Wyobraźmy sobie taką scenę. Kilkuletni Peugeot 206 (wtedy jeszcze w naprawdę niezłym stanie). Do tego 4 kobiety ( w tym jedna niepełnoletnia, druga niecały rok przed maturą). Kilka laptopów. Jakiś zupełnie niezły aparat fotograficzny. I dom na końcu świata. Lepszej prowokacji dla "zła" chyba urządzić się nie da. Naiwność i głupota zdają się być jedynym atutem, która pozwala w takim miejscu spać spokojnie. No i jeszcze magiczne "czary-mary". Bo niby ktoś nam stworzył ochronę.
Na chwilę pozwolę sobie jeszcze wrócić do mojego wyjazdu na Mazury. Dziś, gdy zdążyłam już zdać sobie sprawę z tego, jak bardzo to było nierozsądne. Gdy wiem, że nie korzysta się z tego typu propozycji. Wiem również, że od różnego typu modliszek i podobnych im robactw, lepiej trzymać się z daleka. Problem w tym, że człowiek nie zawsze zachowuje się zdrowo, racjonalnie i zgodnie z tym, co powinien robić. I, że potem ma jak ma. Ot, chociażby tak jak ja: zepsuty kręgosłup, który ponoć nie wybacza nigdy.
Pierwszą myślą, jaka pojawiła się w momencie, gdy zobaczyłam tę ognistą postać było "Eliasz w ogniu". Bóg mi świadkiem, że tak właśnie było. Nie myślałam o żadnych złych rzeczach, które mogły się w tym domu zdarzyć, tylko o tym świętym mężu. Proroku. Po powrocie do domu sięgnęłam po Biblię. To, na co wtedy natrafiłam, wprawiło mnie w jeszcze większe osłupienie. Otwarłam na pierwszej lepszej stronie i przeczytałam: następnie powstał Eliasz, prorok jak ogień, a słowo jego płonęło jak pochodnia" (Syr. 48.10).
To w tamtym miejscu i tamtym czasie zaczęła się moja "opowieść". To tam zaczęłam pisać swoją książkę. I nie chodzi tutaj, że roszczę sobie prawo do jakiegoś prorokowania. Boże broń. Rzecz w tym, że to, co wtedy pisałam, przede wszystkim zapaliło nadzieję we mnie. Ta książka pozwoliła mi przejść przez najtrudniejszy etap mojego życia. Przez rozwód. Przez problemy edukacyjne córki. Przez te wszystkie przeprowadzki i miejsca "pomiędzy", które ani nie były piękne, ani godne.
Pisanie przenosiło moją uwagę w zupełnie inne miejsce. Pozwalało mi nie skupiać się na samej sobie. Na poczuciu własnej beznadziei i smutku, od której byłam chyba wtedy zaledwie o krok. Ta książka - wtedy jeszcze w taki mało wyraźny sposób - nadawała sens wszystkiemu, co jako pełny obraz musiało wyostrzyć się w czasie. To był mój prezent od Boga, o którego Istnieniu, dziś mówię już z całą stanowczością choć zapewne nie z zapalczywością kogoś, kto myśli, że jeśli złapał go za nogi, to już na zawsze będzie Go trzymać i mieć.
Siedząc ostatnio z moim kolegą na kawie, z wielką uwagą (i uśmiechem na twarzy) przysłuchiwałam się jego opowieści o remoncie domu. Pomyślałam wtedy: gdzie się podział ten mały, nieco przerażony życiem chłopiec, którego jakiś czas temu spotkałam na jednym z opolskich skrzyżowań. Miałam w sobie to przedziwne wrażenie, że jego wiara w NIC, zamieniła się w wiarę w "być może", które powoli zaczyna dopełniać się w nim samym.
Życie jest jak wielka sakiewka pełna złych i dobrych monet. To, że czujemy tylko "teraz i tu" jest absolutną prawdą. Nie znaczy to jednak, że przeszłość jest czymś, czemu można zaprzeczyć i że nie odnajdzie nas ona kiedyś - w przyszłości. Myślę, że źle zrozumiana i nadużywana fraza staje się dla nas przekleństwem, a wieczne "carpe diem" pustym - wręcz złowrogim - śmiechem Jokera.
Życie jest. Trwa. Można stanąć drugi raz na brzegu tej samej rzeki. Widzieć te same drzewa i ludzi obok nas. Ale to już nie jest ta sama chwila i rzeka. Jeden prąd może nas przenieść gdzieś bardzo daleko. Inny - mieszczący się w korycie tej samej rzeki i zdarzeń o podobnym znaczeniu - może ściągnąć nas na sam dół. Co gorsza: w tej niewinnej rzeczce można zaplątać się w jakieś porosty, moczary czy bóg wie co, i zwyczajnie utonąć. Tak na zawsze i ostatecznie. Gdy więc natrafiamy na coś, co może nieść w sobie jakikolwiek potencjał "zła" na przyszłość, to warto nad tym wszystkim co nieco się zastanowić.
Mój upadek do rzeki miał swoje znaczenie. Oczywiście tylko wtedy, gdy przyjrzałam się temu uważniej. Bo to nie działa tak, że: "pstryk" i jest. Jak migające nam przed oczami obrazki, opatrzone jakimś ładnym tekstem.
Swojego czasu czytałam książki Kena Wilbera. To, co we mnie z nich zostało to pojęcie (wizja) płaskiego świata. Świata znaczeń, które nie mają żadnej głębszej wartości. Świata szybkich dań. Głębokich przeżyć. I ciągłego głodu. Wszystko, co wymaga od nas czegoś więcej niż "ta chwila" i "te emocje", nie zasługuje dziś na większą uwagę.
Gdy tymczasem słowa, opisujące jakąś rzeczywistość, mają swoje drugie i trzecie dno. Wymagają zatrzymania, koncentracji i czasu, który pozwala na odsianie ziarna, od plew. Inaczej czytamy je dziś, a zupełnie inaczej to słowo spojrzy na siebie jutro. Bo wszystko, co stało się naszym udziałem - co zakorzeniło lub zagnieździło się gdzieś w nas - działa już potem na zasadzie lustra. Dlatego piszę, że przeczytane przez nas słowo, za jakiś czas spojrzy na samo siebie z perspektywy zupełnie innych doświadczeń.
Staliśmy się niewolnikami słów o głębokim znaczeniu, które w spłaszczonej perspektywie obrazu, opadają na dno, tworząc nie więcej jak gęsty muł, który oblepia nas od zewnątrz swoją zgniłą, wyślizganą powierzchnią. Myślę dziś, że to właśnie my: pokolenie ludzi, dla których słowo ma jeszcze jakieś znaczenie i może stać się kluczem do czegoś głębszego, musimy mu to znaczenie... może nie przywrócić, ale nadać jakąś jego inną wartość.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt