Bez-nadzieja - SylwiaJ
Proza » Obyczajowe » Bez-nadzieja
A A A
Od autora: Miała w sobie to "coś", czego nie sposób nazwać ani określić w jakiś jednoznaczny sposób. Coś, co niewykluczone, że pochodzi z zupełnie innej rzeczywistości. Nie z tego świata.

Potrafiła przepięknie opowiadać. Człowiek wsłuchiwał się nie tyle w jej historie, ale w jej ciepły, kojący głos. Nie trzeba było tego rozumieć. Wystarczyło wsłuchać się w delikatny szum wypowiadanych przez nią słów. I człowiek od razu zmieniał swoje myślenie. Choć pewnie nie każdy tak miał. Ja tak.

Obok Runy Wunjo, namalowała jeszcze na mojej dłoni Dagaz. Nikt inny takiej Runy nie miał. Runy dobrobytu i szczęścia. Gwiazdy Porannej. Późniejszej Ciszy Poranka. Czyli tego, co dookreśla mnie.

Poczułam się trochę wyróżniona i mocno wzięłam sobie to do serca. Myślałam jednak, że zbudowanie własnego szczęścia na tym znaku, będzie łatwe. Gdy tymczasem...

Wiadomość o jej śmierci dotarła do mnie akurat tego dnia, gdy jechałam do Warszawy. Jakieś parędziesiąt kilometrów przed Częstochową. Kompletne zaskoczenie. Chyba nawet bardziej niedowierzanie. I ta przedziwna myśl: dlaczego akurat dzisiaj. Dlaczego Tu. Czy chcesz mi coś powiedzieć? 

Od tamtego momentu moje sprawy zawodowe i finansowe, zaczęły nabierać jakiegoś nowego wymiaru. Rozdzwoniły się telefony. Zaczęli przychodzić do mnie nowi klienci i momentami traciłam już rachubę, kto jest kto i skąd się u mnie wziął.

Nie przypuszczam, że to sprawa Run. Domyślam się też, że nie czary, a śmierć Ewy, która dopadła mnie akurat w takim miejscu i czasie, które w jakiś fizyczny i duchowy sposób mnie z nią wiązały, była tylko takim malutkim wątkiem, mającym mi uzmysłowić to, że nic nie jest przypadkiem, a szczęście, zaliczając czasem różnego typu porażki, biegnie razem z nami. Jest zakorzenione w nas. I jeśli tylko mamy w sobie na tyle odwagi i wiary, by w nie uwierzyć, budzi się z nami każdego dnia, przenosząc nas do jakiegoś innego - nowy wymiar nas. 

Wczoraj wieczorem, gdy siedziałam już przy moim stole i kończyłam jeść przygotowaną własnoręcznie obiadokolację, zobaczyłam, że na wyświetlaczu mojego telefonu jest jakichś kilka nieodebranych rozmów. Kliknęłam. Widząc, że wśród dzwoniących była również moja córka, postanowiłam do niej oddzwonić.

- O wilku mowa - usłyszałam - dzwonię tylko, żeby Ci powiedzieć, że ojciec jest w szpitalu. Znowu w śpiączce. 

Cóż mogłam jej powiedzieć. Zresztą ona sama woli już tego faktu nie komentować. Bo też sytuacja, do której ten człowiek doprowadził się na własne życzenie, nie wymaga już żadnego komentarza. 

Być może powinnam tego człowieka nienawidzić. Za te wszystkie lata przykrości, które mi sprawił. Za to, że pozwolił mi na robienie różnych głupich rzeczy. Dla niego. Dla nas. W imię miłości, która była, ale która nie potrafiła przebić się przez jego zziębnięte serce. 

Był jak góra lodowa, z sercem wulkanu. Pewnie to niemożliwe, ale... Kto to wie. Zawsze o kilka metrów wyżej, trzymał mnie na własnej uprzęży. Gdy on leciał w dół, to ja razem z nim. Gdy on balansował 7 metrów nad przepaścią, ja waliłam głową o ścianę. W końcu odcięłam tę linę. On spadł na same dno własnej rozpaczy. Ja zaczęłam mozolić się w górę. Mając na swojej dłoni ślad tego lekkiego motyla, myślałam, że sobie pofrunę. Mojej uwadze umknął fakt, iż Runa Dagaz ma wpleciony w siebie krzyż. I, że aby zawrócić, będę musiała ten wielki zygzak w sercu zaliczyć.

Skończyłam mój obiad. Dopiłam lampkę czerwonego wina. I poszłam się wykąpać. W głowie tysiąc myśli na sekundę. W sercu smutek. I złość. Jak mogłeś do tego wszystkiego dopuścić!!! Dlaczego pozwoliłeś mi odejść!!! I nie, żebym miała o to żal. 

Moje życie zaczyna się jakoś układać. Po 10 latach mozolenia się z zwyczajną, polską codziennością, która nikogo nie rozpieszcza i nie dopieszcza. Ta złość, dotyczyła jego beznadziei. Tego ciągłego wybierania skrótów. Bo tak szybciej i łatwiej. Bliżej piekła, które czeka na nas niemalże za każdym rogiem. Piekło w pięknej oprawie, alkoholowego zapomnienia.

Myślę, że to koszmarny ból wewnętrzny ciągnie tego typu ludzi w dół. W przepaść. Nie wiedzą jak kochać. Boją się zaufać czemuś, co w ich mniemaniu, nie jest dla nich przeznaczone. Brak nadziei, to coś więcej niż brak światła. To poczucie, że jest się kimś, kto nie zasługuje na bezwarunkową miłość. To coś, co każe szarpać wszystkich tych, którzy myślą inaczej. Bo to, czego sam dla siebie nie załatwię. Czego siłą nie wezmę od innych. To "coś" zwyczajnie nie istnieje. Bo na wszystko trzeba sobie w życiu zasłużyć. 

To, co stało się z moim byłym mężem po rozwodzie. To, jak staczał się w dół. Jak próbował zabezpieczać się kolejnymi ofiarami jego różnych nadużyć. Za wszelką cenę chciałam uchronić przed tym naszą córkę. Nie protestowałam, gdy zdecydowała się na studia w Wiedniu. Pod jego kuratelą. Trudno jednak powiedzieć, że nie czułam w tym kontekście pewnych obaw. I zresztą bardzo słusznie, bo o mały włos, a stałaby się jego wierną służebnicą. A potem pewnie sama skończyła by tak jak on.

Na całe szczęście trafił się jej chłopak. Miłość od pierwszej rozmowy w pociągu.

- Taka "ever" - tłumaczyła mi w aucie. Podekscytowana jak nigdy dotąd. 

Potem nastąpiło kilka przedziwnych zbiegów okoliczności, które sprawiły, że spadły jej z oczu klapki.

- Zjeżdżam do Polski - powiedziała mi przez telefon - dalsze studiowanie tutaj nie ma żadnego sensu. Ojciec i tak nie ma już kasy, żeby mnie tu utrzymać. Będę miała licencjat. Myślę, że to mi wystarczy. 

Wiedziałam, że to ostateczna decyzja i że nie ma sensu jej do niczego przekonywać. Ma w sobie upór ojca. Jak coś postanowi, to zazwyczaj tak na 100%. Chyba, że decyzja, którą podejmuje, nie do końca jest jej - jak w przypadku wesela, ale o tym innym razem. 

- Zamieszkam z dziadkami, bo mnie potrzebują - tłumaczyła mi, gdy już po jej powrocie, na chwilę spotkałyśmy się na mieście - ojciec załatwił mi pracę i kurs Prawo Jazdy. Z tego, co zarobię, będę remontować dom. Na podłodze zrobię panele.

W przerażeniu odkryłam, że słyszę jakby zupełnie obcą osobę. Jakby to nie było już moje dziecko. Bynajmniej nie te, które jeszcze tak niedawno mówiło do mnie: mamo, ale kiedy my się stąd wyprowadzimy.

Nie miałam wtedy za dużo czasu na rozmyślanie. Był początek lutego. Rozliczenia. Ja w biurze sama. Musiałam to jakoś wszystko ogarnąć. I nagle któregoś dnia telefon.

- Słuchaj, ty masz fakturę na mojego Nikona. 

- Nie wiem. Musiałabym poszukać. A co zepsuł się - zapytałam. I w tym samym momencie, zdałam sobie sprawę, że aparat fotograficzny, który kupowałyśmy na spółkę - część zapłaciła sobie ona z pieniędzy uzbieranych wcześniej z różnego typu prezentów, a część ja dołożyłam jej, załatwiając jakieś raty - już dawno jest po gwarancji.

- Oj mamo! Nie będę ci teraz tłumaczyć. Komornik tu jest.

- Jaki komornik!!! - krzyknęłam w telefon.

I gdy ona swym naiwnym jeszcze dość głosem tłumaczyła mi pokrótce, co się stało, ja miałam ochotę potrząsnąć tym kimś przez telefon. Zrugałam obcego człowieka. Zamknęłam biuro. I wkurwiona pognałam na ratunek własnej córce. Po kilku kilometrach zdałam sobie sprawę, że to, co robię nie ma żadnego sensu, a człowiek, z którym chwilę temu rozmawiałam już za chwilę będzie w zupełnie innym miejscu.

Stanęłam na jakimś poboczu. Zadzwoniłam jeszcze raz. Wypytałam o szczegóły. Padło nazwisko prawnika, którego dobrze znam, bo kiedyś prowadził pewną sprawę, która była związana ze mną. I gdy ja miałam o gościu całkiem dobre zdanie, to mój były mąż - jak zwykle - nie zapłacił mu sporej części jego honorarium. Sprawa trafiła do sądu. Poszli niby na ugodę. Ale pieniędzy i tak z tego nie było. Facet więc wkurzył się i wynajął komornika. Ten wpadł do domu i zarekwirował wszystko, co miało jakąś wartość. Między innymi Nikona (o którym wspomniałam) i keyboard, który tuż po rozwodzie - za własne pieniądze - kupiłam mojej córce.

Wiedząc już, kto za tą sprawą stoi, napisałam krótkiego smsa: dlaczego w sprawach dotyczących mojego męża zawsze tracą osoby trzecie. 

Zrozumiał. Oddzwonił do mnie. Poprosił, żeby zrobić protokół tych przedmiotów, które należały do mojej córki. I po jakimś miesiącu wszystko do nas szczęśliwie wróciło z powrotem. Ta sprawa jednak zatrzęsła moją córką. W końcu coś do niej dotarło. Obudziła się. I kilka tygodni później mieszkała już u mnie. 

PS. Zawsze ratowałam jej dupę. Po każdym takim wydarzeniu wracała jak zbity pies. Nie przepraszała. Wiedziała, że nie musi. Dziś zastanawiam się czy ta moja dobroć - to ciągłe nadstawianie własnego karku za innych - ma jakiś większy sens. Zastanawiam się po tym gdy kolejny raz dostałam po głowie za nic. Za to, że ośmieliłam się ponarzekać na kogoś, kto sromotnie mnie obraził.

- Ach ta mama. Taka delikatna i krucha. Nikt nie mówi jej prawdy prosto w oczy. I jakoś wszyscy mają prawo walić ją prosto w ryj. A ona ma się uśmiechać. Albo i nie. 

Tak. Byłam ofiarą różnych bezsensownych historii. Ciągle kogoś ratuję. Ciągle chcę zbawiać świat. Niczego jednak nie żałuję, a za własne błędy odpowiadam sama. Nikogo nie obwiniam. Ani za głupie decyzje. Ani za porażki i błędy. Może nawet nie żałuję własnych grzechów. Tych, które mimo chęci wykrzyczenia ich prosto w twarz niektórym osobom, pozostawię tylko dla siebie.

Może tak było by łatwiej. Powiedzieć, że nie jestem święta. Że mam grzechy, za które można by mnie znienawidzić. Przynajmniej byłby konkretny powód. Ech...

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
SylwiaJ · dnia 13.01.2020 13:59 · Czytań: 362 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty