Lechibar - PGS
A A A
Od autora: Akcja toczy się w kosmosie; dokładniej na terenach Wielkiej Lechii stworzonej u podstaw niestałej konstrukcji planety Uran. Opowiada dwie przeplatające się historie. Przeniesiemy się do umysłu świeżo przybyłego generała jednostek wojskowych po pomyślnie zakończonych działaniach wojennych, ale i także do zapomnianego i upadłego żołnierza Żandarmerii Wojskowej, który nie z wyboru został ulicznym kloszardem. Obaj ci panowie będą musieli odnaleźć się wśród tego futurystycznego i zaawansowanego technologicznie świata w którym to polityka jest jeszcze bardziej pogmatwana niż zwykle, ze względu na rezygnacje króla z tronu.

Autor: PGS
Korekta: Kapibar
Konsultacja: Trocisz i Kapibar
Okładka: PGS i Adamcyc
Klasyfikacja wiekowa: +18

I

Alkohol lał się strumieniami, była to lokalna wódka nie najwyższej jakości, jednak alkohol, pozostanie alkoholem i nikt takowym gardzić nie będzie. Wszakże w tradycji Lechickiej dobre wyrzyganie się przy wielu gościach świadczy o zawziętości żołnierza, o tym, że mimo świadomości niebezpieczeństwa jest w stanie dać wojownik z siebie wszystko, pokrótce świadczy to o odwadze. Każdy przecież dobrze wie, co się stanie, gdy przedawkuje się ten magiczny wywar. Dlatego dość sporo wojaków piło i piło, nie zważając na konsekwencję. Szkoda, że w rzeczywistości ci chłopcy na wojnie zachowywali się jak jagnięta, ale niech ludność ma ten iluzoryczny obraz Lechickiego żołnierza i niech ten obraz roznosi się do innych miast, rejonów, krajów, a może i nawet planet? Wszyscy tańczyli i wymiotowali; gości na imprezie było pełno, dodatkowo wielu z nich było z innych krajów, niejeden zresztą też przybył w celach dyplomatycznych, jednak większość spośród tych „dyplomatów" siedziała przy stole i kosztowała egzotycznych jak dla nich posiłków. A z jakiej okazji to uczta? Prawdziwy Lechita nie potrzebuje żadnej wymówki, chyba że musi jakąś wymyślić przed żoną, jednak teraz rzeczywiście był powód. 44 jednostka pod dowództwem Generała Andżeja wróciła po paru miesiącach walk na dalekim wschodzie przeciwko „armią" Jakuckim i Kamczyckim. Generał Andżej zasiadał na podeście wśród innych szych. Mężczyzna ten, nieco po czterdziestce, był przy kości, najwidoczniej żona nie zawsze zapewniała kolacje po ostrej libacji, które Andżej bardzo uwielbiał. Każdy w królestwie wiedział, że jest to człowiek ekstrawertyczny, skory do rozmowy z każdym, przy kieliszku albo podczas tańca; nikomu nie odmawia — chyba że ktoś w trakcie zabaw szturmuje go sprawami służbowymi. Był też wysoki i mimo to siedział w trochę za dużym mundurze Armii Wielkiej Lechii, a na lewej ręce żółta opaska z oznaczeniami 44 jednostki. Twarz jego niemalże prostokątna z zielonymi oczyma, nosił także dumnie znikomy i krótki wąs. Dzisiaj nie bawił się dobrze, mimo że to jego pierwsza impreza od wielu miesięcy. Oszczędzał się w alkoholu, gdy ktoś mu proponował kolejkę, to co trzeci raz przelewał ją gwałtownie i niezauważalnie za plecy. Dodatkowo bardzo zważał na godzinę, musi dzisiaj wrócić szybko do swojej willi, wiedział, kogo nie zaprosił i kto na niego czeka... Pogrążył się w melancholii, aż zachciało mu się od tych przemyśleń zapalić kufajkę; wyszedł z imprezy, odpowiednio wymanewrował tańcem, aby nikt nie zauważył, że wychodzi. Ulica była pusta, muzyka z imprezy się na nią przebijała. Jednak niespecjalnie kogoś to interesowało, nikogo na ulicy nie było, nikt nie chciał wyrwać kopa od Milicji Obywatelskiej... Albo Turbolechitów? Może od samej Żandarmerii? W Lechii wiele się zmieniło podczas jego nieobecności. Mimo że mundurowy miał stały kontakt ze swoją ojczyzną, to niezbyt interesował się polityką, a że ta teraz jest pogmatwana bardziej niż kiedyś... To nawet już powoli przestawał próbować — pozostanie lojalny tym, którzy wydają najbardziej rozsądne rozkazy. Noc była bardzo mglista, ale księżyc mocno świecił, świecił nie bez powodu. Gdy Andżej wracał do siebie, widział testy tego, czy da się odwrócić tor ruchu księżyca w kierunku „tej" planety... Ziemi. W sumie Andżej zawsze marzył, aby tam polecieć; tutaj też sprawa była nieoczywista, podobno była tam tajna placówka Lechitów. Jednak inni mówią, że jej już nie ma, inni, boć jest, a jeszcze inni, iż jej nigdy nie było, a to wszystko jest jednym wielkim spiskiem. Trochę zamydliło umysł Andżeja, może to przez ten alkohol wpakowany do organizmu...? Nie! To za mało jak na takiego Lechitę jak on! To po prostu dziwne uczucie, jakby niepokoju? Powoli zaczął sobie uświadamiać, co go zastanie po imprezie, ale i także co się dzieje w państwie. Jak to największe imperium w całej galaktyce powoli pogrąża się w dezinformacji albo braku jakichkolwiek informacji. Teraz wykonywanie tych najbardziej stosownych rozkazów wydaje się głupie... Głupie, ponieważ Andżej przy następnych rozkazach może nie znać ich kontekstu i je źle ocenić... Pora się ewakuować do domu. Nie to, że Andżej nie miał po tych rozmyślaniach ochoty na biesiadowanie, tylko to, że wiedział, że po takich rozmyślaniach zazwyczaj aż za bardzo pogrąża się w zabawie, czego tej nocy zrobić nie może. Jeszcze czeka go trudna rozmowa. Co sobie o nim pomyślą inni? A no, że „zgonuje" pod stołem i jeszcze go po tej imprezie sławą obwieszczą na tygodnie.

II

Mężczyzna po czterdziestce, kolejny dryblas; jednak ten był wysportowany. Nie dbał o zarost, był skrajnie zarośnięty, choć jednak jego fryzura odzwierciedlała całkowicie co innego. Wystrzyżony na zapałkę, jakby był rekrutem Żandarmerii Wojskowej, dodatkowo to spojrzenie... Spojrzenie żółtookiego menela! Miał na sobie stary, ubrudzony strój — należący niewątpliwie do Żandarmerii Wojskowej właśnie — i uszkodzony identyfikator na piersi. W tę błyszczącą noc siedział w uliczce i przeglądał śmietniki, wyrzucał to, co bardziej bezużyteczne rzeczy... Właściwie wszystko, w dobie takiej technologii się nie marnuje, to też waćpan nie za wiele łupu mógł zdobyć. Andżej ostatkami sił za ten czas szedł do swojej willi, wiedział, co go czeka, wzdychał, jednak zajrzał do uliczki i zobaczył tam... Właśnie tego jegomościa. On sam go nie zainteresował, choć zdziwił się na widok bezdomnego w takiej bogatej dzielnicy, to bardziej zainteresował go jego mundur. Przecież to skrajnie nieprawdopodobne, aby byle żul posiadał uszkodzony mundur Żandarmerii Wojskowej, do której dołączały tylko najwspanialsze i najwybitniejsze jednostki Wielkiej Lechii, ponadto sama Żandarmeria nie opuszczała siedziby pałacu króla, chyba że sytuacja na froncie była niezbyt ciekawa. Jednak zaraz... Andżej przypomniał sobie rozmowy w fazie trzeźwości imprezy, przecież podobno król zrezygnował z tronu, dlatego taki burdel wszem wobec. Lechia jest w bezkrólewiu, to też sama Żandarmeria bezwzględnie lojalna królowi nie ma za bardzo gdzie się podziać, ale żeby aż tak się stoczyć...? Nagle kloszard spostrzegł tępo patrzącego się na niego generała. Podszedł do niego, sam Andżej nie wiedział jak się zachować, powoli nawet wędrował ręką po broń do pazuchy. Chwiejnym krokiem bezdomny był coraz bliżej, aż w końcu się zatrzymał i wystawił rękę przed siebie.
— Ma pan drobnee? — powiedział podchmielonym głosem przeciągle mężczyzna, Andżej się tylko zdziwił, jego dłoń wróciła na miejsce, nie chwycił za broń. 
— No... — powiedział zakłopotany i szukał po kieszeniach — Coś się znajdzie... — Następnie wyciągnął jakieś drobniaki z tylnej kieszeni w spodniach — Jakieś trzy pełne platyny i trzydzieści groszy. Może być? 
— Taak — wziął otrzymaną od Andżeja kwotę i się odwrócił, kierował się w stronę najbliższego monopolowego. 
— Czekaj chwile! — wykrzyczał Andżej za odchodzącym żulem — Mam do ciebie sprawę. 
— Jaaką? — powiedział jakby od niechcenia, nadal podchmielony oczywiście. 
— Jesteś żołnierzem Żandarmerii Wojskowej? — spytał się nieco dyskretnie, choć ulice nadal świeciły pustkami. Bezdomny patrzył się na niego głupim wzrokiem, drapał się po głowie, zastanawiał się nad odpowiedzią. „Ech, to tylko jakiś plebs" pomyślał 
— Byłem — nagle przeszedł do normalnego sposobu mówienia, przestał się chwiać, a i jego ton stał się trzeźwiejszy — Zostałem jednak zmuszony do odejścia od służby... 
— Z jakiego zatem powodu? — generał stał się jakby poważniejszy, zmarszczył swoje krzaczaste brwi.
— Przez alkohol... — powiedział półszeptem, jakby tego się wstydził. Mężczyzna mimo dobrej sylwetki nie wygląda na kwiat wieku, zatem pewnie było to dość dawno temu. 
— Sam odszedłeś czy wyrzucili cię? — pytał twardo generał. 
— Uznano, że króla nie może pilnować jakiś tam pijak... Skazali mnie na karę śmierci — nagle Generał się zdziwił, był nadal wierny ojczyźnie, jego dłoń ponownie sięgała do pazuchy — Jednak mi darowano, gdyż jeszcze raz rozpatrzono moje liczne zasługi dla państwa. 
— No cóż, ale wiesz, że Wielka Lechia jest teraz w bezkrólewiu? — nagle jakby oczy menela się rozszerzyły; upuszczając darowiznę rzucił się na Andżeja, przez co ten odskoczył, a jego ręka już po chwili znalazła się za pazuchą. Zastanawiał się, co ma zrobić 
— Radzę ci nie podchodzić bliżej! — mówił groźnie, jednak był opanowany, znajdował się w gorszych sytuacjach. Bezdomnym szargały emocje.
— Co się stało z królem? Co się stało z królem? — powtarzał bezdomny fanatycznie. 
— Z tego, co słyszałem, to podobno jego syna Włodzimierza poćwiartowano i przy pomocy teleportera wysłano jego szczątki prosto na pałac królewski, oprawcy byli bezwzględni. Sam za dużo nie wiem, jestem w Lechii od paru godzin — mówił niepewnie Andżej, wiedział, że dysponowane przez niego wiadomości wcale nie muszą być pewne. 
— Król! Król żyje? 
— Żyje, na pewno żyje, miał pod sobą całą Żandarmerię, ale zrezygnował z tronu — uspokoił się nieznajomy, zaczął zbierać darowiznę i teraz ją schował do kieszeni 
— Jak cię zowią tak w ogóle — powiedział trochę niezręcznie Andżej, zmieszany z ręką przy broni 
— Lechibar, a ty? 
— Generał Andżej.
— Dobra, idę do monopolowego — obrócił się i zaczął znikać w ciemnościach uliczki, nagle zaczął ponownie się chwiać, wrócił do swojego dziwnego tonu i sposobu mówienia, zaczął mu machać niezręcznie i krzyczeć — Czeeść! 
— No... Cześć — Andżej poczuł się niepewnie, na początek chciał odmachać, ostatecznie jednak dał rękę za głowę. Dziwny był to typ, dziwny i ukazujący jaka dezinformacja panuje w królestwie. Generał popatrzył się na swój zegarek — O kurde! Już ta pora! Trzeba wracać

III

Chwiejącym krokiem Lechibar doszedł aż do monopolowego, udawał pijanego, choć w rzeczywistości był lekko podpity. Musiał opuścić bogatszy sektor to też uzbroił się w cieplejsze szmaty. W sektorze — w którym obecnie się poruszał — panowała swoista bieda: nie była ona aż tak tragiczna, ale chociażby ogrzewanie nie działało tak dobrze, jak w bogatym rejonie. No i tu było wielu podobnych mu, których pola siłowe bogatszych sektorów odpychały. Lechibara nie odrzucały, ze względu na identyfikator przy piersi i bogatą przeszłość zawodową. Poszedł do jedynego należytego monopolowego. „Andora", jeden z niewielu przybytków niezależnych od Turbolechitów, mało z nich pod nim piło, prawie żaden. 
— Wódkoo! Wódkoo! Tyś mojo żoną! — śpiewał niby pijany w trzy dupy Lechibar. Nagle przed nim stanął właściciel przybytku. Stał na drodze Lechibara do wnętrza lokalu. 
— Od dzisiaj mój drogi masz zakaz wstępu — powiedział wątły mężczyzna o szczurzej twarzy, na sobie miał biały fartuch uciapany krwią; spowodowane było to tym, że na tyle Andory właściciel prowadził również gospodarczość rzeźniczą. 
— Coo!? Ahle dlaszego? — mówił pijany oburzony Lechibar. 
— Robisz burdy mój drogi, to nie miejsce dla takich jak ty. Pij z Turbolechitami — odrzekł spokojnie. 
— Nie ma mowy! Ja cię nawet nie hlubie! — krzyczał pijackim głosem. 
— Słuchaj — wychylił się do niego i zaczął do niego mówić szeptem — Żandarmeria siedzi w moim sklepie, pytają się o ciebie. Gadają, że zawiśniesz.
— Ahlee... Dlaczegoo? — spytał niby dramatycznie; nadal udawał pijanego — Co zsza Żandarmeria!? — nie ujawniał się przed sprzedawcą, nie było po co, im mniej świadków tym lepiej. Pomógł mu, Lechibar będzie miał to na uwadze, ale wcale prawdy waćpan znać w tym przypadku nie musi. Sprzedawca zrobił wszystko, co mógł z dobrej woli dla swojego klienta, gdyby Lechibar mu się zwierzył, albo przestał udawać, to właściciel mógłby równie dobrze pójść w negatywną stronę przy innych sytuacjach. Mimo to Lechibar odepchnął właściciela i wszedł do sklepu. Wystrojony szykowanie alkohol niedawno porozstawiany na półkach, no i swoisty szynkwas. Nic nowego, a może jednak. Zobaczył on jedenastu szeregowych Żandarmerii Królewskiej z obszyciami czerwono-niebieskimi i trzech oficerów Żandarmerii Marszałkowskiej, ci byli zaś obszyci na złoto-niebiesko. Jeden z nich na piersi miał skrót O.Ś pochodzący od „oficera śledczego". Lechibar szedł przed siebie, z tępym wzrokiem i chwiejnym krokiem; usiadł i wykrzyczał do „barmana": 
— Dawaj Leśnego Dzbanka! 
— Już się robi! — Wtem obok Lechibara usiedli dwaj przedstawiciele Żandarmerii Marszałkowskiej, jeden po prawej, drugi po lewej. Reszta zaczęła przygotowywać broń, niektórzy nawet ją słyszalnie odbezpieczyli. 
— Witaj Lechibarze. Pamiętasz mnie? — powiedział ten po prawej, bez odznaczenia „O.Ś". Lechibar się na niego spojrzał niby pijackim wzrokiem, a później słyszalnie uderzył czołem o szynkwas, jakby na chwile zasnął.
— Co on kurwa śpi? — spojrzał się jegomość na oficera śledczego, ten wzruszył ramionami na wznak niewiedzy. Agresywny porucznik chwycił za głowę Lechibara i zaczął nią potrząsać, ten użył swoich nonszalanckich umiejętności aktorskich do „zbudzenia się". 
— E... Szo ty chcesz? 
— Ej!? Co ty mnie Lechibar nie poznajesz? To ja! Gniewomir! 
— Lechibar? Gniewomir? Spierdalaj, nie hlubie cię — mówił pijany i ponownie słyszalnie i mocno uderzył głową o szynkwas, bolało go to, ale czego nie robi się dla wiarygodności? Do jego ręki przez sprzedawcę została wsadzona butelka piwa z napisem „Leśny Dzban". Przebłysków Lechibar też miał sporo, wiedział, że ma do czynienia ze swoim starym znajomym Gniewomirem, z którym niegdyś przechodził szkolenia. Nisko upadł, skoro poszukuje swojego dawnego kompana na rozkaz jego powieszenia. Nie wszedł tu też na hula, bardzo dawno temu nie miał kontaktów z żadnym żołnierzem i jest ciekawy powodów poszukiwania go, gdyby chciał, to by ich wszystkich rozniósł w trymiga. Czternastu chłopa to dla niego za mało! Więc mu nic nie grozi. — Gniewomirze? Może to po prostu jakiś losowy Turbolechita? No popatrz na niego. Lechibar nie miał takiej brody. 
— To na pewno on, popatrz na tę zapijaczoną mordę, jak za ostatnich dni jego obecności przy królu kurwa jego mać — Gniewomir był strasznie uniesiony przez emocje, szargały nim, lada chwila i dawny kompan obecnego żula wybuchnie agresją. Lechibar wstał i zaczął spożywać alkohol, tak go przechylił, że aż mu po brodzie pociekło. 
— Alfred jestem — wystawił rękę do przodu i patrzył się półprzytomny na podłogę, przedstawiając się. 
— A ja Uranos kurwa! On musi wytrzeźwieć cholera! — krzyczał Gniewomir, odrzucając uderzeniem rękę Lechibara wyciągniętą w przyjacielskim geście.
— Ooo Uranosie! Panie mój najdroższy! To ty, żeś dał nam przewodnik elektryczności! — mówił jakby się rzeczywiście modlił do Uranosa, a zwracał się do Gniewomira pijackim tonem. Następnie zebrało go na wymioty. To część... A nie! To jednak nie część planu, rzeczywiście za bardzo się Lechibar upił i wtedy przechylił się na bok i zwymiotował na buty oficera śledczego. Ten odskoczył, obrzydzony, jak panienka. Duma armii Lechickiej we własnej osobie! W tym aspekcie nic się nie zmieniło, nadal są takimi samymi babeczkami. 
— Brać go! Brać go! Po chuj z nim gadamy!? — krzyczał obrzydzony śledczy. Gniewomir nagle z pistoletem w ręku uderzył Lechibara od tyłu w skroń. Ten upadł nieprzytomny na ziemię; jakiś szeregowiec skuł go elektrycznymi kajdankami przyciągającymi ręce i podniósł. 
— No dobrze panie poruczniku, mamy go zabrać tam, gdzie mówiono? — zwrócił się szeregowiec do trzeciego odzianego w barwy złoto-niebieskie. 
— Tak. 
— Nie — wkręcił się dyszący z gniewu Gniewomir — Macie go zabrać do siedziby rady wojskowej przy Umbrielu. 
— Przepraszam poruczniku Gniewomirze — wtrącił się śledczy wycierający higieniczną chusteczką buty — Jednak nie tak brzmiał rozkaz.
— Zważywszy na przewagę moich ludzi, obecnie jestem najważniejszą personą w tym pomieszczeniu. Brać go na statek! — krzyknął do swoich subalternów. 
— Ech... Złożę na ciebie skargę — powiedział bezsilnie, ale bez większego oporu i strachu. 
— To już nie takie proste Zbygniewu. Moi przełożeni nie są twoimi przełożonymi. 
— Nadal nosimy te same barwy... 
— Czasy się zmieniły, jak już mówiłem.

IV

Andżej szedł zmarnowany przez miasto, puste miasto. Lampy niebawem przestaną być przygaszone, niedługo będzie „dzienny" cykl życia, chociaż niebo ciemne będzie jeszcze przez jakieś dziesięć lat, co kurewsko denerwowało Andżeja. Przynajmniej w tej części Lechii dobrze działało ogrzewanie sektora, chociaż były dni gdzie temperatura sięgała aż -20°. Czasami nawet lampy w mieście źle funkcjonowały i można było pomylić dzienny cykl z nocnym cyklem, a było to wszystko spowodowane poprzez bardzo specyficzny układ elektroniczny, który przede wszystkim opierał się na płaszczu Uranu. Płaszcz ten to gorąca gęsta mieszanina składająca się głównie z wody i amoniaku, co czyni ją bardzo dobrym przewodnikiem prądu. Poprzez wiele konstrukcji zbudowanych w płaszczu przez liczne firmy, elektryczność jest tam dosłownie kumulowana i za pomocą dziwacznych fal odpowiednia ilość energii jest dostarczana do wszystkich miast nad Uranem. Jednak nikt nie jest w stanie dokładnie zapanować nad ilością wysyłanej energii i czasami jej po prostu brakuje, a żeby wszystkie lewitujące konstrukcje lewitowały i dokładnie podążały za obrotem planety to potrzeba dość wielkich jej pokładów; system, gdy wykrywa niedobór energii, to po prostu bierze energię z losowych urządzeń, najczęściej właśnie z ulicznych, aby jak najmniej brać z zacisza domowego obywateli. Ze względu na ten dość skomplikowany system elektryczności władze od zawsze kontrolowały przemysł elektryczny, posiadanie urządzenia zżerającego większą ilość voltów musiało być niezwłocznie zgłoszone. Poza tym, że takie urządzenie często mogło się wyłączyć „samo", to jeszcze trzeba było płacić lichy podatek od każdego takiego sprzętu. Dlatego właśnie czarny rynek Lechii opiera się na urządzeniach wymagających większych pokładów energii, jest to bardzo niebezpieczny rynek, ponieważ jeśli rozrośnie się do większych rozmiarów, to w końcu całą stację może strzelić piorun. Nie dość, że osłona przeciwko meteorytom i diamentowym deszczom zostanie zniesiona, to jeszcze temperatura osiągnie nawet -200°. Dodatkowo miasto przestanie poruszać się wraz z ruchem planety i przy najłagodniejszym scenariuszu wejdzie w kolizje z innym miastem. Kiedyś Andżej był świadom, jak władze radziły sobie z marginesem społecznym, jednak teraz po powrocie niczego już nie jest pewien, prawie jak co drugi Lechita. Czasami zastanawia się, czy nie wylecieć na jakiś księżyc święcący nad Uranem. Podobno na Arielu jest ładnie. Jednak teraz stał przed drzwiami swojej willi, jego ręka wędrowała do dzwonka, jednak się cofała. Generał był bardzo zestresowany, myśli nim trzęsły jak nigdy wcześniej, odwaga mu tym razem nie dopisywała, to spotkanie jest gorsze od frontu... Teraz chciałby właściwie wrócić na wojnę. Jednak jego umysł wpadł na bardzo prozaiczny — jak dla niego — pomysł. Wypić dwusetkę krwi największych alkoholików w całej galaktyce, akurat miał takową w tylnej kieszeni spodni; wydmuchał powietrze z ust i łyknął, ledwo mu przeszło przez gardło, skrzywił się, rzucił gdzieś pustą butelkę i natychmiastowo się zatoczył, prawie spadł ze schodków prowadzących do drzwi willi. Obraz mu się rozdwoił i jednocześnie na siebie nachodził, teraz zaczął przypominać Lechibara. Podszedł chwiejnym krokiem do dzwonka i nagle drzwi się otwierają, tam brzydka i gruba żona generała stoi w progu drzwi, jeszcze w pidżamie. W jednej ręce trzyma wałek, w drugiej wiadro z wodą — spodziewała się stanu swojego męża.
— Znowu się Andżej schlałeś!? Obiecałeś! Obiecałeś, że po wojnie przestaniesz pić! — Andżej wpół przytomny chwiał się przed drzwiami i chciał gestykulować ręką, jednak nie za wiele z tego wyszło, tylko jakieś ostentacyjne pijackie ruchy. 
— Ale proszę pani... Kochanie... Em... Em — mówił pijackim głosem, bardziej pijackim niż głos Lechibara. 
— Kochanie!? Nie było cię pierdolony prostaku ponad pół roku, a ty nic! Żadnych kwiatów, żadne pocałuj mnie w dupie, tylko pijany stoisz u progu mojego domu! — Andżej już nie słuchał swojej żony, jego powieki coraz bardziej się przymykały, nagle zawartość wiadra na niego poleciała, aż wyleciał do tyłu i prawie z metra wylądował na dupie, cały mokry — Ja ci kurwa dam zasypianie, gdy do ciebie mówię. Od dzisiaj śpisz w jednostce! 
— No i dobraa! — mówił nadal zapijaczony — Idę spać do jednostki. Kierwaa jego mać pani nie ma do mnie żadnego szacunku! — Ta prychnęła, zbiegła ze schodów i ugodziła swojego męża pionowym uderzeniem w głowę za pomocą wałka. Ten zaczął uciekać w podskokach, wywracają się co chwila. 
— Byś schudł wandalu! — krzyczała, machając wałkiem nad głową — To, że tu ważysz mniej, nie znaczy, że jesteś chudszy!

V

Lechibar obudził się w gabinecie, zwolniony z bezwzględnie przyciągających kajdan. Mroczył wzorkiem, chodził głową, przed nim siedział kolejny stary znajomy: Bolesław. Znajdowali się obaj w jego gabinecie. Mimo upływu czasu Bolesław wciąż miał swój charakterystyczny krzaczasty wąs, jak i równie krzaczaste brwi. Na głowie miał czapkę, która to zakrywała jego ulizaną fryzurę. 
— No w końcu! — podniósł ręce, jakby dziękował bogom — Zbudziłeś się. Jak tam Lechibarze? 
— Kierwa... — chciał jeszcze udawać pijaka, jednak szybko spostrzegł, że zdarto z niego szmaty i zostawiono tylko uszkodzony strój Żandarmerii. 
— Przyjacielu, starego druha nie oszukasz. Gniewomira nie oszukałeś, to myślisz, że mnie dasz rade? 
— Czego ode mnie chcesz? Jeśli chcesz wyciągać konsekwencje z powodu starych czasów to cholera... Dajcie mi spokój, jestem tym zmęczony — wrócił do normalnego tonu. 
— Widzisz, Dyktat Wojskowy wyraził się jasno — oznajmił Bolesław. 
— Aha, to teraz im służysz? — spytał się wymownie były żołnierz. 
— Nie wiem sam już komu służę, zwierzę ci się w dobrej wierzę. Dyktat Wojskowy i Rząd Królewski maczają po równo palce w całej Lechii i nadal nie mogą się dogadać. Ta stacja kosmiczna też jest oblegana przez oba rządy, sam nie wiem, co się dzieje. 
— Czyli co? 
— Czyli wykonuje rozkazy i dyktatu i rządu. Jak są sprzeczne, to biorę stronę dyktatu, w końcu to oni nas ukształtowali.
— Kim się stałeś? 
— Widzisz, nie każdy toczył się z wysokiego stanowiska na dno, inni pięli się w górę. Jestem zarządcą wojskowym księżyca Umbriel, takie tam. 
— Gratuluje — powiedział twardo i bez emocji Lechibar, nie zazdrościł mu, znał swoją wartość. Była na pewno wyższa od tych wszystkich urzędasów, którzy próbowali skazać go na śmierć —Nie dałbym się pojmać, gdybym chciał pogawędzić. 
— Właśnie widzę, Gniewomir się z tobą nie cackał — Lechibar miał na skroni widoczną ranę. 
— Ano. 
— Dobra — klasnął i zgarbił się, przechylając się jednocześnie bardziej do biurka, które dzieliło go od Lechibara — Jak sobie zdajesz sprawę, wyśledziliśmy cię. Bardzo pomógł nam zwiad Rządu Królewskiego, który bezwzględnie śledził Generała Andżeja po jego powrocie z wielomiesięcznego bojowania. No i muszę ci powiedzieć, że dzieją się takie rzeczy na Ziemi, którego źródłem problemu mogą być twoje dawne misje na tamtych rejonach. 
— To było dawno cholera! Nie możecie mnie skazywać za coś, co zrobiłem dawno temu! Ja podlegam tylko królowi, a nie jego niekompetentnym zastępcą. 
— Wtedy zaś wykonywałeś zadania dla Dyktatu Wojskowego, nie pamiętasz już? 
— Kto mnie każe w takim razie? 
— No — zakłopotał się Bolesław — Chyba; Rząd Królewski skoro informacje należące do ich zwiadu.
— Jak ty nie wiele wiesz, ja mogę nie wiedzieć, ale przynajmniej nie angażuje się z taką niewiedzą. 
— Dobra, nie mieliśmy gawędzić o niczym — odparł oburzony Bolesław — Chodzi o to, że na Ziemii plemiona w okręgu Finlandzkim wykazują się wiedzą na temat nas i naszej technologii.
— To chyba dobrze, może dzikusy w końcu nas dościgną — powiedział optymistycznie łotrzyk. 
— Według moich przełożonych to nie dobrze. 
— Dobra, dobra. Przełożeni, znaczy kto? — pozwalał sobie na spoufalenie się Lechibar, ze względu na to, że Bolesław za starych czasów był dla niego bardzo dobrym przyjacielem. Lechibar pośrednio pomógł mu dostać się do rekruta armii Lechickiej — Co to ma wspólnego ze mną? Może wasze tajne bazy na terenach Ziemi zawiodły i dały się nakryć? 
— Nie, te bazy nigdy nie istniały. 
— Pierdolenie, w jednej sam byłem. 
— Nie było i tyle. Widzisz, ja nie mam takiej władzy, aby kwestionować, co zrobiłeś, a co nie. Ja tylko ubiegałem się, abyś trafił do mnie, bo inni użyliby już tortur, gwarantuję ci. 
— I co ja mam niby zrobić? 
— Przyznać się do winy i zdać prawdziwy raport, proste — co każde zdanie z ust Bolesława było czuć co raz większą pogardę.
— Może zrobię inaczej — mówił wciąż oburzony Lechibar — Powiem o twoich problemach z pamięcią przy mowie końcowej, której żadnemu byłemu żołnierzowi się nie odmawia przed skazaniem na śmierć, mimo jego występków. I stracą cię miesiąc później za zdradę stanu i ukrywanie ważnych faktów, co? 
— Za późno, wyleczono mnie laserowo. Na czarno, ale mimo wszystko. 
— Ha! Na czarno!
— Nie masz większych dowodów, poza moimi pustymi słowami, które zostały wypowiedziane tylko do ciebie. A czasu na śledztwo mieć nie będziesz. Słuchaj. Nie chce cię prowokować ani nic, tylko wiedz, że ta stacja jest okupowana przez Marsjan wysłanych tutaj przez nasz własny Dyktat, nie za wielu tu znajdziesz Lechitów. A ci powiem jeszcze jedno, pamiętasz moje zabezpieczenia? No to dalej ich używam. Zaraz mam spotkanie z gubernatorem czwartego stanu Marsu, który przyleciał tutaj prywatnym statkiem zadokowanym we wschodniej części stacji. Zostawię cię tu samego i wyjdę, powodzenia — wstał — No i pamiętaj, chce dla ciebie dobrze — wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Lechibar słyszał, jak zamykał najzwyklejszym kluczem staromodny zamek. Lechibar zrozumiał sygnał, iście wieloznaczny. Rzeczywiście pamięć Bolesława została posklejana, kiedyś ten człowiek zapomniał o wszystkim, co robił wczorajszego dnia, dlatego wszystko zapisywał. Czasami nawet zapominał o swojej dolegliwości i nie sprawdzał notatek, co doprowadzało do zaprawdę zabawnych sytuacji. Jedak teraz pamięta nawet takie szczególiki, nawet wie, że Lechibar takie sugestie zrozumie. A Lechibar pamiętał, Bolesław zawsze czy to w pokoju, czy to w biurze, pod biurkiem miał przyczepionego gnata. I tak też było teraz, znalazł zabytkowy rewolwer z wysuwanym bębenkiem, który już zdążył lekko zardzewieć. Pełny. Zaczął przeszukiwać szafki, znalazł dwa czerwone opakowania, lekko pożółkłe z obrazkiem rewolweru takiego samego jak trzymany przez apasza. Lechibar postanowił zatrzymać zabytkowe opakowania, gdyż w tych było wiele naboi mogących okazać się przydatnymi. Podszedł do zamka, nachylił się do niego. Nasłuchiwał, niczego nie mógł usłyszeć z zewnątrz. Raz kozie śmierć. Przestrzelił zamek i kopniakiem wyważył drzwi. Znalazł się w wielkim kompleksie tuneli stworzonych ze szkła z niewielkimi odstępami na biały materiał. Wielki kompleks — który w całej okazałości było widać zaplątany z jego pozycji — wisiał nad księżycem Umbriel. Umbriel był zapełniony cywilizacją mimo tego, że był pokryty, zamarznięto wodą zmieszaną ze skałami i był usiany wieloma kraterami uderzeniowymi. Ponadto było tam ciemno, a tamtejsze władze niezbyt dbały o przejrzyste oświetlenie. Poza tym widział z odległości inne stacje, które były już zaś zbudowane z konkretnego metalu, bez wielu okien. Na przykład stacja świadcząca usługi gastronomiczne z bardzo wygodną funkcją podlecenia statkiem i odebrania jedzenia. Tak to kompleks tuneli, w którym znajdował się pijus, był dość specyficzny. Było mnóstwo drzwi, a mimo to brak jakichś pokoi. No ba! Nawet gabinet Bolesława był tylko widoczny przez drzwi, które Lechibar wyważył, tak to nie. Prawdopodobnie drzwi były systemem zaawansowanych teleportacji, a te wszystkie pomieszczenia znajdowały się na innej planecie. Być może wszystkie pomieszczenia były na Setebosie, który wszakże na powierzchni i pod nią (a też nad nią) świadczy usługi pokoi połączonych teleportami. Aczkolwiek niewykluczone, że poprzez niektóre drzwi, mógłby się dostać na inne planety. Mars odpada, skoro przyleciał z niego jakiś gubernator, Uran też ze względu na niezbyt dogodne zapasy energetyczne, choć nie wykluczone, że król w swoim pałacu posiadał coś takiego. Po tunelach chodziło mnóstwo ludzi, Marsjanie — jak to nazywano ich potocznie: byli zieloni, nie różnili się anatomicznie od Lechitów poza kolorem skóry. Poza tym nosili oni wojskowe mundury obszyte plamistymi kolorami złożonymi z ciepłych odcieni pomarańczy. W mniejszej ilości można było dostrzec standardowo jak na Lechickie stacje Lechickich żołnierzy, dokładniej Żandarmerię Królewską, której Lechibar miał już trochę dość. Schowawszy rewolwer, obibok zaczął ponownie udawać nastukanego. Szedł chwiejnym krokiem wśród wielkiego przeszklonego niby szpaleru. Lechici, jak i Marsjanie dziwnie się na niego patrzyli, jakby z podejrzeniem. Po napotkaniu trzeciej grupy żołnierzy ktoś wytknął go palcem. 
— Hej! Przecież to ten pijak, co go ekipa Gniewomira dostarczyła! — wykrzyczał cholerny zielono skóry. 
— Ale szo? Sze ja? — pokazał na siebie Lechibar i gwałtownie jakby się odchylił na bok i wyciągnął rewolwer, odstrzeliwując od dołu z biodra twarz Marsjanina, drugi sięgał po broń, jednak wtem Lechibar złapał za nią i drugiego uderzył w twarz jego własną bronią, dobijając na ziemi. Rozpoczęła się walka. Lechibar gwałtownie zaczął przypominać sobie boje, w których uczestniczył. Miejsce w którym się znajdował było dla niego idealną pozycją do walki, nikt go nie zestrzeli, nie będąc za lub przed Lechibarem, a jednocześnie widzi wszystkich i wszystko. Miejsce niezbyt dobre do skradania się, ale do działania jednoosobowej armii już jak najbardziej. Obracał się i za pomocą przejętego karabinu zdejmował co raz to kolejnych Marsjan, z których lała się fioletowa krew. Skok i obrót! Skok i obrót! Nieustannie ten schemat powtarzał. Czasami podchodził do bliskiego starcia i tam za pomocą niesamowitego kunsztu walki bezpośredniej eliminował przeciwników, niejednokrotnie chowając się za nimi samymi. Artyzm gołych pięści mógł szlifować podczas swojego pijackiego życia, często trzeba było udowodnić, iż „Andora" to jego terytorium, a nie Turbolechitów. Co z Lechitami przebywającymi na terenie stacji orbitalnej? Ci nie strzelali do Lechibara, próbowali go co najwyżej obezwładnić, nie udawało im się, za co Lechibar odwdzięczał się zwyczajnie do nich nie strzelając. Samotny wojownik także podczas bitwy używał systemu teleportacji, chował się w jakimś gabinecie, uzupełniał w miarę możliwości zapasy amunicji i czasami stamtąd prowadził ostrzał zza biurka, za pomocą nowoczesnych karabinów z kolimatorowymi celownikami, funkcjami termowizyjnymi i laserami przy lufie. Wrzucali różne granaty, jednak Lechibar o dziwo zachowywał trzeźwość umysłu i zestrzeliwał je w locie robiąc solidne przetrzepanie w szeregach wroga. W końcu jednak znalazł się w sytuacji podbramkowej, mnóstwo Marsjan i Lechitów z dwóch stron korytarza, cała horda. Wszyscy uzbrojeni w jeszcze cięższy arsenał niż standardowi przechodnie stacji. Apasz nie wiedział co zrobić, jest już praktycznie skazany na rozstrzelanie przez wroga, jednak wpadł na iście nonszalancki pomysł. Zaczął strzelać w już osłabione szyby, aż w końcu je przebił. Gwałtownie wszyscy podlecieli do góry przez brak grawitacji, powietrze upływało z każdą chwilą. Lechibar odwrócił się i zaczął strzelać w przeciwną stronę: do punktu, do którego chciał się przemieścić, a chciał się przemieścić po prostu do sąsiadującego korytarza. Dlaczego wytrzymywał w próżni? Marsjanie i Lechici nad wyraz dobrze znosili w niej obecność, było co prawda bardzo zimno i nie było czym oddychać, jednak Lechibar w próżni przebywał maksymalnie dwie minuty. Musiał jeszcze zestrzelić tych, którzy polecieli za nim, latali martwi z latającą krwią i oddalali się od stacji. Ten przebił się przez okno kolejnego korytarza i wszedł do jakiegoś gabinetu, aby zaczerpnąć powietrza. Trafił możliwie jak najlepiej. Panel sterujący korytarzami! Nie dość że odgrodził te przebite korytarze i skazał tym samym wielu, wielu żołnierzy na śmierć w próżni (czasami Lechitów, jednak nie mógł być tego świadom) to jeszcze odnalazł część korytarzu na panelu sterowania, która była przypisana pod pozycje teleportacji gabinetu, w którym się znajdował. Chwycił w rękę hologram który wyświetlił się na panelu sterowania. Wyświetliła się cala stacja i zamienił jeden korytarz z drugim. Przesunął swoją pozycję pod jedyną nieoszkloną część stacji, czyli wschodni parking statków kosmicznych i jednocześnie ten korytarz bramami odgrodził, niczym przebudowa konstrukcji zbudowanej z kloców, tylko że klocki te były z hologramu i lewitowały nad ręką żula. Następnie wyszedł z biura, rzeczywiście znalazł się pod parkingiem. Tam już sprawa było nieco bardziej skomplikowana, co prawda nie musiał martwić się o plecy, jednak to była otwarta przestrzeń, z wieloma dokami gdzie były zaparkowane statki. Po ścianach były porozmieszczane pojazdy latające i po bokach mocne rusztowania, po których się poruszano. Na środku znajdowała się zaś wielkie kwadratowe wycięcie, które miało wylot na zewnątrz. Ponownie zaczął bój, chował się za barierkami rusztowania i zdejmował przeciwników z dalekiej odległości. Mógł użyć jakiegoś innego statku, jednak wolał trzymać się sugestii Bolesława. No i w końcu znalazł otwarty od tyłu kwadratowy statek o barwach Marsjańskich. Wszedł do niego i zaczął grzebać w systemie, nijak potrafił odpalić ten Marsjański szmelc. Nagle został zaskoczony i od tyłu ktoś wpakował mu kulkę w plecy. Był to poraniony Lechita, którego omyłkowo Lechibar postrzelił. Żul upadł, jednak podczas upadku sięgnął po rewolwer i w locie zestrzelił Lechitę. Niefortunne zdarzenie. Poza tym ówcześnie opacznie postrzelony Lechita trafił trzy razy w cały panel sterowania, który zaczął świrować. Drzwi się same zamknęły, w środku urządzeń dochodziło do nieszkodliwych dla otoczenia wybuchów. Coś podniosło statek i zaczęło go przenosić nad to dziwne wycięcie prowadzące do próżni. Urządzenie niebędące w zasięgu wzroku Lechibara puściło statek i ten spadał gdzie to dotarł do próżni, w której już nie miał gdzie spadać, tylko sobie lewitował, aż w końcu się odpalił i ruszył. Lechibar siedział z postrzelonymi plecami, dyszał mocno, jego organizm nie był już przyzwyczajony do takiego bólu. Pilot automatyczny, cel podróży? Mars? Jednak silnik szwankował i wszystko nadal sobie buchało elektrycznością, aż w końcu trajektoria lotu została zmieniona i statek zaczął lądować... Na Ziemi! Uderzył o jakąś niewielką górę, całkowicie ją niszcząc i rozbił się w środku jakiejś polany. Grawitacja w środku się wyłączyła i Lechibar spadł na sufit statku, tak... Rozbił on się do góry nogami. Drzwi się otworzyły, Lechibar jakoś wyszedł po podwyższonej rampie, która powinna być na górze i od razu upadł... Na trawę... Było dość ciepło, na planecie występowało niespotykanie świeże powietrze jak na te czasy... Jak dawno takiego nie czuł! I ta wielka cisza, czystość, brak jakiejkolwiek technologii! Tylko rozbity statek i rewolwer w ręku. Kula ugrzęzła głęboko, jednak wstał i popatrzył się w niebo, na święcący mocniej niż zwykle księżyc. 
— Mogliście zrozumieć, że bycie najlepszym niesie za sobą pewne konsekwencje, byłem wysyłany na samobójcze misje, wiedziałem, że w każdej chwili mogę stracić życie, dlatego się skurwysyny zapijałem, żeby móc się przespać, żeby poczuć choć odrobinę relaksu... — Upadł na dupę i oparł się o wysuniętą rampę. Krew się z niego powoli wylewała, poczuł się śpiący. Uciskał ranę, w drugiej ręce trzymając rewolwer... Zaczął zasypiać...

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
PGS · dnia 11.12.2019 10:13 · Czytań: 234 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Inne artykuły tego autora:
  • Brak
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:65
Najnowszy:wrodinam