JASIO ZWROTNICOWY
Jasio Zwrotnicowy – bo tak go nazwałem – całe dnie spędzał na przystanku tramwajowym. Zwykle przechadzał się tam i z powrotem wzdłuż torów, wspierając się na czubkach palców swojej lewej, krótszej nogi i podrygując śmiesznie niby koło zamachowe jakiejś zardzewiałej maszyny: w górę, w dół, w górę, w dół... . Wzrok jego wybiegał często w głąb długiej i prostej jak linijka ulicy, wypatrując znajomych, sunących majestatycznie po torach, tradycyjnie niebieskich lub upstrzonych różnokolorowymi reklamami, tramwajowych kształtów. Gdy dwu albo i trójczłonowe cielsko wtaczało się dostojnie na przystanek i słychać już było przewiercający uszy pisk hamulców, Jasio zajmował swoją pozycję tuż przy uskoku wyznaczającym granicę torowiska. Wóz sunął jeszcze ostatkiem sił, powoli wytracając prędkość i przez moment wydawało się, że nic Jasia nie jest w stanie uratować przed tragicznym w skutkach zetknięciem z masywnym, niszczącym wszystko na swej drodze technicznym monstrum. Ale nie – tramwaj niczym dobrze wytresowany pies przybiegający na zawołanie do swojego pana zatrzymywał się posłusznie tuż u samych stóp Jasia. Wtedy Jasio schylał się i wyciągał ze stalowego pyska coś, co przypominało długi pogrzebacz. Następnie wprawnym, do perfekcji wyćwiczonym ruchem wkładał ów pogrzebacz w specjalne, znane jedynie wtajemniczonym, miejsce między szynami, przekręcał go lekko i następował cud: układ szyn zmieniał się. Nie była to może jakaś radykalna, rzucająca się w oczy zmiana, prawdę mówiąc mało kto z postronnych ją w ogóle zauważał, tym niemniej jej wpływ na dalszy kierunek jazdy tramwajów, a co za tym idzie i na losy uwięzionych w ich blaszanych wnętrzach podróżnych, trudny był do przecenienia. Otóż Jasio, na podobieństwo potężnego Demiurga wytyczającego bieg rzek, jednym zgrabnym, ledwie dostrzegalnym ruchem ręki wyposażonej w niepozorne, przypominające stary pogrzebacz narzędzie decydował, w którą stronę świata powiezie swych połkniętych jak plankton pasażerów zbierający właśnie siły przed kolejnym wyczerpującym etapem posłuszny mu pojazd. W tej jednej chwili decydowało się wszystko: czy siedząca przy oknie dystyngowana starsza pani w czerwonym kapeluszu zdąży na pociąg mający zawieźć ją do ciężko chorej, od dawna nie widzianej siostry, czy zasępiony, nad wyraz poważny młodzieniec trzymający się lodowatego uchwytu nie spóźni się na spotkanie ostatniej szansy z dziewczyną, której od dawna pragnął wyznać swoje skrywane dotąd uczucia, czy biednie wyglądający emeryt z plastikową reklamówką w dłoni kupi jeszcze po okazyjnej cenie promocyjną wędlinę dla swej zrzędliwej żony w nowo otwartym hipermarkecie, czy młoda, z wyrazami troski na twarzy kobieta dojedzie na czas do pracy unikając w ten sposób czujnego, karcącego wzroku swojego szefa. Jeden błąd, niewłaściwy ruch, gapiostwo albo i zwykła przekora i niewłaściwa konfiguracja szyn mogła poprowadzić tramwajowy pojazd w kierunku przeciwnym do zamierzonego, na zawsze, być może, zmieniając losy podróżnych.
To prawda – Jasio nie decydował sam, musiał hamować podszepty kapryśnej woli. Był egzekutorem, odczytywał widoczne już z daleka wymalowane czarną farbą na białych tabliczkach numery i na podstawie tego podejmował właściwe decyzje: „dziesiątka” i „trójka” prosto, „dwunastka” w prawo, a „piętnastka” i „dwudziestka jedynka” w lewo. Ale to w niczym nie umniejszało jego roli, wręcz przeciwnie. Działał przecież według z góry ustalonego, precyzyjnego planu, był jednym z tych, którzy porządkują skrawek ogarniętej chaosem rzeczywistości. Realizował nadzieje ludzi pokładających ufność w tym, że gwiazda polarna numeru, do którego wsiedli, poprowadzi ich do upragnionego celu.
W wolnych chwilach, zazwyczaj poza godzinami szczytu, Jasio rozkładał gazetę na murku okalającym wiodące w mroczną czeluść podziemnego przejścia schody. Otaczał go zgrzytliwy hałas jednego z największych placów w mieście, tak jakby w tym jednym punkcie zbiegały się wezbrane rozgrzaną, samochodową, zatrzymywaną na krótko przez tamy świateł, falą koryta wszystkich ulic świata. Od czasu do czasu podnosił głowę znad targanej porywistymi podmuchami zimnego wiatru płachty gazety i wtedy spojrzenie jego wędrowało utartym dookolnym szlakiem odbijając się od jaskrawożółtej fasady pobliskiego biurowca, prześlizgując się wzdłuż czerwonych murów rozległego szpitala miejskiego, muskając zarys widocznej w głębi fontanny z jakąś nad wyraz mocarną, zmagającą się z grzywiastym lwem postacią, aby na koniec, po raz nie wiadomo który, zlustrować panoramę ciągnącej się aż po kres miasta, niemal po sam horyzont, szerokiej ulicy, środkiem której skradały się, zwiastując swą obecność delikatnym wibrowaniem szyn i wyrzucanymi raz po raz snopami iskier, przyczajone, wielobarwne gąsienice tramwajów. Jadł niewiele i zazwyczaj były to owinięte w tłusty papier kanapki. Nie korzystał nigdy z oferty licznych, ukrytych w labiryncie podziemnego przejścia, barów, gdyż po pierwsze pociągałoby to za sobą pewien wydatek ( cztery pięćdziesiąt porcja ruskich pierogów, pięć czterdzieści placki ziemniaczane z kefirem w plastikowym pojemniku ), a po drugie wymagałoby opuszczenia na pewien czas stanowiska pracy.
Jasio, mimo iż jego charakterystyczna zwichnięta sylwetka budziła niekiedy zaciekawienie, nie narzucał się swoją obecnością. Fakt całodziennego przebywania na zatłoczonym, gwarnym przystanku nie skłaniał go do inicjowania błahych rozmów o polityce czy sporcie ze znudzonymi bezczynnym oczekiwaniem i częstokroć spragnionymi kontaktu mieszkańcami miasta. Wiele twarzy, zwłaszcza tych pojawiających się regularnie, o stałej porze, u szczytu wiodących na przystanek schodów, musiało być mu znanych, ich systematyczna obecność nie wytwarzała w nim jednak złudnego poczucia bliskości. Był – w przeciwieństwie do zagubionych turystów czy przesiadających się na placu śpieszących do pracy robotników – trwałym, mającym do odegrania istotną rolę, elementem krajobrazu i to nadawało mu specjalną rangę. Tramwaje warowały u jego stóp, a on niepozornym gestem wytyczał kierunki ich eskapady. Wdzięczni motorniczowie doceniali jego znaczenie – zwłaszcza że tegoroczna kapryśna zima skutecznie zniechęcała do wychodzenia z ciepłych kabin siekąc w ogromne tafle tramwajowych szyb na przemian deszczem i śniegiem – pozdrawiając go każdorazowo uniesioną dłonią. Niektórzy nawet uchylali maleńkie drzwiczki i zamieniali z Jasiem kilka słów, zanim zmieniająca się sygnalizacja świetlna nie zmusiła ich do poprzedzonego ostrym dzwonkiem, iście nie sprinterskiego, startu. Jasio z ochotą odwzajemniał te gesty, wymieniał nic nie znaczące uwagi na temat wciąż podłej pogody czy wyjątkowo tego dnia zatłoczonych ulic, ale nawet wtedy, w tych krótkich, ulotnych chwilach triumfu, otrzymywania zapłaty za swoją pracę, jego pucułowata, poczerwieniała od mrozu twarz pozostawała obojętna i bez wyrazu. Pozbawionym emocji spojrzeniem odprowadzał malejący jak topniejąca grudka błękitnego lodu kształt, kilkakrotnie przemierzał pełnym werwy krokiem utartą, ciągnącą się równolegle do torowiska trasę, po czym, wsparty o niski murek, zastygał w cierpliwym oczekiwaniu, usiłując pozbierać rozsypane przez wiatr na całej powierzchni gazety ziarnka liter.
02’2004
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt