Wydawało się, że tramwaj jadący ulicami Puławską, potem Marszałkowską, wlecze się ślimaczym tempem. Jak na złość przyssał się do mnie jak pijawka „pokonany” w pojedynku biochemik z Poznania. Usilnie próbował mnie wciągnąć w dyskusję na temat pytania, przez które odpadł w Wielkiej Grze. Uważał, że było podchwytliwe i chciał się dowiedzieć, jak wpadłem na prawidłową odpowiedź? Rozpoczął wykład, demonstrując tak obszerną wiedzę na temat rewolucji, że jej ogrom mnie poraził. Spoza grubych szkieł okularów patrzyły na mnie oczy kobry, mogącej ukąsić i wstrzyknąć dawkę jadu. „Jak się od natręta odczepić? – milczałem – Jeszcze chwila i zdemaskuje oszustwo, zrobi się afera kompromitująca mnie i Romka”. – Coś tam bąknąłem na odczepkę. Czułem się zapędzony w kozi róg.
– No czekam. Co o tym myślisz? Przecież tak postawione pytanie, to cios poniżej pasa – powiedział, i chyba był pewien, że się nie wywinę.
Zamęczał mnie bezustannym wykładem, robiąc przerwy na wpatrywanie się w moją twarz jak modliszka na osaczoną ofiarę . Chyba czekał, aż wreszcie coś wykrztuszę, co skompromituje mnie jako oszusta. „Jak z tego wybrnąć”? Trwało to kilkanaście minut, wydających się wiecznością. Wreszcie tramwaj wjechał na Plac Konstytucji, do ronda między Alejami Jerozolimskimi a Marszałkowską zostało parę dramatycznie długich minut. Na czole czułem chłód kropelek potu. Raptem, przypomniałem sobie tytuł naukowej rozprawy, którą odręcznie napisał mi na „ściągawce” Romek.
„Zapamiętaj to na wypadek, gdyby po Wielkiej Grze, któryś z moich adiunktów zapytał, skąd pozyskałeś tak bogatą wiedzę”. – Przypomniały mi się słowa Waszkiewicza.
– Słuchaj, koleżko – szczeknąłem z nienawiścią.
Wymieniłem długi tytuł naukowego opracowania, Wymyśliłem nazwisko autora, bo prawdziwe zapomniałem.
– Czytałeś to? No czytałeś, kurwa?
Spojrzał na mnie przerażony. Szybko dodałem.
– Bo jak byś czytał, to byś wiedział, czemu przegrałeś i przestał mnie, do diabła, męczyć.
Obserwowałem mimikę jego twarzy. Był oburzony jakbym go znienacka opluł. Musiałem mu zrobić w głowie groch z kapustą. Miał pewnie w jajowatym łbie gonitwę myśli. Wreszcie przymknął dociekliwą jadaczkę.
Wysiedliśmy przy Hotelu Forum.
– To ciekawe, co powiedziałeś. – Znowu zaczął się przymilnie czepiać. – Porozmawiajmy, idziemy w jedną stronę na Dworzec Centralny.
– Ja w przeciwną – obróciłem się na pięcie.
Głęboko oddychałem z ulgą. Chciałem jeszcze za nim krzyknąć: „Spadaj, dęty frajerze”! – ale się powstrzymałem.
* * *
Pięćdziesiąt tysięcy otrzymane w bonach wymieniłem na banknoty w „Torcie” – tak po dziś dzień Warszawiacy nazywają bank w kształcie rotundy, stojący na centralnym rondzie stolicy. Chciałem na pożegnanie z Romkiem wypić wino. Niestety po wprowadzonej w stanie wojennym prohibicji, wieczorami nie sprzedawano alkoholu. Butelkę wina Tokaj kupiłem w nawiedzanej przez pederastów kawiarni Gong. Romka Waszkiewicza spotkałem w Parku Saskim, tam byliśmy umówieni. Rozliczyłem pieniądze, potrącając mu tysiąc pięćset złotych za swoje dwukrotne dojazdy z Wałbrzycha. (On miał otrzymać jeszcze gratyfikację za funkcję głównego jurora). Nie mieliśmy korkociągu, a chciałem się popisać mocą ręki. Przywaliłem parę razy w dno Tokaju, korek ani drgnął, dłoń przeszył ostry ból. Wino otworzyłem, bijąc dnem butelki w korę dużego klonu. Opróżniliśmy z gwinta flaszkę i wtedy po raz ostatni w życiu widziałem Romka.
Nazajutrz już w Wałbrzychu spadła na Polskę wieść, że SB dopuściło się mordu na księdzu Popiełuszce. Poczułem się nieswojo. „Za kilka dni cała Polska zobaczy mnie jako propagatora komunistycznej rewolucji, a tymczasem – jak na złość – komunistyczne służby zabiły znanego księdza, stanowiącego duchową opokę opozycji”. Telewizyjna emisja Wielkiej Gry miała się odbyć za dwa tygodnie. Czwartego listopada w niedzielę, trzy dni przed rocznicą „Wielkiej Rewolucji Październikowej” (według naszego kalendarza).
Wchodząc na tenisowe korty w Szczawnie-Zdroju, osłupiałem. „Co się stało”? Za bramą sportowego obiektu zobaczyłem tenisistów kręcących się koło pawilonu klubowego, byli w reprezentacyjnych dresach. Trener Bajtała ustawił ich w szeregu. Było już po sezonie ligowym. Nie wiedziałem, o co chodzi? Zauważyłem, że respektowany przez władze Wałbrzycha i Szczawna-Zdroju trener, się do mnie uśmiecha.
– Wszyscy razem! – wrzasnął. – Na cześć naszego Kazia! Hip, hip. Hura!. Hip, hip, hura! Hip, hip, hura, hura, hura! – Zaintonował i najgłośniej wrzeszczał.
Musiałem mieć głupawą minę, pewnie stanąłem z grzecznościowo przyklejonym uśmieszkiem.
Wszyscy wiedzieli, że Bajtała był krzykaczem, a ponadto człowiekiem z zapalczywym temperamentem. Żeby zdobywać fundusze dla tenisistów, zapewniać im warunki do treningów i osiąganie wyników na niwie krajowej, a nawet zagranicznej, ubierał się w szaty miłośnika komunizmu. Może i wierzył w istnienie Boga, lecz w obawie o utracenie materialnego wsparcia, podjął walkę z kościołem. Wszystko dla chwały wałbrzyskiego tenisa – jak chyba sobie wmawiał. Za płotem tenisowych kortów mieści się kościół z plebanią, a tam, tuż przy płocie kortów, odbywały się coniedzielne msze i procesje dookoła parafii. Tenisowe mecze ligowe i turnieje rozgrywano czasem jednocześnie. Nieprzypadkowo – to była powszechna metoda komunistów na odciąganie wiernych od kościoła. Tak planowano również mecze piłkarskie, koszykarskie i bokserskie.
– Przestańcie, bo nie można się skupić na grze! – krzyczał na parafian śpiewających kościelne pieśni. – Zaraz tam, kurwa, pójdę i was napierdolę! – Próbował straszyć wiernych.
Kiedy indziej, gdy na naszym obiekcie nie było rozgrywek, właśnie w czasie mszy i nabożeństw dyscyplinował wracających z turniejów pierwszoligowych tenisistów. Wypominał im niesportowy tryb życia. Nie szczędząc gardła, wykrzykiwał mniej więcej takie reprymendy:
– No i co, chuje!? Załoga kopalni funduje wam górnicze pensje, rozgrywki i wyjazdy, a wy? Jak pojedziecie na ligę, zamiast potrenować, to najważniejsze dla was kurwy i wódka! A ty! – ryknął na zakupionego przystojnego tenisistę. – Lepiej zawiąż sobie kokardkę na chuju! A nasze wielkie damy? – zwracał się do tenisistek. – Nie można was w hotelu znaleźć! Gdzieś się pokątnie pierdolicie jak najgorsze szmaty?!!! – grzmiał na całą okolicę.
Ze strony rozmodlonych parafian rozlegał się szmer oburzenie.
Pewnej niedzieli, słysząc podobną tyradę, zdenerwował się zakrystian. Podbiegł, wspiął się na ogrodzenie, w dłoni dzierżył krzyż.
– Zamknij się, ty bolszewicki diable, zaraz tam do ciebie pójdę i wygarbuję skórę!
Teraz, Bajtała podchodząc do mnie, dał pokazówkę mizernej gry aktorskiej.
– Kazieńku, jak Boga jedynego kocham – udawał, że prawie płacze. – Ja nie wiedziałem, że masz wybitny umysł.
Wytarł oczy rękawem i powtórzył tarcie oczodołów. Pewnie chciał, żeby zapiekły gałki oczne i wytoczyły parę krokodylich łez.
– Jesteś naszą chlubą. Mało, całego Wałbrzycha. Kurwa, województwa. No brawo, brawo i jeszcze raz brawo.
Ściskał mi długo rękę.
* * *
Zaniepokoiłem się, wychodząc z kortów. „Skąd on wie, że wygrałem Wielką Grę? Przecież nikt z Wałbrzyszan nie mógł widzieć nagrania”! Telewizyjna emisja miała się odbyć za dwa tygodnie. „Czyżby Bajtała miał jakieś esbeckie kontakty sięgające Warszawy”?
Pytanie, skąd dowiedział się o moim „sukcesie”, zadałem mu po latach, kiedy z nim i pierwszoligową drużyną byliśmy na tenisowym obozie, na który zaprosił nas klub z Bückeburga. (Mieszkając przez trzy lata w Zachodnich Niemczech, nawiązałem sportowy kontakt, bo w treningach niemieckiego klubu uczestniczył mój syn, przyjeżdżając w odwiedziny). Okazało się, że rzeczywiście wiadomość dotarła do Wałbrzycha za pośrednictwem Służby Bezpieczeństwa. Jakiś pełniący obowiązki w telewizji esbek – a przecież telewizja była przetkana agenturą – zadzwonił do kolegi w wałbrzyskiej komendzie milicji z gratulacjami. Pewnie powiedział coś w rodzaju: „Muszę was majorze pochwalić, nie wiedziałem, że macie w Wałbrzychu tak mądrego człowieka. Nazywa się tak i tak”. Plotka rozniosła się lotem błyskawicy. Między innymi dotarła do bezpieki, urzędującej na kopalni Thorez – sponsora tenisowego klubu. (Oni mieli wtyki wszędzie).
– O twojej Wielkiej Grze dowiedziałem się od inżyniera Wirskiego – powiedział Bajtała.
„To jasne”. – Zrozumiałem.
Już przed transformacją wiedziałem, że dawniej grający wyczynowo w tenisa Wirski, był kopalnianym współpracownikiem SB.
* * *
Wielką Grę oglądałem w telewizji z całą rodziną. Pamiętam jak siostrzeniec żoneczki, rówieśnik mojego syna, zapytał:
– Wujek, jak to może być? Ty tu siedzisz, a widać cię w telewizji.
Już chwilę po programie usłyszałem dzwonek do drzwi, gratulowali sąsiedzi.
Nazajutrz pokazywano mnie palcami na ulicy. Niektórzy przechodnie na mój widok się uśmiechali. Zdarzały się jednak spojrzenia niechętne, powiedziałbym wrogie. Przechodząc koło sklepu monopolowego, usłyszałem.
– Zobacz, idzie ten, co zgarnął pięćdziesiąt tysiaków – powiedział moczymorda do moczymordy. – Aaaaale, skosił kapuchę. – Pokiwali głowami z uznaniem.
Ci, przeliczający wszystko na możliwości zakupów w monopolowym, na pewno uznali mnie za wybitnie mądrego. Za pięćdziesiąt tysięcy mogliby nabyć cysternę czystego spirytusu i zapić się na śmierć. (Typowe w ich środowisku opuszczenie ziemskiego padołu).
Jednak jadąc autobusem do centrum miasta, usłyszałem komentarz wbijający mnie w ziemię. Jeden z wyglądających na robotników facetów odezwał się do kolegi.
– Zobacz, to ta komunistyczna kurwa. Chce robić partyjną karierę – zwrócił się facet o wyglądzie robotnika do swojego kolegi.
Udałem, że nie słyszę.
„Ja i komunistyczna kariera”? – Kołatało mi się w głowie.
Rzeczywiście, dla ludzi jak ja czujących awersję do komuny, okoliczności propagowania tej zbrodniczej rewolucji były co najmniej niestosowne. Bezpieka morduje zasłużonego w walce o wolność księdza, a ja? Właściwie demonstracyjnie zachwalam bolszewizm. Emisja Wielkiej Gry nastąpiła w złym czasie. Pokazała, jak bym chciał się opowiedzieć po stronie morderców. Albo gorzej – jak bym przymilając się do tych zwyrodnialców, zatańczył z przytupem na trumnie Popiełuszki.
Jeszcze nie wiedziałem, że zaskakująca propozycja, którą usłyszałem wieczorem, stworzy mi okazję do oczyszczenia się z niesprawiedliwych podejrzeń. Do drzwi wejściowych mojego M3 rozległ się przeraźliwie długi dzwonek. Podbiegłem do wizjera. Zobaczyłem ładną dziewczynę i przystojnego młodzieńca, byli uśmiechnięci. Otworzyłem drzwi i poczułem się nieswojo. Na grzbiecie miałem starą bluzę od dresu, chyba byłem nieogolony. Naprzeciwko stali młodzi ludzie wyelegantowani i pachnący perfumami. Dziewczyna okazała się pięknością.
– W związku ze wspaniałym występem w Wielkiej Grze, chcieliśmy szanownego pana zaprosić na uroczystą akademię z okazji rocznicy Rewolucji Październikowej – wyrecytowała dziewczyna.
– Akademia odbędzie się w Wyższej Szkole Pedagogicznej na ulicy Kombatantów w sobotę o godzinie dziesiątej i zaszczytem byłoby, gdyby pan się u nas pojawił – przemówił chłopak modulowanym głosem niczym konferansjer.
Był w białej koszuli z krawatem.
Czułem, jak mnie zmroziło i ciało pokryła gęsia skórka.
– No dobrze – wybełkotałem. – Znaczy, mam siedzieć niczym żywy pomnik obok gipsowego popiersia Lenina i kiwać głową z uznaniem?
– Ale skąd – zaprzeczyła super laska. – Przecież jest pan skarbnicą wiedzy o rewolucji. Chcemy, żeby pan nam coś o niej opowiedział.
„A niech to trafi szlag”! – pomyślałem.
Na twarzy chyba miałem przyklejony sztuczny uśmieszek…
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt