbeków niezły mętlik. Mieliby we łbach sieczkę. Chyba opadły by im szczęki: „Jak to? – pomyślałaby pokancerowana morda i jego partner, który uszkodził piąchę na moim łokciu – My go gnoimy za wrogość do komunizmu, a on okazuje się znawcą Rewolucji Październikowej? Właściwie ją zachwala”? Nie tylko oni przecieraliby oczy ze zdumienia. „Co pomyślałby Marek Nowakowski? Przecież prosiłem go, by potwierdził, że jestem wrogiem ustroju”. W telewizji mogłoby zobaczyć mnie czupiradło – attache kulturalna ambasady francuskiej? "Pewnie babsztyl podskoczyłby w swoich buciorach z radości, na myśl o własnej nieomylności. Od razu podejrzewała mnie, że jestem provocateur communiste".
Nie tylko chęć nachapania się kasy i odegrania na PRL-u, motywowała mnie do wzięcia udziału w znanym telewizyjnym turnieju. Przypomniałem sobie o popełnionej przez żoneczkę zdradzie. Przecież na niej też chciałem się odegrać. Wiedzą o jej niewierności nasączył mnie przed kilkoma miesiącami alkoholik fotograf – znajomy z pierwszych lat w ogólniaku. Podszedł na ulicy, twierdząc, że ma mi coś bardzo ważnego do powiedzenia. W istocie miał dwa cele: nachlać się na "krzywego ryja" i odegrać na koledze – konkurencie, jak on zajmującym się fotografowaniem. Jego niedawny kumpel zaczął go traktować jak ludzką szmatę. Jestem też pewien, że przy okazji chciał sprawić i mi przykrość.
– Opowiem ci wszystkie szczegóły, ale postaw mi setę, bo zaraz się rozlecę – powiedział wstrząsany drgawkami, wskazującymi na wstępny etap delirium tremens.
Chciałem go odpędzić, ale wiadomość była dla mnie porażająca. Chyba zacząłem drżeć, jakbym też miał za sobą tygodniówkę picia na umór. Wstąpiliśmy do podłej speluny, mieszczącej się w piwnicach Hotelu Grunwald1 w centrum Wałbrzycha. Potocznie knajpę nazywano Grób – chyba przez upijających się tam „w trupa” konsumentów. Klientelę Grobu stanowili często przestępcy i prostytutki. Zwolenniczki najstarszego zawodu świata uprawiały tam nie rzadko pośpieszny seks w ubikacji. Czyściły portfele górników, przybywających tłumnie w dniach wypłat.
Zamówiłem cztery pięćdziesiątki, wypiliśmy po pierwszym kieliszku. Zdegenerowany fotograf – specjalista od zdjęć umarlaków w prosektorium oraz pogrzebów – rozpoczął przykrą dla mnie opowieść.
– Twoją żonę przepierdolił Masino.
– Co to za jeden? – Nie kojarzyłem jeszcze faceta.
– Piliśmy w Kielczance – wymienił równie podłą spelunę jak Grób, niedaleko od domu teściowej. – Chlaliśmy w czwórkę, była twoja żona, jej siostra i ON – wymienił ksywę faceta, który przyprawił mi rogi.
Dowiedziałem się, że Masino – znany ponoć podrywacz i specjalista od fotografowania roznegliżowanych panienek – zaciągnął żoneczkę do swojej garsoniery, rzekomo, by posłuchać muzyki z płyt. Tam spędziła z nim trzy dni. Wiadomość była wstrząsająca. Pojąłem, że to się stało, kiedy byłem z synem i tenisową młodzieżą na obozie kondycyjnym.
Nie całą godzinę później, doprawieni kolejnymi wódkami, wraz z fotografem alkoholikiem dzwoniliśmy do drzwi garsoniery Masino. Nie obchodziło mnie, że kiedyś gach żony trenował zapasy, co w formie przestrogi i chyba ze strachu o całość własnych gnatów, powiedział alkoholik. Wierzyłem w swój błyskawiczny prawy sierpowy, którym wywróciłem niejednego rozrabiakę. Masino przewidział mój zamiar, zdążył się nieznacznie uchylić i trafiłem go w tył karku. Zatoczył się po ciosie i pękła mu jedynie skóra z tyłu szyi. Poderwał leżący koło kaflowego pieca pogrzebacz i kiedy wykonał zamach, złapałem jego rękę.
– On chciał cię zabić. To byłoby w obronie własnej – tłumaczył po walce roztrzęsiony fotograf.
Wątpliwą satysfakcję było, że w czasie przeistoczonej częściowo w zapasy bójki, udało mi się jeszcze rozbić mu wargę lewym sierpowym.
Żoneczka, roniąc krokodyle łzy, próbowała mi wmówić, że została zgwałcona.
– No tak, baba pijana, dupa sprzedana – odpowiedziałem, nie wierząc jej ani za grosz.
Chciałem złożyć pozew o rozwód. Wyobraziłem sobie jednak, jak przeżyłby to nasz syn. Rozstanie z żoneczką mogłoby oznaczać traumę, może i koniec jego tenisowej kariery. Dawno temu także u moich rodziców, pamiętam uczuciowy kryzys. Chyba nie rozwiedli się, bo przeważyła myśl o przyszłość moją i brata. Chodziłem struty. Rozmyślałem, jak się na żoneczce zemścić. Do głowy nie przychodziło nic sensownego. Zacząłem jako singiel chodzić po kawiarniach i dancingach.
Gotową okazję na rewanż podsunął mi sam Masino. Którejś soboty udałem się na dancing do orbisowskiej restauracji w hotelu Sudety. Przy jednym ze stolików siedziały trzy dziewczyny, były prześliczne. Jedynym mężczyzną w ich gronie był facet, z którym zdradziła mnie żoneczka. Kiedy Masino mnie zobaczył, zaczął kiwać przyjaźnie dłonią.
– Allle towary... – musiałem syknąć pod nosem. „To pewnie te, co na golasa robią u niego zdjęcia”!
– Zapraszamy! – krzyknął Masino przez połowę zatłoczonej sali. – Przystawimy krzesło, siadaj z nami.
Podałem mu dłoń. Właściwie już nie miałem do niego żalu. Przedstawił mnie jako filmowca, który przedtem był bokserem.
Dodatkowe krzesło przysunąłem do pięknej blondynki o twarzy przypominającej współczesną gwiazdę Hollywood Scarlett Johansson. Ukradkiem oceniłem jej gołe ramiona i profil biustu. Tak, jestem pewien, była łudząco podobna do aktorki zarabiającej teraz dziesiątki, jeśli nie setki milionów dolarów.
– Pan robi filmy? – zapytała niskim głosem, zawierającym zniewalający powab kobiecości i szczerość typową dla dziewczęcej otwartości.
– Teraz piszę filmowe scenariusze – odpowiedziałem, chcąc zaspokoić jej ciekawość.
Ze strony podwyższenia nad parkietem rozległ się rytmiczny stukot perkusyjnego bębna. Włączyło się ochrypłe i przeciągłe zadęcie saksofonu. Reflektor, tak zwany „szczeniak”, jasnym okręgiem oświetlił otyłą wokalistkę. Piosenkarka, mimo nieefektownej prezencji, niskim altem wydobyła z siebie piękne frazy sentymentalnej melodii Besame Mucho. Przez plecy przeszły mi dreszcze. Byłem zaskoczony, że tu w prowincjonalnym Wałbrzychu, mogłem słyszeć tak świetną aranżację starego szlagieru. Na dłoni poczułem ciepłotę delikatnych palców siedzącej przy mnie piękności.
– Zatańczysz? – Usłyszałem.
Na parkiecie popisywała się tańcem. Jej dynamiczne i pełne wdzięku ruchy mógłbym porównać do tańca aktorki oglądanej na filmie Polańskiego Frantic. Moja partnerka, swoim kunsztem nie ustępowała Emmanuelle Seigner, która wirując na parkiecie arabskiej restauracji, stosując bogatą gamę rytmicznych wygięć i przybliżeń czarowała Harrisona Forda. Czułem subtelne dotyki jej ciała, czasem, przyciągając do siebie, wcierała się we mnie biustem. Byłem odurzony zapachem, niespotykanych, pewnie bardzo drogich, zachodnich kosmetyków. Pierwszy raz w życiu natarł na mnie w tańcu tak potężny ładunek erotyzmu. Na parkiecie odsunęły się inne pary, powstał krąg dla jej zmysłowej prezentacji.
Kiedy wracałem z nią, z dancingu, mocno świecił księżyc i szumiały liście od porywistych powiewów wiatru .
– Czy jestem ładna jak Kasia? – zapytała.
Odprowadzałem ją, pustą polną drogą, stanowiącą skrót ze Starego Zdroju na Nowe Miasto.
– To ta o kasztanowych włosach siedząca obok Masino?
– Tak, to moja siostra – Zatrzymała się i wyjmując rękę spod mojego ramienia, spojrzała mi w oczy.
– Jesteś znacznie ładniejsza.
– To pocałuj mnie.
Długi pocałunek rozbudził ponownie we mnie namiętność. Błogie erotyczne podniecenie nie opuszczało mnie jeszcze w czasie jazdy nocnym autobusem do domu rodziców, do Szczawna. Następnego dnia spotkałem się z nią w kawiarni nad restauracją, w której odbywał się wczorajszy dancing – już wiedziałem, że ma na imię Mariola. Dowiedziałem się, że wieczorem wyjeżdża do Gdańska i jest modelką. Powiedziała, że wróciła niedawno z miesięcznego pobytu w Paryżu, gdzie mieszka jej facet studiujący tam medycynę.
– Nie kocham go – powiedziała, patrząc na mnie badawczo.
– Dajesz mi szansę?
– Sama nie wiem. – Spuściła oczy na moje ręce. – Masz ładne dłonie.
– Ładne? – Nie dodałem, że połamałem nimi cztery szczęki.
Na serwetce napisała swoje nazwisko i adres. Prosiła, żebym do niej napisał. Obiecałem, że na pewno ją odwiedzę.
Po rozstaniu z Mariolą dużo o niej myślałem, napisałem długi list. Zrewanżowała się adresowaną na dom rodziców pocztówką z pozdrowieniami i dopiskiem: „Kiedy przyjedziesz”? Zaniepokoiła mnie perspektywa romansu z przepiękną modelką. Może „wpadłbym z deszczu pod rynnę”? Takie ślicznotki są nietrwałe w uczuciach, a mógłbym się zakochać. Jednak przypominając sobie o zafundowanym mi przez żoneczkę porożu, pomyślałem, że nadarza się okazja do zemsty.
Wysiadając z pociągu na Dworcu Miasto, już postanowiłem: „Część wygranej wydam na podróż do Gdańska! Wynajmę pokój w sopockim Grand Hotelu, Ba! Szarpnę się na apartament! Tam zaliczę super modelkę…”
* * *
O czekającym mnie konkursie, którego przedmiotem miała być rewolucja październikowa, powiedziałem ojcu w sypialni rodziców. Liczyłem na jego pomoc. Siedział oparty o poduszkę, na swojej części małżeńskiego łoża i odłożył czytany „Poczet królów polskich”. Zmrużył z niedowierzaniem jedno oko, a mimika jego twarzy przybrała wyraz podejrzliwości i niesmaku. Trawił coś w głowie kilka długich sekund. Pewnie w ścisłym politechnicznym umyśle rozważał umieszczenie mnie w jednej z prowadzonych na własny użytek statystyk. Miał swoje sposoby szacowania mężczyzn, mniej lub lepiej nadających się na żony kobiet, wartościowych lub nic niewartych polityków i różne inne metody wartościowania ludzi. Drażniły mnie jego sposoby matematycznych wyliczeń. Wywołało to we mnie kiedyś niesmak. Raz podsumował moją żoneczkę: „Cóż, do łóżka jest pierwszorzędna, niestety NIE na żonę”. Przypuszczałem, że właśnie teraz spadłem kilka szczebli w dół jego klasyfikacji. Chyba coś dodał, przemnożył, może dokonał pierwiastkowania i pomyślał:
„Co ten idiota znowu wymyślił”?.
– To co? Odmieniło ci się? – zapytał tonem wyrażającym obrzydzenie. – Teraz chcesz zachwalać bolszewicką rewolucję? – Machnął ręką z rezygnacją, jak wrak człowieka, który ma wszystkiego dość.
– Chciałem u ojca zasięgnąć porady. Przecież w bibliotece jest dużo książek historycznych. Niemało dotyczących historii ZSRR. Powinienem, coś o tym poczytać.
– Przestań Kaziu... proszę, przestań. Twój zamiar kolejnego wyjazdu do Warszawy to strata pieniędzy i czasu. Nie pamiętam, abyś kiedykolwiek wnikał w tę dziedzinę historii.
Tym razem zerknął na mnie jak na nikczemnika.
– I co? Zamierzasz gloryfikować bolszewizm, który obok hitleryzmu stał się największym nieszczęściem ludzkości?
Machnął ręką, jakby opędzał się od natrętnego owada.
– Nie zamierzam przykładać ręki do twojej kolejnej idei fixe.
Najpierw pojechałem na eliminacje, które miały się odbyć na ulicy Woronicza. Do Warszawy przyjechałem dwa dni wcześniej, bo musiałem się nauczyć odpowiedzi na pytania. Rozbawił mnie widok Romka. Na spotkanie przyszedł w zaciągniętym na oczy kapeluszu typu borsalino i ciemnych okularach. Był przygarbiony, na nosie opierały mu się przeciwsłoneczne okulary, a wysoko postawiony kołnierz prochowca zasłaniał pół twarzy. Wyglądał jak groteskowo narysowany w sowieckim satyrycznym piśmie Krokodyl agent CIA, Nie zatrzymał się na mój widok. Kiwnął palcem, żebym za nim podążał. Zatrzymał się koło bramy kamienicy na ulicy Kopernika. Wsunął się do środka. Miał wystraszoną minę.
– Nie śmiej się z mojego kamuflażu, jakby nas ktoś razem zapamiętał, jesteśmy spaleni – powiedział, widząc moją rozweseloną twarz. – Niedaleko jest uniwersytet, kręcą się moi studenci. – Musisz to wkuć na blachę. Tu jest pięćdziesiąt testowych pytań. Masz zakreślone krzyżykami prawidłowe odpowiedzi. Dwie specjalnie zaznaczyłem błędnie – podkreślił, wręczając mi kopię maszynopisu…
1Obecnie hotel Grunwald zamieniono na siedzibę ZUS-u. W latach czterdziestych minionego wieku ten wówczas największy budynek Wałbrzycha zajmował Urząd Bezpieczeństwa Publicznego, a w „Grobie” katowano przeciwników sowieckiej okupacji.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt