Obudził nas hałas. Dziwny, jednostajny, ale jakby zmienny, z dużej odległości. Tak zapomniany, że w pierwszej chwili nie mogłem skojarzyć, co to za dźwięk. Gdy dotarło do mnie, co to jest, zerwałem się na równe nogi.
- Wstawaj! - Krzyknąłem do Terki, leżącej jeszcze na naszym materacu przykryta podwójną kołdrą. - Szybko, zbierajmy się! - dodałem i błyskawicznie ubrałem się w wojskowy kombinezon, buty, kurtkę. Nawet zapomniałem o kamizelce z ładownicami oraz magazynkami do Kałasznikowa. Gdy Terka otworzyła oczy, przeciągnęła się mocno. Na moment przylgnąłem do niej wzrokiem, zwłaszcza, że cieniutka bluzka, w której spała była jej jedyną pidżamą. Jednak szybko pokręciłem głową. - Szybko! - Ponagliłem ją i zacząłem szperać w plecaku za czymś, mając nadzieję, że rzeczywiście zostawiłem sobie to na czarną godzinę. Z ulgą trafiłem palcami na szeroką, grubą rękojeść sygnałowego pistoletu. Wciągnąłem na głowę maskę, przez ramię przewiesiłem karabin, zauważyłem, że moja partnerka była już ubrana w spodnie i kurtkę. Miała już przy pasie kaburę z moim Glockiem. Sztukę błyskawicznego ubierania się w wojenne ubranie opanowaliśmy do perfekcji.
- Co się dzieje, Duch?
- Zobaczysz! Jeżeli się nie mylę, to zobaczysz! - Krzyknąłem z entuzjazmem i ruszyłem pędem do drzwi naszego mieszkania na drugim piętrze. Schody były zniszczone, więc tylko na szybko kopnąłem mocną, grubą linę i zjechałem na niej na sam dół, na parter. Drzwi nie było, więc od razu wybiegłem na zewnątrz. Duży plac przed nami był kompletnie pusty, ale i tak z Kałasznikowem przy ramieniu przebiegłem wzrokiem wokół mnie. Po chwili dopiero zadarłem głowę w górę, kierując się źródłem dźwięku. Rozglądałem się chwilę i po chwili serce podskoczyło mi niemal do gardła. HELIKOPTER! Widziałem wyraźnie na niebie helikopter. Leciał powoli nad miastem, na niewielkiej wysokości. Ile to było? Dwieście, może trzysta metrów. Bokiem do nas, w odległości najwyżej pięćset kilometrów. Bez namysłu uniosłem do oczu lornetkę i popatrzyłem na niego. Był z pewnością wojskowy, wydawało mi się, że to amerykański Black Hawk. Na burcie miał jednak wielki, biały kwadrat z namalowanym na jego środku czerwonym krzyżem. Bez namysłu uniosłem pistolet wysoko w górę, nieco w jego stronę. Oparłem palec na spuście i... zawahałem się. Przez moją głowę przeturlały się tabuny myśli. Miałem tylko jeden strzał. Zauważą? Nie zauważą? Zignorują? Kto w ogóle powiedział, że mimo czerwonego krzyża będą chcieli pomóc?
- O Boże, co to? Helikopter?! - Krzyknęła Terka, dołączając do mnie. Zerknąłem na moment na nią i przełamałem spust. Musiałem zaryzykować dla niej. Musiała się stąd wyrwać. Pistolet huknął głośno i rakieta wystrzeliła, ciągnąc za sobą furkoczący warkocz czerwonego dymu i iskier. Widziałem kątem oka jak pnie się w górę wyżej i wyżej, zostawiając za sobą dokładny ślad czerwonego dymu, ale oczy miałem wpatrzone w śmigłowiec. Wreszcie eksplodowała z hukiem na wysokości mniej więcej odpowiadającej lecącej maszynie rozsiewając pióropusz czerwonych iskier. Opuściłem dłoń z pistoletem i czekałem. Sekunda, dwie, trzy. Ślady rakiety zaczęły się już zniekształcać, tracić kontury, rozwiewać. I nagle maszyna skręciła w naszą stronę. Zauważyłem, że zaczęła się również obniżać. Rzeczywiście był to Black Hawk, oliwkowo zielony. Boczne drzwi były odsunięte i widziałem w nich żołnierzy z długą bronią. Dokładniej, gdy przyjrzałem się przez lornetkę, widziałem, że na krawędzi obu burt siedzieli żołnierze, trzymając się zamontowanych na stałe ciężkich karabinów.
- Terka, do budynku, na glebę - powiedziałem i ja zrobiłem krok w stronę środku placu. Gdy Terka wykonała moje polecenie, powolnym ruchem zdjąłem z pleców Kałasznikowa tak, by jasne było, że nie zamierzam strzelać i położyłem broń na ziemi. Maszyna zbliżyła się jeszcze bardziej i obniżyła, zrobiła kilka szerokich kręgów, widziałem, jak żołnierze po obu burtach mierzyli do okolicznych okien z dwóch karabinów na stałe zamontowanych w drzwiach. W końcu helikopter zaczął opadać jeszcze niżej i koła dotknęły betonowego placu pokrytego mchem. Zauważyłem, że na bocznych skrzydłach był podpięte długie cygara, zapewne dodatkowe zbiorniki paliwa. Piloci nie zdecydowali się na wyłączenie silnika, za to ze środka wyskoczyła piątka żołnierzy. Zabezpieczyli profesjonalnie teren, rozbiegając się we wszystkie strony. Jedynie strzelcy pokładowi zostali na swoich pozycjach. Do mnie z kolei podbiegło dwóch żołnierzy z bronią, ale nawet nie drgnąłem. Zmierzyłem ich tylko wzrokiem. Amerykańskie mundury, eleganckie, nowiutkie maski ochronne, z pełnymi wizjerami i hełmami z kevlaru. Tak samo, jak kevlarowe kamizelki z ładownicami do ich M16.
- Hey man, what the fuck are you doing here?! - Usłyszałem dawno zapomniany język. Miałem w głowie mnóstwo słów i odpowiedzi, ale zdołałem tylko wyjąkać kilka z nich.
- Still alive. Who are you? - zapytałem. Żołnierz zrobił krok do tyłu i zasalutował.
- Sergeant Mike Cougar, a search and rescue group from the aircraft carrier "Revival" of the Baltic Sea. We are looking for those who survived - przedstawił się szybko. - And who are you?
- Duch and Terka - wskazałem na siebie i stojącą obok Teresę, która w międzyczasie podeszła bliżej, po drodze podnosząc mój karabin. Po jej minie widziałem, że nie rozumiała naszej rozmowy. - Around the city there live about ... a hundred, maybe one and a half people in various hideouts - dodałem. - Me and Terka live together, hunt, trade with others..
- Okey, man - powiedział żołnierz, jego karabin, dotąd twardo trzymany w dłoniach, spłynął na ramię na pasku i Mike sięgnął do bocznej kieszeni spodni. Wyciągnął z niego sporej wielkości wojskowy tablet, włączył go i zobaczyłem mapę. - Show me where the people are - polecił. Wziąłem do ręki jego sprzęt i gdzieś przez wirnik śmigłowca dobiegło do mnie odległe wycie dzikich psów. Zacząłem przeglądać mapę.
- First of all, it's dangerous here. Here they live ... - Szukałem dobrych słów, wskazując na stadion. - People straight from Mad Max. Wild, aggressive, it is impossible to communicate.
- Oh yes, I know. We've been there We were immediately attacked and the problem is now solved - powiedział wprost a ja popatrzyłem na niego nieco zaskoczony. Problem rozwiązany, heh. Mimo wszystko, Stadionowcy byli ludźmi. Nawet jeżeli atakowali absolutnie każdego, kto się do nich zbliżył. Przypomniało mi się, że tydzień, może półtora tygodnia temu słyszałem gdzieś z tamtego kierunku strzały.
- Whatever. - Machnąłem ręką w końcu i przewinąłem palcami mapę tak, by widać było linię kolejową, na której stał od dawna stary pociąg. - A destroyed train is a hideout of people. Leader is Michał. They are fine. You can get along. Here ... - zamilkłem na chwilę, patrząc na plany Sfery. Po tym, co stało się te kilka lat temu, Mariusz stracił większość swoich najwierniejszych ludzi. Dominika uciekła, nie wiem, co się z nią stało. Czy wróciła tam i zbuntowała się przeciwko Mariuszowi, czy zginęła gdzieś pod drodze? Szczerze mówiąc, nie interesowało mnie to zupełnie. - Shopping mall. Same as here and here. - Wskazałem na konkretne punkty i widziałem, że Mike zaznaczył je symbolem ludzika z czerwonym krzyżem na białym tle. - So will you take us? - Sierżant zmierzył mnie wzrokiem.
- Sure, I see you know how to fight and shoot well - powiedział i chciał coś jeszcze dodać, ale nagle krzyknął. - What the hell is that?! - Inny z żołnierzy zaczął już unosić swoją broń, ale ja odwróciłem się błyskawicznie.
Od razu dostrzegłem biegnące w naszą stronę psy. Pierwszy był mieszaniec rottweilera i wilka, leciał w naszą stronę w pełnym biegu. Czarny, z szarymi plamami na głowie. Zaraz za nim biegł wielki pitbull, który z pewnością był mieszańcem mającym coś z wilka. Gdzieś jeszcze widziałem coś na kształt harta. Mike również przyłożył swój karabin do ramienia, ale gładkim ruchem chwyciłem go za lufę.
- Nope, dude - powiedziałem. - Here it is our job. Terka, pokaż im - dodałem. Terka zareagowała niemal automatycznie. Przyklęknęła na kolano, docisnęła do ramienia swojego Bora, mierzyła chwilę i zaczęła strzelać. Niespełna piętnaście sekund wystarczyło, by wystrzelała się z całego dziesięcionabojowego magazynka i widziałem doskonale, że każdy jej strzał był celny.
- Pusty! - powiedziała głośno, a wtedy ja uniosłem swojego Kałasznikowa do ramienia. Sześć ostatnich psów z całej watahy miało do nas jakieś pół kilometra. Wystarczyło mi sześć strzałów z mojego karabinu by zakończyć walkę.
- You are a very good shooter. You both will be useful to us - powiedział żołnierz, który wcześniej ze mną rozmawiał, patrząc tym razem na Terkę.
- No właśnie. Lecimy z nimi. Wsiadamy, już! - potwierdziłem jego słowa, patrząc na nią.
- Maciek, zanim odlecimy, muszę ci coś powiedzieć.
- Nie mamy czasu. Wsiadamy - przerwałem jej, gdy pierwszy z żołnierzy wskoczył do środka i podał jej dłoń. Po chwili ja znalazłem się również w środku, żołnierze zabrali naszą broń, umieścili ją w pewnych uchwytach, a nas samych usadzili na dwóch krzesłach naprzeciwko siebie.
Gdy maszyna się uniosła i wnętrze wypełnił huk powietrza, odetchnąłem pod maską. Czy to wszystko naprawdę się skończyło? Codzienna walka, codzienne napięcie, codzienna świadomość, że codziennie można zginąć. Oparłem głowę o ścianę i przymknąłem oczy. Nagle poczułem wszechogarniający spokój, schodzące ciśnienie. Teraz, tutaj, w hałasującej, wypełnionej porywistym wiatrem maszynie poczułem spokój. Nie wiedziałem, co czeka mnie gdzieś tam na odległym, amerykańskim lotniskowcu o dającej nadzieję nazwie "Odrodzenie", ale wydawało mi się, że cokolwiek by tam nie było, z pewnością będzie lepiej niż w mieście, które właśnie przelatywało w szybkim tempie daleko pod nami. Nawet moje zdezelowane płuca nie wydawały mi się już tak straszne, jak jeszcze kilka dni temu. I zapewne po raz pierwszy od niepamiętnych czasów po prostu ot tak popadłbym w drzemkę, gdyby nie delikatne szturchnięcie w stopę.
Uniosłem głowę i popatrzyłem przed siebie. Zauważyłem przez wizjer maski, że Terka coś do mnie mówi. Oczywiście, nie miałem najmniejszej szansy na to, by ją usłyszeć - pozostali żołnierze podłączyli się już kablami pod pokładowy system komunikacji, nas całkowicie zagłuszał huk wirnika, silników, pędzącego powietrza. Widziałem tylko ruch jej warg. Patrzyłem w oczy Teresy, a potem tylko pokazałem na jej uszy i pokręciłem głową, dając do zrozumienia, że nie słyszę ani słowa. Pokręciła tylko głową z uśmiechem, po czym rozejrzała się, ale żaden z żołnierzy nie patrzył na nas. Wciąż patrząc mi w oczy na wysokości swoich piersi ułożyła palce w symbol serca a po chwili, wciąż patrząc mi w oczy, miękkim ruchem zsunęła dłonie na swój brzuch i uśmiechnęła się. Gdy po chwili zrozumiałem, co chciała mi przekazać, pochłaniacze mojej maski poddały się całkowicie i wizjer zaparował, nie umiejąc sobie poradzić z łzami. Naprawdę nie przypuszczałem, że zostanę tatą.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt