10.
Jimmy słyszy głos, wstaje z własnego łóżka. W blasku słabo migoczących świec dostrzega na korytarzu Willa.
Idzie w kierunku pokoju, staje u jego drzwi. Słabe, blade światło rozchodzi się po drewnianych ścianach.
Na biurku położonym w rogu, zaraz obok łóżka, leży coś drewnianego, coś co na pierwszy rzut oka wygląda bardzo dziwnie, jakby wykonany z gałązek pająk…
Will stoi obok biurka i patrzy na Jimmiego.
Jimmy podchodzi. Początkowo spogląda z powątpiewaniem na spoczywający na biurku przedmiot.
A potem, świetle lampy słonecznej dostrzega jego konstrukcję, kształt, rysy wydrążone na drewnie. Uśmiecha się i zerka na swojego brata.
Jimmy delikatnie unosi w dłonie łuk i ogląda go z zaciekawieniem.
Odkłada go na biurko.
Will, śmiejąc się i próbując jednocześnie odepchnąć Jimmiego od siebie, mówi:
Oboje się zaśmiali. Bardzo głośno.
podroczymy.
Drewniane drzwi zamknęły się.
Ani jutro, ani pojutrze się nie podroczyli. Już nigdy się nie podroczyli.
11.
Palący strumień światła wyrwał go ze stanu, którego lekarze z Golden River, gdyby wciąż żyli, mogliby śmiało określić śmiercią. Bo Jimmy w ciągu ostatnich sześciu godzin był martwy, na równym stopniu jak jego przyjaciele leżący na głównym placu. Przedziurawiona wątroba, poharatany żołądek, metalowa strzała wbita w udo, trujący gaz, który wdarł się do płuc, zakażenie pływające w żyłach….z takimi obrażeniami człowiek jest w stanie przeżyć co najwyżej godzinę, jeśli mu się poszczęści. Jimmy dobrze o tym wiedział. W Golden River chodził do szkoły, gdzie starzec z laską, cyrulik wykładał im biologię. Mówił, że śmierć jest tak, jak noc, przykrywająca lasy, gdy już zajdzie słońce. Organizm przestaje działać, mózg przestaje wysyłać informacje, krew przestaje płynąć, i najlepsze zabiegi chirurgów, oraz najlepsze antidota chemików, będą mogły jedynie pogorszyć sprawę. Ludzie muszą umrzeć, tak już jest. A jak umrą, to umrą, nie będą żyli dalej. Chyba, że na moment przed śmiercią uroją sobie, że trafili do raju. Albo innego magicznego miejsca.
Jimmy uzmysłowił sobie, że chyba właśnie uroił sobie połowę tego, co podpowiadają mu oczy.
Metalowy pręt, wdzierający się w jego mięśnie zniknął. Jimmy uniósł głowę wyżej. Dotknął swojego tułowia. Jego skóra była gładka, jakby dopiero co się urodził. Poszarpane strzępy koszuli wyschły. Czyste, pozbawione czarno-czerwonych plam krwi.
Krew nie ciekła mu z brzucha, ani z wątroby. Ból ustąpił. Jimmy wziął głęboki oddech. Przyjemne powietrze bez oporu napełniło jego płuca. Poczuł lekkość. Przez moment nawet był szczęśliwy. A potem przypomniał sobie, że wszyscy jego bliscy nie żyją.
Rozpłakał się. Dawno tego nie robił i nigdy nie przypuszczał, że kiedykolwiek to jeszcze zrobi.
Łzy ciekły mu po policzkach, opadały na koszulę. Słońce paliło go w kark. Czas przestał płynąć. Wiatr przestał wiać, trawiaste łodygi zamarły w bezruchu. Życie na chwilę straciło znaczenie. Ta chwila zdawała się trwać długo, w mętnej wieczności.
Jimmy zamilkł, wycierając oczy i oddychając płytko. W jego umyśle huczał jakiś alarm. Coś wrzeszczało i próbowało wydostać się na wierzch, na brzeg świadomości. Jimmy zaparł się. Nie pozwolił. Nie pozwolił, choć z lekcji medytacji pamiętał, że jest to najgorsza obrona, jaką można zastosować przeciwko lękom. Ale tym razem to nie były zwyczajne lęki. Te lęki miały broń, silniejszą od niego.
Jeszcze raz obejrzał swoje ciało. Dokładnie, sprawdzając, czy nigdzie nie czyhają dziury po kulach.
Wstał. Przyszło mu to z łatwością. Przypuszczał, że przy następnym oddechu ocknie się, zalany potem, drżąc i dławiąc się wymiocinami, osamotniony w ciemnościach nocy. Że w świetle księżyca, bladym jak trupia skóra, zaschnięta, czarna krew na jego koszuli stanie się jeszcze wyraźniejsza niż przedtem, a ból...ból uderzy go tak mocno, że jego lęki będą przy nim zbawieniem.
Ale tak się nie stało.
Jimmy, w pełni świadomy i w pełni zrezygnowany, ruszył przed siebie. Za nim znajdował się dom. Rodzina. Przyjaciele. Wspomnienia, dzieciństwo i cały świat, jaki do tej pory miał szansę poznać. Cały świat jaki kochał i z jakim spędzał każdy dzień. Jego brat, jego matka, Charles, Alice. Wszyscy zostali tam, w lesie otoczonym pochylonymi ku ziemi, połamanymi drzewami. Otoczeni dogasającymi płomieniami, trupami, zwalonymi wieżami i spękanym traktem. Za nim znajdował się świat strawiony ogniem.
A przed nim było piekło.
Pognał w jego kierunku, nie utykając i nie odwracając się za siebie.
Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt