TRAMPOLINA - OWSIANKO
Proza » Obyczajowe » TRAMPOLINA
A A A

Mau­ry­cy usiadł w kątku, przy kon­tu­arze, w po­bli­żu pół­otwar­tych drzwi, obok mu­zy­ka, któ­re­go za­trud­nio­no w Klu­bie na eta­cie wir­tu­oza. Po­przez ka­wiar­nia­ne opary wi­dział, jak wsy­sa­ły do środ­ka za­stę­py sma­ko­szy kawy. Co pe­wien czas wy­ko­py­wa­ły - na­sy­co­nych, a brzu­cha­ty szat­niarz kła­niał im się cy­klicz­nie, jakby miał czkaw­kę z do­bre­go hu­mo­ru.

Lubił tu bywać, ko­chał być „w przy­cza­je­niu i roz­mo­dle­niu”, jak na­zy­wał ten swój ki­bi­cow­ski pro­ce­der, po cichu i ano­ni­mo­wo pa­trzeć na gwar­ny ruch to­czą­cych się, dys­ku­syj­nych sa­ba­tów, in­te­lek­tu­al­nych po­dró­ży do­ni­kąd, wę­dró­wek, w któ­rych jesz­cze nie tak dawno brał udział. O czym nie­chęt­nie i nie­mal z roz­ża­le­niem wspo­mi­nał są­sia­dom od kie­lisz­ka.

A mię­dzy sto­li­ka­mi, po dy­wa­no­wej wy­kła­dzi­nie, la­sko­no­gie kel­ner­ki wy­stro­jo­ne w służ­bo­we uni­for­my i przy­szy­wa­ne uśmie­chy, zwi­ja­ły się me­cha­nicz­nie: ser­wo­wa­ły temu ra­chu­nek, tam­tej - wino, a wszyst­kim bez wy­jąt­ku – cie­pła­we „sorry”.

Roz­dy­go­ta­ne pa­niu­sie, wy­stro­jo­ne jak cho­in­ki na Wiel­ka­noc, z mę­ża­mi za­miast bre­locz­ków, kła­dły dło­nie na szklan­kach cie­czy z her­ba­tą, pod­czas gdy krępy ba­ry­ton dawał po­pa­lić słu­cha­czom. Śpie­wał co żwaw­sze ka­wał­ki z „pie­śni do słów”, a ujeż­dża­ją­cy po kla­wia­tu­rze pia­ni­sta, za­chwy­co­ny wła­snym ta­len­tem, wsłu­cha­ny w swoje wizje, nadal im­pro­wi­zo­wał, nie­prze­rwa­nie rąbał so­lów­kę i, by nie wy­paść z roli ar­ty­sty, wa­dził się z wła­sną nie­udol­no­ścią, za­chę­cał, pro­sił, sztur­chał kla­wia­tu­rę gru­by­mi kieł­ba­ska­mi. Grał z ner­wem, stro­ił wir­tu­ozer­skie gry­ma­sy nie zwra­ca­jąc naj­lżej­szej uwagi na wy­czy­ny śpie­wa­ka, który omdle­wa­ją­co dy­szał w stro­nę za­błą­ka­nych me­lo­ma­nów.

Wkrót­ce ba­ry­ton prze­stał szlo­chać do słu­chu, lecz, upar­cie wniebowzięty wła­snym ta­len­tem, wsłu­cha­ny w swoje wizje, nadal im­pro­wi­zo­wał, nie­prze­rwa­nie wyrzucał  z siebie co rusz inne arie, aż kilku znie­cier­pli­wio­nych ludzi wzię­ło się za kur­tu­azyj­ne braw­ka dając mu znak, że ma spa­dać i za­pa­dła cisza prze­ry­wa­na mla­ska­niem.

W czę­ści sali, tuż przy drzwiach do kibla, znaj­do­wał się sto­lik Klubu. Jak za­wsze, sie­dzie­li jego zna­jo­mi. Po­sta­no­wił, że zanim wy­je­dzie z mia­sta, po­że­gna się z nimi, więc pod­szedł do sie­dzą­cych i opadł na krze­sło. Po­pa­trzył na apasz­kę Pio­tra, za­mó­wił her­ba­tę i spy­tał:

– W czym rzecz?

– A tak, mó­wi­my o kró­lach i woj­nie - po­wie­dział Fra­nio. – Nie­gdyś było oczy­wi­ste, gdzie żmija ma ogon, a teraz są na ten temat chy­tre kon­cep­cje.

Z tego, co sły­szał, wy­snuł wnio­sek, że Fra­nio, pro­fi­lak­tycz­ny cwa­niak, ra­dy­kał i wolny strze­lec ja­kich­kol­wiek idei, zła­god­niał ostat­ni­mi czasy, jakby ob­lu­zo­wa­ły mu się szare ko­mór­ki. Wy­co­fał się z do­tych­cza­so­wej agre­sji, przy­cichł i prze­stał od­sta­wiać spe­cja­li­stę od cu­dze­go po­stę­po­wa­nia, co dla klu­bo­wi­czów ozna­cza­ło, że się men­tal­nie roz­cień­czył.

Krą­ży­ły nawet po­gło­ski, że do­ko­nał w sobie prze­bu­do­wy do­tych­cza­so­wych mnie­mań. Nagle zmęt­nia­ły mu po­glą­dy, stały się płyn­ne i trud­no poj­mo­wal­ne. Z tak­tycz­nym wy­czu­ciem prze­gra­co­wał szare ko­mór­ki i wsko­czył w sam śro­dek za­wra­ca­nia gi­ta­ry. Z dnia na dzień zro­bił się z niego uśred­nio­ny wy­znaw­ca no­wych prze­ko­nań, pro­pa­ga­tor li­chych pojęć, wolny strze­lec ja­kich­kol­wiek idei, roz­trop­ny pie­cze­niarz, ubra­ny w komżę i jar­muł­kę na wy­pa­dek zmia­ny świa­to­po­glą­do­wej warty.

Gdy przy­cho­dził do Klubu, gdzie czuł się do­pa­so­wa­ny do ta­pe­ty i uro­czy po daw­ne­mu, w pry­wat­nych gla­nach i bez kra­wa­to­wych po­glą­dów, za­cho­wy­wał się jak płyta, która zanim pękła, prze­sta­ła się za­ci­nać.

Od­wra­ca­jąc się do Mau­ry­ce­go, Fra­nio uzu­peł­nił:

– Mó­wi­my, że rów­ność w łóżku, to ak­tu­al­ne hasło wy­eman­cy­po­wa­nej baby. Po­patrz na Jolę, pra­wo­moc­ną zdzi­rę Ta­dzia. Wiesz, co z niej zo­sta­ło. Za­sta­nów się, co wy­ro­śnie z có­re­czek. Takie same, lub mniej wię­cej po­dob­ne, oso­wia­łe „kre­acje”. Ani się nasz Ta­dzio spo­strze­że, jak znaj­dą wy­bra­nych je­ło­pów, któ­rzy po­zwo­lą im na po­mia­ta­nie sobą. Awans w dół przy­pie­czę­to­wał jego los. Jola tak go na­krę­ci­ła, że nie ośmie­la się my­śleć na wła­sny ra­chu­nek. Przy­sło­ni­ła mu ho­ry­zont i jest jego re­flek­sem. Kiedy nie ma jej w po­bli­żu, Ta­dzio kap­ca­nie­je, robi się wy­tar­mo­szo­ny z wi­go­ru.

– Ona mu w glacę, a on dzię­ku­je ze stra­chu – do­rzu­ca Kry­sty­na, na­uczy­ciel­skie zja­wi­sko. Jest tutaj brana za ciot­kę-po­czci­wot­kę, nie­raz jed­nak rżnie bły­sko­tli­wą. Po­cząt­ko­wo za­gu­bio­na w po­pi­so­wych ora­cjach tu­tej­szych mę­dr­ców, w ich swo­bod­nym prze­rzu­ca­niu się z te­ma­tu na temat, w uści­śla­niu, na­wią­zy­wa­niu, abs­tra­ho­wa­niu i mó­wie­niu śmia­ło i od rze­czy, bez sensu, lecz z prze­ko­na­niem, po przej­ściu eru­dy­cyj­nej ku­ra­cji, na­bra­ła sto­sow­nej ogła­dy, to­wa­rzy­skie­go po­lo­ru, szyb­kiej orien­ta­cji w tym, o co tu do cho­le­ry biega.

Owa spryt­na mi­mi­kra po­zwo­li­ła jej być nie tylko niemą ozdo­bą klu­bo­wych po­ga­wę­dek, ale po­jed­naw­czą ne­go­cja­tor­ką. W razie po­trze­by, kiedy sto­lik tra­cił ani­musz i na­le­ża­ło prze­rwać nudę, gdy była przy rozumie­,  po­tra­fi­ła Ta­dzia roz­ło­żyć na czyn­ni­ki pierw­sze, zadać mu bobu, po­pę­dzić kota, umia­ła odrzeć go z ob­ja­wio­nej praw­dy i zła­cha­nych sen­ten­cji i nim zdą­żył do­czoł­gać się do końca zda­nia, już, w eks­pre­so­wym tem­pie, wą­tlał i nik­czem­niał sta­jąc się jej łupem i ze wszyst­kich stron ob­śmia­ną pa­dli­ną.

Ta­dzio, na­wy­kły do za­prze­czeń i nie­wcze­snych dy­go­tów, prze­ko­ny­wał wtedy każ­de­go, kto go słu­chał, że zo­stał źle zro­zu­mia­ny, a jego in­ten­cje - prze­krę­co­ne. I w ten spo­sób osią­gał cel, bo przez chwi­lę znaj­do­wał się w cen­trum sto­li­ko­we­go za­in­te­re­so­wa­nia, był więc dla sie­dzą­cych przy nim ludzi godny więk­szej uwagi, ani­że­li muchy ste­pu­ją­ce po su­fi­cie.

Gdzie może, nie­win­ną od­sta­wia, w kocz­ku cho­dzi, nad­go­dzi­ny ści­bo­li, a do Klubu z po­wo­du Pio­tra za­glą­da.

Piotr, na­czel­ny Ham­le­cik sto­li­ka, jest przy­stoj­ny, ma spoj­rze­nie do­głęb­ne, za­bor­cze. Po­zu­je na no­to­rycz­ne­go uwo­dzi­cie­la. Tu i ów­dzie by­wa­ły, z otwar­ty­mi ra­mio­na­mi przyj­mo­wa­ny, na zmia­ny go­ścin­ny, zi­pią­cy no­wy­mi prą­da­mi, we­so­ły, jak trze­ba, smut­ny, jak nie, ob­wo­ła­ny ar­bi­trem, zo­sta­wał nim: Fra­nia prze­sta­wił, Ta­dziem po­trzą­snął, więc ze wszyst­kich stron po­do­bał się Kry­sty­nie, a ona wie­dzia­ła, co dobre.

To dla niego wy­kie­ro­wa­ła się na ludzi. Razem tra­fi­li na stu­dia, wspól­nie wo­ja­żo­wa­li po ba­gnach i prze­rę­blach roz­mów. Uwa­żał ją za sio­strzycz­kę, trak­to­wał jak kum­pe­lę, tylko jej zwie­rzał się ze swo­ich prze­bo­jów, pod­bo­jów, zgry­zów i roz­te­rek, przy czym, nie­świa­do­mie, dru­zgo­cze jej serce za­cho­wu­jąc ni­czym lo­do­ła­macz serc; a osob­ne latka lecą: ani się czło­wiek obej­rzy, jak wspól­ne życie bę­dzie nie­ak­tu­al­ne i tylko pa­trzeć, gdy prze­isto­czy się w mrzon­kę.

Kry­sty­na już li­nie­je, Piotr bę­dzie wkrót­ce zmur­sza­ły, sta­nie się la­ko­nicz­ny, elo­kwent­ny z wy­sił­kiem, dla nie­po­zna­ki zębem bły­śnie, brzu­chem za­świe­ci, spo­co­ne cy­lin­dry prze­trze i coraz czę­ściej po­sło­dzi twarz nie­pew­nym uśmie­chem z naf­ta­li­ny. Co rusz dzie­ciń­stwo za­cznie wspo­mi­nać za­pa­mię­tu­jąc się w tkli­wo­ści, sła­nia­jąc się z no­stal­gii: „hej! w góry, miły bra­cie, tam przy­go­da czeka na cię”. Ale jesz­cze nad­ra­bia miną, wciąż jest su­ro­wy, nie­prze­jed­na­ny, apo­dyk­tycz­ny, temat zmie­nia, senne oczy krót­ko­wi­dza mruży, za ru­mia­ną prze­szło­ścią no­stal­gicz­nie wzdy­cha.

Tak, to do­pie­ro na­stą­pi, przyj­dzie znie­nac­ka, bez uprze­dze­nia.

- Tak, moja droga, żeby być idio­tą, nie trze­ba być nim cią­gle - mówi. Nagle staje się za­dusz­ko­wy, za­kło­po­ta­ny, cy­lin­dry szmat­ką wy­cie­ra:

- Star­czy po­uda­wać mą­dre­go - do­da­je - czego żywy przy­kład sie­dzi przed tobą.

Po­pi­ja ły­czek. Mil­czy chwi­lę i po­wia­da - nie, nie - mówi ci­cha­wo. Jest teraz bez­rad­ny.

- Skoń­czy­łem się, Kry­sty­no...

Kry­sty­no, wresz­cie padło imię, na które cze­ka­ła od dawna, od czasu, gdy od­ży­wia­ła się na­dzie­ją, że będą razem.

- Albo może nigdy się nie za­czą­łem - do­rzu­ca - bo czy mam prawo mówić o sobie, skoro żyłem bez celu, odar­ty z in­dy­wi­du­al­no­ści, która była za­po­ży­czo­na, drę­twa, skoro wie­dzia­łem, że nie jest moja, że to jesz­cze nie ja, tylko za­ro­dek, wątłe pi­sklę rzu­co­ne na wodę.

- Pi­sklę? - wtrą­ca się Fra­nio - każdy może tak po­wie­dzieć!

- Ale ty masz za co być fra­je­rem, masz za co się mylić – od­pysz­czył Piotr Fra­nio­wi - zaś ja je­stem fra­je­rem za darmo, bo nie mia­łem ta­tu­sia bał­wa­na, który przy­my­kał oko, spusz­czał kur­ty­nę, wy­pro­wa­dzał na spa­ce­rek.

- Dosyć - mówi Fra­nio - lu­dzie sły­szą, a poza tym wszy­scy mamy źle w gło­wie, co nie ozna­cza, że nikt nas nie kocha.

- Pax, pax - rze­kła Kry­sty­na - nie kłóć­my się, kto z nas ma więk­sze par­chy.

- Nie dra­ma­ty­zuj, bo tobie wy­szło - stwier­dza Ta­dzio - w od­róż­nie­niu ode mnie, mia­łaś cał­kiem ró­ża­ne życie.

- Zga­dza się - rzuca Fra­nio - syty z głod­nym i całuj psa w nos.

- Fra­nio wie, co mówi, a mówi mą­drze - in­for­mu­je Ta­de­usz i sączy lurę - mam czter­dzie­ści lat i co ja ta­kie­go osią­gną­łem, nieco wy­ryw­ko­wych zwy­cięstw, ale chciał­bym mieć ich wię­cej, zwłasz­cza, że stara uważa mnie za eta­to­we­go ner­wu­sa, któ­re­mu po­wio­dło się psim swę­dem. Ma rację, bo czym tu za­im­po­no­wać, żad­nej przy­szło­ści, pod­czas gdy małe rosną, z każdą chwi­lą, wy­raź­nie idą do przo­du, po­więk­sza­ją prze­wa­gę, po­nie­waż mają do tego wa­run­ki, po­mo­ce, szczę­ście w czop­kach, wie­dzę na kla­wi­sze ...

- Ale mę­dzisz - wes­tchnę­ła Kry­sty­na - przy­po­mnij sobie Teo­fi­la i co mu zro­bi­łeś. Mógł­by uzu­peł­nić twoje po­czu­cie winy. Nigdy nie był umię­śnio­nym wie­przem, a ty o nim tak mó­wi­łeś. Był za­gu­bio­ny, zwłasz­cza gdy Zofia pu­ści­ła go kan­tem. A ty? Co jej dałeś w za­mian, oprócz ster­ty dzie­cia­ków i do­dat­ko­wych zmar­twień? Twoje za­słu­gi są rze­czy­wi­ście ni­ja­kie w po­rów­na­niu do ga­da­nia o świe­tla­nej przy­szło­ści, jakim ją omo­ta­łeś, zanim ob­wi­sło ci uczu­cie, a ona, bez spo­zie­ra­nia na do­raź­ne ko­rzy­ści, uwie­rzy­ła w twoje bzdu­ry, pod­czas gdy ja nie mia­łam oka­zji do gnę­bie­nia się po­czu­ciem winy, ho­do­wa­łam typka z wiecz­ny­mi pre­ten­sja­mi, żyłam kon­kret­nym lę­kiem o wred­ną przy­szłość i pła­ci­łam za nią swoim sys­te­ma­tycz­nym za­ni­ka­niem. Kiedy pa­trząc do lu­stra wi­dzia­łam swoje po­marsz­czo­ne ma­rze­nia, gdy ko­cha­łam i byłam ko­cha­na przez czło­wie­ka pra­gną­ce­go zmie­nić ludz­ką men­tal­ność, w tym też twoją, my­śla­łam za po­śred­nic­twem jego słów, wy­rze­kłam się mi­ło­ści, by żyć w cie­niu złu­dzeń, więc rację ma Piotr, rze­czy­wi­ście trze­ba mieć za­ple­cze, tram­po­li­nę nie­za­leż­no­ści...

- Bo ina­czej jest się tylko bła­znem do po­ta­ki­wa­nia - wpadł jej w gadkę Piotr i znie­nac­ka rzekł:

- No do­brze, po­wiem wam, co mnie uwie­ra, co mnie skła­nia do wy­lew­no­ści, do glę­dze­nia nie tyle o sobie, co o przy­pad­ku czło­wie­cze­go bytu, choć, z dru­giej stro­ny, czy mam jakąś gwa­ran­cję, że mnie zro­zu­mie­cie? Żad­nej! Wszyst­ko, co się we mnie te­le­pie, burzy, kipi i wy­cie­ka, co sta­no­wi o mnie, prze­le­ci przez moją głowę i znik­nie w wa­szych. Cza­sa­mi mam wra­że­nie, że nawet dla mnie jest ona nie­do­stęp­na, po­gma­twa­na i za­gad­ko­wa, że nawet ja nie mogę prze­by­wać w niej bez­kar­nie, jak u sie­bie, że nie umiem i nie po­tra­fię sobie z nią po­ra­dzić, okieł­znać, zmu­sić do po­słu­szeń­stwa, tak, jak­bym sobie ży­czył, że nie je­stem w sta­nie uczy­nić ją przy­stęp­ną, otwar­tą, za­chę­ca­ją­cą do zwie­dza­nia, do tego, abym na­resz­cie zo­stał zro­zu­mia­ny i by mó­wio­no o mnie, „to ten, który usi­łu­je grać fair”. Mó­wiąc krót­ko, chciał­bym do­wie­dzieć się: komu bar­dziej za­le­ży na czło­wie­ku, wam, czy mnie?

Za­cznę od pieca. Mia­łem star­sze­go brata. Na­uczo­no nas hi­po­kry­zji. By­li­śmy wy­szko­le­ni do po­tul­ne­go prze­by­wa­nia w nie­mi­łej at­mos­fe­rze Ojca, który, jak nam się wy­da­wa­ło, był dzier­ży­mor­dą. Do­szło do tego, że było nam z ta­tu­siem nie po dro­dze. Mając dwa­dzie­ścia lat, cią­gle byłem spie­tra­nym gnoj­kiem, któ­re­mu w za­mian za skrzęt­ne zbie­ra­nie ma­łych trium­fów, zwy­cięstw i ra­do­ści, pła­co­no prych­nię­cia­mi, upo­ko­rze­niem lub szy­der­stwem. Mając około trzy­dziest­ki, będąc w sta­nie peł­no­let­nie­go żół­to­dzio­ba, któ­re­mu wy­da­je się, że wie, co po­cząć ze swoim ży­wo­tem, nadal mia­łem krót­kie maj­tecz­ki i wzo­ro­we pod­ko­la­nów­ki, dalej cho­dzi­łem z ba­na­nem w ręku, który miał mi za­stą­pić praw­dzi­we życie.

Z za­zdro­ścią pa­trzy­łem na star­sze­go; spryt­nie wże­nił się w oka­za­ły domek na urwi­sku, brnął w nie­zna­ny dla mnie obo­wią­zek na­łoż­ni­ka. Trud­no go było po­znać. Zmęż­niał. Cierp­ki my­dłek z na­tur­ką ugrzecz­nio­ne­go lo­ka­ja, nagle stał się apo­dyk­tycz­ny, nie­wzru­szo­ny, za­czął rzą­dzić, po­uczać i na­ka­zy­wać.

Z wście­kłą sa­tys­fak­cją gnę­bił i po­mia­tał swoją babą z wy­stra­szo­nym uchem, która ze skwa­pli­wą po­ko­rą speł­nia­ła jego roz­ka­zy. Bra­to­wa, przy­stoj­na cie­lę­ci­na w szla­fro­ko­wym opa­ko­wa­niu, trwa­ła w nie­ustan­nej go­to­wo­ści, w czuj­nym i roz­śpie­wa­nym po­go­to­wiu. Pełna prze­czuć i obaw, wier­na jak po­cią­go­wy pies, za­wsze w po­bli­żu, nie wy­obra­ża­ła sobie in­ne­go życia, ani­że­li w za­przę­gu z uko­cha­nym.

Na­to­miast mój brat, jak było do prze­wi­dze­nia, brał odwet; cie­szył się swoją pań­sko­ścią. Jego szar­manc­ki ser­wi­lizm za­po­dział się, zni­we­lo­wał w no­wych przy­zwy­cza­je­niach. Wy­parł się po­przed­nich prze­pi­sów, zwy­cza­jów, daw­nych spo­so­bów fru­wa­nia nad pro­ble­ma­mi stwo­rzo­ny­mi przez Ojca. Za­czął się od nich od­że­gny­wać. Wsty­dził się za nie.

Ale wsty­dził się po swo­je­mu; pod koł­drą, głu­chą nocą, gdy nikt go nie ob­ser­wo­wał, w po­ko­ju za­peł­nio­nym roz­mi­go­ta­ną ciem­no­ścią i pi­jac­ką ciszą, pod­czas gdy ja, dużo od niego młod­szy, zo­sta­łem da­le­ko z tyłu, kuś­ty­ka­łem za nim dźwi­ga­jąc jego kom­plek­sy, fru­stra­cje i nie­po­wo­dze­nia.

A kiedy był prze­ko­na­ny, że jest sam na sam ze swo­imi my­śla­mi, zaś jego „pod­da­ni” bry­ka­ją po zie­lo­nych snach, gdy wy­da­ło mu się, iż roz­bił bank z po­myśl­no­ścią, że bez­pow­rot­nie ode­rwał się od oj­co­wej gder­li­wo­ści, nagle oka­zy­wa­ło się, iż  dys­po­nu­je szcze­rym uśmie­chem, uśmie­chem czło­wie­ka wy­zwo­lo­ne­go. Uwol­nio­ne­go od mia­zma­tów po­przed­niej epoki.

W isto­cie jego psy­chicz­na ta­pi­cer­ka po­zo­sta­wa­ła tak samo nie do przy­ję­cia jak wtedy, gdy z butów wy­ła­zi­ły mu wznio­słe ide­ały. Jaw­nie zre­zy­gno­wał z ny­gu­so­stwa. Okrzepł i prze­kształ­cił się w twar­de­go przy­głu­pa. Życie opie­ra­ło mu się obec­nie na spa­pra­nym i za­cie­kłym igno­ro­wa­niu ta­kich, jak ja, któ­rym wiatr za­wsze wieje w oczy i wszę­dzie mają pod górkę (w trak­cie ska­co­wa­nej szcze­ro­ści wy­znał mi, że wobec For­tu­ny trze­ba być ostrym, z or­kie­strą i w gir­lan­dach wjeż­dżać na sza­fot, po­nie­waż nie ucho­dzi być za­bie­dzo­nym wa­ria­tem w raju).

Je­że­li są­dził, że nie dał się wy­ki­wać i że zdą­żył się prze­stro­ić na lep­szy ton tak da­le­ce, że jego od­no­wio­na, chi­ty­no­wa skóra po­kry­ła się nową łusz­czy­cą, mylił się dia­me­tral­nie. Gdy od­wie­dzi­łem go w urwi­sko­wym kró­le­stwie, na próż­no wy­tę­żał siły, by pu­szyć się swoim po­zba­wio­nym god­no­ści nu­wo­ry­szo­stwem. Jak szy­dło z worka, wy­ła­zi­ła z niego obawa przed zde­ma­sko­wa­niem. Wy­zie­ra­ła z niego za­lęk­nio­na twa­rzycz­ka „ob­wie­sia na niby”.

Ale na­resz­cie do­pa­dło go wie­ku­iste szczę­ście i kiedy bra­to­wa, na poły za­sko­czo­na, na poły roz­ra­do­wa­na tym, że umarł, wy­sła­ła do mnie hi­ste­rycz­ne za­wia­do­mie­nie o po­grze­bo­wej im­prez­ce, sta­ną­łem na wy­so­ko­ści za­da­nia: po­cie­szy­łem ją tak, że zo­ba­czy­ła gwiaz­dy.

Wkrót­ce za­po­mnia­ła, w ja­kiej spra­wie za­le­wa się łzami. Za parę lu­bież­nych obiet­nic, ku­pi­łem od niej domek. Brata nie ża­ło­wa­łem ani przez chwi­lę. Tak samo, jak wdowy po nim.

My­śli­cie o winie? Je­że­li o to idzie, skru­pu­ły nigdy mnie nie prze­śla­do­wa­ły. Uwa­żam, że kto nie ude­rzy pierw­szy, zo­sta­nie ła­ma­gą, cięż­kim fra­je­rem z ety­kie­tą „do­bre­go czło­wie­ka”, któ­re­mu jest dzi­siaj pi­sa­na śmierć.

Byłem podły, okrut­ny, czym tam chce­cie. Być może z uczci­wo­ścią też mia­łem na pień­ku. Ale nie ża­łu­ję. Być ka­na­lią, po­tra­fi każdy. Lecz być ka­na­lią pro­fe­sjo­nal­nym, to wyż­sza szko­ła jazdy - roz­ża­lił się.

- Ale twoje ma­low­ni­cze "skru­pu­ły" po­dyk­to­wa­ne są chę­cią uspra­wie­dli­wie­nia się w na­szych oczach. Ni­cze­mu nie służą, nie tłu­ma­czą two­jej po­sta­wy wobec życia - po­wie­dział Fra­nio i dodał:

- Wy­rę­czę cię, do­ko­nam za cie­bie ma­lut­kie­go uzu­peł­nie­nia - za­my­ślił się i zwró­cił się do resz­ty:

- jak wie­cie, Piotr jesz­cze nigdy nie zhań­bił się szcze­ro­ścią. Przez dłu­gie lata żył sa­mot­nie, kon­tem­pla­cyj­nie. Kła­mał bez prze­rwy na skru­chę i czyni tak dalej. Ma­tac­two jest jego druga na­tu­rą. Brata nie miał ani odro­bi­nę. Roz­tkli­wia się nad sobą, ale, że nie pa­mię­ta, co po­wie­dział przed chwi­lą, wcale mu to nie prze­szka­dza wie­rzyć w swoją praw­do­mów­ność.

Mniej wię­cej tak to wy­glą­da z ze­wnątrz. Jego czas dzie­li się na pracę w domu i do­ryw­czą, po­świę­co­ną za­in­te­re­so­wa­niom. W domu zaj­mu­je się no­sze­niem spra­wun­ków, sprzą­ta­niem i dba­niem o so­lid­ną cyr­ku­la­cję ba­na­łów, które tak przy­jem­nie li­kwi­du­ją łu­pież, ujędr­nia­ją skórę, zwal­cza­ją he­mo­ro­idy i re­gu­lu­ją sto­lec –

Naraz Mau­ry­cy po­czuł się zmę­czo­ny. Re­we­la­cje o Pio­trze już od dawna nie były re­we­la­cja­mi. Sły­szał je wie­lo­krot­nie i za każ­dym razem nie mógł wyjść ze zdu­mie­nia, że choć po­zo­sta­li w Klu­bie słu­cha­ją ich nadal, z za­par­tym tchem i kur­tu­azyj­nym za­cie­ka­wie­niem, nikt nie prze­ry­wał to­ko­wa­nia.

Z coraz więk­szą, bez­względ­ną nie­chę­cią wra­cał do tam­tych kon­tak­tów. Coraz chęt­niej bro­nił się przed nimi, coraz ła­twiej przy­cho­dzi­ło mu od­ma­wiać uczest­nic­twa w roz­mo­wie z kimś, kto mu prze­szka­dzał w po­zo­sta­wa­niu w snach. Za­czął wcho­dzić w her­me­tycz­ny świat swo­ich osa­czeń i prze­czu­leń, w nie­uf­ną ob­ser­wa­cję ludzi, któ­rzy uda­wa­li, że cier­pią, a chcie­li wtło­czyć go w mę­czą­cą co­dzien­ność.

Już nie to­le­ro­wał wi­do­ku prze­wle­kle zgorzk­nia­łych, try­ska­ją­cych ob­łud­ną ener­gią; za­kłó­ca­li smu­tek i roz­py­cha­li po lę­kach. W za­bło­co­nym obu­wiu szwen­da­li mu się po my­ślach, uda­jąc, że ich cier­pie­nia mają klasę, cer­ty­fi­kat i dobre po­cho­dze­nie, że są nimi po­chło­nię­ci, bar­dziej więc za­słu­gu­ją na zro­zu­mie­nie, ani­że­li jego.

Był roz­cza­ro­wa­ny miej­scem, w któ­rym, sło­wa­mi spre­pa­ro­wa­ny­mi z dymu i pu­szek po piwie, grano w dys­ku­syj­ne­go sa­lo­now­ca. I sły­szał zda­nia za­stę­pu­ją­ce chust­kę do nosa, or­dy­nar­ną szma­tę, w którą smar­ka­no i oglą­da­no jej za­war­tość pod świa­tło.

Klub sta­wał się miej­scem, w któ­rym tram­waj w oku słu­żył za olśnie­wa­ją­cą me­ta­fo­rę, wy­zna­czał śle­pym gad­kom ślepą drogę. Dzia­ły się w nim „zbie­gi oko­licz­no­ści” i zda­rza­ły „przy­pad­ki”, „wy­jąt­ki uza­sad­nia­ją­ce re­gu­łę”, „ewe­ne­men­ty”. One zaś pęcz­nia­ły w nim na po­do­bień­stwo roz­brzmie­wa­ją­cych, bu­ko­licz­nych, po­spo­li­tych rżeń fir­cy­ków przy­ku­tych do sztam­py, ob­le­pio­nych w cierń.

Od­waż­na je­re­mia­da o na­le­śni­kach ze śmie­ta­ną przy­no­si­ła im wię­cej sa­tys­fak­cji, ani­że­li sąż­ni­sty re­fe­rat o bo­ha­ter­stwie. Wy­spiań­ski nie miał ta­kie­go wzię­cia, jak szcze­gó­ło­wa dy­ser­ta­cja o śle­dziach w oleju. Lowry bladł przy apo­te­ozie szprot­ki, a Pro­ust prze­gry­wał na punk­ty z kne­dla­mi, toteż mach­nął im ręką na po­że­gna­nie i wy­szedł.

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
OWSIANKO · dnia 02.01.2020 10:06 · Czytań: 525 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 2
Komentarze
Marek Adam Grabowski dnia 05.01.2020 15:10
Jest to dobrze napiszesz,chociaż w kilku momentach (zwłaszcza na końcu) czyta się ciężko. Sama fabuła mnie nie zainteresowała, ale potrafię docenić twój tekst.

Pozdrawiam!
skroplami dnia 13.01.2020 14:06 Ocena: Świetne!
Pierwsze, realność spostrzeżeń skutkująca czymś na miarę dokumentu :) myślowego. Drugie, przenośnie i porównania ponownie skutkujące tym razem w 100% prozą poetycką ale. Związane ze sobą dziwnym zakończeniem, które ponownie zaliczam do myślowego. Wynika, jest ważne ale mało, ważniejsza treść obrazująca wszystkich boharerów, bo ten z nr 1 istnieje, dla początku i zakończenia. Sama treść ciekawa i bardziej ciekawa, dla lubiących sądzić czyjeś życie, życia, porównywać ze swoim, potrząsać sobą dla zmian choćby przez chwilę bo tylko w głowie :), przyglądać się istnieniom, ludziopodobnym :), i "co z nimi".
I całość byłaby doskonała, gdyby akcji choć "kielich". Oczywiście, nie o to chodzi w opowiadaniu, akcja "be" dla obserwacji i analizy z ust bohaterów. No ech, gdy ciut akcji, wrzaski przy stoliku obok, walka o kobietę przy dalszym kończąca "dyskusję" butelką o głowę, inne :), rozważania zagubionych w życiu intelektualistów byłyby mocniej podkreślone, przynajmniej dla jednego czytelnika w osobie piszącego nn..
Pomimo, za całość z dodkreśleniem "za drugie", ocena maksymalna.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty