Był bardzo późny zimowy wieczór. Padający obficie śnieg i porywisty wiatr nie nastrajały mnie optymistycznie. Siedząc za kierownicą mojego Opla niewiele widziałem poprzez rozmazany wycieraczkami śnieg na szybie. Raczej intuicyjnie niż wzrokowo utrzymywałem właściwy tor jazdy.
Po kilku godzinach jazdy w takich warunkach czułem się podle. Niepokoiły mnie piekące i załzawione od nieustannego wpatrywania się w znikający zarys drogi oczy.
W najważniejszym momencie mogły normalnie zawieść. Nie było jednak wyjścia, o zatrzymaniu się na poboczu nie było mowy. Trzeba było jechać dalej i modlić się o jakiś zajazd, gdzie mógłbym przeczekać fatalną pogodę. Kląłem w duchu na siebie, bo stosunkowo niedawno tankując paliwo olałem będące tam pokoje gościnne. Pieprzony głupek i tyle.
W pewnym momencie w tumanach wirującego śniegu oświetlonymi reflektorami mojego samochodu, zamajaczyła machająca rękoma postać. Stała a właściwie podskakiwała na samym środku jezdni. Chcąc nie chcąc zjechałem na pobocze i otworzyłem drzwi.
Wdarły się tumany śniegu niesione porywistym wiatrem, a z nich wyłoniła się wyglądająca jak bałwanek śnieżny kobieca postać.
- Mój ojciec! - Usłyszałem krzyk i zobaczyłem pokazującą coś rękę.
- Co ojciec? – Zapytałem przekrzykując wycie wiatru.
- Tam w samochodzie!
Mój wzrok pobiegł w kierunku wskazywanym ręką kobiety. Zdrętwiałem. Na ukos w przydrożnym rowie świeciły się światła jakiegoś samochodu. Nie wyłączyli stacyjki i może zaraz wszystko wylecieć w powietrze! Nie wiem, kiedy znalazłem się przy nim i sięgając poprzez jakieś ciało wyciągnąłem kluczyk ze stacyjki.
- To mój ojciec. – Wykrzyczała mi prosto w twarz.
- Co się stało?
- Tato zasłabł w czasie jazdy i nie zdążył zahamować.
- Dzwoniła pani na pogotowie?
- Nie. Telefon padł.
- Chwila. Zadzwonię.
Zgłosili się nawet szybko. Podałem orientacyjne namiary i zabrawszy latarkę z samochodu przyjrzałem się opartemu o kierownicę mężczyźnie. Pierwszy rzut oka uspokoił mnie, oddychał. Wprawdzie nie był kontaktowy, ale to mnie nie dziwiło. Cudów nie ma. Opuściłem oparcie i bardzo delikatnie ułożyłem go na nim. Twarz miał bladą, usta rozchylone a powieki na wpół przymknięte.
- Ma pani jakiś koc? Trzeba go koniecznie okryć.
- Niestety nie mam. – Dziewczyna dygotała, nie wiem z zimna, czy ze stresu.
- Chwila zaraz coś przyniosę.
Po chwili gościu opatulony moją kurtką był, jako tako zabezpieczony i można było kontynuować dalsze działania.
- Gdzie państwo byli ubezpieczeni?
- Z tego, co wiem to PZU.
- Proszę wziąć od ojca dokumenty?
- Ale po co?
- Ktoś musi zająć się autem. Prawda?
- Aha. Przepraszam. Całkiem straciłam głowę.
Znowu krótka i treściwa rozmowa z operatorem. Przyjedzie pomoc drogowa i policja. No to mamy z głowy najważniejsze. Pozostało tylko odłączenie akumulatora i pozostanie czekać.
Przeszły mnie dreszcze. Poziom adrenaliny opadł i zacząłem odczuwać zimno. Byłem tylko w swetrze a owinięty na szyi szalik dawał raczej iluzję ciepła.
- Długo pani machała na drodze? – Ryzykantka z pani.
- Długo. Minęło nas kilka aut, ale żadne na zatrzymało się. Nie miałam innego wyjścia.
- No tak. Rozumiem.
- Ale ja nie rozumiem tych ludzi. Jak tak można?
- A jednak można. Sama pani widziała. Tato chorował na serce?
- Tak. Właściwie to od zawsze. Miał z nim ciągłe kłopoty.
- Nie powinien w taką pogodę jechać. To wielki stres.
- Mówiłam mu, ale się uparł. Nie było na niego siły.
- Ale może poruszajmy się trochę, bo skostniejemy na dobre. – Zaproponowałem.
- Mnie jest ciepło, gorzej z panem. Pana kurtka….
- Nie ważne. Nie można dopuścić do wychłodzenia pani ojca. To śmierć.
- Jak pan myśli, kiedy przyjadą?
- Trudno powiedzieć. Nie wiem, z jakiej miejscowości pojadą. Zakładam, że do dziesięciu minut zjawią się.
- Oby. Tak bardzo boję się o ojca.
- Spokojnie. Jak na razie wygląda nieźle. Ale moment. Słyszałem coś. To sygnał karetki.
- Boże jak dobrze. Tato nie umieraj. – Rozpłakała się na dobre.
Medycy uwinęli się szybko. Bez specjalnych korowodów i po pobieżnym zbadaniu zapakowali gostka do ambulansu. Wtedy zobaczyłem u dziewczyny chwilę wahania. Spojrzała na mnie niepewnie. Zrozumiałem bez słów.
- Proszę jechać z ojcem. - Zawołałem. - Ja tu wszystko dopilnuję. O losach auta dowie się pani w placówce PZU. Trzymam kciuki za tatę.
- Dzięki.
Wydobyła z siebie tylko tyle, ale jej zapłakane oczy widoczne poprzez śnieżną zamieć mówiły znacznie więcej.
Tak jak obiecałem, dopilnowałem ekspedycji rozbitka i ruszyłem w dalszą drogę.
Do domu przyjechałem dobrze po północy. Wszedłem cicho, aby nie obudzić śpiącego syna.
Od śmierci jego matki a mojej żony mieszkamy w dwójkę. Dajemy sobie radę, choć początki samotności dały nam obojgu we znaki. Nasz duch opiekuńczy odszedł i nic na to nie można było poradzić. Minęło kilka lat i okrzepliśmy. Jacek - licealista, ma już siedemnaście lat, fajną dziewczynę i zdolności matematyczne. To bardziej mój najbliższy przyjaciel niż syn.
Zrobiłem jakieś kanapki, zaparzyłem herbatę i siedziałem mechanicznie przeżuwając. Przed oczyma dalej miałem zapłakane spojrzenie dziewczyny patrzącej na mnie poprzez tumany śniegu. - Pewnie już nigdy nie spotkamy się. - Pomyślałem i nie wiedzieć czemu zrobiło mi się smutno.
Źle spałem ten nocy. Nie mogąc wyleżeć wstałem wcześnie rano. Przygotowywałem śniadanie jak
zjawił się ziewający Jacek.
- Cześć. Coś marniutko wyglądasz. Źle spałeś?
- Daj spokój. Prawie oka nie zmrużyłem.
- Późno wróciłeś. Stało się coś?
- Nie spałeś?
- Nie. Czekałem na ciebie.
- No tak, a teraz śpiący do szkoły.
- Spoko, ale nie odpowiedziałeś. Stało się coś?
- Oj tam, stało się. Parszywa droga i tyle.
- No dobra. Nie naciskam. Jak zechcesz to powiesz.
- Nie ma co mówić. Zaraz spadam do pracy.
- Kiedy wrócisz?
- Dziś mam planowany czas na miejscu tak, że około siedemnastej będę w domu.
- Masz farta, załapiesz się na cieplutki obiad. Gotujemy z Krychą.
- Że co - kucharzycie?
- Tak postanowione.
- Już mi burczy brzuchu. Aha, konto uzupełnić?
- Coś tam jeszcze jest. Jak co, pchnę sms-a.
- Okay. Cześć. Lecę już.
Kochany smarkacz. – Mruknąłem wsiadając do samochodu. – Czekał na tatę. Nic ująć, nic dodać, tak jak jego matka, martwi się o wszystkich. Spochmurniałem. To wspomnienie zabolało. To już trzy lata żyjemy jak takie dwie sierotki. Ruszyłem z piskiem opon.
Nie ujechałem za daleko. Poranne korki ostudziły moje rajdowe ambicje. Wlokłem się w karnej kolumnie aut. Zmierzałem do firmy informatycznej, gdzie pracowałem na niewiele mówiącym stanowisku konsultanta. W tłumaczeniu na normalny język, byłem człowiekiem od specjalnych poruczeń. Załatwiałem wszystkie problemy wynikające z naszej działalności. Od czystego marketingu do serwisowania naszych produktów włącznie. Lubiłem moją pracę wymagającą ruchu i ciągłej gimnastyki umysłowej. Zawsze coś się działo. Nie widziałem siebie w roli faceta codziennie, pracowicie wypisującego kolejne linijki programu.
Ale pojawiła się druga, mało przyjemna strona takiego zajęcia. Po śmierci żony moje częste wyjazdy stały się problemem. Syn nastolatek, żyjący do tej pory po skrzydełkami mamy, nie był przygotowany do samodzielności. A tu taty nie ma długie godziny, a czasem i dni.
