Umarli nie grzeszą. Część II - SylwiaJ
Proza » Obyczajowe » Umarli nie grzeszą. Część II
A A A
Od autora: Nikt tak jak moja mama - wówczas prawie 81 letnia kobieta (i zapewne nie staruszka) - nie potrafiłby z taką dumą przechadzać się po świecie ze zwykłym kijem od miotły. Pozbieranym gdzieś na śmietniku. W drodze do restauracji, gdzie jadłyśmy obiadokolację. Narzekała, że trochę daleko. Przydałaby jej się jakaś laska. Nie wiedziałam co wymyślić. No i... zobaczyłyśmy jak "to coś" wystaje z przydrożnego śmietnika.
- To będzie dobre - powiedziała
- Trochę za długa - stwierdziła potem. I szybko zaradziła się, co z tym fantem zrobić.

Po powrocie do hotelu zobaczyła krzątających się przy barze pracowników, którzy doprowadzali do żywotności znajdujący się przy basenie bar.
- Przepraszam - i pokazała na tą swoją "laskę", że potrzebuje to trochę skrócić.
Gość wziął piłę. Ciachnął raz. I było. Na miarę mojej królowej.

Zapewne wielu z nas mówi tak samo o własnych matkach. Że najlepsze... cudowne... Ech... To przecież takie nudne. Wyświechtane. A jednak do znużenia potrzebne.

Słyszałam o matkach złych. O matkach, które zniszczyły swym dzieciom dzieciństwo... Nie chciałam wierzyć... Uciszałam złość. Mówiłam:
- Daj spokój. To twoja mama. Miała trudne dzieciństwo.
A potem, gdy sama zostałam potraktowana jak śmieć. Jak nic... Pomyślałam tylko
- Cholera jasna. Sama już nic w tym temacie nie dopowiem. Już nie będę uciszać.

Sama zapewne nie jestem idealną matką. Popełniłam swoje błędy. Jak wszyscy. Moja córka jest jednak dla mnie największym skarbem. Wartością dodaną mojego niezbyt udanego małżeństwa.

Prawda jest taka, że nie sposób odczarować swych uczuć, do tych, którzy powinni nas kochać. Sama odkryłam nie tak dawno, że w stosunku do mojego ojca nie czuję nic. Jest tylko obojętność. Bezpostaciowa. Nijaka. Pusta.

Zadzwoniłam do biura podróży. Zrobiłam rezerwację. I w pośpiechu pognałam z powrotem do ich biura. Dziewczyna obiecała wziąć ode mnie gotówkę. Z przelewem byłby zbyt duży problem. Nie miałam szans zrealizować go do 15-tej. Potem jakieś małe zakupy. Kilka koszulek z krótkim rękawem. Jakieś lekkie spodnie. Krem do opalania. Okulary słoneczne. 

Umówiłam się z siostrą, że wieczorem przywiezie do mnie moją mamę. Wylot miałyśmy gdzieś po trzeciej nad ranem. Biorąc pod uwagę fakt, że nigdy wcześniej nie byłam na lotnisku w Katowicach, uznałam, że powinnam wyjechać z domu gdzieś po dwudziestej drugiej. Kto wie jaka będzie trasa? Kto wie, co może wydarzyć się po drodze?

To był mój... Chyba piąty lot w życiu. Nie więcej. Pierwsze dwa zaliczone dzięki obecności innych. Kolejny... z kimś kto ogarniał wylatującą z W-wy grupę więc w sumie też nie do końca tak na własną rękę. Zaparkowałam samochód na parkingu lotniska. Niespokojna. Bo przez ten pośpiech zapomniałam załatwić sobie parking, na którym za jakieś rozsądne pieniądze, mogłabym przez tydzień zostawić samochód. Jadąc na lotnisko widziałam zaparkowane po drodze samochody. Postanowiłam zawieźć na lotnisko moją mamę. Odstawić ją tam z bagażem. A potem zająć się autem.

Na lotnisku pusto. Sennie. Godzina wczesna. Ja... niepewna. Wystraszona. Nieobeznana w temacie. 

- To ty tu sobie posiedź - powiedziałam w końcu do mojej mamy - a ja idę się zorientować, co z tym parkingiem.

Zobaczyłam Informację i poszłam zapytać. Dowiedziałam się, ze muszę wyjechać z parkingu. Zawrócić w stronę autostrady. I tam znajdują się parkingi. 

Stojąc w kolejce do budki parkingowej zorientowałam się, że nie mam biletu. Odjechałam na bok. Przerzuciłam wszystkie śmieci. Jakieś bilety parkingowe z miasta. Paragony. I nic. Serce zaczęło mi się tłuc jak zwariowane.

- Jasna cholera - pomyślałam - wyrzuciłam, wyciągając bagaże. 

Przeszukałam wszystko, co mogłam. W końcu wróciłam na miejsce sąsiadujące z tym, na którym postawiłam wcześniej auto. Dobrze, że pamiętałam. Obok jacyś ludzie wyciągali swoje walizki z auta obok mojego.

- Przepraszam, ale... Zgubiłam bilet parkingowy. Mogłabym tylko zobaczyć pod wasz samochód? - zapytałam.

Miejsce oświetlone światłami z hali terminala, doświetliłam własną komórką. Zobaczyłam coś białego. Sięgnęłam ręką.

- Jest. Kurwa. Jest. Bingo. 

Wsiadłam w samochód. Podjechałam do budki. Zapłaciłam za parking. I dziękując Bogu, Aniołom i komu tam jeszcze, pognałam na parking. Oddałam auto. I szczęśliwa usiadłam w parkingowym busie, który zawiózł mnie na lotnisko.

W międzyczasie zrobiło się już trochę tłoczno. Kolejka do oddania bagaży jak stąd do nieba. 

- Chyba musimy w tej kolejce stanąć - powiedziałam mojej mamie. 

- Martwiłam się gdzie tak długo jesteś - powiedziała do mnie lekko zaniepokojona.

- Ach, wiesz... Opowiem Ci potem - powiedziałam jej, łagodząc swój własny stres i strach, że za ten cholerny parking mógł mnie słono kosztować. 

Stanęłyśmy w kolejce za pewnym starszym państwem. Ona i On. Gdzieś spod Katowic. Późniejsi współpasażerowie lotu mojej mamy. Kolejka długa. Nie sposób było ze sobą nie rozmawiać. A, że moja mama należała do tych rozmownych... 

W końcu przyszła nasza kolej. Wiedziałam już czego nie mogę mieć w bagażu podręcznym więc co do zasady, nie miałam z tym większego problemu. Gdy tymczasem torba mojej mamy...

Piiiip. Piiiiip. 

Celnicy zgłupieli. Starsza - wyglądająca zupełnie poczciwe kobieta. Na dodatek z tym jej żartobliwym uśmiechem i tekstami... 

Piiip. Piiip. Drugi raz to samo. Patrzą do torby. Przeglądają zawartość. I... nic. 

Trzeci raz.

Piiiiiip. Piiiiip. 

W tym momencie celnik nie wytrzymał. Jeszcze raz sprawdził zawartość torby. Zajrzał w zakamarki. Jest... Nożyk. Taki mały. Do pomarańczy lub jabłek. W sam raz.

Żal i smutek. Nożyk wylądował w kubełku na śmieci.

- Ale, że taki mały nóż... z nieskrywanym żalem mówi moja mama.

No tak... można nim kogoś zadźgać czyż nie? - uśmiecham się do siebie ja. 

Koniec końców idziemy do poczekalni. Siadamy na krzesłach. Byle dalej od ludzi, którzy stali z nami w kolejce. Wokół nuda... Nuuuuuuda kompletna. Nic się nie dzieje. Chyba, że... Jakiś młody facet z kilkuletnim synkiem, zwraca naszą uwagę.

- Widziałaś, jak ten ojciec tłumaczy wszystko temu dziecku? - pyta moja mama. 

W końcu ostatnia z odpraw. Autobus odwozi nas do samolotu. Wsiadamy. I... już. Lecimy.

- Matko. Jak ja nie cierpię latać. Jak ja nie znoszę tych cholernych samolotów - myślę. Z nadzieją, że to tylko 3 godziny. W tej klaustrofobicznej maszynie. Gdzie ledwo wzbijesz się w powietrze, a już zaczyna się łażenie. Bo oni muszą do toalety. Jakby, kurwa nie można na lotnisku. Kątem oka spoglądam na siedzącą w przeciwległym rzędzie mamę. Starsza pani przy oknie ma zamknięte oczy. Śpi. Bynajmniej nie rozmawia. Starszy pan... - ten z kolejki ma się rozumieć - gada do niej w najlepsze. Z moją mamą, bo i z kim, skoro jego partnerka śpi. 

Pisząc to... Jeszcze dziś śmieję się w głos. Moja mama miała tą cudowną zdolność wpierdalania się w rozmowy z ludźmi, którymi potem jest poirytowana i nie bardzo wie jak od niech uciec. Chyba mam to po niej. Tylko w trochę innej formie - myślę o tym już za jakiś czas. 

Trzy godziny ciągną się w nieskończoność. W końcu lądowanie. Zapięcie pasów. Trele morele. Potem bagaże. Autokary. Hotele. Kolejność dojazdów. Niby mamy dotrzeć na końcu. Tak tłumaczy nam przewodnik. Rezydent. Nie wiem kto...

To w końcu wyspa. Nie taka wielka. W zasadzie można objechać ją w te i wewte. Choć po nieprzespanej nocy nikt chyba o tym nie myśli. Każdy marzy o tym by znaleźć się na miejscu. W hotelu. Umyć się. Przekimać. 

Przed nami siedzi jakaś elegancka pani z dzieckiem. Dziewczynką. Jak się potem okazuje... wnuczką. Która po przejechaniu kilku kilometrów rzyga jak pies. W autokarze smród. Babcia niby taka przejęta. 

- Och, bo ona... - taka egzaltowana "kurwa". Oczywiście babcia. Dziecko... rozpieszczony bachor. To stwierdzamy jakieś dwa dni później. Sądząc po tym jak dziewczynka zachowuje się wśród ludzi. A jednak dzięki temu dziecku... Chyba... Nagle okazuje się, że jesteśmy na miejscu. Kierowca stwierdził, że okrąży wyspę z drugiej strony. 

Na miejscu kicha... Siedzimy. Czekamy. Bo pokoje jeszcze niegotowe. Grecy w swej cudownej okazałości witają swoich klientów. Wiwat Grecja. Wiwat Korfu. To moja wyspa. I Bóg mi świadkiem: pojadę tam jeszcze raz.

 

Wersja hatchback okazuje się być nie do końca trafionym pomysłem. W naszym hotelu nie ma kuchni. Na śniadania i obiadokolacje nikt chyba nigdy nie reflektował. A ja ze względu na tą moją mamę chciałam mieć jedzenie na miejscu. 

Ustalamy, że śniadania będą nam przywozić. Na obiadokolacje mamy sobie chodzić do... dość daleko położonej od nas restauracji. Dla mnie to nie problem. Dla mojej mamy trochę tak. 

Idziemy plażą. Po drodze podziwiamy widoki. Chłoniemy słońce. Oglądamy jakieś przydrożne "pierdółki". Na koniec siadamy sobie na wystawionych na plażę leżakach. Czekamy na siedemnastą. Mamy czas. Dużo wolnego czasu.

- Wiesz co ci powiem - mówi mi w pewnym momencie - najwięcej na ziemi jest wody, kamieni i głupich ludzi. 

- Jasna cholera. Nigdy bym na to nie wpadła - myślę. Sięgam po kartkę i zapisuję to cenne stwierdzenie. 

Moja mama zaprzyjaźnia się z właścicielami restauracji. Z właścicielką hotelu (zresztą nieważne kim ta kobieta jest) dogaduje się po niemiecku. Na plaży rozmawia z jakimiś Belgami. Z sprzedawczynią w sklepie też dogaduje się jakoś po niemiecku. Po Achillonie oprowadza ją Kelly. Jedna z naszych przewodniczek. Greczynka. Piękna kobieta. Kokietka. Taka słodka i naturalna. Przechadza się z nią pod ramię. Ciągnie do windy, żeby nie musiała schodami. Idą pod ramię. Jakby znały się całą wieczność. I jakby ta rezydencja był ich własnością.

- Cała ona - myślę. Uśmiechnięta, rozgadana. Prosta kobieta. Po swoich życiowych niepowodzeniach i stratach. Po żadnych wielkich szkołach. Bez dyplomów z znanych uczelni. Z zawodu dziewiarka. Potem kucharka w klasztorze, w którym siostry zajmowały się niepełnosprawnymi dziećmi. A potem przez wiele lat opiekunka starszych od siebie osób. Zawsze zapracowana. Wiecznie zajęta. Bezruch był dla niej niszczący. 

Dla mnie kobieta nie do podrobienia. Choć zapewne nie idealna. Miała swoje wady i grzeszki. Jak każdy. Choć wielu z nas próbuje temu zaprzeczyć. Wybielić swoje grzechy. Upudrować zmarszczki. I pomyśleć, że to właśnie do niej jestem podobna. 

Jak niewiele człowiekowi trzeba by móc odnaleźć się w zupełnie obcym świecie. Jeden język. I otwartość na ludzi. 

Patrzę na nią z zachwytem. To z jaką łatwością nawiązuje kontakty z ludźmi. Nieważne jakiej są narodowości. Nieistotne ile mają lat. Jakie mają wykształcenie. Nikt nie pyta ją o skończone studia. Skąd tak dobrze zna niemiecki - i owszem.

Bezpardonowo mówi, że pochodzi z Polski. Ze Śląska.

- A wiecie, tam przed wojną były Niemcy. Chodziłam do niemieckiej szkoły.

Nie sposób zakłamać swojej tożsamości. Nie sposób zaprzeczyć temu skąd się pochodzi i kim są lub byli nasi przodkowie. I co z tego, że moja mama chodziła do niemieckiej szkoły. Co z tego, że mam pochodzenie niemieckie. Ważne jest to jak zostało się wychowanym. Kim się jest dla ludzi. Co ma się w sercu. A nie jakie dyplomy zdobią ściany twojego mieszkania i ile domów wybudowali nasi rodzice. Są jednak ludzie, którzy próbują wartościować siebie osiągnięciami swoich bliskich. Rodziców lub dzieci. A przecież ważne jest to, jakimi jesteśmy dla siebie i dla innych. Czy kochamy. Czy potrafimy zapominać ludzkie grzechy. Czy nauczono nas szanować i kochać innych. 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
SylwiaJ · dnia 23.01.2020 11:21 · Czytań: 365 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Marek Adam Grabowski
29/03/2024 10:57
Dobrze napisany odcinek. Nie wiem czy turpistyczny, ale na… »
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:87
Najnowszy:wrodinam