Ale Jacek zaskoczył mnie swoją dorosłością. Po kilku tygodniach nadzoru przez uczynną sąsiadkę, oświadczył zdecydowanie: Nie jestem małym chłopczykiem i nie potrzebuję pilnowania Sam dam sobie świetnie radę. I poradził. Obserwowałem zdumiony jego naprawdę dorosłe działania.
Zrobienie zakupów, ugotowanie prostych dań nie stanowiło żadnego problemu. Co dziwne, robił to i nadal robi bynajmniej nie z musu. Sprawia mu to satysfakcję. Założyłem dodatkowe konto bankowe, na które zawsze przelewam jakieś kwoty wystarczające na codzienne wydatki. Ma swoją kartę bankomatową i może samodzielnie dysponować finansami. Jest niesamowity. Na pewno ma pokusy jak diabli, ale nigdy nie wydał grosza na inne niż normalne potrzeby.
Dojeżdżałem nareszcie na miejsce. Parking jak zwykle zapchany, ale udało się wcisnąć swojego opla w jakąś lukę.
- Cześć Piter. – Usłyszałem wysiadając z auta.
- Cześć. – Odparłem niezachęcającym tonem.
- Jak wyjazd, udany? – Wysoka blondynka uśmiechała się protekcjonalnie.
- Tak średnio. Fatalna droga.
- Ale ja nie o drodze, tylko o kliencie.
- Klient zadowolony, a ty jak myślę też. Kontrakt raczej pewny.
- To świetnie. Wpadnij potem do mnie to obgadamy temat.
- Nie ma sprawy. Tak gdzieś koło południa może być?
- Jasne.
- To na razie.
Wsiadłem do windy zostawiając moją szefową gadającą z kimś na korytarzu. Nie lubiłem tej skrajnie fałszywej i zadufanej w sobie kobiety. Kiedyś dawno temu, dałem się nabrać na jej ładne słówka. Żałuję do dziś. Tak nawiasem mówiąc, wielu ma podobne zdanie. Nieważne. Szef to szef i tyle.
Po chwili znalazłem się w pokoju, który dzieliłem z Sabiną, drobną trzydziestolatką i zajadłą singielką. Jej niechęć do wiązania się z płcią przeciwnej była równie wielka, jak niesamowita inteligencja. Nie było zmiłuj. Potrafiła zagonić do narożnika najbardziej wyszczekanego i pewnego siebie rozmówcę. Lokalni podrywacze omijali ją z daleka.
Nie było jej jeszcze. Przyniosłem kawę z ekspresu i siadłem przed komputerem. Chciałem na spokojnie przejrzeć efekt wczorajszych ustaleń z klientem. Po chwili zaskoczony zorientowałem się, że coś nie jest tak. To co widziałem na ekranie nijak nie pasowało do tego, co pamiętałem z rozmów.
Sięgnąłem do kieszeni po pendriva. Mam zwyczaj, aby przed transmisją danych na nasz serwer robić kopię dla siebie. Tak na wszelki wypadek. Tak też i zrobiłem wczoraj. Uruchomiłem swojego laptopa i zacząłem porównywać. Już po kilku chwilach zatkało mnie. Niewątpliwie ktoś grzebał w tym materiale i dokonał drobnych, ale istotnych zmian.
Włamanie do systemu. To dla mnie nie ulegało najmniejszej wątpliwości.
- Co się tak gapisz w monitor z głupią miną. - Usłyszałem za plecami.
- Cześć Sebcia. Popatrz sama. To jest zapis z przed transmisji, a to odczytany z systemu. Co o tym sądzisz?
Chwilę trwała cisza zakłócana stukotem klawiatury i nieartykułowanymi pomrukami wydobywającymi się z jej ust.
- Jak to nie jest włam, to jestem dziewicą. To wczorajsze ustalenia?
- No właśnie. Zrobiono to w czasie ostatnich kilku godzin.
- Co robimy?
- Ganiaj do Stefana nich zablokuje dostęp do serwerów, a ja zapieprzam do szefostwa. A tak między nami, coś mi tu śmierdzi.
- Pomyślałam o tym samym. No dobra, - spadam.
U szefostwa wyhamowanie. Ważna nasiadówka, - czekać. No to grzecznie usiadłem i czekam. Po kilku minutach telefon zaczyna wibrować. Patrzę Sebcia.
- Nie mów nic, - słyszę, - Było tylko jedno połączenie. Z kompa naszej szefowej. Chodź do biura, musimy pogadać.
Ciąg dalszy nastąpi....
Jest to opowieść fikcyjna więc wszystkie osoby oraz sytuacje nie mają odbicia w rzeczywistości.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt